Przez moment był właściwie tylko ciałem, tak teraz powrócił duchem i umysłem. Nie dawał się ciągnąć, bo nie chciał być ciągnięty - nie dlatego, że nie chciał trzymać jego dłoni. Zacisnęły się na nim mocniej palce, a on w odpowiedzi zacisnął pewniej swoje. Jesteś? To dobrze. Ja też tu jestem. Flynn bardzo często lepiej rozumiał dotyk niż słowa. W słowach można się było pogubić, w dotyku odnajdował się doskonale. Słowa potrafiły przeczyć emocjom i czynom, a czyny przecież wypływały prosto z emocji. Komplikacja tych powiązań jawiła się węzłem Gordyjskim, albo miała prostsze nazewnictwo: Flynn. Ten Węzeł Gordyjski, którego nikomu nie pozwoliłby przeciąć.
Skoro zaś wrócił i wcale nie chciał być ciągnięty, a nie chciał też puścić dłoni, wybrał o wiele prostszą zwrotkę tej epopei - zrównał z nim krok. Ciemno-szare liście telepały się pod wpływem wiatru, smugi chmur zasnuwały błękit nieba - jeszcze chwilę wcześniej pewnie było usłane przebarwieniami, które byłyby ledwo maziakami w ich oczach. Oczach... miał szukać sposobu na to, żeby pomalować ten świat na nowo dla Fleamonta, tylko kiedy zgubił to po drodze..? Czemu o tym zapomniał..? ON. Zap... i zapomniał, że się nad tym zastanawiał, bo szmer przykuł jego uwagę, bo świeże powietrze wkradło się w jego płuca. Coś pod kopułą jego głowy mocno go alarmowało o tym miejscu. Wpajało przeczucie, że nie czuje się tu swobodnie i że (z niezrozumiałego powodu) mógłby się tu... zgubić? Miał w sobie takie uczucie, że gdyby Flynn go puścił i odszedł kilka kroków to nigdy nie znalazłby drogi do domu. Być może jakaś magia brała tutaj swój udział - w tych górach i lasach mogły się kryć ruiny an sidhe, stara magia ciągle mogła mieć swe brzmienie... tylko chyba wtedy Flynn by to wyczuł i go uprzedził. Chciał o to zapytać, tak jak o sprecyzowanie tego czasu, ale zamiast tego skupił spojrzenie na górach.
- Kawał drogi... - Mruknął bardziej do siebie, zerkając zaraz na czarodzieja, który COŚ wymyślił. Jakkolwiek Fleamont nie wydawałby się dziwny, czasem wręcz dziecinny w swoich emocjonalnych wybuchach, tak ten, kto nie doceniał jego inteligencji i sprytu był skazany na porażkę. To mu na pewno służyło - niepozorność. Być może nawet wykorzystywał swój wizerunek, by sprawiać wrażenie mniej poważnego, niż był w rzeczywistości, ale nie wątpił, że wielu potrafiło go potraktować z większa ulgą niż powinni. - Masę powietrza pod kątem. - Powtórzył za nim. Kompletnie nie rozumiał, do czego to zmierza, co Flynn chciał zasugerować, ale nigdzie nie widział tam tajemniczej manipulacji, żeby uniknąć magicznego słowa "portal". Flynn robił swoje kalkulacje - Cain swoje. Zmierzały w tym samym celu - pokonania dystansu w jak najlepszym tempie. Nie miał nic przeciw wspinaczkom, ale AŻ TAK się nie przygotował na tę wyprawę, żeby zdobywać szczyty górskie. Błąd. Mógł wczoraj bardziej dopytywać i żądać informacji, zamiast się migdalić. Dlatego właśnie emocje nie były dobrymi doradcami. Tylko czym stawał się człowiek bez emocji..?
- Dostosuję się do sytuacji. - W razie czego otoczy ich Queen gdyby mieli mieć ciężkie lądowanie, a i nie wątpił w sztukę improwizacji samego Flynna. Ta odpowiedź z jego strony nie padła od razu. Przez moment myślał, ale to był krótki moment, bo w końcu skinął głową. Jeśli komuś miał powierzyć swoje życie to przecież jemu. Z drugiej strony skoro Flynn gotów jest spróbować czegoś nowego i jednocześnie jest naprawdę GOTOWY zaryzykować... nie miał powodów, żeby wątpić. Szanse niepowodzenia istniały nawet wtedy, kiedy on sam po raz setny szedł ściąć łeb utopców - tak się po prostu działo. Zawsze zjawiał się czynnik, którego nie przewidzisz. Nie było zaś takiego obrotu spraw w jego głowie, w której Flynn by zaryzykował jego życiem. Wręcz sądził, że prędzej rozerwałby tę rzeczywistość na pół. A to była bardzo mocna karta zaufania, jeśli miało się ją w dłoniach.