A teraz jego wybór ograniczał się do mocnego uderzania łapami w ziemię tam, gdzie wydawało mu się, że powinna znajdować się kolejna nora parszywego gnoma. Ula miała rację i niestety było ich sporo, a lato niedźwiedzimi nozdrzami zaczęło pachnąć ziemią, gnomim smrodem i lepkością śliny wyciekającej im z zębatej szczęki.
W pewnym momencie do uszu Uli dobiegł złowrogi ryk bestii, gdy szkodnik przedarł się przez futrzastą ochronę i dotarł do skóry i mięśni, zatapiając w nich ostrza, aplikując amylazową inspirację, która jednakowoż na misia nie działała zbyt dobrze. Uderzenie łapą strzepnęło ziemniaczanego parszywca, kolejne posłało go za płot. Sapiący, wściekły zwierz zaczął rozglądać się dziko za kolejnym przeciwnikiem, aż łbem z impetem trącił stojącą tuż obok niebogę, która poczuwała się do tego, by towarzyszyć mu w polowaniu. Mokry nos nie był aż takim problemem, jak całkiem twarda czaszka, wystający kieł zahaczył nieznacznie o ubranie, choć gdy tylko poczuł jej znajomą i przyjemną woń, momentalnie przemienił się w przystojnego młodzieńca.
Obyło się bez pocałunku prawdziwej miłości.
– Ja... przepraszam, przepraszam Ci, nic Ci nie jest? – zapytał przejęty, jego odsłonięte przedramie wciąż nosiło na sobie czerwony odcisk gnomich zębów.