• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[10/09/72] Been tryin' hard not to get into trouble, but I... | Benjy, Prue

[10/09/72] Been tryin' hard not to get into trouble, but I... | Benjy, Prue
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#21
16.05.2025, 00:16  ✶  

Zdarzały się czasem sytuacje tak absurdalne, że nie było szansy ich przewidzieć, takie rzeczy na niebie i ziemi, o których nie śniło się filozofom. Nie, żeby Prue była filozofem, ale potrafiła naprawdę całkiem nieźle kalkulować. To jednak wykraczało poza jej analityczny umysł. Brakowało jej danych, z których mogła skorzystać dokonując swoich obliczeń. Nie powinna spotkać Rookwooda, to znaczy Fenwicka, nie, żeby zakładała, że nigdy się to nie wydarzy, bo zawsze pozostawał jakiś procent szans, gdyż przecież przyjaźnił się z jej bratem, więc może faktycznie powinna uznać, że jest to możliwe. Tyle, że miał być w Australii, nie w Wielkiej Brytanii, do tego nie spodziewała się, że połączy ich kiedyś coś tak dziwnego. Ich drogi splotły się przecież ze sobą, gdy nie miała świadomości z kim ma do czynienia, on też tego nie wiedział, a jednak jakoś trafili pośród tych wszystkich wydarzeń właśnie na siebie. Jak do tego doszło? Nie wiedziała, nie miała pojęcia, chyba nie chciała w to wnikać. Póki co po prostu akceptowała, że tak się stało i zaczynało jej się podobać to, co się między nimi działo. Bez względu na to, że było to zupełnie nieprzewidywalne. Każdy czasem potrzebował nieco zaskoczenia, spontaniczności, chuj wie czego tak właściwie. Los był pełen niespodzianek, i jedna z największych w jej dość spokojnym życiu spotkała ją właśnie teraz. Nie spodziewała się, że kiedykolwiek przyjdzie im się zrozumieć, spędzać razem czas w taki sposób, ale przede wszystkim tego, że on zacznie ją fascynować. Zupełnie zniknęła uraza, dawne podejście, wcale nie potrzebowała ku temu wiele czasu, nigdy nie podejrzewałaby się o podobne zachowanie. Tylko, czy na pewno? Nie była już dłużej tą sztywną dziewczyną, która kierowała się przede wszystkim zasadami, a on nie był chłopcem, który doprowadzał ją na skraj, tylko po to, żeby zobaczyć, że może wyprowadzić ją z równowagi, chociaż może nadal to robił, tylko w nieco inny sposób, do zupełnie innych granic.

Chciała się o nim czegoś dowiedzieć, tak po prostu, dlatego nie bała się zadawać pytań, robiła to całkiem chętnie, nie oceniała go jednak w żaden sposób, to już nie było potrzebne. Próbowała zrozumieć mężczyznę, nie wiedzieć czemu aktualnie to właśnie na tym zaczęło jej zależeć, chociaż nie spodziewałaby się, że kiedykolwiek do tego dojdzie. Zostawili jednak za sobą ich niezbyt przyjemną, wspólną przeszłość, teraźniejszość była zupełnie inna. Nie mogła nie zastanowić się nad tym, że może i trochę szkoda, że kiedyś była taka chłodna, bo może i wtedy zobaczyłaby w nim coś więcej. Może to musiało tak wyglądać po to, aby docenili swoje towarzystwo prawie piętnaście lat później? Dużo było tutaj niewiadomych, była pewna jednak tego, że chce być tutaj z nim. W tym zupełnie nieznanym miejscu, z praktycznie obcą osoba, chociaż, czy faktycznie, powoli przecież zaczynała się o nim dowiadywać coraz więcej, nie był jej zupełnie postronny, już nie.

- Być może tak właśnie jest. - Czuła, że zmieniło się jego podejście do swojej osoby. Kiedyś był cholernie pewny siebie, przynajmniej takie sprawiał wrażenie, teraz wydawało jej się, może nie słuszne, że trochę podupadło jego poczucie własnej wartości, jakby przez lata nikt go nie doceniał, jakby nikt nie mówił mu o tym, że ma wiele do zaoferowania światu. Nie miała pojęcia, czy jej myśli są słuszne, to wszystko to było tylko gdybanie, wyłapywała jednak te drobne przesłanki w tym co mówił. Słuchała uważnie tego, co miał do powiedzenia, czytała między wierszami, bo tak już reagowała. Od zawsze zauważała więcej niż wszyscy. - Może jestem widmowidzem, ale to nie jest równoważne z czarnowidztwem, Benjy. - Czuła, że po raz kolejny próbował obrócić to co mówiła w żart. Nie był to pierwszy raz, najwyraźniej reagował w ten sposób, kiedy nie chciał, by robiło się zbyt poważnie. Każdy miał jakieś wyuczone odruchy obronne, z których korzystał, kiedy nie chciał zbyt wiele odsłonić.

Akceptowała tę zmianę, którą przyniosła im teraźniejszość. Nie powinna doszukiwać się w tym większego znaczenia, ale nie potrafiła wyzbyć się wrażenia, że to nie mógł być przypadek. Takie rzeczy nie dzieją się bez przyczyny. Może los wiedział, że potrzebuje jakiejś zmiany w swoim życiu, postanowił więc ją wepchnąć w ramiona osoby, która byłaby w stanie sprawić, że spojrzy na świat nieco inaczej. Nie mogła bowiem odmówić Benjy'emu tego, że bardzo łatwo przychodziło mu powodowanie, że Bletchley traciła swoją zwyczajową kontrolę. Bez mniejszego problemu się przed nim otworzyła, wspominała o rzeczach, o których raczej nie rozmawiała. Dostrzegła między nimi jakąś dziwną nić porozumienia, która kiedyś nie miała prawa istnieć, a teraz wydawała się być czymś naturalnym. Bez chwili zawahania po prostu to zaakceptowała.

Może ta dziwna relacja, która się między nimi pojawiła ewoluowała dość szybko, może to też było zastanawiające, ale nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tego właśnie potrzebowali. Byli dość mocno poturbowani przez przeszłość, doświadczeni życiowo, najwyraźniej to powodowało, że bardzo łatwo było im się zatracić w czymś zupełnie innym, nowym. Nie miała pojęcia z czego to wynikało, ale to się działo, tak po prostu. Przekraczali kolejne granice, jakby jutra miało nie być, tak właściwie to pewnie miało na to wpływ to, że jasno określili termin ważności tego nienazwanego czegoś, co się między nimi pojawiło.

Powinna się spodziewać, że zrobił to celowo. Był równym przeciwnikiem, jak ona ważył słowa i nie rzucał ich na wiatr, jeśli nie miały mu przynieść czegoś konkretnego. Nie powodowało to jednak, że je zignorowała. Skoro sam się jej podłożył, nawet celowo, to zamierzała z tego skorzystać, mimo, że nie miała pojęcia, co mógł chcieć przez to osiągnąć, to jednak nie zmieniało faktu, że ona mogła wyciągnąć coś z tego dla siebie.

