26.03.2025, 12:53 ✶
Słowa. Słodkie słowa. Rozbawione słowa. Słowa zachęty, delikatny dotyk, subtelna gra pozorów, światła i cieni.
To wszystko wywietrzało, to wszystko umknęło w duszącym zapachu ciężkich plugawą magią róż, to wszystko wywietrzało w roznoszącym się echem uderzeniu złocistej maski o kamienny próg kaplicy.
– Miałaś tu nie wchodzić… – zabrzmiał głucho, głosem trzeszczącym od chrypy zaciśniętego gardła. Stał przy tym w przejściu, uniemożliwiając jej wyjście, w drugiej dłoni zaciskając dłoń na różdżce lśniącej trupią bielą. Jego twarz była zmartwiała, zeszklone błękitne oczy tylko przez moment, patrzyły na nią, by powędrować do posągu. Sam przy tym zdawał się posągiem, pozbawiony oddechu, blady wciąż jednak napięty. Do bólu, w pacie, w którym się znaleźli. Powietrze wibrowało, w uszach, zamiast głosów, zdawało się dudnić przeznaczenie.
– Powiedziałem Ci nie – wycharczał zdecydowanie, przebijając nabrzmiałą ciszę. – Dam Ci wszystko, dam Ci każdą duszę tańczącą nad nami, masz już takie ładne buzie, nie potrzebujesz tej. – zaciskał zęby, jego twarz zmieniała się z każdą chwilą nabierając ciężkich znamion wściekłości, która jednak…która jednak wynikała z bezsilności. Z bólu. Z targiem, który mężczyzna próbował dobić nie ze swoim gościem, a ze śmiercią.
Posąg jednak parł nieubłaganie, każąc go za nieposłuszeństwo. Nie chodziło wcale o twarz. Nie chodziło o pokusę zduszenia wieczności pąku, który zatrzymany w czasie wciąż nie zdążył rozkwitnąć. Hrabia zdawał sobie sprawę, że popełnił błąd zaraz po tym, gdy wypowiedział to zdanie, bowiem nie można było mieć boga innego przed tym, u którego oblicza stali. Złamanie sprzeciwu stało się jedynym sposobem na odpokutowanie.
Ręka statui wystrzeliła ku góry, magia nadała pędu różanym wiciom, które bezwzględnie wystrzeliły w stronę Lucy i oplotły ją łapczywie przyciągając znów bliżej posągu. Gospodarz postąpił krok do przodu. Drugi. Wciąż patrząc nie na nią, tylko na odrażające oblicze, którego wzór teraz wężowym ruchem przemieszczał oślizgłe powierzchnie figury.
To wszystko wywietrzało, to wszystko umknęło w duszącym zapachu ciężkich plugawą magią róż, to wszystko wywietrzało w roznoszącym się echem uderzeniu złocistej maski o kamienny próg kaplicy.
– Miałaś tu nie wchodzić… – zabrzmiał głucho, głosem trzeszczącym od chrypy zaciśniętego gardła. Stał przy tym w przejściu, uniemożliwiając jej wyjście, w drugiej dłoni zaciskając dłoń na różdżce lśniącej trupią bielą. Jego twarz była zmartwiała, zeszklone błękitne oczy tylko przez moment, patrzyły na nią, by powędrować do posągu. Sam przy tym zdawał się posągiem, pozbawiony oddechu, blady wciąż jednak napięty. Do bólu, w pacie, w którym się znaleźli. Powietrze wibrowało, w uszach, zamiast głosów, zdawało się dudnić przeznaczenie.
– Powiedziałem Ci nie – wycharczał zdecydowanie, przebijając nabrzmiałą ciszę. – Dam Ci wszystko, dam Ci każdą duszę tańczącą nad nami, masz już takie ładne buzie, nie potrzebujesz tej. – zaciskał zęby, jego twarz zmieniała się z każdą chwilą nabierając ciężkich znamion wściekłości, która jednak…która jednak wynikała z bezsilności. Z bólu. Z targiem, który mężczyzna próbował dobić nie ze swoim gościem, a ze śmiercią.
Posąg jednak parł nieubłaganie, każąc go za nieposłuszeństwo. Nie chodziło wcale o twarz. Nie chodziło o pokusę zduszenia wieczności pąku, który zatrzymany w czasie wciąż nie zdążył rozkwitnąć. Hrabia zdawał sobie sprawę, że popełnił błąd zaraz po tym, gdy wypowiedział to zdanie, bowiem nie można było mieć boga innego przed tym, u którego oblicza stali. Złamanie sprzeciwu stało się jedynym sposobem na odpokutowanie.
Ręka statui wystrzeliła ku góry, magia nadała pędu różanym wiciom, które bezwzględnie wystrzeliły w stronę Lucy i oplotły ją łapczywie przyciągając znów bliżej posągu. Gospodarz postąpił krok do przodu. Drugi. Wciąż patrząc nie na nią, tylko na odrażające oblicze, którego wzór teraz wężowym ruchem przemieszczał oślizgłe powierzchnie figury.