• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
[07.09] Tylko kochankowie przeżyją

[07.09] Tylko kochankowie przeżyją
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#21
26.03.2025, 12:53  ✶  
Słowa. Słodkie słowa. Rozbawione słowa. Słowa zachęty, delikatny dotyk, subtelna gra pozorów, światła i cieni.

To wszystko wywietrzało, to wszystko umknęło w duszącym zapachu ciężkich plugawą magią róż, to wszystko wywietrzało w roznoszącym się echem uderzeniu złocistej maski o kamienny próg kaplicy.

– Miałaś tu nie wchodzić… –
zabrzmiał głucho, głosem trzeszczącym od chrypy zaciśniętego gardła. Stał przy tym w przejściu, uniemożliwiając jej wyjście, w drugiej dłoni zaciskając dłoń na różdżce lśniącej trupią bielą. Jego twarz była zmartwiała, zeszklone błękitne oczy tylko przez moment, patrzyły na nią, by powędrować do posągu. Sam przy tym zdawał się posągiem, pozbawiony oddechu, blady wciąż jednak napięty. Do bólu, w pacie, w którym się znaleźli. Powietrze wibrowało, w uszach, zamiast głosów, zdawało się dudnić przeznaczenie.

– Powiedziałem Ci nie – wycharczał zdecydowanie, przebijając nabrzmiałą ciszę. – Dam Ci wszystko, dam Ci każdą duszę tańczącą nad nami, masz już takie ładne buzie, nie potrzebujesz tej.  – zaciskał zęby, jego twarz zmieniała się z każdą chwilą nabierając ciężkich znamion wściekłości, która jednak…która jednak wynikała z bezsilności. Z bólu. Z targiem, który mężczyzna próbował dobić nie ze swoim gościem, a ze śmiercią.

Posąg jednak parł nieubłaganie, każąc go za nieposłuszeństwo. Nie chodziło wcale o twarz. Nie chodziło o pokusę zduszenia wieczności pąku, który zatrzymany w czasie wciąż nie zdążył rozkwitnąć. Hrabia zdawał sobie sprawę, że popełnił błąd zaraz po tym, gdy wypowiedział to zdanie, bowiem nie można było mieć boga innego przed tym, u którego oblicza stali. Złamanie sprzeciwu stało się jedynym sposobem na odpokutowanie.

Ręka statui wystrzeliła ku góry, magia nadała pędu różanym wiciom, które bezwzględnie wystrzeliły w stronę Lucy i oplotły ją łapczywie przyciągając znów bliżej posągu. Gospodarz postąpił krok do przodu. Drugi. Wciąż patrząc nie na nią, tylko na odrażające oblicze, którego wzór teraz wężowym ruchem przemieszczał oślizgłe powierzchnie figury.

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#22
31.03.2025, 01:20  ✶  
Miałaś tu nie wchodzić…
Odwróciła się z przerażeniem, a gdy zobaczyła, że hrabia stał idealnie na jej drodze ucieczki z różdżką w dłoni, dotarło do niej, że Dionizos naprawdę jej dzisiaj nie pomoże. Chwyciła swoją różdżkę. Nie ważne ile razy nie mówiłaby sobie, że w sumie to mogłaby już umrzeć naprawdę. Że w sumie to było jej naprawdę wszystko jedno to kiedy śmierć zeszła tutaj na dół udekorowaną przystojną twarzą, wiedziała, że będzie się bronić.

– Nie chcę dusz… – zaczęła zaskoczona, a potem dotarło do niej, że to nie na nią patrzył i to nie z nią się kłócił. Ponownie powróciła spojrzeniem do plugawej rzeźby, prawdziwego gospodarza tego sanktuarium.
Oh…
Może…
Może jednak jej sytuacja nie była aż tak tragiczna.