- Niefortunny? Czy powinnam się obrazić za to, że ująłeś to w ten sposób? - Zmrużyła oczy, jakby faktycznie się nad tym zastanawiała, nie, żeby ją to jakoś specjalnie ubodło, ale jednak mogła podejść do tego nieco teatralnie, jakby faktycznie przyjęła to, że byli tutaj razem, na tej schadzce, a on uznał to za niefortunny fakt. To nie tak, że sama spodziewała się tego, że kiedykolwiek się między nimi wydarzy coś podobnego, ale jednak i niemożliwe mogło być możliwe. Przewróciła oczami, kiedy usłyszała jego kolejne słowa. - Wiesz, nie musisz się wysilać, i tak stąd nie ucieknę. - Nie wydawało jej się, że pojawiła się potrzeba, aby mydlił jej oczy. Padło już z jego ust tak wiele komplementów, po które nie sięgał nikt więcej, że ten oklepany nie był do niczego potrzebny. Czarował ją czymś zupełnie innym, akceptacją, która wcale nie była dla niej taka naturalna, nie wcześniej. Nie reagował nerwowo, gdy wspominała mu o tych wszystkich swoich dziwactwach, wręcz przeciwnie podchodził do niej zupełnie inaczej niż wszyscy inni, jakby faktycznie dostrzegał w niej coś więcej. To było zadziwiające, to przyciągało ją do niego coraz bardziej. Nigdy nie zakładała, że akurat on będzie miał w sobie tyle tolerancji na takie rzeczy. Jak widać ogromnie się myliła, ale tym razem nie uważała tego za coś złego, chociaż przecież lubiła mieć rację. Wzruszyła jeszcze ramionami. - Nie mam szczególnie wielkiego doświadczenia z randkami, ale chyba tak. Chyba tak się zaczynają te porządne. - Nie zamierzała udawać jakiejś wielkiej specjalistki w tej dziedzinie, bo co tu dużo mówić, Bletchley faktycznie jakoś za bardzo nie pozwalała sobie na to, aby ktokolwiek się do niej zbliżył. Przez jakieś dwa i pół roku nie dopuściła do siebie nikogo. Zamknęła się w sobie, jej życie toczyło się raczej wokół pracy i samotności, którą wybrała. Wcześniej? Cóż, też nieszczególnie zwracała uwagę na porządne randki, jakoś tak wyszło, że miała spędzić z kimś resztę życia, nie łączyło się to jednak z wielkimi fajerwerkami, o których zdarzyło jej się czytać. Zaakceptowała tę stałość, która pojawiła się w jej życiu, nie miała co do tego jakichś szczególnych oczekiwań. Wbrew pozorom Prue nie była zbyt wymagająca, postępowała po prostu według społecznych oczekiwań, bo to wydawało jej się właściwe. Nie było w tym żadnej głębszej historii.

Nie zamierzała ciągnąć go za język. Wiedziała, że są tajemnice, o których ludzie po prostu woleli nie mówić. Każdy przeżył coś takiego, co siedziało w nim bardzo głęboko, ale niekoniecznie chciał to pokazywać. Nie była jedną z osób, które domagały się tego, żeby dowiedzieć się wszystkiego, to nie było w jej stylu. Miała w sobie nieco taktu, potrafiła dostrzec, gdy warto było odpuścić. Zresztą i tak miała wrażenie, że dosyć dużo jej powiedział, czuła to. Może kiedyś faktycznie będzie miał chęć podzielić się z nią czymś więcej, nie, żeby mieli na to zbyt wiele czasu, ale to nie zmieniało jej podejścia. Mieli być dla siebie odskocznią, chwilowym przystankiem, podczas długiej drogi życia, tylko tyle, a może, aż tyle. Grunt, że korzystali z tego, że pojawili się na nowo w swoich życiach, przyszło im to całkiem lekko. Każdy się czasem gubił, czasami z wyboru, czasem na skutek działania jakichś sił wyższych. Pojawiała się wtedy ścieżka, coś, czego potrzebowała dusza, ważne było, aby ją dostrzec, nawet jeśli podążało się nią wbrew sobie, w nieznane. Bez względu na to, co miało to przynieść. Czuła, że to jest jeden z takich momentów. Nie miała pojęcia, co czeka na nią na końcu tej drogi, ale nie zastanawiała się nad tym, chciała po prostu się w tym zgubić, chociaż na chwilę, oderwać od przytłaczającej rzeczywistości. Złapać oddech, poczuć coś dużo bardziej intensywnie niż zazwyczaj. Miała pewność, że przy nim będzie to możliwe, bo patrzył na nią w ten wyjątkowy sposób, nie pamiętała, kiedy ostatnio ktoś to robił, kiedy dostrzegał dużo więcej, niż to, co znajdowało się na zewnątrz, co było tylko pozorne.

- Nie wydaje mi się, aby od melancholii do traumy było bardzo daleko. - Jasne, zdawała sobie sprawę, że trauma niosła ze sobą dużo gorsze doświadczenia, jednak w jej przypadku melancholia często brała się z traumy innych osób, tego, co już przeżyli. W końcu od najmłodszych lat miała doświadczenie z podobnymi historiami. Niekoniecznie opowiadanymi przez żywych, jednak to również niosło ze sobą pewien bagaż. Wiedziała, że działo się wiele tragedii, ludzie podejmowali pewne decyzje, bo to aby przetrwać. Miała świadomość, że niw malowało się to kolorowo. Miała szansę napatrzeć się na ludzkie dramaty, nie odwracała od nich wzroku. Po prostu przyjmowała to, co mieli jej do pokazania. Nie dało się tego pozbyć z pamięci, pojawiała się melancholia, faktycznie jesienne wieczory były idealne ku temu, aby wracać do tego wszystkiego.

- Wychodzi na to, że z mojej strony to nie jest porządna randka... - Wróciła do tego, o czym rozmawiali przed chwilą, nie sądziła jednak, że faktycznie z jej ust padło coś, co powinno go zaskoczyć. Bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak do niego wtedy podchodziła. Nie zamierzała udawać, że było inaczej. Nie miała w zwyczaju kłamać, wręcz przeciwnie, skoro podczas wcześniejszej rozmowy wspominali sobie o szczerości, to zamierzała po nią sięgać, bez względu na to, jak bardzo nie na miejscu się mogła wydawać. Zresztą, nie spodziewała się, że będzie oczekiwał czegoś innego. Benjy nie był głupi, wręcz przeciwnie, miała wrażenie, że jest jedną z nielicznych osób, z którymi mogłaby rozmawiać godzinami, właściwie to słuchać tego, co chciał jej powiedzieć, a to nie zdarzało się często. Rzadko kiedy ktoś był w stanie jej dorównać, czy może i nawet nieco prześcigać w tej konwersacji, bo reagował szybciej od niej.

- Nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. - Oczywiście, że znowu brał ją pod włos. Nie sądziła, aby przejmował się opinią nikogo, a tym właśnie wtedy dla niego była. No, ewentualnie wrzodem na tyłku, do czego też już doszli. Na pewno nie mógł zakładać, że było inaczej. - Musisz tego spróbować kolejnym razem, może faktycznie zadziała. - Tym razem nie mieli być już sobie zupełnie obojętni. Przynajmniej nie zakładała, że on będzie jej już taki obcy. Nie wiedziała, czy powinna spodziewać się po nim czegoś podobnego, chociaż miała cichą nadzieję, że może kiedyś pomyśli o niej ciepło, kiedy znajdzie się gdzieś bardzo, bardzo daleko. Nawet jeśli to, co działo się między nimi zakończy się równie szybko, co się rozpoczęło. Może była naiwna, ale wydawało jej się, że to porozumienie jest gdzieś ponad czasem i przestrzenią.

- Dopiero teraz to rozgryzłeś? Przecież ja zawsze mam plan. - Była przewidywalna, jak nikt inny, prawda? Nic nie działo się przypadkiem, wszystko robiła po coś. Tak, na pewno. Szkoda, że w tym przypadku zupełnie nie wiedziała co robi i dlaczego to robi, ale coraz bardziej się jej to podobało. Nie miała pojęcia do czego doprowadzi ich ta gra w którą grali, ale najwyraźniej czerpali z niej satysfakcję, to było chyba wystarczającym argumentem, aby sięgać po więcej. - Wiesz, że nie musisz się męczyć. - Kolejne słowo, którego nie musiała mówić, ale nie mogła sobie pozwolić na to, aby zamilknąć.

