Miała rację. Podjął decyzję za nią, chciał być dojrzalszy z nich obojga, chciał ją uchronić od wszystkich potworności, od biedy, od znoju życia w Kniei. Była z innego świata, należała do niego, tak jak on należał do zielonego poszycia szumiącej z oddali magicznej puszczy. Lato było czasem, kiedy ich rzeczywistości stykały się, gdy mogli wokół siebie tańczyć, tak jak teraz, złączeni, wtuleni w siebie na wzajem.
Ale nie wiedział, jak wygląda jesienią. Jak porusza się w ubraniach ciepłych, w kolejnych warstwach chroniących wonną skórę przed mrozem. Czy nosi kożuch? A może woli wełniane swetry? Czy pije korzenną herbatę, a może woli czekoladę z piankami? Czym rozgrzewa się w zimowe wieczory? Jak wita wiosnę? Czy ma swój ogródek tam, w brutalnym londyńskim świecie? I w końcu... jaką jest matką? O tym, że Mabel jest jej córką dowiedział się przypadkiem. Nigdy nie widział ich razem.
Nie znał jej wcale, tak jak ona nie znała jego.
Przycisnął ją mocniej do siebie, jakby miał być to ich ostatni raz. Policzek oparł o czubek jasnej głowy, oddychając coraz spokojniej, ucząc się na pamięć tego wrażenia bliskości, które będzie go pewnie prześladować kolejnych osiem lat. Dłońmi niespiesznie nacierał jej zmarznięte ramiona w opiekuńczym geście.
– Ja bym zauważył... – szepnął jej w odpowiedzi, na granicy słyszalności. To było egoistycznie, chociaż na moment pozwolił sobie zapomnieć o całym jej świecie pozostawionym za plecami, w Warowni, w stolicy. Było wiele osób, które by zapłakały na Norkowym grobie. Teraz jednak trwali tutaj, na złączeniu światów, pośród jeziornej głuszy. I choć gwiazdy spadały, zachęcając swoim blaskiem do zadzierania głowy, to on nie chciał patrzeć w górę, gdy mógł na moment przytulać do siebie prawdziwą gwiazdę i udawać przez moment, że jest znów jego. Chociaż na chwilę.