I już, już miała skorzystać z okazji, aby przecisnąć się do wyjścia, kiedy posąg podniósł dłoń, a ona została pochwycona w różane pędy. Szamotała się. Krzyczała. Próbowała rzucać zaklęcia, ale niestety nawet najbardziej pożądanie incendio nie mogło nic zrobić, kiedy wbijające się w jej skórę róże krępowały jej ruchy.
– Inne wampiry w piwnicy mają co najwyżej miejsce na erotyczne libacje! – krzyknęła sfrustrowana, uznając że jeśli ma umrzeć, to przynajmniej nie odejdzie cicho.
Nienawidziła Francji. Nienawidziła tej rzeźby. Nienawidziła tego, że on okazał się… taki

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#23
31.03.2025, 11:32  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.03.2025, 11:33 przez Gabriel Montbel.)  
Lucy krzyczała, a każde jej słowo zapadało głęboko w duszę zaciśniętą onksowym jarzmem. Słodkim jarzmem. Obsesyjnym jarzmem współpracy, która nie nosiła na sobie żadnej jednej ryski. Przeklęty przedmiot królował w podziemnej kaplicy, zadowolony z jednego, bardzo gorliwego wyznawcy. Lecz teraz rysa pogłębiała się coraz bardziej, gdy krnąbrne narzędzie szczekało swoje obietnice. Hrabia słyszał ją, ale nie rozumiał wcale, bowiem głowa krzyczała mu setką głosów domagających się natychmiastowego posłuszeństwa. Błagających. Proszących. Każących. Rozkazujących. Były też te, które milczały, ale wiedział, czuł ich ślepia na sobie. Wyrok zapadł, a wampir był winny spragnionemu bożkowi, tego co mu się należało. Wszak nie chciał jej całej.

Wystarczyła mu tylko gładka, biała skóra…

Mężczyzna nie ruszał się wcale, sam będąc posągiem, a tylko oczy zdradzały ból tej tortury, uprzejmego przypomnienia któż w tym tandemie podejmuje decyzje. W końcu zamrugał. Raz, drugi, gałki na moment uciekły ku górze, gdy odetchnął rozluźniając barki. Nie ważne jak się szamotała, jak wiła pośród grubych łodyg, stanął tuż przed nią, czując ciężar rozkwitającej żałoby zajmującej całe miejsce zmartwiałego serca.

– A może dobrze… może dobrze, że tu weszłaś – wyszeptał na granicy słyszalności, zapatrzony we wściekłe oczy barwy soczystej jagody. Zaraz potem jednak pomiędzy nimi pojawił się zegarek. Kieszonkowe wahadełko z wieczkiem zdobionym piękną, choć obrzydliwą w nastałych okolicznościach różą. Niewielka zabawka, groźna broń w dłoniach władnego czarodzieja. Skupił się na przepływie magii, usuwając z głosu drżenie, pozostawiając sam, głęboki, kojący aksamit snujący mgłę, która lada moment miała otoczyć nazbyt otwarty umysł dziewczęcia.

– Spójrz na mnie – wprawione w ruch złote koło wisiało między nimi, głosy słabły, a on czuł w ustach tylko gorycz wszystkich chwil, które za moment zostaną im odebrane. Wszystkich słów. Wszystkich rozmów. Wszystkich nocy, które mogłyby być okraszone światłem tej, która je niosła w swoich smukłych dłoniach. Nie miał pojęcia wcześniej, jak bardzo potrzebował odmiany, której była istotą, dopóki nie pojawiła się w jego życiu. Nie miał pojęcia, jak desperacko jej potrzebował, dopóki nie stanęli na rozdrożu w piwnicy, której miała nigdy nie odkryć. W piwnicy, którą i tak by odkryła, wiedziona duszą, która tak go zaintrygowała.

Kwiat zwiądł, zanim zdążył się rozwinąć.

Zamrugał znów, spędzając żal wobec tego co musiało zostać uczynione.
– Spójrz Lucy. Wszystko będzie dobrze. Masz moje słowo – miękkie, niemal czułe zapewnienie zakrawało o kpinę wobec wszystkich okoliczności. O śmieszność o… jedno wychylenie, kolejne, miarowe, jak bicie zasypiającego serca. Serca otoczonego ciężką białą mgłą szepczącą słodkie słowa zapewnienia. Nie tak to się miało skończyć, nie ona miała stać przed nim, nie jej miał mówić, że nic się nie stało.

