12.03.2025, 17:07 ✶
– Ty zawsze wykonujesz dobrą robotę kocie. – posłała Julianowi znaczące spojrzenie. – Żaden brak konsekwencji, tylko oznaka dojrzałości emocjonalnej. Jeśli mamy być lepsi od tych czystokrwistych oszołomów, to niestety musimy być bardziej tolerancyjni. – westchnęła. Ten sposób myślenia był efektem wielu lat przepracowywania traum z Hogwartu. Pracując w szpitalu również miała styczność z osobami o różnym statusie krwi i nauczyła się, że czysta krew nie zawsze oznaczała parszywy charakter (i na odwrót – czarodzieje półkrwi też potrafili zachowywać się okropnie). Więc nawet jeśli Jolene nie pozbyła się zupełnie podejrzliwości wobec członków czystokrwistych rodów, to była przynajmniej w stanie dać im szansę.
Wypowiedź Hestii o tym, jak dobrze radziliby sobie jako przestępcy, bardzo ją rozbawiła. W pełni zgadzała się jednak z tym, że wszyscy członkowie ich rodzinki byli bardzo zdolni i gdyby Julian zechciał kiedyś stanąć po drugiej stronie barykady, z pewnością zatrzęśliby czarodziejskim półświatkiem.
Jo uwielbiała te rozmowy o wszystkim i niczym, ale niestety nie mogły one trwać wiecznie. Czas płynął nieubłagalnie i była już pora zbierać się do pracy.
– No dobra rodzinko, kończcie śniadanie, bo zaraz będziecie spóźnieni. – rzuciła, wychodząc z salonu.
Przeszła przez przedpokój z rozrzuconymi byle jak butami (ile razy mam wam przypominać), schody, przy których rozwieszone były zdjęcia rodziny oraz przyjaciół, aż wreszcie dotarła do swojej sypialni. Przebierając się w ubrania do pracy przemknęło jej przez głowę, że mieszkali z Julianem w tym domu już prawie trzydzieści lat. Połowa mojego życia, pomyślała. Z jednej strony, Jolene nie mogła w to uwierzyć, ale z drugiej, nie potrafiła sobie wyobrazić, by mogło być inaczej. Przecież to właśnie do tego domu przeprowadzili się po ślubie młodzi państwo Bletchley, tu urodziły się i wychowały ich córeczki, tu z niczego Jo stworzyła swój ukochany ogródek... W pewnym sensie ten domek stał się częścią niej, więc nie chciałaby się przeprowadzać w bliższej ani w dalszej przyszłości.
Los niestety miał jednak inne plany wobec Bletchleyów.
Wypowiedź Hestii o tym, jak dobrze radziliby sobie jako przestępcy, bardzo ją rozbawiła. W pełni zgadzała się jednak z tym, że wszyscy członkowie ich rodzinki byli bardzo zdolni i gdyby Julian zechciał kiedyś stanąć po drugiej stronie barykady, z pewnością zatrzęśliby czarodziejskim półświatkiem.
Jo uwielbiała te rozmowy o wszystkim i niczym, ale niestety nie mogły one trwać wiecznie. Czas płynął nieubłagalnie i była już pora zbierać się do pracy.
– No dobra rodzinko, kończcie śniadanie, bo zaraz będziecie spóźnieni. – rzuciła, wychodząc z salonu.
Przeszła przez przedpokój z rozrzuconymi byle jak butami (ile razy mam wam przypominać), schody, przy których rozwieszone były zdjęcia rodziny oraz przyjaciół, aż wreszcie dotarła do swojej sypialni. Przebierając się w ubrania do pracy przemknęło jej przez głowę, że mieszkali z Julianem w tym domu już prawie trzydzieści lat. Połowa mojego życia, pomyślała. Z jednej strony, Jolene nie mogła w to uwierzyć, ale z drugiej, nie potrafiła sobie wyobrazić, by mogło być inaczej. Przecież to właśnie do tego domu przeprowadzili się po ślubie młodzi państwo Bletchley, tu urodziły się i wychowały ich córeczki, tu z niczego Jo stworzyła swój ukochany ogródek... W pewnym sensie ten domek stał się częścią niej, więc nie chciałaby się przeprowadzać w bliższej ani w dalszej przyszłości.
Los niestety miał jednak inne plany wobec Bletchleyów.
Koniec sesji