Chciała, aby wiedział, że nic się pod tym względem nie zmieniło, że nadal czuła do niego to samo co wcześniej. Przypominała mu o tym, że go kocha, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, ale przecież nie miało, przecież ustalili już, że w ich przypadku sama miłość nie wystarczy, bo nie zawsze wystarczała.
Mogli się kochać, ale musieli się trzymać od siebie z daleka, był ku temu jakiś powód, jaki? Ona nie miała pojęcia jaki, ale na pewno to było coś istotnego, skoro Ambroise odsuwał ją od siebie mimo tego, że mówił, że nadal ją kocha. Wiedziała, że nie ma sensu się w to zagłębiać, bo przecież reagował na to bardzo neagtywnie, więc niepotrzebnie by tylko znowu zaczęła mieszać. Musiała przywyknąć do tej myśli, pogodzić się z tym, chociaż wcale nie przychodziło jej to łatwo.
Ich wspólnym marzeniem, planem, kto tam wie właściwie czym było posiadanie dwóch psów, jakoś dziwnym trafem złożyło się tak, że aktualnie to ona je miała. Nie, żeby chciała spełniać ich wspólne marzenia bez niego, ale jakoś tak wyszło, że skoro nadażyła się okazja, to postanowiła z niej skorzystać. Nie, żeby szczególnie cieszyło ją to, że realizowała te plany bez niego, ale wybierała tę opcję, która była możliwa. Miała dwa psy, więc szybko nie ucieknie z Wielkiej Brytanii, stały się trochę jej kotwicą, która utrzymywała ją w miejscu. Może właśnie tego potrzebowała?
- Cukier, bo był taki słodki, że nic innego nie potrafiłam wymyślić. - Nie było to szczególnie ambitne imię, ale nigdy nie szczyciła się jakoś bardzo jasnym umysłem, nie było jej z tego powodu też specjalnie wstyd. Jej pierwszy pies nazywał się Pierdoła, co świadczyło o niej jeszcze gorzej, ale idealnie to do niego pasowało. Był nieco płochliwy, a powinien być typowo, myśliwskim psem.
- Nie, to nie są samce, to para, ale podejrzewam, że Cukier nie byłby w stanie doskoczyć do Pierdoły, poza tym zadbałam o to, aby nie mieć takich problemów. - Tak, wbrew pozorom Yaxleyówna podchodziła poważnie do spraw swojego stada i wiedziała w jaki sposób powinna zapobiegać zupełnie niepotrzebnym sytuacjom.
- Nie możesz nie próbować, przez to będzie tylko gorzej. - Znalazła się specjalistka od dawania rad, która sama ledwo co sobie radziła ze swoim własnym życiem... Mimo wszystko czuła, że to właśnie było właściwe. Powinni próbować jakoś odnaleźć się w rzeczywistości, powinni szukać rozwiązań. Poddawanie się nigdy nie było w ich stylu. Czy trwali razem, czy osobno. Roise był przecież podobny do niej, nie chciało jej się wierzyć, że był w stanie tak łatwo rezygnować ze wszystkiego. Nie jej Roise, ale czy właściwie jeszcze go znała?
Nie miała pojęcia, co działo się w jego życiu przez ostatni rok, może faktycznie tak mocno go przeorało, że stracił całą nadzieję, wolała nie patrzeć na to w ten sposób, bo nie chciała sobie uzmysłowić tego, jak było im źle osobno. Wolała myśleć, że tylko ona sobie nie radziła, tak było jakoś prościej.
To nie tak, żeby jej samej szło jakos wybitnie poszukiwanie nowej drogi, nadziei, czegokolwiek. Była zagubiona, nie nastawiała się na żadne sukcesy, mimo wszystko próbowała wierzyć w to, że jeszcze będzie lepiej, nawet jeśli życie starało jej się udwodonić, że nie ma racji. Lawirowała między światami, próbowała znaleźć swoją drogę, nie wychodziło jej to wcale, ale się nie poddawała, na pewno kiedyś uda jej się znaleźć jakieś odpowiednie dla siebie rozwiązanie.
Nadal tkwili w uścisku, przytuleni do siebie, to było mylące, bardzo mylące, bo dawało jej dokładnie to czego potrzebowała, chciała czuć przy sobie jego obecność i brała to dla siebie w momencie, w którym on nie do końca radził sobie z rzeczywistością, czy czyniło ją to egoistką, być może, nie zamierzała się nad tym zastanawiać, nie teraz. No i zdecydowanie lepiej było to tłumaczyć jako coś, czego on potrzebował, a ona mu dawała.
- Myślę, że teraz raczej będzie trudno. - Łatwe czasy się skończyły, teraz były pełne komplikacji, niespodziewanych wydarzeń z którymi jakoś musieli sobie radzić. Powinni się do tego dostosować, chociaż to było dosyć mocno skomplikowane, szczególnie, gdy działało się w samotności, czasem trudno było zauważyć, co jest właściwe, a co nie. Pozostawała metoda prób i błędów, walka ze sobą i z całym światem, to było rozwiązaniem, nie, żeby do niego przywykła, ale czy właściwie mieli jakiekolwiek inne wyjście?
- Bo chcę? - Tak właściwie to nawet nie wiedziała, co takiego robiła, chyba nie powiedziała nic złego? Starała się dać mu jakąś nadzieję, zresztą sama jej potrzebowała. Nie wydawało się to Geraldine niewłaściwe, wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że tego właśnie potrzebowali, co najważniejsze, to było szczere, wydawało jej się, że faktycznie może zadziałać.
- Tak właściwie co takiego robimy? Tylko rozmawiamy. - Nie wydawało jej się, aby miało przynieść to jakieś konsekwencje, bo nic takiego się między nimi nie działo. Może znowu nieco zatarli granicę ich relacji, ale przecież w ich przypadku to było normą, zawsze tak postępowali, od samego początku ich znajomości. To chyba nie miało się zmienić, nawet jeśli próbowali nazywać się tylko i wyłącznie sojusznikami, to nigdy nie miało mieć miejsca, nie - kiedy zdawała sobie sprawę z tego, że nie była w stanie go nie kochać, zawsze miał mieć specjalne miejsce w jej sercu, które było rozsypane na tysiące kawałków.
- Nie chcę ci się narzucać Roise. - Postanowiła mu to wyjaśnić, bo oczywiście, że najchętniej zachowałaby się jeszcze inaczej, ale próbowała nie być specjalnie wylewna i nie zachowywać się zupełnie tak, jakby nic się między nimi nie zmieniło Zresztą, słowa słowami, ale jej gesty śiwadczyły same za siebie, nadal nie przestawała go do siebie przytulać, nie chciała wypuścić mężczyzny ze swoich rąk, chociaż czuła, że ten moment powoli się zbliża. Nieuniknione miało nadejść.