– …słuchasz mojego głosu, słuchasz moich słów. Z każdą sekundą jesteś coraz spokojniejsza – odmierzał słowa, odmierzał magię wtłoczoną w umysł, na którym zacisnął swoje palce. – Już. Rozluźnij się i zamilcz  – drżenie jego głosu ustało, twarz zdawała się uprzejmie zobojętniała i nie zmieniła się, gdy zabrał sprzed jej twarzy zegarek, samemu uciekając wzrokiem za nią, ku centrum podziemnej komory. – Nie ma powodu, by więcej kaleczyć tak piękną powłokę. – Ostatnie zdanie zdawało się być przyganą za jej szamotanie się, w tonie o wiele chłodniejsze, zdystansowane. Lecz może nie mówił wcale tego do niej, a do milczącego trzeciego uczestnika makabrycznego obrzędu, który miał zaraz rozpocząć się u stóp kamiennego ołtarza. Wampir przysunął się do spętanej wciąż mocno tak boleśnie dotykającej śmiertelności wiedźmy i wysunął z jej palców różdżkę. – Oddaj mi ją. Nie będzie Ci więcej potrzebna.


Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#24
01.04.2025, 23:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.04.2025, 21:02 przez Lucy Rosewood.)  
A może dobrze… może dobrze, że tu weszłaś.
Kolejny płomyk nadziei, kiedy tak patrzyli na siebie. Kolejny płomyk, który natychmiast zgasł, gdy wyciągnął wahadełko, a szelest miękkich słów coraz silniej tłumił jej pozostałe myśli.

Była tak głupia, że ponownie zaczęła wierzyć, że jej pomoże. Naprawdę jakby ostatnie kilka minut nie dało jej już wystarczającej ilości powodów, aby nie ufać mu w czymkolwiek. Miał plugawą figurę, ale przecież powiedział jej, że nie ma co ona liczyć na Lucy. Jakby sama rozmowa z plugawą figurą nie była wystarczająco niepokojąca.

Zabije go.
Zamorduje.

Jeśli ona teraz zginie, wypełznie ze swojego grobu, nieważne jak głęboko jej nie zakopie i wróci jako ożywieniec, lub niespotykany nigdy wcześniej koszmar, tylko po to, aby wydrapać mu wszystkie organy i nakarmić nimi świnie, które bezczelnie wprowadzi do jego rezydencji, a potem spali to wszystko w cholerę.

– Przysięgam, że… – wyszeptała cicho, szarpiąc się coraz mniej, aby wygłosić swoje wszystkie groźby, czy też raczej obietnice, kiedy zaklęcia zaczęło wreszcie działać, a jej mięśnie rozluźniły się, jakby rzeczywiście nie była w żadnym niebezpieczeństwie, nawet jeśli przecież niebezpieczeństwo bardzo wyraźnie stało przed nią i wymachiwało tym swoim wahadełkiem. Bez słowa, chociaż z chwilą wahania, oddała mu elegancką różdżkę z rzeźbiona w kwiaty rękojeścią, która służyła jej od tylu lat.

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#25
09.04.2025, 17:58  ✶  
Tyle jadu, tyle werwy. Tyle pasji było w stanie pomieścić to drobne ciało. Dumy. Buty. Przez gładką twarz przebiegł cień smutnego uśmiechu. Dobrze się stało, choć ile by dał, by móc dłużej krzesać z niej te iskry, niż przez kilka ukradzionych ostatnio nocy. Może to była kwestia przebrania, może karmiony myślą o niespodziance, by przemienić boga północnego wiatru, w ciepłego bożka wina sprawiała, że irracjonalna myśl o posiadaniu jakiejkolwiek towarzyszki zalśniła tak jaskrawie, niczym światło niesione w jej szlachetnych dłoniach. Tylko po to, by zgasnąć tak brutalnie w cieniach podziemnego sanktuarium. Dobrze się stało — powtarzał sobie — nie zdążyłem się przyzwyczaić.

Tak bardzo chciał usłyszeć, cóż mu chciała przysięgnąć, choć z pewnością nie byłyby to miłosne zapewnienia. Gdyby mógł wybrać, nigdy by jej nie zahipnotyzował, w głębokim przekonaniu, że coś tak pięknego nie powinno być pętane, choćby nawet myślą. Sytuacja jednak wymagała drastycznych kroków. Zwłaszcza teraz, gdy odszedł od niej czując wciąż mrowienie opuszków, które ledwie chwilę temu mogły dotknąć słodkich palców odpuszczających ostatnią linię obrony. Zwłaszcza teraz, gdy kwiecista różdżka została złożona na ołtarzu, a w pozbawionych rękawiczek dłoniach pojawił się niebywale ostry, o charakterystycznym, zakrzywionym kształcie nóż do skórowania. Rękojeść narzędzia zdobiły gockie runy dawno zapomniane dla współczesnych im, powietrze drżało w oczekiwaniu na ofiarę.

– Tezeusz nie zostawił Ci nici kreteńska księżniczko. Nic dziwnego, że czujesz się zdradzona w tym labiryncie, skoro ten, któremu ufałaś, porzucił Cię. – Zaczął powoli, wciąż chłodny, zdystansowany, choć jego umysł palił. Znali się zbyt krótko, by mógł mieć pewność, że zrozumie, co chce jej przekazać tak, aby milczący, górujący nad nimi obserwator tego NIE zrozumiał. Kontekst był ważny. Tezeusz zdradził Ariadnę, ale on nie był Tezeuszem w ich małej maskaradzie. – Tymczasem winne grono potrzebuje czasu, by opuścić beczkę i nabrać powietrza, nadającego mu unikatowego smaku, tak jak ja teraz muszę przygotować Ciebie. Cierpliwość jest cnotą, podobnie jak milczenie. – Czy nie było za dużo? Mimo hipnozy statua wciąż pełna była nieufności, ściskając mocno skarb, o który toczyła się gra. Musiał ukoić bożka, musiał postąpić krok dalej. Przystanął więc przed nią i uniósł nóż, nie mogąc spojrzeć w oczy stojącej przed nim kobiety, Skupił się na jej lewej ręce, ostrzem naruszając szew stroju, by wyłuskać obiekt pożądania nienasyconego symulakrum, wejść w znajome tory, które mogłyby uciszyć podejrzliwość zaborczej figury. Materiał kolejnych warstw był przecięty, ostrze we wprawnych rękach nawet nie musnęło skóry ramienia, choć to z pewnością miało być kolejnym krokiem. Na razie jednak chciał pozbawić ją tylko rękawów misternej sukni, którą jej ofiarował, którą teraz kawałek po kawałku miałby jej odebrać. Jego ruchy były nieznośnie powolne, ale też delikatne, pełne wysublimowanego sadyzmu, jeśli by założyć, że rzeczywiście lada moment miałby pozbawić ją nie tylko tej warstwy chroniącej wrażliwe tkanki. Zsuwany z największą ostrożnością materiał zatrzymał się na linii gałęzi, a błękitne oczy kolistym ruchem powędrowały do rzeźby, twarz nie kryła irytacji, pewnej arogancji, pod którą łatwiej było ukryć strach o życie różanego, angielskiego pąku.

Po trwającej wieczność chwili Lucy poczuła, jak gałęzie zaczynają się rozluźniać, kolce przestają naciskać na ubranie i skórę, odsłaniając zwiotczałe hipnozą członki. Mogła też dostrzec ten moment odetchnięcia ulgi, cichego westchnienia, zobaczyć, jak szybko patrzy w jej stronę, próbując znaleźć w niej, choć szczyptę zrozumienia i… przebaczenia? Zaraz potem jednak spojrzał w dół i okazało się, że róże wciąż pętały nogi. Napięcie powróciło na przystojną twarz, zaraz potem rozpływając się pod miną zobojętnienia. Odsunął się od niej, by odłożyć rękaw i rękawiczkę na stojącym za nią kamiennym ołtarzu.
– Normalnie w takich okolicznościach mówię o wieczności, którą ofiarowuje Ten, Który Nie Ma Skóry, ale dla Ciebie pewnie nie byłaby to tak intratna oferta, skoro już miałaś ją w garści. – Jego głos wybrzmiał głucho, w tym dialogu bez możliwości odpowiedzi. Tymczasem podszedł do niej i płazem lodowatego noża przejechał po bieli jej przedramienia. Przedstawienie musiało trwać. – Ostatecznie trudno Mu się dziwić. Mówiłem o wielu innych dostępnych nad nami możliwościach, ale nie przypominam sobie by w Jego kolekcji, znajdował się ktoś tak piękny, tak wyjątkowy. – Mimowolnie, od niechcenia ujął jej dłoń pozbawioną teraz różdżki. Mimowolnie, od niechcenia wsunął między palce nić wysupłaną najwidoczniej ze zniszczonego stroju. Mimowolnie, od niechcenia mgła otulająca jej umysł zaczęła opadać i nie mógł to być przypadek. Ktoś tak wprawny w sztuce hipnozy nie pozwoliłby sobie na taki błąd.

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#26
15.04.2025, 17:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.04.2025, 21:03 przez Lucy Rosewood.)  
Słowa docierały do niej jak przez mgłę, chociaż każde wszystko, co mówił, wyrywało się głęboko w jej umyśle. W przeciwieństwie do niego nie odwracała wzroku, jakby resztkami buty, które przykryła hipnoza, zmuszała go, aby czuł jej wzrok na swojej twarzy.  Niech wypali w nim on taką samą ranę, jaką wypalał w niej teraz, chociaż paskudne ostrze na razie jedynie rozcięło jej rękawy sukni, zgubnego podarku, który uśpił jej czujność i pozwolił liczyć na szczęśliwsze chwile.

Przysięgam…
Przysięgam…
Przysięgam…


Kołatało jej w głowie, nawet jeśli te słowa coraz bardziej przestawały mieć dla niej sens, zlewając się w nutę specyficznego marsza żałobnego, który najwyraźniej został jej dzisiaj przypisany. Szeptać cicho w głowie samej sobie pieśń na własny pogrzeb… Co za upokorzenie.

A potem… A potem mgła przestała przysłaniać jej umysł co było o tyle zaskakujące, że jeszcze nie pożegnała się definitywnie z tym światem. Wciąż wpatrywał się w hrabiego, rozważając, jak najłatwiej będzie rozszarpać mu gardło przy wciąż związanych nogach, kiedy… Dotarły do niej jego słowa.

Nie. Nie.  Nie...

Musiała skorzystać ze wszystkich pokładów na nowo odzyskanej siły woli, aby nie roześmiać się histerycznie. Naprawdę… Naprawdę! Już chyba wolała zamordować ich oboje w tej sekundzie niż ciągnąć tę gierkę. Uznawała, że można mu ufać ‐ myliła się. I tak w kółko! A teraz…

Kreteńska księżniczka…
Chyba raczej kretyńska, skoro ponownie rozważała, że mógł jej pomóc.

Nie ruszyła się jednak. Wciąż udawała uległą, chociaż kusiło ją ruszyć się, naskoczyć na niego kłami, by dać mu nauczkę, nawet jeśli zabiłaby tą decyzją ich oboje. Najwyraźniej jednak pokłady nihilizmu nie były w niej jeszcze aż tak wielkie, aby chęć złośliwości wygrała z chęcią przetrwania.
Stała więc wciąż tak jak stała, udając oszołomioną,  a on nie mógł wiedzieć, że rozmarzony uśmiech na jej twarzy, był wynikiem myśli o tym, jaki jej Dionizos byłby zaskoczony, gdyby teraz spisała ich na zgubę. Teraz kiedy już myślał, że ma wszystko pod kontrolą. Zaskoczony, bo przecież chciał jej rzekomo pomoc. Niczego się nie spodziewający, bo przecież byłby to tylko jej kaprys, tak jak jego kaprysem było trzymanie w domu przeklętej piwnicy. Takie myśli były zdecydowanie łatwiejsze, niż te inne, które próbowała odrzucić. Te szepczące co by było gdyby wspólnie zniszczyli plugawą statuę, a potem wyszli razem z rezydencji…

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#27
17.04.2025, 13:54  ✶  
Opuszki palców, które dotykały wnętrza dłoni sekundę za długo. Przymknięte powieki, przesłaniające smutny błękit kilka ziarenek piasku dłużej. Kącik ust uniesiony o dwa milimetry, uniesiony nieuprawnioną nadzieją. To było szaleństwo, to był krok przeczący wszelkiej rutynie wydeptanej ścieżkami dziesięcioleci. To było wspomnienie mrowienia własnych warg odciśniętych na cienkiej materii rękawiczki, która wcześniej skrywała jej smukłą dłoń. Już za chwilę… już za moment te oczy znikną, twarz rozmyje się w bólu kary, która niechybnie będzie go czekać od obrażonego bożka. Już niedługo.

Not yet – ułożył wargi w niemym poleceniu, a potem ostry nóż delikatnie naciął jej gładką skórę, choć ostrze momentalnie odstąpiło od porcelanowej bieli, gdy tylko pojawiła się krew – w końcu nasycony wampir był jej pełen. Jej szczęście, w jego nieszczęściu.

– Cóż za przypadek… – tym razem nadał głos swoim słowom. – Ofiara może być kompletna skoro krwawi, ale trudno w tej sytuacji umieścić ją na należnym miejscu. W jedynym słusznym dla niej miejscu – z przyganą w głosie zwrócił się do posągu, samemu zaś z pleców ściągając bogato zdobioną kurtę i rzucając ją niedbale na ziemię, rozwiązując mankiety i podwijając je tak, aby odsłonić własne przedramiona, jakby nie był szlachcicem a rzeźnikiem, który przypadkiem zapomniał swojego roboczego kaftana. Pozornie zobojętniały, ale można było zobaczyć napięcie jego ciała gotowego do walki, gdy będzie to potrzebne.

Gdy tylko różane gałęzie z szelestem liści zaczęły się z ociąganiem rozluźniać, złapał rękojeść rytualnego noża mocniej, stając tuż obok Lucy, tak że jego własny winny oddech zdawał się bardziej realny od duchoty podziemnych krzewów. Przed nią rozpościerało się skąpane w mroku wyjście, tuż za upuszczoną złotą maską. Przed nim przeciwnik, który lada moment przekona się o podstępie. Złapał ją za rękę, jakby chciał przymierzyć się do dobrego cięcia, może nazbyt samolubnie pragnąc tylko skraść ostatni moment tej unikatowej przyjemności, którą był dotyk ciała o tej samej temperaturze, spróbować zapamiętać jej zapach, jakby miała to byś ostatnia rzecz, którą miałby czuć. Zamknął na moment oczy, ponownie przykładając lśniący metal do jej ciała, jakby miał krok od plugawego ołtarza zacząć rytuał.

A potem ścisnął jej rękę mocniej, po czym zdecydowanie wypchnął ją z dywanu kolczatych gałęzi, postępując krok w miejsce, w którym przed chwilą była. Jednocześnie zatopił nóż we własną skórę, zanurzając się pod nią, oddzielając cały płat od podłużnych mięśni. Kupował jej czas, gdy kolczaste wici na ślepo zaczęły oplatać jego łydki i uda, sycąc się gęstą, oszczędnie skapującą ku liściom wampirzą krwią.

– Teraz… – wydusił z siebie, nie oglądając się wcale, a kontynuując bezwzględnie cięcie – Biegnij. BIEGNIJ! – Krzyknął w końcu, nie patrząc na nią, nie mając jak upewnić się, czy słodki pąk zawalczył o siebie. Zamiast tego skupiał się na próbie zachowania świadomości w bólu wsuwających się zachłannie w rozcięcie na przedramieniu łodyżek i kolców spragnionych roślin, niepomnych na fakt, że nie tym wampirem miały się nasycić.


Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#28
18.04.2025, 21:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.04.2025, 21:03 przez Lucy Rosewood.)  
Jeszcze nie…

Czekała, wciąż nie mogąc się zdecydować, czy właśnie pozbawiała się jedynych szans na przeżycie, czy też wręcz przeciwnie. Że w tym całym szaleństwie hrabia jakoś i tak jej pomoże. A może raczej i im obojgu.

Nie skrzywiła się nawet, gdy ostrze przecięło jej skórę. Nawet nie spojrzała się w tamtą stronę, nie wychodząc z roli zahipnotyzowanej ofiary, gotowej zostać poświęconą bez żadnych zażaleń i świetnie jej w tym szło, chociaż…
Chociaż możliwe, że jej spojrzenie nieco za bardzo skupiło się na nim, gdy odsłonił swoje przedramiona, nawet jeśli była to w tej chwili najmniej istotna rzecz, na którą mogła patrzeć. Swoją drogą miał dość szorstkie dłonie, już wcześniej to zauważyła zupełnie nie jak arystokrata i musiała przyznać, że… Plugawa rzeźba. Miał w piwnicy plugawą rzeźbę i to wszystko wydarzyło się przez niego.

Różana sieć osłabiła swoje wici, a ona była względnie wolna. Mogłaby już stąd uciec, gdyby nie to, że nie dał jej do tego znaku, a najwyraźniej to on lepiej wiedział, co zadziała na to plugastwo niż ona. No cóż… W końcu to nie ona była kochankiem przeklętej rzeźby, z którą najwyraźniej przechodził kryzys małżeński.

Stała. Czekała. Zbliżył się do niej ponownie. Chwycił ją za rękę. Był blisko. Bardzo blisko.

A potem…
Potem dotyk został przerwany, a on wypchnął ją z pułapki. Krzyknęła. Nie na widok krwi, a tego że wici teraz zaczęły oplatać jego.

Biegnij.

A co z nim? Powinna zostać. Powinna mu pomóc. Na pewno dałaby radę. Różdżka… Potrzebowała różdżki.

BIEGNIJ.

Nie. Nie miała szans i jak bardzo jej się to nie podobało, wiedziała co musi zrobić.
Szybko ruszyła w stronę drzwi, nie bacząc na nic I już dopadła wyjścia. Już miała wbiec na górę rezydencji, a potem daleko. Jak najdalej stąd.
– Uratuję cię! – krzyknęła wiedziona jakimś instynktem,  zanim nie zniknęła z pomieszczenia. Bez planu na to co miałaby zrobić. Bez jakiejkolwiek wiedzy na temat tak przeklętych przedmiotów. Wciąż była na niego wściekła. Wciąż chciała go zabić.

Uratuję cię…

Tak. Te słowa, pomimo tego wszystkiego, brzmiały odpowiednio. Szczerze. Naprawdę chciała go jakoś uratować.

Tymczasem biegła i biegła. Jak najszybciej. Jak najdalej.

Byle teraz się nie zatrzymywać.

Byle nie płakać.

Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#29
06.05.2025, 10:11  ✶  
Młodość… słodka, niewinna, pachnącą fiołkami, geranium i pastelowym piżmem młodość. Jej krzyk był już niezrozumiały, ból ustąpił ciemności, która otuliła go łaskawie, niedługo po tym, gdy Lucy zabrała z tego przeklętego miejsca światło swojego życia. Bezpieczna. Tylko to się liczyło, gdy umarł.

Mieli nigdy więcej się nie zobaczyć.

Miał nigdy więcej nic nie widzieć.

Ściany pozbawione okien. Ręce pozbawione wolności. Krew pozbawiona koloru. Słowa pozbawione sensu. Życie pozbawione smaku.

Wegetacja.

Jadł kierowany instynktem, ale umysł pozostawał zamroczony na długo. Leczenie? Pokuta? Czym było piekło, w którego centrum się znalazł, niczym zamrożony anioł, niegdyś ulubieniec bogów? Osierocony, porzucony. Jakby był bulwą ciśniętą w kąt ciemnicy, zasuszoną i zapomnianą, czekającą sezonu, który miał nigdy nie nadejść.

Tyle lat. Tyle lat… żeby wymazać się z pamięci śmiertelnych i uzyskać przebłaganie w oczach tych, których czas nie dotyczył.

Carte blanche.

Miał nigdy więcej nic nie widzieć.

Ale widział...

Zasadził papierowy kwiat za jej uchem, zatrzymując opuszki palców na moment na miękkiej skórze szyi, skórze, pod którą próżno było szukać pulsu.

– Madmoiselle Lucy…– zaczął raz jeszcze, cicho, ochryple, nie odsuwając się, wciaż nachylony do niej, z wyciągniętą dłonią, z parą smutnych oczu utkwionych w dziewczynie, która od dawna dziewczyną nie była. Pytał, jakby dopiero teraz w pełni przyjął fakt kto siedział obok. – Co Ty tutaj robisz?

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#30
06.05.2025, 15:20  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.05.2025, 15:21 przez Lucy Rosewood.)  

Łzy popłynęły jej po policzkach dopiero gdy była już daleko od rezydencji, nienawidząc każdej słonej kropli, którą uroniła gdy otulała ją ciepłą, wiosenna noc. Tak spokojna i przyjemna, pachnąca kwiatami i wypełniająca uszy szumem delikatnego wiatru, tak innego, od chaosu, którego przed chwilą doświadczyła.

Była wściekła. Tak bardzo nie wiedziała, co miała teraz zrobić. Wrócić? Czekać na niego? Czekała i się nie pojawiał. Gdyby wróciła wiedziała, że szanse miał nikłe. Czy żył? Obiecała przecież, że go uratuje, a możliwe, że było na to z późno. Powinna była wiedzieć, co robić. Powinna była… Zrobić cokolwiek. A teraz? Nie miała różdżki. Wybiegła w pociętej sukni. Język nie szedł jej tak dobrze, jak myślała.

Mogłaby równie dobrze usiąść tutaj i czekać na słońce. Jednak coś obiecała. Musiała go uratować, a potem przynajmniej lekko zabić. W końcu się dla niej poświęcił. I chyba ta myśl, zmotywowała ją, aby zamiast czekać na niego, ruszyła, aby dostać się do miejsca swojego pobytu w Paryżu, aby tam opowiedzieć innym wampirom, co miało tutaj miejsce, przedstawiając wszystko tak, aby hrabia, którego planowała kiedyś zamordować, jawił im się jako ktoś, godny uratowania od zgubnego wpływu plugastwa.

Potem usłyszała, co się z nim stało, nie wiedząc, czy czuła ulgę na myśl, że żył, czy wyrzuty sumienia, gdy zastanawiała się, czy nie skazała go na gorszy los.

Nigdy też nie odwiedziła go ponownie. Nie odważyła się.


***

Nie odsunęła się przed jego dotykiem, chociaż nie uraczyła go również uśmiechem, uważnymi oczami, które widziały znacznie więcej od ich ostatniego spotkania wpatrywała się w niego, studiując jego twarz. Jego oczy nigdy nie były tak smutne jak w tej chwili, a jednocześnie prezentowała się w nich jakaś szczerość, która wcześniej, przy ich pierwszym spotkaniu, próbowała się jedynie przebić na zewnątrz, stłamszona przez przeklętego władcę w jego piwnicy.

Westchnęła cicho, zaskoczona swoimi kolejnymi słowami.
– Przyszłam… Nie wiem, czy powinnam ci to mówić, ale przyszłam, bo myślałam, że sprawiasz problemy w Londynie, ale… ale chyba masz inne sprawy na głowie.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Lucy Rosewood (9773), Gabriel Montbel (17122)


Strony (7): « Wstecz 1 2 3 4 5 … 7 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa