• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[8/9.07.1972] Wiedźmin: historia prawdziwa | Cain & The Edge

[8/9.07.1972] Wiedźmin: historia prawdziwa | Cain & The Edge
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#31
02.07.2024, 21:56  ✶  

- Wczoraj miałem kiepski humor. - Zmęczony, rozeźlony, zirytowany, rozkojarzony. Mógł całkiem sporo tego wszystkiego wymienić. Dzisiaj mógł o tym mówić spokojnie, dopóki nie cofnął się do dnia wczorajszego, a konkretnie - do tej chwili rozmowy, do chwil przed samą rozmową, bezpośrednio do tego, co czaiło się za nią. Dopóki deszcz nie zmył z niego emocji. Ale do nich nie wracał - za bardzo skupiony na teraźniejszości, a rozproszony co najwyżej przez żarciki, które zaczęły im się przeplatać i załączać. - Wysmaruj mnie czekoladą, wtedy będę najsłodszy. - Zaproponował mu, chociaż nie był wcale przekonany co do tego, że chciałby taką przygodę odbywać. Jego nerwica natręctw w postaci "SKÓRA CZYSTA O BOGOWIE" mogłoby tutaj być całkiem niezłą przeszkodą w czerpaniu pełnej przyjemności z takich aktów. - Miłości mojego pojebanego życia - zszedłbym po ciebie na dół i do Limbo i jeszcze niżej. - Limbo? Jakoś się nawet nad tym do końca nie zastanowił, kiedy to słowo wyszło.

Zatrzymali się i Cain sam zapatrzył się w dół. Ładny widok. Piękny wręcz, jeśli tylko nie kierowałeś wzroku prosto pod swoje nogi, a unosiłeś go - ten horyzont byłby... warty zapamiętania, gdyby nie był tak monotonny. Ale nawet w czerni i bieli miał swój urok. Coś mu podpowiadało, że to niebo powinno być niebieskie, drzewa zielone, a wierzchołki gór białe, z szarymi krawędziami ostrych stropów tam, gdzie nie porosły ich jeszcze drzewa. Kiedy jednak Flynn nakazał się złapać to obrócił głowę ku niemu i nie pytał o dalszą obsługę. Wyciągnął linę, obwiązał go, przywiązał do siebie w pasie, podpinając sprzączkę. Przecież nie wybrałby się na podróż poszukiwania smoka bez takich podstaw..? Poprawił torbę, żeby nie przeszkadzała mu i nie psuła balansu przy... czymkolwiek, co będzie się działo, ale kiedy próbujesz czymś sterować w powietrzu balans zdawał mu się ważny. I wtedy złapał Flynna odpowiednio, żeby nie miał szans mu się zwyczajnie wyślizgnąć z ramion. Żeby na pewno mógł go przytrzymać, choćby nie wiadomo co się działo.

- Dobrze. - Przytaknął.

Wtedy jeszcze nie wiedział, że wcale nie będzie dobrze.

Skoczył. Oczywiście że skoczył, kiedy padła końcówka odliczania, przyglądając się tej pęczniejącej magii, splotowi dzikiego żywiołu, który w rękach Flynna miał zostać poskromiony, ujarzmiony i dopasować się do jego woli. Przynajmniej w jakiejś części. Czy dało się NIE krzyknąć? Może dało. Ale Cain i tak krzyknął, urwanie, ale krzyknął, kiedy nagle wylecieli w górę. Niby obliczenie było, a i tak wrażenie było przedziwne, otwierające szeroko oczy. Obawy? Ekscytacja? Adrenalina? Wszystko na raz, ale wyraz jego twarzy był teraz wszystkim, tylko nie zblazowaniem. Pochwyciło go to. Na tę sekundę, kiedy uderzyło mu tak mocno serce, poczuł niemal cały świat w zasięgu swojej dłoni. Trzymał Flynna w ramionach - ot i cały ten świat. Ale wszystko nagle stało się... możliwe. Gdzie były granice? Czy w ogóle istniały?

W drugiej sekundzie, a może to była już piąta, ekstrawagancki sen się zakończył - wróciła rzeczywistość.

Miał wrażenie, że tylko mrugnął, kiedy zepchnęło ich na bok, jakby byli zabawkami podpiętymi do nitki - zabawkami, którymi bawi się właśnie kocia łapa. Nie było to nawet tak dalekie od prawdy - złotołuska dwójka smocząt wpatrywała się w nich zaintrygowanymi, ciekawskimi ślepiami, przywierając brzuchami do ziemi, jakby były właśnie na polowaniu. Ale tego Cain już nie widział. Następne, co widział, to zbliżającą się ziemię i to, jak nim szurnęło o nią, kiedy ugiął nogi w kolanach i starał się zachować równowagę. Przede wszystkim - nie dać się ściągnąć ciężarowi maga w tył.

- Już. - Sapnął, zapierając się o glebę i łapiąc stabilność, nim pochylił się, żeby złapać Flynna i wciągnąć go do góry. Odbicie się od gałęzi tutaj bardzo pomogło. Oddychał ciężko i kropla potu pojawiła się na jego skroni. To wszystko brzmiało jak sekunda. Drugie mrugnięcie. On oddychał ciężko, a jego sylwetka, zamiast dalej tonąć we wstęgach słońca, nagle skryła się w cieniu...