Prowokowała go całkiem świadomie, bo nie dało się zignorować tego wzajemnego przyciągania, które się między nimi pojawiło. Było zbyt intensywne, zbyt pierwotne, aby móc to zrobić. Zazwyczaj nie była tak odważna, pewnie zastanowiłaby się kilka razy nad tym, czy powinna sugerować w ten sposób komukolwiek coś podobnego, ale nie tym razem. To było wyjątkowe, zresztą zostawiła swoje przyzwyczajenia już dawno za sobą, aktualnie była tą bardziej przystępną wersją siebie, w sumie to wydawała się jej ona być zupełnie nowa, ale nawet się jej podobała. Całkiem prosto przyszło jej pozbycie się swoich masek i warstw, które na ogół przybierała.

Oczywiście, nie pozbyła się swoich zwyczajowych kalkulacji, analizy tego, co może przynieść jej dane postępowanie. Wiedziała ku czemu zmierza, bardzo dobrze wiedziała, czego chce w tej chwili i zamierzała po to sięgnąć, w sumie to chciała, żeby Benjy po to sięgnął. Chciała znowu poczuć jego palce zaciskające się na jej ciele, ciepły oddech na swojej szyi, dostrzec ten żar w jego oczach, chociaż to już chyba się działo. Była w stanie to zobaczyć. Nie spodziewała się, że pojawi się między nimi takie połączenie, ale chyba czasem tak się po prostu działo. Wystarczył odpowiedni moment, aby dwoje ludzi mogło spojrzeć na siebie zupełnie inaczej, to chyba był ten moment, a może zaczęło się to dziać już wcześniej. Każde, kolejne chwile, które razem spędzali tylko to potęgowały.

To nie tak, że Prudence była jakąś wprawioną ekspertką, w takich damsko-męskich grach. Tym razem jednak doskonale zdawała sobie sprawę jak go podejść, po prostu wiedziała. Zresztą trudno było się nie domyślić tego, że chcieli tego samego. Napięcie jakie między nimi wisiało można by było pewnie dostrzec gołym okiem, chociaż przecież takie rzeczy nie były widoczne. Czuła, że zbiera się go między nimi coraz więcej i niedługo eksploduje. Zresztą mieli to już za sobą, potrafili lawirować między rozmową, a poznawaniem swoich ciał, które zdecydowanie zamierzały w końcu odnaleźć wspólny rytm. Nie dało się tego powstrzymywać w nieskończoność, chociaż przecież zazwyczaj potrafiła się kontrolować, to nie był jednak jeden z tych razów i zupełnie jej nie przeszkadzało to, że chciała się w nim zatracić, wręcz przeciwnie to wydawało się być najbardziej naturalne, najbardziej właściwe w tym momencie.

Może nie powinna myśleć o tym, co przyniesie jutro, wiedziała jednak, że to jest dopiero początek ich wspólnej przygody, pierwszy dzień, który spędzali w ten intensywny sposób, ale chciała więcej, chciała poznać go bardziej, być jeszcze bliżej. Sięgnąć po wszystko, co na pozór mogło być niewłaściwe, o czym nie powinna marzyć, ale teraz nie mogła wyzbyć się tych myśli, nie kiedy spoglądał na nią w ten sposób, jakby faktycznie dostrzegał dużo więcej. To powodowało, że zamierzała pozwolić się sobie zatopić w tym wszystkim. Pozwolić Benjy'emu sprowadzić się na nie do końca stosowną drogę, była w stanie sięgać z nim po wszystko, co jeszcze niedawno wydawało się nie być właściwe. Chciała zobaczyć ich razem w świetle tego księżyca, o którym rozmawiali, chciała cieszyć się każdą chwilą, którą mogli razem spędzić, bo wiedziała, że każda z tych chwil sprawi, że w końcu poczuje, że żyje. On to z nią robił. On sprawiał, że Prudence w końcu przestała egzystować i czuła, że może ją zaboleć moment, w którym ich drogi się rozejdą, że wcale nie przyjdzie jej to łatwo, mimo, że przecież ta relacja była zupełnie nieprzemyślana, spontaniczna, to jednak nie mogła pozbyć się wrażenia, że sporo zmieni w jej życiu, że ją zmieni, że nauczy się od niego wiele.

Świat wydawał się zatrzymać w miejscu, gdy po raz kolejny się do siebie zbliżyli. Okropnie łatwo przychodziło jej zapominanie o rzeczywistości, kiedy zatracała się w kolejnych pocałunkach, gdy znajdowała się w jego ramionach, gdy czuła bicie jego serca, a może to było jej serce? Nigdy się nie skupiała na tym, jak wyglądał jego rytm, ale teraz nie mogła tego zignorować. Z jeden strony miała wrażenie, że czas zwolnił, z drugiej wszystko wydawało się być takie intensywne i szybkie, bo gwałtownie przekraczali kolejne granice. Nie do końca potrafiła to pojąć, ale nie potrzebowała wcale tego rozumieć. Wiedziała tylko i wyłącznie to, że chciała z nim sięgać po więcej, chciała wziąć wszystko, co mógł jej zaoferować, nawet jeśli nie miała się mu jak za to odwdzięczyć, było to może dość egoistyczne, ale musiał jej to wybaczyć. Nie za bardzo potrafiła oprzeć się temu palącemu uczuciu, które domagało się ugaszenia, zwłaszcza, że wiedziała, że będzie potrafił to zrobić.

Pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej, gdyby nie dotknęła tego monolitu, gdyby pod jej nogą nie znalazł się zimny kamień, który spowodował, że rzeczywistość się rozmyła, że przepadła tym razem w przeszłości, czego nie do końca się spodziewała, nie w tej chwili, nie w tym momencie. Straciła czujność, jak jakiś laik, tyle, że Benjy bardzo skutecznie ją rozpraszał, odwracał jej uwagę. Spowodował przecież, że zapomniała o całym świecie, nawet o tych swoich drobnych mankamentach, przez które bardzo łatwo było jej odpłynąć, szczególnie w takim miejscu jak to. Przecież wiedziała, że kromlech musiał być pełen magii, w jej przypadku to mogło się skończyć tylko i wyłącznie w jeden sposób.

Nie powinna była do tego dopuścić, mogła przewidzieć to, że może jej się przytrafić, zresztą wybrała sobie chyba najmniej dogodny z momentów. Musiała przeprosić, to było całkiem naturalne, przecież nie musiał z nią tutaj tkwić, kiedy wcale nie było jej obok. Ciało zostało, ale reszta znalazła się gdzieś daleko. Benjy jednak nie wypuścił jej z ramion, nie postawił jej na ziemi, nie odepchnął jej, tylko stał się jej oparciem. Czekał, aż do niego wróci, nie przerywał tego, co się wydarzyło, chociaż nie mógł mieć pewności ile zajmie jej ta droga. To było nowe, zazwyczaj nie pokazywała nikomu tej strony, nie w takich sytuacjach, może i nie panowała nad tym, co się z nią stało, ale on zachował się bardzo odpowiednio. Wiedział, co ma robić, jak się z nią obchodzić. Jasne, miał doświadczenie, ale mógł to mieć gdzieś, tylko, że nie miał. Znowu chciał, aby czuła się komfortowo, nie przywykła do takiej troski, nie w podobnych sytuacjach.

- Mam za co, to by się nie wydarzyło, gdybym była normalna.- Najwyraźniej nie zamierzała pozwolić mu na to, aby ją uciszał. Gdyby znalazł się tutaj z jakąś inną, mniej skomplikowaną, mniej popieprzoną kobietą, to pewnie znajdowaliby się teraz pośród tego kręgu i kontynuowali poznawanie swoich ciał, a, że znalazł się tutaj akurat z nią, to cóż - miał szansę zobaczyć ten jakże wspaniały popis opuszczania ciała i znajdowania się gdzieś poza. - Akurat Ty nie do końca miałeś na to wpływ. - Tak, jeszcze brakowało tego, żeby odwrócił kota ogonem i wziął winę na siebie. Nie miała zamiaru na to pozwolić. To nie z nim było coś nie tak, zresztą ta informacja była całkiem świeża, miał prawo nie pamiętać tego, co niosło ze sobą widmowidzenie, ona żyła z tym na co dzień, nie powinna była pozwolić na to, żeby się to wydarzyło. Nie teraz. Nie w jego obecności, nie gdy mieli zmierzać ku czemuś zupełnie innemu, a ona przerwała magię tamtej chwili.

Dobrze było czuć w tym wszystkim jego wsparcie, jednak nie przywykła do takiego obnażania się przed innymi. To nie było dla niej normalne, aczkolwiek nie zamierzała usilnie uciekać od tej bliskości, którą dawał jej w tej chwili. Całkiem przyjemnie było wrócić stamtąd w ten sposób. Odnaleźć się na powrót w jego ramionach, które pewnie utrzymywały ją przy sobie. Nie pamiętała, czy kiedykolwiek ktoś podchodził do tego w ten sposób. Nie do końca wiedziała, co to oznacza, ale przecież nie byli sobie obojętni, już nie, pokazał to po raz kolejny.

Najwyraźniej bardzo dobrze wiedział, jak obchodzić się z ludźmi jej pokroju, obdarzonymi tymi nie do końca normalnymi umiejętnościami. To było miłe, znaleźć się tutaj ponownie, mieć świadomość, że jest blisko, że nie ucieka, czuć tę troskę. Mogłaby do niej przywyknąć, i to ją w tej chwili przerażało. Nie powinna podchodzić do tego, jak do czegoś, co będzie na porządku dziennym.

- Pewnie chwilę mi zajmie powrót. - Niby to wiedział, niby sam mówił, że to nic takiego, ale wolała faktycznie go o tym uprzedzić. Nie łatwo było lawirować między światami. Została wyrwana z przeszłości, by znowu znaleźć się w teraźniejszości, ale jeszcze nie pozbyła się tych wszystkich emocji, które jej towarzyszyły. Potrzebowała czasu, krótkiej chwili, aby doprowadzić się do porządku, musiała to jakoś przetrawić, zaakceptować to, co kromlech chciał jej pokazać. Zapewne wróci do tej wizji, kiedy znajdzie się w łóżku, nie da jej zasnąć, będzie analizowała każde słowo, każdy gest, każdy ruch, aby wyciągnąć z tego, jak najwięcej. Teraz zamierzała się skupić na tym, by znowu jakoś odnaleźć się w swoim życiu.

- Nie poczułbyś mojego kopnięcia. - Nie musiał nawet udawać, że będzie inaczej. Pewnie wydawałoby mu się po prostu, że jakieś małe stworzenie przypadkiem nawinęło mu się pod nogę.  - Zresztą ja też o tym nie pomyślałam, więc chyba każde z nas ma w tym swoją winę. - To mogła zaakceptować, wspólna odpowiedzialność, nie jego wina. Oczywiście, że wolałaby to wziąć na siebie, jednak nie sądziła, że pozwoliłby jej na to, zresztą już miała szansę zobaczyć jego reakcję na jej przeprosiny.

- Nie przejmuj się tym. - Bez sensu było skupiać się na tym, co się wydarzyło, powinien był przewidzieć, ona też powinna to zrobić, ale tego nie zrobili, bo zajęci byli czymś zupełnie innym. To też było nowe, chyba, aż tak nie zdarzyło jej się stracić czujności, ale przy nim to się działo. Zapominała o całym świecie.

Poczuła, że zachwali się lekko, jednak nie zmieniało to faktu, że nadal nie brakowało im stabilności. Nie sądziła, że tak łatwo przyszłoby mu stracenie równowagi. Benjy okazał się być wyjątkowo silny, tak właściwie to miała wrażenie, że zupełnie mu nie ciąży, jakby była lekka niczym piórko, trzymał ją nad ziemią przecież dość długo, i nie widziała po nim żadnych oznak, świadczących o tym, że ma dość.

- Okazało się, że nie, ale faktycznie mogliśmy to przewidzieć. - Niedopatrzenie. Tak, to było niedopatrzenie, chociaż inni patrzyli, właściwie to echo minionych wydarzeń postanowiło o sobie przypomnieć. Mogli się tego spodziewać, miejsca jak to zawsze były pełne magii, pełne historii, które pragnęły zostać usłyszane. To nie było niczym nietypowym. Uśmiechnęła się jeszcze do niego, powoli przestawała błądzić, wystarczyła ta krótka rozmowa, aby znowu znalazła się przy nim, tym razem całą sobą, i ciałem i duszą.

- Po prostu nikt nie chce mówić o dobrych zakończeniach. - Odezwała się dość cicho, też bardziej do siebie niż do niego. Może nie powinna mieć w sobie, aż tyle pewności, bo przecież widziała głównie to, co nie było do końca przyjemne, bo zazwyczaj te emocje najbardziej potrafiły wsiąknąć w miejsca, czy przedmioty, ale nie zawsze tak było. Nie mogło tak być, przecież niektórzy kończyli dobrze, nie dla wszystkich musiało się to wiązać z bólem i rozczarowaniem, prawda?

Nie chciała jeszcze się od niego odsuwać. Czuła się bezpieczna w jego ramionach, chociaż był to już zupełnie inny rodzaj bliskości niż ten, który mieli, kiedy na chwilę przestała panować nad tym, co się z nią działo. Przyjemnie było czuć jego ciepło pod opuszkami palców, dotykać jego szyi, oplatać mężczyznę w końcu znowu świadomie swoimi nogami. To wydawało się być całkiem naturalne w tej sytuacji, chociaż nie powinno takim być. Przymknęła oczy, gdy zbliżył swój nos do jej skroni. Ta chwila mogła trwać nadal, nie miałaby nic przeciwko temu, chociaż wiedziała, że w końcu będą musieli się stąd ruszyć. Póki co jednak skupiła się na jego zapachu, jego obecności, która spowodowała, że całkiem szybko przyszło jej wrócić w pełni do teraźniejszości. Oddychała już powoli i miarowo, jakby wcale jeszcze chwilę temu nie była w zupełnie innym świecie.

Po krótkiej chwili otworzyła oczy, wydawała się w końcu być naprawdę obecna. Jej spojrzenie już nie było rozproszone, wróciło do tego swojego zwyczajowego wyglądu. - Nie ma szans, wtedy będziesz mówił, że zaliczyłeś najgorszą pierwszą randkę w życiu, jak to by o mnie świadczyło? - Nie, żeby faktycznie przejmowała się tym, że może trafić na sam dół jego rankingu pierwszych randek, po prostu podeszła do tego w ten sam sposób, co on. Nic takiego się nie stało. To była jej codzienność, wcale nie musieli jeszcze wracać do domu, wręcz przeciwnie, chętnie zajęłaby myśli czymś innym, do tamtych i tak wróci wieczorem, zawsze tak się działo. Wtedy kiedy zawijała się w ciepłej pościeli i próbowała zasnąć.

Oczywiście, że miał przygotowane kolejne opcje, Benjy wydawał się być studniom bez dna, pełną pomysłów na wspólne spędzanie czasu i naprawdę jej to imponowało. Przyglądała się mu z uwagą kiedy mówił, a jej dłoń bezwiednie zsunęła się z jego karku i znalazła się na policzku mężczyzny, delikatnie przesuwała kciukiem po konturze jego żuchwy, niemalże niezauważalnie.

- Szarlotka brzmi całkiem przekonująco. - Słodycze były zawsze całkiem przyjemnym sposobem na radzenie sobie z nie do końca przewidzianymi doświadczeniami. Dzięki nim dużo łatwiej było zapomnieć o tym, co się wydarzyło. Nie mogła więc odmówić sobie tej przyjemności.
- Dzika plaża też brzmi dobrze, ale to może następnym razem? - Też nie chciała ominąć i tego, jednak wiedziała, że nie mogli zrobić wszystkiego jednego dnia. Musieli dawkować sobie te drobne przyjemności, zresztą niedługo na pewno ktoś zacznie ich szukać, nie, żeby się tym przejmowała, ale czuła, że przyjaciele Benjy'ego się za nim stęsknili i nie powinna tak go kraść na całe dnie, przecież miał niedługo stąd wyjechać. Mimo, że sama chciałaby faktycznie spędzić z nim jak najwięcej czasu, to wiedziała, że nie mogła tak sobie go zawłaszczać. Miała w sobie dość sporo empatii i próbowała zrozumieć wszystkich, którzy znajdowali się wokół nich.

- Dziękuję. - Powiedziała jeszcze cicho. Nie do końca sama wiedziała za co konkretnie dziękowała, za to, że się nią zajął w momencie słabości, za to, że nadal to robił, chociaż nie musiał, czy za to, że zabrał ją tutaj i nie uciekał po tym pokazie, który mu zademonstrowała. Właściwie była mu wdzięczna za to wszystko, miała nadzieję, że zrozumie jej przesłanie, nie było to pierwsze podziękowanie, które padło z jej ust w stosunku do niego. Ostatnio ratował ją w różnych sytuacjach.

- Możesz mnie postawić, możemy już iść. - Nie, żeby to było to, czego chciała, jednak wiedziała, że wypadałoby ruszyć się z miejsca. Czas płynął, czy tego chcieli, czy nie, nie mieli go zbyt wiele, bo tylko tydzień, szkoda więc byłoby tkwić w tym miejscu wpatrując się w siebie, chociaż to również miało swoją magię.

Local Dumbass
Don't you want to stop drop and roll
Til the whole thing burns
Like you earned the flame
It's all the same
bardzo wysoki - 196 cm / atletyczna sylwetka / ciemnobrązowe, półdługie włosy / brązowe oczy / cztery złote kolczyki (małe kółka) w lewym uchu / poparzenie na szyi od prawej strony i części prawego ucha / nadkruszona prawa trójka / luźny, praktyczny styl ubioru / wytatuowany pod rękawami skórzanych albo materiałowych kurtek / sprężysty krok, jakby zawsze gdzieś się spieszył / "francuski" akcent - miękkie r, zmiękczone głoski, cichy głos

Benjy Fenwick
#22
16.05.2025, 19:39  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.05.2025, 00:44 przez Benjy Fenwick.)  
Wiedziałem, że to nie była typowa randka, i może właśnie dlatego była tak zajebiście prawdziwa - nie chodziło o idealne gesty czy wyreżyserowane chwile. Niełatwo było przyznać się do tego, nawet sobie samemu, ale ostatnia randka, na której byłem, miała miejsce mniej więcej dekadę temu - pamiętałem ją jak przez mgłę - to była jedna z tych sytuacji, które najlepiej wymazać z pamięci, chociaż czasem wracają w najmniej spodziewanych momentach. Umówiliśmy się z jedną kobietą z ekipy archeologów na coś w rodzaju kolacji, chociaż słowo „kolacja” było mocnym nadużyciem, bo zamiast romantycznej atmosfery, było tylko niezręczne siedzenie naprzeciw siebie w ogródku podrzędnej knajpy, sztywne rozmowy, głównie o zleceniu, a do tego nagły atak deszczu, który zmusił nas do schowania się pod wątpliwą markizą przy wejściu do tawerny. Ona nie chciała się przyznać, że się boi, ja za to nie potrafiłem wyjść z roli kawału skurwiela, jakim byłem w oczach ludzi - zbyt twardy, by się odsłonić, i jak zasugerowała - żeby zauważyć, że to nie jest to, czego ktoś może naprawdę potrzebować. W końcu ta randka skończyła się tym, że obiecałem, iż nigdy więcej nie zaproszę jej na nic podobnego, a ona - o ironio - podziękowała i poszła w swoją stronę, z ulgą, którą chyba oboje czuliśmy. Właśnie to miałem na uwadze, gdy nazwałem naszą randkę „niefortunną” - nie spodziewałem się, że Prudence uzna to za coś innego, co dotyczyło jej - słysząc pytanie, pokręciłem głową.
- Laszej nie? Po plostu nigdy bym nie powiesiał, sze w tym wieku będę jesce landkowaś. Nawet nie wiem, czy jesztem w tym dobly, mam laszej słabe lokowania, wies... - Nie ukrywałem tego, bo po co? I tak miała się tego dowiedzieć - wbrew pozorom, wcale nie byłem większym ekspertem od randek, niż ona. Prawdopodobnie nawet mniejszym, mniej doświadczonym - karierę randkową skończyłem głównie na Hogwarcie.

~~~

Trzymałem ją mocno, ale nie ciasno - moje ręce trwały tam, gdzie były już wcześniej, jakby nic się nie zmieniło, jej ciało nie opuściło nagle tej przestrzeni, i nie była jedną nogą w innym wymiarze, gdzieś zawieszona, palcami zaledwie ledwie muskająca teraźniejszość. Nie odsunąłem się i nie szukałem jej wzroku - nie było sensu, dopóki się nie ocknęła.
Potem też nie wymamrotałem żadnego głupiego: „Wszystko w porządku?” - wiedziałem, że nie było w porządku, nie to było teraz potrzebne. Właściwie nie musiała nic mówić - całe jej ciało przekazywało więcej niż jakiekolwiek słowa, a ja pozwoliłem jej wracać w swoim tempie. Nie wiedziałem, kiedy ostatnio byłem dla kogoś tak całkowicie dostępny, bez oczekiwań, planów, bez gotowych reakcji - zwykle miałem jakiś schemat - może to było najdziwniejsze w tym wszystkim. Spojrzałem na Prudence, na te jej brązowe oczy, które wreszcie wróciły z tamtego innego świata, słysząc spokojniejszy oddech, jakby dopiero teraz całkiem się obudziła.
Było coś głęboko niesprawiedliwego w tym, jak to powiedziała. Tak, jakby chciała zdjąć ze mnie odpowiedzialność, ale jednocześnie obarczyć siebie czymś, co nie było jej winą. Nie do końca rozumiałem, czy to mechanizm obronny, czy coś, co wpoiło jej życie - ten instynkt brania całego ciężaru na siebie, zwłaszcza wtedy, gdy była najbardziej bezbronna.
- Okej, więs mamy jasność, bieszemy to na siebie po połowie. - Odpowiedziałem, mimo wewnętrznego sprzeciwu, bo to była moja wina - ja tu byłem inicjatorem tego wypadu, mężczyzną, kimś, kto powinien być odpowiedzialny, i kto wywołał całą sytuację, ale nie chciałem się z nią kłócić. Prudence nie potrzebowała teraz ode mnie racjonalizacji, ani deklaracji, nie przyszła tu po słowa, nie przylgnęła do mnie po to, żebym ją „naprawił”, być może nie chciała nawet, bym ją rozumiał, wystarczyło, że jej nie zostawiłem. Trzymałem ją dalej, nie postawiłem na ziemi, nie posadziłem na kamieniu - obejmowałem ją, lecz nie dlatego, że nie miałem co zrobić z rękami, tylko z konkretnej przyczyny - celowo nie zamierzałem przestawać, bo jeśli czegoś nauczyłem się przez te wszystkie lata - z kobietami, z mężczyznami, z przyjaciółmi, wrogami, z ofiarami i ze sobą samym - to właśnie tego, że są momenty, w których nie liczy się logika ani odpowiedzialność za kontrolę sytuacji, tylko obecność. Nie musiałem rozumieć Prue w całości, ba!, nie musiałem nawet rozumieć tego, co przed chwilą się wydarzyło. Widziałem tylko, że zgasła na chwilę, jakby nagle zabrakło w niej powietrza, a gdy wróciła, musiała odzyskać oddech. Trochę jak ktoś, kto prawie się utopił - było w tym coś takiego, że podejrzewałem, iż w takim miejscu, tak przesiąkniętym magią i doświadczeniami, gdyby wtedy znalazła się sama, a ja bym odszedł, jej powrót trwałby dłużej. Może zbyt długo. Nie wiedziałem, czy groziło jej utonięcie w przeszłości - nigdy nie widziałem, żeby jakiś widmowidz dosłownie zatonął w cudzych wspomnieniach, ale to prawdopodobnie nie było niemożliwe, skoro zdarzało się, że jasnowidze wpadali w stan permanentnej katatonii. Obie te zdolności były od siebie różne, ale jednocześnie podobne, zbyt podobne, żeby ryzykować. Oczywiście, że mogłem się wycofać -odstawić ją ostrożnie na ziemię, dać jej przestrzeń, odejść na bok i udawać, że nic się nie wydarzyło, z tym, że ja nie porzucałem przyjaciół - już o tym mówiliśmy. Co prawda, potem ustaliliśmy, że nie chcemy nimi być, ale na rzecz bycia dla siebie kimś innym, prawdopodobnie równie ważnym. Dlatego zostałem - nie odsunąłem się, kiedy jej ciało zrobiło się obce, bezwładne, zimne na ułamek sekundy, nie przerwałem, nie przeraziłem się i nie powiedziałem, że przecież mogła mnie ostrzec, iż może się zdarzyć coś takiego. Przecież ostrzegała - i tak - może nie dosłownie, nie wyłożyła wszystkiego, jak na tacy, z adnotacjami i przypisami, ale mówiła o sobie dość, bym wiedział, że jest coś więcej, a pod tą całą strukturą, pod ironią i chłodnym spokojem kryje się coś, co nie zostało jeszcze w stu procentach oswojone, mimo wielu lat doświadczenia.
Nie chciałem być tym, który mierzy „normalność” cudzych przeżyć - to, co dla niej było małą katastrofą, dla mnie było tylko kolejnym przypomnieniem, że nie mamy wpływu na to, jak mocno coś nas dotyka, można funkcjonować całymi latami, nosząc w sobie rzeczy, które w końcu muszą wycieknąć - bez względu na okoliczności. A jeśli ktoś miałby się tego wstydzić, to nie ona - nie tutaj, nie przede mną. Widziałem, co widziałem, i nie miałem ochoty odwracać wzroku. Zresztą - nie była w tym osamotniona. Sam też znałem takie momenty. Może nie w takiej formie, ani z taką intensywnością, nie zostawiałem za sobą własnego ciała, ale… Umiałem zniknąć w równie skuteczny sposób, wyłączyć się, zupełnie mimochodem, odciąć się od świata, przestać być uczestnikiem wydarzeń.
To była ciemna strona tego, że umiałem stać się kimś innym, przemykać bokiem, dystansować, i może właśnie dlatego wiedziałem, że nie warto jej w tym momencie naciskać. Pewnie dlatego, zamiast pozwolić jej się stoczyć w spiralę winy, po prostu trwałem przy niej. „Trwałem” - to dobre słowo, bo nie robiłem nic spektakularnego, nie mówiłem, że będzie dobrze, bo nie wiedziałem, czy będzie. Nie głaskałem jej po głowie ani nie całowałem w czoło - tu nie był moment na czułostki, tylko na czułość - taką, by dać jej czas, przestrzeń, rytm oddechu, którego mogła się uczepić.
I tak, pewnie gdybym był z kimś innym, to byłoby łatwiej - mniej warstw, mniej pułapek - może nawet teraz byśmy leżeli razem na środku tego kręgu, śmiejąc się z własnej nagości, pełni lekkości i bez świadomości, że coś, co było w tym miejscu, mogło się przyczynić do oderwania człowieka od rzeczywistości. Z tym, że przecież nie chciałem być z nikim innym, i to nie dlatego, że Prudence była trudniejsza, bardziej pokręcona, czy mniej przewidywalna - nie traktowałem jej jak wyzwania, nie była moim projektem, tak samo jak ja nie byłem jej.
Zacisnąłem usta. Nie dlatego, że nie miałem nic do powiedzenia, a wręcz przeciwnie - miałem aż za dużo, ale każde słowo, które pojawiało się na końcu języka, wydawało się nieodpowiednie, zbyt ostre, zaangażowane, lecz jednocześnie nie byłem w stanie puścić mimo uszu tego, co właśnie usłyszałem. Nie szepnęła tego, nie dramatyzowała, powiedziała to, po prostu, tak, jak mówi się o pogodzie, która nie sprzyja, albo o fakcie, że zostawiło się klucze w zamku - jakby to była jej codzienność - bycie nienormalną. W tym, co dla mnie było ledwie uchwytnym zjawiskiem, dla niej kryła się uciążliwa regularność - własna, zbyt dobrze znana anomalia.
„Gdybym była normalna.” - To jedno zdanie, wypowiedziane z taką nonszalancją, jakby rzucała nim codziennie przy śniadaniu, to był oczywisty fakt, coś, co nie podlega dyskusji… Wywołało we mnie coś, co przypominało irytację, ale podszyte było czymś głębszym - czułem, jak między moimi brwiami pojawia się to znajome napięcie, które pojawiało się tylko wtedy, gdy coś naprawdę mnie ruszało. A to mnie ruszyło, cholernie, bo czym niby było to jej „normalna”? Kto to wymyślił? Rodzice? Szkoła? Ministerstwo? Który z tych uprzejmie uśmiechających się ludzi, którzy patrzą, ale nie widzą? Czy może ona sama, w tych wszystkich cichych chwilach, kiedy siedziała gdzieś w swoim świecie, zbyt daleko, żeby ktoś do niej dotarł, i karciła się za to, kim jest? Jakby to była jej wina, że nie potrafi całkowicie trzymać się granic ciała i rzeczywistości. Nie, to nie było w porządku.
- „Nolmalna.” - Wypowiedziałem z niesmakiem, jakby to było przekleństwo, które przyszło mi przez usta wbrew sobie - to było śmieszne, bo kląłem jak szewc. - „Gdybym była nolmalna”… - Powtórzyłem z lekkim namysłem, które nie miało w sobie ani krzty wesołości. - Powies mi, Pludence, kto jeszt według ciebie „nolmalny” i kto, do cholely, usztala definisję nolmalnoszci? Ci, któszy nigdy nie wysli posa linię? Ci, któszy boją szię własnego cienia i zamykają swoje emocje w małych, bespiesznych pudełkach? - Prowokowałem ją do tego, żeby pomyślała na ten temat, bo najwidoczniej nikt wcześniej tego nie zrobił, a przynajmniej nie skutecznie, natomiast ja, chociaż nie mógłbym nazwać siebie człowiekiem szczególnie wrażliwym, przynajmniej nie w taki oczywisty sposób, nie zamierzałem tolerować bullshitu. Może i byłem świadomy, że nosi w sobie więcej niż inni, widzi więcej, słyszy więcej, odczuwa mocniej, może zbyt mocno, ale ani przez chwilę, nie przeszło mi przez myśl, żeby to nazwać nienormalnością, i tym bardziej nie sądziłem, że ona sama mogłaby tak na siebie patrzeć. Zaskoczyła mnie ostrością w stosunku do siebie.
Oczywiście, że to wszystko nie było „normalne”, jeśli rozumieć przez to przeciętne, ale przeciętność była przecież najgorszym z możliwych epitetów. Gdyby była przeciętna, nie siedziałbym tu teraz z nią, nie trzymałbym jej w ramionach, nie czułbym pod palcami tej ciepłej, drżącej skóry, nie szukałbym jej wzroku, jej oddechu, jej śladów. Zaciągnąłem powietrze, wolno i głęboko, próbując zapanować nad odruchem wypowiedzenia się zbyt ostro i dosadnie. Nie ona była teraz celem - nie jej trzeba było dołożyć, ale do cholery, musiała to usłyszeć.
- Nie mów tak o szobie. - Moje słowa wyszły cicho, ale twardo, jak gdyby same starały się wyważyć między czułością a gniewem, który nie miał nic wspólnego z nią, a raczej z tym wszystkim, co musiała dotąd słyszeć, skoro przyszło jej tak właśnie o sobie myśleć. - Co to w ogóle znaszy „nolmalna”? Jakie mas wyobraszenie tej cudownej, uślednionej osoby, któlą naleszałoby byś? - Spytałem, nie zostawiając jej czasu na odpowiedź. - Nie wiem, kto ci to wmówił, sze jeszteś nienolmalna, mosze ty sama, albo ktoś zlobił to z premedytacją. Kulwa, mosze nawet po części to byłem ja kiedyś, ale to gówno, nie biolę tego, ale to chyba najwięksy absuld, jaki dziś usłysałem. Jeszteś... - Przerwałem na moment, nie szukając wielkich słów, tylko tych właściwych. Wiedziałem, że mogła uznać to za pusty frazes, się wewnętrznie skrzywić, bo przecież nie chodziło jej o patetyczne deklaracje, ale mówiłem szczerze. - Cholelnie wyjątkowa.
Nie chciałem, żeby się cofała, myśląc, że zaszła za daleko, pokazała za dużo. Puściłem ją jednym ramieniem, uniosłem rękę i odgarnąłem pojedynczy kosmyk z jej policzka, ten, który opadł, gdy wracała do siebie. Jej skóra była chłodna, jakby coś z niej jeszcze nie wróciło, ale to nie miało znaczenia - była tutaj w moim zasięgu, to było wystarczająco, bym wiedział, że chcę więcej.
- To, co szię wydaszyło… - Powiedziałem wolniej, starając się zapanować nad emocjami. - To nie był szaden „popis”, nie zlobiłaś tego dla atensji, nie udawałaś, nie zafundowałaś mi tego „zamiast” czegoś, to po plostu szię wydaszyło. Twoje ciało zostało, a dusa posła gdzieś daleko, i wiem, sze cię to wkusza. Wiem, sze czujes szię winna, mas plawo, ale, na Melina, czy naplawdę myślis, sze chciałbym byś tu s kimkolwiek innym? - Zamilkłem na chwilę, a to pytanie zadrgało w powietrzu bardziej, niż się spodziewałem - może było zbyt odsłaniające, brzmiało... Poważnie, ale to była prawda - prosta, brutalna, prawdziwa.
- Nie mów mi, co mam lobiś. - Dodałem spokojnie, nie opuszczając jej na ziemię. - Ja jesce nawet nie wiem, czy szię pszejmuję, bo nie miałem szansy nazwaś tego, co lobię, a ty jusz kaszes mi s tego lesygnowaś. Daj mi to pszetlawiś. - Zerknąłem na nią, a w moich oczach błysnęła ta pewność, której nigdy nie miałem zamiaru ukrywać. - Poza tym... - Dodałem cicho. - Ja tesz nie jesztem nolmalny, jeszli to ci coś daje. - Uśmiechnąłem się pod nosem, bez większej radości, raczej z jakimś zmęczonym uznaniem, bo przecież nikt, kto naprawdę czegoś doświadczył, nie wychodził z tego „normalny” - to była bajka, którą opowiadali dzieciom. - Nie jesztem tu, szeby cię pouczaś,  ani zmuszaś cię do pilnowania szię, ani szeby mieś „nolmalną landkę” s „nolmalną kobietą”, chciałem byś tu s tobą. - Powiedziałem, pozwalając, by to wybrzmiało, gdy przysunęła się nieco bliżej, odruchowo, a może przez przypadek. - I wciąsz chcę.
Nie zamierzałem tego prostować - nie dodawałem „mimo wszystko”, nie było „pomimo” - wszystko, co się wydarzyło, było częścią całości, nie miałem żadnych oczekiwań, które teraz trzeba by było weryfikować, nie wyobrażałem sobie jej jako kobiety idealnej, przewidywalnej, sterylnej emocjonalnie - już nie - a to, co się wydarzyło, zamiast mnie odstraszyć, w jakiś przewrotny sposób przyciągało mnie bardziej. Prue była... Cholernie fascynująca - w sposób, który nie miał nic wspólnego z egzotyką cierpienia, z tą pokrętną potrzebą „naprawiania” kogoś, nie chciałem jej leczyć, nie czułem się lepszy, prawdę mówiąc, oboje byliśmy popaprani, więc jeśli to miało być „nienormalne” - to, co właśnie się między nami działo - to proszę bardzo, mogłem z tym żyć. Nawet więcej - chciałem, ona też. Miałem wrażenie, że udowadnialiśmy to sobie na każdym kroku, jak do tej pory, nie było potrzeby przepraszać za coś, co wcale nie było inne od tego, co robiliśmy przedtem. Ta randka była inna - trochę dziwna, nieoczekiwana, ale z jakiegoś powodu… Miła. Nie potrafiłem powiedzieć, jak powinny wyglądać udane randki, bo po prostu tego nie wiedziałem, a ta była po prostu… Dobra.
Przypomniała mi się jedna z moich najgorszych randek w Hogwarcie. Siedzieliśmy w tym przeklętym Hogsmeade, i ona, zamiast rozmawiać, cały czas gadała o swoim rodzie i swoich magicznych predyspozycjach, jakby to miało mnie zaimponować. Ja wtedy ledwie wytrzymałem z nią dwie godziny, a potem wymówiłem się chorobą i uciekłem - do tej pory nie wiedziałem, co w niej widziałem, ale oczywiście nie zamierzałem zaczynać od historii typu: „Byłem wtedy taki niedojrzały...”, tylko po prostu wtrąciłem ją na luzie, żeby rozładować napięcie.
- Wies, moja najgolsza landka była chyba s taką jedną dziewszyną ze Slythelinu. Obawiam szię, sze nigdy byś jej nie pszebiła, choćbyś chsiała... - Zacząłem z przekąsem. - Zaplosiłem ją na helbatę do Tszech Mioteł, myślałem, sze bęsie miło, a ona ciągle tylko gadała o swojej losinie, o czystości klwi i o tym, jak to ja nie jesztem dla niej do końsa odpowiedni, bo nie jesztem s głównej linii lodu. - Powiedziałem pokrótce.
Pamiętałem też jedną z tych innych, fatalnych randek w Hogwarcie - miałem wtedy jakieś szesnaście lat, zgodziłem się wyjść z dziewczyną z Ravenclawu, bo to był chyba jakiś test - czy w ogóle potrafię zachować się jak normalny chłopak. Poszliśmy do Hogsmeade, a ona niemal cały czas spoglądała na mnie jak na dziwaka, bo zamiast rozmawiać o szkolnych plotkach, zacząłem jej opowiadać o zaklęciach obronnych i strategiach w quidditchu. Próbowałem zainteresować ją czymś innym, niż szkolnymi dramatami, ale ona tylko machała ręką i mówiła: „To jest życie, Aloysius, po prostu tego nie rozumiesz”. W pewnym momencie postanowiłem trochę się rozluźnić i przyłożyłem jej rękę do ramienia, a ona cofnęła się jakbym był nosicielem jakiejś przeklętej klątwy. No, cóż - teraz, po paru latach, pewnie już by się nie myliła. Później praktycznie już nie randkowałem.
W porównaniu do tego, nasza dzisiejsza randka była naprawdę przyjemna. Może i najdziwniejsza ze wszystkich, jakie dane mi było przeżyć - czyli, jak łatwo się domyślić, jakieś dwie, maksymalnie trzy w całym dorosłym życiu - ale od lat nie czułem czegoś podobnego, nie tak, nie tego. Czułem pod palcami jej ciepło, a ona dotykała mojej szyi, oplatała mnie swoimi nogami, co było... Dziwnie naturalne i wcale nie powinno takie być. Wiedziałem, że ta chwila mogłaby trwać wiecznie, ale byliśmy tu, i tu trzeba było wrócić do rzeczywistości, choćby po to, by za chwilę ruszyć się z miejsca.
- Pielwsa landka, co? - Dodałem z przymrużeniem oka, zaczepiająco, przybliżyłem nos do jej skroni, poczułem, jak jej oddech zwalnia i uspokaja się, jakby już zupełnie wróciła do rzeczywistości z jakiegoś innego świata, w którym była chwilę temu - ulżyło mi. - To chyba sugeluje, sze bęsie ich więsej, plawda? - Rzuciłem z przekornym uśmiechem - chciałem ją trochę zaczepić, ale i trochę sprawdzić, czy ta szansa naprawdę jest. Nie byłem typem, który chodzi na randki - nie umawiałem się na kawę, nie kupowałem kwiatów, nie planowałem niespodzianek, nie całowałem dziewczyn w czoło... Nie pozwalałem dotykać się po twarzy - nie policzek, nie żuchwa, nic, a jednak kiedy jej palce zsunęły się z karku i musnęły moją szczękę, nie odsunąłem się. Poczułem jak kciuk powoli przesuwa się wzdłuż konturu mojej żuchwy, a ja przez moment zupełnie straciłem rezon. Nie był to mój styl, nie byłem przecież facetem od takich czułości - od lat nikt nie dotykał mnie tak po prostu - nie w taki sposób, który nie miał podtekstu. Ten drobny, niemal niezauważalny gest, kiedy jej kciuk powoli przesuwał się po konturze mojej twarzy, był czymś nowym dla mnie, nie miałem pojęcia, jak na to zareagować, ale nie wycofałem się - wręcz przeciwnie -  zacisnąłem palce mocniej wokół jej ciała. Nie pamiętałem, kiedy ostatnio poczułem się tak… normalnie, a jednocześnie dziwnie, jakbym znowu stąpał po linie nad przepaścią, ale nie wkurzało mnie to, tylko wręcz przeciwnie.
Nie chodziło już tylko o tamtą niespokojność, która wcześniej dręczyła nas oboje, nie o ten moment, gdy zatracaliśmy panowanie nad sobą. To była inna bliskość - ta świadoma, delikatna, gdzie nie musieliśmy niczego udawać - nogi Prudence oplatały mnie, a ja niemal zapominałem, że za chwilę musimy się stąd ruszyć. Nie pozwalałem się dotykać po policzku - przez te wszystkie lata - za długo, by teraz tak po prostu przestawić się na czułość, a jednak ona to zrobiła. Delikatnym ruchem dłoni, kciukiem powoli przesuwała po mojej żuchwie, tak naturalnie, bardzo delikatnie, że nie miałem serca powiedzieć, by przestała. Jej dotyk na policzku nie pozwalał mi być obojętnym, chociaż przecież powinienem być ostrożny, lecz nie mogłem. Po raz pierwszy od bardzo dawna chciałem, żeby to trwało, żebym nie musiał nikogo udawać ani zasłaniać się twardą skorupą. Ta chwila była dziwna, nieplanowana, ale jednocześnie naturalna, jakbyśmy w końcu znaleźli wspólny język, pomimo wszystkich lat i barier, które do tej pory stawiały nas bardzo daleko od siebie. Zerknąłem na nią, czując, jak jej nogi spokojnie oplatają mnie, jak oddycha przy mnie spokojnie, a jej dłoń wędruje po mojej skórze, nieśmiało i tak naprawdę świadomie, i chociaż świat kręcił się dalej, nie spieszyłem się z powrotem do rzeczywistości. Chciałem jeszcze trochę tego - tej bliskości, która nie wymagała niczego ponad bycie razem. To było pierwsze od bardzo dawna czułe dotknięcie, które nie wywoływało we mnie niechęci, tylko przyjemne napięcie. Może to był właśnie ten moment, którego brakowało mi od lat - chwila, kiedy nie udaję, że mi nie zależy, a jednocześnie nie robię z tego wielkiego halo. Prue nie miała w sobie nic z tych kobiet, które przez całe spotkanie testują cię pod kątem użyteczności - jakby już w głowie układały tabelkę z twoimi zaletami, wadami, kontem bankowym i potencjalnymi genami dla potomstwa.
Nachyliłem się, żeby zdmuchnąć kosmyk włosów sprzed oczu Bletchley. Nie przytrzymałem jej brody, nie dotknąłem warg - tylko ten jeden, idiotyczny, czuły gest, który był zupełnie nie w moim stylu. Nie mój, ale jej.
- No, dobsze, zostaniemy dziś tylko pszy szalotce. - Pokręciłem głową z udawaną rezygnacją, ale w środku byłem zadowolony jak dziecko, które dostało cukierka. Potem wskazałem głową ścieżkę w dół. Przy okazji zerknąłem na nią z bezczelną pewnością siebie, bo fakt, że nazwała to „naszą pierwszą randką”, sugerował, że może być ich więcej, a ja, cholera, czułem, że na to właśnie liczę.
- Nie ma za co. - Odparłem, pozwalając, żeby mój głos był inny niż zwykle - mniej ironiczny, mniej szorstki... - To nic tludnego, wies. - Puściłem do niej oko - nie, żeby to zniwelowało napięcie, ale przynajmniej próbowałem.
Odwróciłem wzrok pierwszy, bo obawiałem się, że jak jeszcze przez chwilę będę patrzył, to zrobię coś głupiego - na przykład powiem, że nie chcę wracać, moglibyśmy tu zostać, ukraść jeszcze godzinę albo dwie z tej pieprzonej doby, zanim rzeczywistość znowu nas dopadnie.
- Na pewno chces, szebym cię postawił? Chyba nie chces iś na piechotę... - Zasugerowałem, nie spuszczając z niej wzroku, uniósłszy jedną brew w typowy dla siebie, bezczelny sposób. - Bo naplawdę mogę cię znieś na dół. Albo tak, albo na balana, tym lasem w miłych okolicznościach, nie jak jakiś dzikus. Bęsie sybsiej. - Dodałem, dając do zrozumienia, że to nie jest jakiś tam kłopot, tylko coś zgoła innego.
Patrzyłem na nią i wiedziałem, że mimo całego mojego gburowatego charakteru, coś się zmieniło - to nie pozwalało mi zachować się tak jak kiedyś,  chciało zatrzymać tę chwilę na dłużej. Nasza pierwsza randka była dziwna i nieoczekiwana, ale cholernie prawdziwa, nie miałem zamiaru jej zmarnować.

Koniec sesji


[Obrazek: 4GadKlM.png]
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Pan Losu (29), Prudence Bletchley (36011), Benjy Fenwick (43547)


Strony (3): « Wstecz 1 2 3


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa