… jednak nie upadł, co najwyżej lekko się jedynie zatoczył; nie ustrzegł się jednak przed falą ogarniającego zmęczenia. Może to zasługa siły wspomnień? Z nich czerpał to, co najlepsze, by przywołać obrońcę - tak samo, jak uczyniły to Victoria i Brenna – by nie oddać zjawom całego siebie. I o ile kot Lestrange nie ukształtował się w pełni, o ile ten konkretnie patronus nie przyciągnął prawie uwagi tych widm, to wąż i wilk pomknęły przed siebie. Srebrzyste istoty, niosące nadzieję w morze beznadziei, zakazani obrońcy.
Rozpierzchły się.
Widma ustąpiły, śmignęły gdzieś w gęstwinę Kniei, znikając całkiem czarodziejom z oczu. Czy na zawsze? Czy odważą się powrócić do domu Mildred? Czy może jednak ten dom miał już pozostać od nich wolny…?
Jedno było pewne: uczucie chłodu zaniknęło, tak samo jak ustąpił ten nienaturalny strach. A swiat zdawał się być jaśniejszy niż jeszcze przed paroma chwilami.
A Patrick…? Gdy tak obserwował - najpierw poczuł ucisk w skroniach, zdający się być zapowiedzią bólu głowy. A potem się przekonał, że przy niektórych widmach widział kolorowe plamki, lecz przy całej reszcie – jedno, wielkie nic.