Ciekawskie smocze stanęło na zadnich łapach, na wpół otwierając swoje skrzydła i przechyliło łeb w bok. Słońce lśniło w jego złotych łuskach - znajdował się ledwo parę metrów od nich i chociaż nie był dorosłym osobnikiem, ewidentnie był jeszcze pisklakiem, to już nie takim, który dopiero co wylazł z jaja. Przechylił trójkątny łeb na bok, wygiął wdzięczną szyję prawie jak łabędź. Za nim, na nisko ugiętych łapach, prawie jak przestraszony kociak, bliżej drzew, stał drugi smok. W pozycji, która sugerowała, że gotowy był uciekać, ale jednocześnie ciekawość w nim przeważała. W zupełnym przeciwieństwie do smoka przed nimi, w którym strachu nie było widać ani grama.

- Ale to była fajna sztuczka! - Smok nie otworzył paszczy, a jednak - mówił. Jego mentalny głos brzmiał ciepło i przyjaźnie w ich głowach. Cain cały zesztywniał. - Musicie poćwiczyć latanie. Sztuczka fajna - lot niefajny.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#32
06.07.2024, 20:06  ✶  
- Ciepłe okłady z mojego ciała pomogły? - Zapytał, mrugając do niego przy tym, zadziwiająco pewny siebie jak na to, że przed chwilą omal nie zginął, rozbijając się o skały. Nie, w żadnym wypadku nie był odporny na takie zdarzenia - pewnie będzie to dzisiaj wieczorem przeżywał nawet bardziej niż powinien, ale teraz próbował skupić się na czymś innym - na tym flircie chociażby, albo na pogodzie, jaka miała towarzyszyć im w locie, na tym czy na pewno nic im nie przeszkodzi... Głównie na tym pierwszym, bo to go rozluźniało i topiło mu serce, ten Wiedźmin był jego lekiem na traumę. - Skarbie, przecież ja nie muszę smarować cię niczym, żeby chcieć wylizać cię do kości. - Pewnie przesadził, ale przesada była nieodłączną częścią jego natury. - Na kolana to jest wyżej tego Limbo czy niżej? - I tak, aż się po tym zaśmiał, chociaż normalnie mówił takie rzeczy bardzo, ale to bardzo poważnym tonem. Takim ciepłym, niskim, czasami z lekką chrypką. Ale zaśmiał się też ciepło - jakby chciał wejść w ten nastrój, w ten rytm, który nakręcał innych na robienie niegrzecznych rzeczy, tylko coś go ograniczało... Tym czymś był oczywiście czas. Nieubłaganie przeciekał im przez palce, a oboje chcieli znaleźć się w tej jaskini, zanim dotrą do niej ci chcący wyrządzić tam nieodwracalne dla świata szkody.

~

Crow naprawdę nie bał się wysokości. Lekkość tego lotu i to, że nawet się nie wydarł, mógł faktycznie trochę zastanawiać, ale tak wiele dało się przecież zgonić na zwyczajną walkę o życie - jak to odbicie się od korzenia, wybranie go spośród wszystkich odstających elementów, jakby z jakiegoś powodu dobrze wiedział, który z nich powinien wybrać. A przecież nie wiedział. Ostatni raz wspinał się po czymkolwiek, będąc dzieciakiem z Aedirnu, dziś bliżej mu pewnie było do damy w opałach wyciągającej nagle z torebki kilka czarów, niż skocznej małpki zdolnej do tak szybkiej i trzeźwej oceny sytuacji zwisając nad przepaścią. Zrobił to jednak! I podziękował sobie w duchu. Zauważalnie, subtelnie jednak - bo największe podzięki należały się przecież silnym rękom, które wyciągnęły go z opresji i w które mógł wpaść sekundy po tym, z miną pełną wdzięczności, rozmytą narastającym w nim niepokojem. Więcej tu przecież było rzeczy do przeanalizowania niż ten korzeń i nagłe nabycie umiejętności wspinaczkowych - stały obok dwa cholerne smoki, a on wzburzony już jedną rzeczą, widząc drugą i trzecią... tak, wzburzył się jeszcze mocniej, a zawsze nawet zachowując należytą takim sytuacjom trzeźwość umysłu, zachowywał się jak kipiący garnek bez żadnej pokrywki.

- Cain, ja się chyba pieprznąłem w łeb i nawet tego nie pamiętam. - Pokręcił głową z niedowierzaniem, kiedy pełen niepokoju dźwięk skrzypiec i wiatru został zagłuszony przez czyjś głos. - A-albo zużyłem za dużo energii - dodał. Nawet gdyby była to prawda, jej zanik musiałby być chwilowy - bo te kręcone, ciemne pukle ju zdążyły się naelektryzować i unieść w górę. Wszystko, co przeżywał, co tak dogłębnie niszczyło innych, on odbierał jeszcze mocniej, jednocześnie potrafił przekuć to we własną moc. Tak, można się było po nim spodziewać naprawdę różnych reakcji na to co zastał, szczególnie przez to jak niepewną siebie pozycję przyjął, ale... Pytanie, jakie zadał, nie było ani trochę agresywne. Było dziecinne. - I co? - Spojrzał na niego, następnie znów na smoka. - Jaki one mają kolor?!


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#33
06.07.2024, 23:30  ✶  

Przez moment trwał zamrożony, ale to nie przez strach. Ten - obecny - był jedynie zastrzykiem adrenaliny, która i tak buzowała w jego krwi przez lot, przez upadek, przez to, że mieli przed sobą przepaść i jeśli stworzenie za nimi machnie znowu skrzydłami to... spadną. Oto jak skończy się ich wielka śmierć, te wszystkie przemyślenia, które mieli, te wielkie założenia i dumne oświadczenia o tym, kto pierwszy umrze, że ten się boi tak naprawdę tylko Fontaine, że... aaach. Wszystko to potrafiło być do wyjebania na kompostownik tylko dlatego, że się poślizgniesz. Flynn już to powiedział, co Cain wiedział - większość bohaterów właśnie tak, kurwa, umierała. Nikt nie pisał o tym historii, bo nie było o czym. Nudna, normalna śmierć. Stał jednak w bezruchu obawiając się, że jeśli zrobi jakikolwiek gwałtowniejszy - smok się spłoszy. A wtedy mogą mieć i tu ognisty oddech na sobie. Widział więc te elektryzujące się włosy, gdy powoli się obracał.

Przesunął się tak, żeby zasłonić swoim ciałem Flynna, ale nie zasłaniać mu poglądu na całą sytuację. I nie chciał, żeby ten miał za sobą tylko i wyłącznie skarpę - musiał mieć miejsce, żeby skoczyć w bok, gdyby coś poszło nie tak. Gapił się w górę, na górującego nad nimi malucha, którego ślepia lśniły i Cain przysiągłby, że to stworzenie się uśmiechało. Smoki w ogóle potrafią się uśmiechać? Najwyraźniej potrafią mówić, o czym Bletchley, kurwa, nie miał zielonego pojęcia.

- Chyba nie. - Odmruknął mu. - Ty też go słyszysz? - Zmienił pytanie z "a mi?" na coś minimalnie bardziej mądrego, chociaż mądry się wcale teraz nie czuł. Wręcz przeciwnie.

- Spadliście jak nieopierzone sroki z wierzby. - Prychnął smok, ewidentnie rozbawiony. Czy on w ogóle miał pojęcie, że dla człowieka taki upadek był raczej śmiertelny? Zerknął na smoka z tyłu, który wydawał się bardziej niebezpieczny od tego, który przed nimi stał. Bo obserwował. Bo słuchał. Bo nie sposób było powiedzieć, czy jest wrogo nastawiony, czy tylko ostrożny. I co może spłoszyć takiego smoka. - Mogliście się poobijać. - Smok cofnął się na tych zadnich łapach i cichutko, gładziutko oparł się też przednimi na ziemi. Dał im przestrzeń. Usiadł, owinął wokół siebie ogon.

- ... - Pytanie Flynna zbiło go z tropu. No... właśnie. Jaki mają... kolor... Czemu nie potrafił powiedzieć? Czemu wszystko było ciągle czarno-białe. - Chyba złoty. - Nie wiem! Srebrny? Szary? Kurwa! A lśniły! Lśniły w tych promieniach słońca prześlizgujących się między koronami drzew.

- Oczywiście, że złote! - Oburzył się ten z tyłu i chociaż wcześniej trwał ciągle na ugiętych łapach, tak teraz się uniósł i uniósł dumnie łeb. Urażone dziecko. - Zostaw te człowiek! Wracajmy już. Dość wycieczek do ludziów. - Smok stojący z tyłu położył po sobie uszy, spoglądając z niecierpliwością na... brata? Towarzysza?

- Jeszcze chwilaaa! - Obrócił się przodem do drugiego smoka i zrobił gładki sus w jego kierunku. Poruszał się z taką lekkością i gracją, że aż ciężko było uwierzyć, że to takie wielkie stworzenie.

- Mama będzie zła.

- Mama? - Cain powtórzył to zupełnie automatycznie.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#34
07.07.2024, 15:18  ✶  
Flynn ułożył dłoń na jego barku. Nie opierał się o niego, ani nie blokował w żaden sposób potencjalnego wyciągnięcia przez Caina miecza, bo chociaż kompletnie nie spodziewał się tego, żeby Wiedźmin chciał te smoki zaatakować, to jednak widok ostrza robił z głową swoje - zostało mu niewiele lat posiadania ślicznej twarzy, nie miał zamiaru skracać ich sobie do minimum paskudnym rozcięciem na samym środku, w dodatku takim nieustannie przypominającym o tym, czyje ostrze go oszpeciło. Trzymał go więc, ale w bezpieczny sposób. Żeby czuć jego obecność i bliskość i żeby on też mógł ją czuć, wiedzieć, w jakim dokładnie miejscu stał ten szalony czarodziej i zachować pewność, że znowu nie zsuwał się gdzieś w przepaść, jak po drugiej stronie przełęczy.

- T-tak - odpowiedział cicho, próbując przeanalizować, co dokładnie działo się z jego głową. Oh słyszał tak wiele o różnej magii, nigdy jednak nie była mu bliską ta pozwalająca na wkradanie się do cudzych umysłów. Powiedzieć, że wiedział o niej niezbędne minimum... to i tak całkiem pozytywa ocena jego kulejących umiejętności. On nigdy nie zaliczył tego egzaminu - zaliczył prowadzącą kurs, tym samym ratując się od skończenia jako prawnik, bo w tym zawodzie kończyły absolwentki Aretuzy niezdolne do opanowania podstawowych czarów. Całkiem miłe z ich strony, że nie pozostawiali kobiet samych sobie, ale widziałby go ktoś jako prawnika? Chyba tylko skończony dureń, albo ktoś, kto nie miał o nim żadnego pojęcia - prawnicy przecież bronili przestępców. Nie miał żadnych szans na odnalezienie się w rzeczywistości, w której drobni złodzieje kończyli w kajdankach niezależnie od starań ich obrońców, a najgorsze kurwy wychodziły na wolność i kontynuowały rujnowanie innym żyć. Prędzej czy później pobiłby kogoś pod sądem i stracił uprawnienia do wykonywania zawodu. - Chyba...? - On, Wiedźmin, nie wiedział, czy smok jest złoty, a sam mu wcześniej mówił, że żadna to legenda...? Flynna strasznie to poruszyło, ściągnął brwi w geście irytacji i napiął się nieco. Mama? Tak, Cain, to twoja mama - chciał odburknąć, ale zamiast tego przełknął ślinę i „wrzasnął” za nimi, ale jak to w jego przypadku bywa, próba wrzaśnięcia była w rzeczywistości powiedzeniem czegoś tak samo głośno, jak mówili inni ludzie, bo był za bardzo skąpany w przeróżnych emocjach.

- Poczekajcie, heeej! - Dało się wyczuć w jego tonie głębokie zmęczenie sytuacją. Zdarzenie było tak surrealne, tak nierzeczywiste - ale oszalał już tak dawno, że nie robiło mu to aż takiej różnicy - co się niby miało wydarzyć, wyjdzie na głupka przed człowiekiem, co już go i tak widział w stanie największego upodlenia? Stęknął kiedy zorientował się, jak cichutki był w porównaniu do tego, jak głośny być chciał... Niektórych swoich słabości nie potrafił przeskoczyć, nawet kiedy dawał z siebie absolutnie wszystko. Powinni go wpisać do ksiąg historii magii jako kogoś, kto tracił na charyzmie, bo miał tremę przed głosami słyszanymi w swoim umyśle. - Przecież my was właśnie szukamy! - Sapnął jeszcze raz, no bo to nie była do końca prawda, wcale ich nie szukali, szukali dużego smoka, którego widział nad wioską, ale jakoś nie wydawało mu się, że taki Dante oszczędzi te młode... No, chyba że uda mu się je skuć i stąd wywieźć. - Proszę, musicie się o czymś dowiedzieć - a jego już naprawdę mocno bolały stopy, ale nie chciał o tym mówić głośno... Generalnie to postanowił zastanawiać się nad tym jak stąd zejdzie, kiedy już będzie na górze.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#35
09.07.2024, 19:47  ✶  

Smoki nie mówiły. A na pewno nie porozumiewały się telepatycznie. Ale Cain się zaciął przy spotkaniu z tym, co widział. Zwątpił. Nie w swoją wiedzę - w tę wątpić nie zamierzał - ale w to, że nie był w stanie powiedzieć, czy te łuski są złote. Dopiero teraz go to uderzyło tak mocno. Wszystko było szare, a przecież... zaraz, było takie zawsze? Miał ochotę mocniej zamrugać, czuł się zaślepiony, jakaś płachta została nałożona na jego oczy, jakiś... filtr. Czymkolwiek filtr był. Jedyne, co zrobił, to te oczy zmrużył. Przymrużył, bo naprawdę przy bliskości śnieżnej grani wszystko potrafiło byś bardziej jasne, a słońce jakieś intensywniejsze, albo to już jemu się to wszystko wydawało. Moc wyobraźni - a nigdy nie miał się za osobę, która była jej pozbawiona. Z drugiej strony nie miał się też za osobę kreatywną. Kreatywność... to zostawiał Flynnowi. On był w tym zawsze dobry.

- Nie widzę ich kolorów. - Odpowiedział w końcu z lekkim zniecierpliwieniem, chociaż nie był zirytowany na Flynna. Był zirytowany na własne niedomaganie. Jakby coś mu się stało, chociaż przecież tak było zawsze. Mimo to nie potrafił pozbyć się uczucia, że jednak... jednak nie. Nie zawsze tak było i widział o wiele więcej - więcej kolorów, niż większość ludzi, nawet więcej niż czarodzieje. One oplatały przecież ludzi, przecież to one pozwalały czytać z ludzi jak z otwartych książek bez konieczności wchodzenia im do głowy, wchodzenia z butami w ich życie. - Normalne smoki nie mówią. - Dlatego CHYBA złote, bo z perspektywy skreślania pewnych norm... z drugiej strony na tym świecie było mnóstwo rzeczy do poznania - smoki przecież były jednymi z nich. Bestiami do dokładniejszego opisania, zbyt już rzadkimi. Ludzie się zmieniali - potrafiły ewoluować też bestie. Ale tylko smoki złote były opisane jako te, które potrafiły się komunikować.

- Tak? - Zaciekawiło się smocze, które chętnie ich zagadywało i aż uniósł kraniec ogona w górę, wyciągnął łeb, obrócił wzrok z powrotem do nich. Zrobił jeden krok w kierunku Flynna, przekrzywił łeb, spoglądając na niego z ciekawością. Cain się uspokoił. O ile był skonfundowany, to poczucie zagrożenia... nie czuł go w ogóle. Najeżone pierwszym doznaniem włoski na karku opadały, tak jakby miał przed sobą ludzi, nie smoki. Zrobił powolny, niemal flegmatyczny krok do przodu, żeby dać jeszcze więcej miejsca Flynnowi, ale niekoniecznie skracał wielce dystans między nimi a smoczętami. On nie musiał - to jedno smocze dziecię robiło to nad wyraz chętnie. Najwyraźniej nie znało pojęcia strachu, albo nie uważało ich za jakiekolwiek zagrożenie. Pisklę. Niedoświadczone pisklę. Jego brat był pod tym kątem o wiele ostrożniejszy.

- A co chce? - Smocze przymrużyło ślepia. Cokolwiek miało się nie dziać - ciekawość wygrywała.

- Pewnie chcą kraść! - Dodał drugi, trzymający się z tyłu, nieufnie wędrując ślepiami to do Caina, to do Flynna.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#36
11.07.2024, 18:56  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.07.2024, 18:58 przez The Edge.)  
Jak to nie widział ich kolorów? Nie potrafił zrozumieć, jak można nie widzieć koloru czegoś. Wszystko miało kolory, tak? On ich nie widział, jego oczy dostrzegały monochromatyczną skalę, nie wiedział nawet, czy to ta szarość, czy coś innego jednak, nikt mu przecież w głowie nie siedział i nie mógł zobaczyć czy nie widział świata w sepii. Nie widział ich kolorów. Czyli co? Były bezbarwne, tak bezbarwne jak woda? Ale o wodzie wszyscy mówili, że nie ma koloru, a później malowali ją na niebiesko. Jak szkło? Dobrze wypolerowana szyba? A może były po prostu szare? Wtedy by powiedział nie mają koloru, albo stwierdziłby, że są szare. To go niesamowicie męczyło! Miał obsesję na punkcie tego, czego nie mógł dostrzec. Jaki był problem z tymi smokami? To przez to jak błyszczały ich łuski? Czy to miało jakieś znaczenie?

Zrobił krok naprzód, wychylając się zza Caina. Posłał mu spojrzenie zawierające wszystkie te pytania i wątpliwości w formie skondensowanej - oblicze Crowa było tak pełne zmieszania, jakby miał znowu zacząć kipieć jak rozgrzany do czerwoności garnek. Normalne smoki nie mówią, czyli te były jakie, pojebane? No nie rozumiał kurwa, miał ochotę tupnąć nogą i krzyknąć, najlepiej to powyzywać to szarobure niebo od najgorszych, żeby się wykrzyczeć, wyładować to napięcie. Kreatywny był, owszem, ale na pewno nie w tym jak budował relacje i komunikował się z innymi. Tutaj niewiele różnił się przecież od Bletchleya - większość osób miała go za dupka nie bez powodu, a jak ktoś nie miał go za dupka, to albo miał go za niemowę przez wybiórczy mutyzm, albo nawiązał z nim jakąś więź, bo bawiły go ordynarne dowcipy.

- Oh w dupie mam te wasze skarby - odburknął, wyjątkowo oburzony tym, że smok od razu odczytał go jako kurwę i złodzieja. Miał oczywiście całkowitą rację zakładając, że Crow potencjalnie zechce mu coś ukraść (pod warunkiem że po drodze jego umysł zakwalifikuje latające gady jako bogaczy, ale hej - tak na dobrą sprawę to po cholerę im było to całe złoto kiedy parobkowie głodowali), tylko mógł wstrzymać się od komentarza. - Powiem wam, dlaczego was szukamy, jak wy mi odpowiecie na moje pytanie! - Podszedł do nich jak do gówniarzy napotkanych ostatnio w karczmie, co się z nim kłócili o kompletnie nieistotne sprawy. - Dlaczego słyszę we łbie wasz głos, ale nie poruszacie pyskiem?

Przez moment nic nie słyszeli poza dwoma cichymi ryknięciami. Crow napiął się, zaciskając palce trzymane na barku Caina.

- Bo to jest częściowa po... plomi... plorimor...

- Wiem, wiem o czym mówisz.

- Tak, to powiedz to słowo.

Crow nie odpowiedział nic. Zacisnął te palce jeszcze mocniej, a później puścił Wiedźmina i zrobił kolejny krok do przodu. Smok mu zawtórował.

- Ty też go nie umiesz wymówić! - Zauważył gad, ewidentnie go przy tym wyśmiewając. Znów usiadł na ziemi, rechocząc tak, że aż zatrzepotał skrzydłami. Czarodziej znów się naelektryzował. Po plecach przeszedł mu zimny dreszcz, a czarne loki powróciły do stanu sprzed wywołania w zamku załamania chmury. Byłby w stanie cisnąć w tę gadzinę piorunem, tu i teraz, ale... dostrzegał w niej dzieciaka. Panicznie odwrócił twarz w kierunku Caina i niezgrabnie poruszył rękoma na znak „zrób coś, powiedz coś”!


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#37
16.07.2024, 21:58  ✶  

Abstrakcyjność tej sytuacji powinna go zupełnie przytłoczyć i kiedy się nad tym zastanawiał - nawet pozwalał sobie na to przytłoczenie. Tak dla zewnętrznego świata. A ten wewnętrzny? Miał się... w całkiem szerokich perspektywach. Młode pisklaki, które bawiły się tutaj z nimi w najlepsze, przynajmniej kiedy jeden zaczął się śmiać to zabawą pozostawało to nazwać, bulwersujący się już na tę sytuację Flynn, a on sam? On nie potrafił wyjść z podziwu dla tego, co widzi przed oczyma. Nie dałoby się nazwać tych istot mądrymi, wielkimi smokami, o nie! A jednak widział już smoka w swoim życiu - i choć potężne i niechętne do bezpośrednich potyczek - nadal były bestiami. To, co przed sobą widział, miało w sobie tyle... dziecięcej prostoty. Dziecięcej niewinności. Pełne emocji, myśli, które chciały przekazać, niezrozumienia i swojego strachu. Gdzieś w rogu głowy miał świadomość, że powinien odrobinę tej uwagi poświęcić Fleamontowi, ale teraz pozostawił go samego sobie - przecież był dzielnym chłopcem, da sobie radę. A jeśli nie da to wtedy zacznie się bardziej tym martwić. W końcu był tuż obok - wystarczy zrobić dokładnie to, co uczynił. Złapać go.

Ile radości potrafiła przynieść myśl, że to naprawdę były złote smoczęta? To jakaś ulga spływająca po wnętrzu. Jakieś błogosławieństwo. Jakby dojrzał prawdę objawioną, która była mu przeznaczona od początku jego istnienia. Mizerna i mała to była to prawda, żadna zażyczona niespodzianka, ale właśnie spotkał na swojej drodze istoty nieistniejące. On, osoba nie znająca się na naturze i... zaraz, co? On, wiedźmin, mistrz wiedzy o potworach oto kolejny raz mógł sobie udowodnić, że najgorszymi z potworów byli ludzie. Szczególnie ci, którzy swoje potworne czyny wycierali w ścierę podpisaną honorem.

- Polimorfia. - Posłużył uprzejmie, chociaż to chyba niekoniecznie ratowało sytuację? Spojrzał na Fleamonta zastanawiając się, czy mrugnięciami okiem da się przesłać wiadomość morsem, żeby Flynn ją odczytał bez konieczności odzywania się. Na pewno się da. Gdyby tylko zdążył się go nauczyć odpowiednio... - Po-li-morfia. - Przesylabował całkowicie spokojnie, bo przecież to nie tak, że Flynn nie lubił uczyć się nowych rzeczy. Zrobił to raczej dla niego, nie dla smocząt, chociaż jeden z nich ewidentnie próbował to powtórzyć. Ten, który nie był zajęty śmianiem się... kończeniem śmiania się. Kiedy Cain uniósł na niego spojrzenie przysiągłby, że dostrzega krystaliczne łzy w jego ślepiach. - A jesteśmy tutaj... - zwrócił się już do smoków - ponieważ waszej mamie - i wam - grozi niebezpieczeństwo. - Przynajmniej coś rozbawiło bardziej smoczątko niż niezdolność powtórzenia tego konkretnego słowa, bo na nowo zaniósł się śmiechem, przewalając na bok. Aż kilka ptaków z okolicy poderwało się do lodu od tego pacnięcia jego cielska na ziemię. - A sądziłem, że mam chujowe dowcipy. - To już mruknął do Flynna, ale wcale nie próbował ukrywać swojego nikłego uśmieszku. - One są urocze. - A nie były? Jak to dzieci! Dzieci były tak okrutne, jak i urocze - potrafiły tworzyć mieszankę obu na raz, a wszystko to przez to, że mimo okrucieństwa obwoływaliśmy je niewinnymi. Ciekawy zabieg społeczeństwa.

- Nie śmiej się! Człowieki są groźne! - Oburzyło się drugie smoczątko.

- Są bardzo groźni, dlatego chcieliśmy was ostrzec. I pomóc. - Cain zwrócił się bezpośrednio do rozsądniejszej z tej dwójki, bo z tamtym, choć był bardziej otwarty, rozmowa była dla tych, którzy mieli czas. A ten był skurczony. Przynajmniej skończył się śmiech. - Waszej mamy szukają niebezpieczni ludzie, którzy ją bardzo skrzywdzą. Ale możecie jej pomóc. Zostać jej bohaterami.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#38
21.07.2024, 12:57  ✶  
Crow momentalnie napiął się, wyprostował plecy. Polimorfia. No oczywiście, że znał to słowo, to nawet nie było słowo z kategorii trudnych słów, okej? Ale za cholerę go teraz nie powtórzy. Zamiast tego głośno przełknął ślinę. Jasne, czuł się lepiej trzymany przez Bletchleya i był mu za to wdzięczny, ale jednocześnie bardzo zestresował się tym, że był właśnie... Wyśmiewany! Przez smoka! Dla niego te smoki nie były do końca urocze, za słodkie w tej sytuacji uznał głównie to, co powiedział o nich Cain. Ten śmiejący się gad go... denerwował! Zawstydzony, rozdrażniony i pełen dziwnych emocji, myśli które nie powinny go nawiedzać, Crow odrobinę pękł. Wyszedł jeszcze dwa kroki do przodu, zadarł głowę do góry i rozpoczął szczeniacką, słowną przepychankę mającą doprowadzić go do odpowiedzi, której tak zażarcie poszukiwał. Tak, domyślił się już, co się właściwie wydarzyło na tym polu, ale musiał, no zwyczajnie musiał się upewnić...

- Pokaż mi jak wyglądasz!

- Najpierw powiedz polimolfia.

Atmosfera zrobiła się bardzo, bardzo gęsta. Powietrze wokół nich dało się ciąć nożem, a loki na głowie czarodzieja znalazły się w stanie najwyższego możliwego napuszenia - wyglądał teraz trochę jak pudel, jak pies, w dodatku taki ostrzący zęby i gotowy do potyczki ze stworzeniem, z którym nie miał szans, nawet jeżeli było jedynie miniaturką swojej większej wersji.

- Jak mi pokażesz to powiem!

- A co ja niby będę z tego miał?

- ...satysfakcję z mojego zadowolenia? To tylko trochę poświęcenia!

I naprawdę zaczęli się o to kłócić. W delikatnej szarpaninie jaka miała pomiędzy nimi miejsce i przepychance słownej niegodnej długowiecznego maga i złotego smoka, ciężko już było zrozumieć co właściwie do siebie mówią. Gdzieś pomiędzy sapnięciami Crow powiedział to słowo, ale oczywiście „było już za późno”. W pewnym momencie Crow leżał na piasku, ze smokiem na sobą i propozycją, że ten mu się pokaże w ludzkiej formie za błyskotkę, jaką nosił na szyi. Ten, oczywiście, od razu zaczął się miotać. Nigdy nie był przywiązany do żadnych przedmiotów tak bardzo jak do ubrań, niezmienionych od lat, naprawianych czarami. Każdy kto go znał wiedział, jak silne doznania wywoływała w nim zmiana garderoby i jak mocno nie potrafił przyzwyczaić się do leżenia na jego ciele czegokolwiek innego. Miałby... Oddać tę aksamitkę? Od razu jęczał, że nie ma żadnej pewności, więc się na to nie zdecyduje, a tak poza tym to...

Zamknął się nagle, bo na ziemi przed nim nie klęczała już przerośnięta jaszczurka tylko młodzieniec dostrzeżony na polu, przy rzece, sekundy przed tym jak w swoje pazury nie chwycił go smok. To znaczy, w świetle zdobytych informacji... Smoczyca.

Crow wziął kilka głębokich wdechów, następnie faktycznie ściągnął tę aksamitkę z szyi. Wyglądał teraz śmiesznie, bo miał na niej wyraźnie nieopaloną linię i kropkę będącą pozostałością po zwisającej z materiału, obsydianowej gwieździe. Potulnie założył ją na szyję młodego chłopaka, którego najwyraźniej nie trzeba było ratować. Nie w taki sposób w jaki chciał go ratować.

- Dlaczego tak bardzo ci na tym zależało?

Milczał.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Keeper of Secrets
I am not actually tired, but numb and heavy, and can't find the right words.
Mierzący 182cm wzrostu Cain jest przeciętnej budowy osoby, która coś tam ćwiczy - nie chudy, nie wielce umięśniony. Ma ciemnobrązowe włosy i oczy barwy burzowych chmur, tak ciemne, że z daleka mogą wydawać się czarne. Jego zainteresowane otoczeniem spojrzenie podkreślone jest wiecznymi worami pod oczami.

Cain Bletchley
#39
21.07.2024, 22:10  ✶  

Były takie chwile, w których człowiek wątpił w słuszność podejmowanych akcji. Wiele chwil. Cain miał dużo empatii dla tego świata i nieustannie spoglądał w twarz problemowi, jakie stanowiło poświęcenie. Nie możesz przejść obojętnie obok cierpiącego, ale czym jest jeden cierpiący w skali pięciu? Dziesięciu? Setek? Skala zawsze rosła i zawsze przerastała ludzkość. Przeciętnego człowieka nie rozumiejącego, że jego życie należało do niego i tylko do niego samego wyłącznie w chwili, w której nie kolidowało z losami tysięcy innych istnień. Świat już udowodnił nie raz, że byle machnięcie motylich skrzydeł na drugim końcu planety może spowodować huragan w miejscu, w którym stoimy. To nie miało być logiczne. To nie miało być sprawiedliwe. Kosmos nie pojmował sprawiedliwości - miał swoje plany, które zapisywał w gwiazdach i pewnie sama Matka wiedziała, jakie mogą być. Albo nawet i nie wiedziała ona. Gdzieś w tym tkwiła wolność człowieka. Jego decyzyjność i decyzje ludzi wokół podejmowane za ciebie. Skala, którą rozgrywali tutaj - czy na pewno była taka mała? Zgodnie ze swoim przeświadczeniem zabicie smoka powinno być lepsze niż narażenie na śmierć żołnierzy, którzy się tu stawią... prawda? Tylko wtedy, jeśli tą większą wartość widziałeś właśnie w nich - ludziach. Moralność i jej kolory - Cain powiedziałby kiedyś, że miała barwy przeróżne, ale rzadko kiedy wyraziste. Dzisiaj powiedziałby, że to tylko szarość, szarość i jeszcze więcej szarości.

- Polimorfia. - Poprawił smoczątko, jakby to było najbardziej istotne w całej tej sytuacji. Zdawało się być. Przynajmniej dla tej dwójki, chociaż Cain dobrze wiedział, że to nie to było sednem tutejszej sprawy. Ingerować? Ha... Oczywiście, że by mógł. Przede wszystkim bronić Flynna, tylko przed czym? Dzieckiem? Były takie chwile, w których ingerencja zdawała się być niepożądana... niewłaściwa.

Były więc takie chwile, w których wątpiłeś w słuszność akcji i wątpiłeś, że warto jakąkolwiek podejmować. Kłótnia dzieci - tak to dokładnie widział i nie potrafił nie myśleć o tym, że to "urocze". Nieodpowiednie w tej chwili? Owszem. Nie wpychał się między nich, dopóki sytuacja nie stawała się prawdziwie burzliwa i była dziwaczną przepychanką. Dopóki nie rozciągała się jak guma, póki spoglądał czujnie, z lekkim niepokojem, po okolicy i nie dostrzegał zagrożenia. Tak, wtedy nie musiał wkraczać między nich. Drugi smok przez moment skakał parę metrów od kłócących się i próbował ich namówić, żeby przestali, żeby powiedzieli w końcu, o co chodzi, ale wciąż nie był na tyle ufny, żeby podejść. Cain widział jego wahanie, kiedy napotykał te piękne ślepia. Szmaragdowe? Ha... szare. Wahanie, czy lecieć (być może po matkę), czy może jednak dalej walczyć o brata. Ale skoro Fleamont zajmował jego... to Cain delikatnie nawiązał rozmowę ze smoczęciem. Żeby kupić jego zaufanie - chociaż wcale nie uważał, że te smoki powinny ufać komukolwiek. To po prostu oni nieśli dobrą intencję.

Jazgot dobiegł końca w momencie, jak Cain już chciał ich rozdzielić. Uspokoić, przywołać do porządku, bo czas za bardzo zaczynał przeciekać przez palce. I chociaż Cain już zrobił parę kroków to zatrzymał się. Bo oto zamiast smoka był jasnowłosy chłopak - istny aniołek - który odebrał z dłoni Fleamonta jego piękny wisiorek z szerokim uśmiechem. Szczęśliwy. Wyglądał na przeszczęśliwego.

- Czas. - Przypomniał, kucając obok Flynna, żeby zgarnąć włosy z jego twarzy, żeby pomóc mu się podnieść, żeby ucałować jego policzek i otrzepać delikatnie jego czarne szaty. Seksowne szaty, pod które najchętniej wsunąłby dłonie, ale teraz mu to po głowie nie chodziło. - Zaczyna nam się kurczyć czas, ludzie, którzy chcą skrzywdzić waszą matkę mogą być blisko. - I was. Tak jak pewnie zechcą skrzywdzić NAS. Tego jednak nie dopowiedział na głos. - Co się stało? - Zapytał z troską, przyglądając się reakcji Flynna na tę przemianę.

- Chyba... chyba możemy was zabrać..? - Zgodził się w końcu drugi smok, spoglądając na przemienionego brata niepewnie.

- Jak mi człowiek powie, czemu tak chciał. - Zgodził się blondynek, wstając w końcu. - Zapnieesz? - Poleciał ze swoją zdobyczą do brata. Brata, który też się przemienił. Nie był identyczny - miał dłuższe, jeszcze jaśniejsze włosy, jaśniejsze oczy, był bardziej smukły, mniejszy, ale jakoś nie dało się nie pomyśleć, że to rodzeństwo, może nawet bliźniacy.

- Pomożemy wam... - Wśród gór rozległ się głośny ryk, który zerwał do lotu wszystkie ptaki z okolicy.



• • •
Sarkazm (rzeczownik) - środek przeciw idiotom. Dostępny bez recepty.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#40
26.07.2024, 00:27  ✶  
Crow stresował się coraz bardziej. Dobry był w wymyślaniu planów i obijaniu gęb, ale absolutnie niepewnie czuł się w tej jakże trudnej sztuce, jaką były próby nawiązywania dialogów. A już w szczególności dialogów z tworami wyciągniętymi prosto z jakiejś bajki, która z niewiadomych przyczyn stała się nagle jego życiem.

- No mówię, polimolfia - odburknął smoczek, spoglądając na wiedźmina jak na kompletnego głupka, którym rzecz jasna był (przynajmniej w jego gadzim rozumieniu świata).

Ciężko było zrozumieć, co czuł leżący na ziemi czarodziej. Jego twarz wyrażała w tym momencie zbyt wiele, układ ciała dało się odczytać na więcej niż jeden sposób, nie mówił nic, sam też nie do końca siebie rozumiał. Stracił coś, co było dla niego ważne, przynosiło mu jakiś komfort, ale to wciąż był tylko przedmiot - on się do przedmiotów ani do miejsc nie przywiązywał, po prostu nie lubił zmian i już teraz widać było, jak zaczyna swędzieć go szyja, bo coś, co było tam zawsze, nagle zniknęło bezpowrotnie. Elektryczność tańcząca wokół nich sprawiała, że i Cainowi zaczynały stawać włosy.

- To jego tam widziałem - odpowiedział wpierw jemu, bo to był Cain, podnoszący go i obdarowujący go czułością, ale po głośnym przełknięciu śliny odwrócił twarz w kierunku tego... stworzenia...? - Ciebie widziałem przy wiosce, jak wasza matka zabierała was z pola. Chciałem się upewnić - o własnej głupocie i niewiedzy, ale skąd miał wiedzieć, że te złote smoki były prawdziwe, a to zamienianie się w ludzi to już w ogóle była historia prosto z kosmosu. Niestety nawet jeżeli był w stanie wyczarować portal przenoszący aż (!) dwójkę osób, nikt jeszcze nie opracował zaklęcia cofającego czas. Jaka szkoda - kolejny błąd, jakiego nigdy nie uda mu się naprawić. Jego głos znów się złamał, mówił bardzo niewyraźnie, trzymając się tak blisko wiedźmina, jakby zaraz miał upaść, ale w rzeczywistości bardzo stabilnie utrzymywał pionową pozycję - po prostu chciał znajdować się w zasięgu jego rąk. - D-dałem jej pretekst do zebrania większej ilości ludzi i pójścia tam z glejtem od króla i historią o porwaniu, a to jest matka, która zabrała stamtąd swoje dzieci. - A Crowa rozdzielanie rodziców i dzieci zawsze, ale to zawsze dogłębnie poruszało. Jasne, że się nie powinien czuć za to winny, nie on był w tej powieści najgorszym z najgorszych ludzi, ale kiedy coś już dotknie twojej duszy, pozostawia na niej ślad już na wieczność.

Co niby miał zrobić, kiedy się ten ryk rozległ, poza złapaniem Bletchleya za rękę? Wiedział, że to mógł być ostatni na to moment - dotyk ten miał więc w sobie sporą dawkę desperacji i nie pomógł mu w ukojeniu nieprzyjemnego napięcia rozchodzącego mu się po klatce piersiowej.

- Co ja mam zrobić, przecież jak spróbuję nas przenieść w nieznane miejsce to... - te koszmary senne, przez które boisz się portali, mogą stać się prawdą. Mieli tam iść pieszo? Aż zadrżał, ale skoro go nosiło od emocji, to przynajmniej będzie lazł tam szybciej. Prawdziwe poczucie winy pojawiło się dopiero teraz - żarliwie gniotło właśnie jego wnętrzności kiedy tylko dotarło do niego, do czego potrafił doprowadzić naiwnością i wieczną potrzebą mizdrzenia się do innych. Ile jeszcze nauczek potrzeba było, żeby się zmienił?

Ha, choćby i miał ich za sobą setki...


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: The Edge (12989), Cain Bletchley (14045)


Strony (5): « Wstecz 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa