Dawała mu to poczucie, dawała mu bardzo dużo tego poczucia bezpieczeństwa. I tak, to pomagało. To, że ktoś cię trzymał, że siedział naprzeciwko ciebie, że cię wspierał. Nie siedziała i nie gapiła się, czekając, aż sam się uspokoi, tylko pomogła mu łapać równomierność oddechu. Wiedziała, jak to robić. Rozumiała reakcje ludzkiego ciała na stres tak wysoki, że mózg miał problem z przetworzeniem tego. W końcu potrafił się wyłączyć. Odciąć na parę sekund, żeby napływ tych bodźców nie był tak mocny. Nie tym razem. Laurent będzie potrzebował wiele czasu na to, żeby dojść do siebie, żeby niektóre rzeczy przyswoić i żeby nie bać się tych cieni, które były takie niebezpieczne. To, że raz zaatakował w snach dwie ofiary nie oznaczało, że pojawiał się tylko w snach. Mógł zechcieć przyjść dokończyć dzieła fizycznie. Zresztą nie było to tylko jedno zmartwienie, która akurat wbiło się do jego głowy, chociaż z całą pewnością miało kwestię nadrzędną. Obdrapywało powieki od spodu i wnikało aż do kości. Ten budynek miał to zatrzymywać. Ten budynek, osoby w nim, ale przede wszystkim - osoba siedząca naprzeciwko niego. Przynajmniej w tym momencie. Dopóki tutaj był, albo dopóki był z kimś, kto był w stanie go ochronić, powinien czuć się zupełnie swobodnie, bezpiecznie, jego ciało nie powinno wariować. Niestety to tak nie działało. Umysł nie był zero jedynkowy, nie pobierał bodźca "jestem bezpieczny", kiedy nagle był atakowany bodźcem, że "wszędzie może być niebezpiecznie". Zarówno na jawie jak i w snach.
Pokiwał parę razy głową dając znać, że dziękuje, że docenia, oprócz już słownych podziękowań. Oddychał razem z nią i naprawdę - bardzo mu to pomogło. Tylko był zmęczony. Cholernie zmęczony i zrezygnowany. Już nic nie wydawało się sensowne, żadna ucieczka, żadna próba poradzenia sobie z tym. A jednak Victoria sobie poradziła. Tylko że między nią a nim były całe mile różnicy, których nie dało się zapełnić małymi kroczkami. Mieli inne charaktery - tego zmienić się nie dało. Trudno, musiał w takim razie poświęcić temu po prostu więcej czasu. Sobie i temu, żeby się uspokoić, może czas najwyższy pomyśleć tylko i wyłącznie o sobie samym. Zadbać o siebie przede wszystkim jak należy, bo zdrowie, szczególnie to psychiczne, choć w tych czasach zupełnie inaczej traktowane, było przecież niezwykle ważne.
- Nie, nie... dziękuję... już jest w porządku. - Był tak zmęczony, że miał wrażenie, jakby wszystkie emocje z niego wyszły, opuściły i zrobiły sobie krótkie wakacje. Jak te demony, co odeszły na urlop, ale niedługo wrócą - zadowolone, wypoczęte. Więc i z większą siłą do tego, żeby na nowo targać włosy i uczepiać się skóry. - Dokończę. Czego jeszcze potrzeba? - Nie chciał tutaj wracać kolejny raz. I nie chodziło o to, że do Victorii - bo ją mógł odwiedzać chociażby na kawę. Z tym, że ona raczej rzadko przebywała wśród papierów. Nie chciał zbierać się do tego kolejny raz z myślą, że musi wracać do tego tematu. Właściwie nawet sobie nie ufał, żeby się zebrał. Victoria musiałaby go pogonić, albo Florence, pewnie w tym wypadku akurat ta pierwsza, bo zabrakłoby mu siły samemu. To prawda, pomagało to, że masz się do kogo zwrócić. Tylko że Laurent nie chciał być ciężarem. Nie chciał być tą osobą, która jest wiecznie nieszczęśliwa i ma wieczne problemy znikąd, zamiast się zebrać w sobie i jakoś stawić wyzwania codzienności. Niestety takie właśnie miał o sobie mniemanie, a to nie ułatwiało kontaktu ani tego, żeby potrafił sprawnie sobie radzić nie tylko z tym. Właściwie to dotyczyło wszystkich aspektów jego życia.