• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Aleja horyzontalna v
« Wstecz 1 … 3 4 5 6 7 … 10 Dalej »
[20.06.1972] Co robimy w ukryciu || Ambroise, Geraldine & Astaroth

[20.06.1972] Co robimy w ukryciu || Ambroise, Geraldine & Astaroth
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#31
29.09.2024, 14:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 16:09 przez Geraldine Yaxley.)  

Wygrała. Wiedziała, że wygrała, kiedy znajdowała się na plecach brata, wbijając mu mocno kolano w plecy. Tylko dlaczego nie czuła się jak zwycięzca? Ambroise dołożył do tego jej zwycięstwa swoje trzy grosze, bo wbił Astarothowi kołek w brzuch. Krzyk, który wyrwał się z piersi brata spowodował, że Geraldine raptownie otrzeźwiała. To było za dużo, nie powinna w ogóle dopuścić do takiej sytuacji. Zjebała na całej linii, to wszystko to była jej wina. Jak zawsze, przynosiła chaos, kiedy tylko się pojawiała, każda decyzja, którą podejmowała była irracjonalna.

Zsunęła się z ciała brata, usiadła na ziemi i owinęła ramionami kolana. Zaczęła się trząść, bo to było dla niej zbyt wiele. Astaroth cierpiał, Ambroise prawie został przez niego ugryziony, to wszystko to była jej wina. Ona do tego doprowadziła. Nie mogła na to patrzeć, była niczym pierdolony anioł śmierci, nie przynosiła ze sobą nic dobrego, tylko zniszczenie.

Nie płakała jednak, chyba nie miała siły na to, żeby płakać.

Była zmęczona, kurewsko zmęczona tym wszystkim, co działo się w jej życiu. Nie miała pojęcia, czym sobie zasłużyła na to, co się jej przytrafiało, w poprzednim życiu musiała być naprawdę chujowym człowiekiem, skoro teraz spotykało ją to wszystko.

Przeprosiny, które usłyszała z ust młodszego brata wcale nie pomogły. Powinna była go chronić, przecież przez to z nią zamieszkała, miała go chronić przed całym światem, tak samo jak świat przed nim. Dała dupy, znowu.

Nie sięgnęła jednak po różdżkę, po jego głosie rozpoznała, że już jest lepiej, już nie chciał ich zeżreć. Przesunęła się więc tylko po podłodze w kierunku brata i wyciągnęła w stronę jego twarzy swój nadgarstek, niech ją kurwa ugryzie, bo inaczej przecież się nie uleczy.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#32
29.09.2024, 15:38  ✶  
Ambroise nie zastanawiał się ani chwili przed tym jak dźgnął Astarotha drewnianą nogą w brzuch. Dwukrotnie. Za pierwszym razem zbyt słabo, ale za drugim prowizoryczny kółek wszedł w wampira jak nóż w masło. Yaxley wydał z siebie bolesny krzyk a Ambroise zastygł w miejscu. Tu na podłodze w szczątkach mebli i szkła, oblany alkoholem i krwią - swoją, Astarotha, chyba tylko nie Geraldine. Posłał jej szybkie spojrzenie. Nie krył obawy i niepokoju; tym razem były przez chwilę widoczne na jego twarzy.
Nie wyglądała na ranną. Była roztrzęsiona, ale nic ponadto. To nie były fizyczne rany tylko psychiczne. Powinien otrzeźwieć, ale to wiązało się z uświadomieniem sobie, że powinien pomagać. Nie ranić. Tymczasem włożył wszystkie swoje siły w to, żeby skrzywdzić brata swojej Geraldine. Mógłby utrzymywać, że w pewnym momencie zaczął działać w samoobronie, ale to mijało się z prawdą. Przez ten cały czas czerpał satysfakcję z dawania ujścia furii, która go ogarnęła.
Nawet teraz nie czuł wyrzutów sumienia. Podparł się na łokciach na podłodze. Starał się oddychać powoli, żeby uspokoić nerwowość i stać się bardziej opanowanym. Przez cały czas bacznie obserwował scenę dziejącą się obok niego. Zmartwienie ustąpiło miejsca nieskrywanej wzgardzie. Patrzył z nią na tę małą żałosną pijawę, która nagle zaczęła zachowywać się jak marny tchórz. Ambroise spojrzał na niego nieświadomie wkładając w to całą swoją czystokrwistą pogardę.
Żenujący popis słabości i ucieczki od odpowiedzialności.
Nie zamierzał tego komentować, ale wtedy zobaczył, co usiłuje zrobić blondynka.
Bez słowa złapał Geraldine za nadgarstek w mocny uścisk, którym odsunął jej rękę od Astarotha. Miał zdecydowanie grobową minę. Już na pierwszy rzut oka można było zobaczyć, że nie zamierzał tolerować żadnych ale; był na to zbyt wściekły o czym świadczył przyspieszony, ciężki oddech.
- Przyniosę kurwiowi kolację - odezwał się chrapliwie, pałając pogardą w stosunku do młodego Yaxleya, ale brzmiąc tak, jakby już podjął decyzję, że mu pomoże.
Ten jeden raz. Następnym razem w takiej sytuacji ukręci kleszczowi łeb zanim ten zrzyga się na nich swoim jadem. Tego wieczoru nie chciał dodatkowych komplikacji. Wystarczyło to, co się stało, żeby popsuć humor Ambroisa. Z trudem panował nad sobą, żeby tak po prostu odpuścić. Nie silił się na przyjacielskość w stosunku do przeciwnika. Gdyby to od niego zależało to związałby delikwenta i zostawiłby go, żeby wysechł na mumię.
Robił to tylko i wyłącznie przez wzgląd na Geraldine i to, co ich (niegdyś) łączyło. Tego wieczoru usłyszał dostatecznie dużo słów o tym, że los jej nie oszczędzał. Jeśli mógł coś zrobić, żeby nie musiała się bardziej poświęcać to mógł nawet przynieść małemu pojebowi trochę krwi w torebce.
- Kołek zostaje - odezwał się ozięble do obojga i jednocześnie do nikogo konkretnego. - Wrócę za chwilę. Do tej pory nie wyrządzi szkody - nadal drgała mu jedna powieka, ale otrzepał się i zaczął podnosić z podłogi. - Sam mu go wyjmę, kiedy wrócę. Do tej pory go zwiąż tak jak mówi, Geraldine - nie zamierzał wdawać się w dyskusje. Wiedział, że kobieta sobie poradzi.
Ogarnął ubrania na tyle, żeby móc opuścić mieszkanie wściekłym krokiem i rzeczywiście - wrócić po niespełna dwudziestu minutach z dwoma torebkami pierwszej lepszej krwi do transfuzji. W dupie miał to czy będzie smaczna i że jest zimna. Bez słowa rzucił nimi w Astarotha niezależnie od tego, gdzie go znalazł i czy wampir miał wolne ręce, żeby jeść wygodnie.
Kołek miał wyjąć jak Yaxley już się nażre.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#33
29.09.2024, 20:59  ✶  
Dłonie bezradnie ześliznęły mi się po prowizorycznym kołku. Każdy ruch paraliżował mnie bólem i słabością. Nie mogłem tego zrobić, nie byłem w stanie. Czułem się, jakbym gasł, choć wiedziałem, że nie miało mi być dane zgasnąć.
Może jednak nieśmiertelność wcale nie była taka super?
Ambroise wpatrywał się we mnie z pogardą. Nie dziwiłem mu się. Nie dość, że chciałem go zabić, a przy tym ukraść całą krew z jego ciała, to jeszcze patrzył właśnie na ścierwo żywiące się jedynie czyimś życiem. I nie zapominajmy o bólu, który to niosło. Sam siebie oblewałbym w spojrzeniu pełnym pogardy, gdybym tylko mógł. Nigdy nie było mi wystarczająco, zawsze za mało, a teraz... Teraz nawet przymknąłem kran. Nie nadwyrężałem przyjaciółki z dobrych względów, które na nic się zdały. Narobiłem więcej bałaganu niż to było warte. Ponosiłem za to odpowiedzialnośc, niezależnie od tego, co jeszcze mówiłem chwilę temu, żeby uderzyć w czułe punkty. Jak ja mogłem... Jak śmiałem...
A Geraldine, jak gdyby nigdy nic, jeszcze podstawiała mi swoją rękę bym gryzł. Widziałem to w jej oczach, ale... Nie mogłem. I jednocześnie chciałem... Bardzo chciałem. Potrzebowałem tego, ale nie chciałem tracić nad sobą kontroli, a wiedziałem, że tak to właśnie się skończy. Już czułem jak trybiki się we mnie przestawiają. Nie patrzyłem już na jej rękę z przerażeniem, tylko jak na prezent od losu, nowe, łatwe możliwości zdobycia krwi, może z lekką nieufnością, jeśli chodziło o dzikiego zwierza we mnie, wciąż pamiętał, że zdzieliła go boleśnie po głowie i plecach. Ukryte motywacje...? Nie, Geraldine raczej taka nie była.
Na szczęście Ambroise przerwał tę pokusę, pojawiając się nad nami. Przeląkłem się. Ale to dobrze. Już czułem znowu... Czułem to w kościach, czułem we krwi, czułem przede wszystkim w umyśle. Omamienie. Słodkie omamienie. Zew krwi. Zapowiedź słodyczy.
Pokręciłem głową, próbując wyrzucić te obrazy ze swojej głowy. Nawet za bardzo nie ogarniałem, gdzie idzie Ambroise, bardziej skupiony na własnych wewnętrznych przeżyciach. Jedno jednak mi zapadło w głowę. Ger miała mnie związać. Tak, musiała mnie związać. Nie było innej opcji, inaczej znowu podejmę próbę. Nie chciałem podejmować tych prób.
- Zwiąż mnie, proszę. Nie ręczę za siebie. Nie chce już nic więcej odjebać - stwierdziłem zrozpaczony, wyciągając w jej kierunku rękę.
Chwila! Wyciągnąłem ją by jej pomóc? Czy może aby ją chwycić i przyciągnąć do siebie? Nie byłem pewien. Niczego nie mogłem być pewien. Na pewno była pełna krwi, której potrzebowałem. Na pewno była rozbita, sam się do tego przyczyniłem, ale nie mogłem jej teraz pomóc.
Zabrałem czym prędzej dłoń, jak gdybym się sparzył tym faktem, że wyciągam ją w kierunku Geraldine. Chciałem zakryć twarz, swój wstyd oraz poczucie porażki w tych dłoniach, ale całe były w paskudnej mazi z mojego wnętrza. We krwi. Paskudnej, zepsutej krwi.
- Ger, proszę, zrób to. Ja nie mogę... Nie chcę więcej... Wiesz - poprosiłem ją miękko, obracając się do niej tyłem powoli, na tyle, na ile pozwalał mi ten kawał drewna w trzewiach. Splotłem dłonie za plecami. Wystarczyło machnąć zaklęcie. - Przepraszam, nie chciałem... tamtego powiedzieć. To nie byłem ja. Wiesz, że ja tak nie uważam, prawda? Powiedz, że wiesz... - mówiłem dalej do Geraldine, choć trwałem do niej tyłem. Nie chciałem i nie mogłem nikogo już skrzywdzić, więc mi ulżyło, kiedy posłuchała mojej prośby. Ciasne liny oplatające moje ręce pozwoliły mi nieznacznie odetchnąć. I to tyle.
Wrócił Ambroise. Rzucił w moim kierunku woreczki z krwią, ale nie miałem ich jak otworzyć, poza tym...
- Ambroise, ja cię przepraszam... Kompletnie mi odwaliło. Przepraszam - odezwałem się, choć wiedziałem, że w głębokim poważaniu miał moje przeprosiny. Wrócił chyba tylko ze względu na Geraldine, chociaż dziwiło mnie, że wciąż mu na niej zależało...?
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#34
29.09.2024, 21:22  ✶  

To był odruch, gdy zobaczyła, w jakim stanie jest Astaroth, nie mogła postąpić inaczej, musiała go nakarmić, inaczej przecież się nie wyleczy, to nie jego wina, że głód go opętał, powinna była zadbać o to, aby nie był głodny. Nie zrobiła tego, szlajała się chuj wie gdzie przeżywając swój własny koniec świata. Mogła sobie to odpuścić, przestać się nad sobą użalać, ona nie była ważna, obiecała w końcu ojcu, że będzie pilnowała brata. Nie pierwszy raz, zresztą tak samo, nie pierwszy raz go zawiodła. Była chujową starszą siostrą, chyba nie mógł gorzej trafić. Zresztą to, co jej powiedział, tylko ją w tym utwierdzało. Mówił, że mogła zdechnąć zamiast niego, może miał rację, może tak byłoby lepiej. Na samą myśl o tych słowach łzy zaczynały kręcić się w jej oczach, ale nadal walczyła, nadal nie płakała.

Ambroise powstrzymał ją od nakarmienia brata jednym, silnym uściskiem, który poczuła na swoim nadgarstku. Przeniosła wzrok na niego, chciała zobaczyć, czy ma szansę z nim negocjować, jednak szybko do niej dotarło, że nie. Ciągle widziała w nich furię. Kiwnęła jedynie głową, że rozumie. Może faktycznie to nie był najlepszy pomysł? Odsunęła się więc znowu po tej nieszczęsnej podłodze nieco do tyłu.

- Nic ci nie jest? - Musiała się upewnić przed wyjściem, że Greengrassowi też się nic nie stało, przecież tłukli się dosyć mocno, przez nią. To poczucie winy jej nie opuszczało, naprawdę było strasznie przygnębiające.

Najwyraźniej byli zgodni w tym, że powinna związać brata. Chociaż bardzo nie chciała tego robić, nie zamierzała z nimi dyskutować. Podniosła się wreszcie na nogi, sięgnęła po różdżkę i wyczarowała liny, które miały unieruchomić Astarotha. Gdy to zrobiła niemalże od razu odwróciła wzrok, nie chciała na to patrzeć, ona do tego doprowadziła. Jej młodszy brat leżał z kołkiem wbitym w brzuch, w ich mieszkaniu przez nią.

- Wydaje mi się, że powiedziałeś wszystko, co chciałeś. Nic cię nie powstrzymywało, może wreszcie byłeś szczery. - Oparła się o ścianę i osunęła na ziemię. Zamknęła oczy i próbowała sobie ułożyć wszystko w głowie, niestety nie było to takie proste, nie ułatwiało tego też to, że nadal w jej żyłach krążył alkohol, mogła przez to nieco dramatyzować.

Schowała głowę w dłoniach i czekała na powrót Ambroise'a, nie odzywała się więcej do brata, nie miała mu już nic do powiedzenia. To nie był odpowiedni moment, nie wydawało się jej aby powinni aktualnie wdawać się w dyskusję, żadne z nich nie było w najlepszej formie.

W końcu wrócił Greengrass, z krwią, Ger nawet nie podniosła wzroku, trochę bała się mu spojrzeć w oczy po tym wszystkim, bo znowu stała się jego kłopotem. Nie dziwiła się wcale, że wtedy ją zostawił, to co się tutaj przed chwilą wydarzyło było jedynie potwierdzeniem tego, że bardzo dobrze zrobił.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#35
29.09.2024, 22:15  ✶  
- Nie - odpowiedział krótko i bardzo sucho, bo był na nią zły. - Nic, czemu nie da rady jakiś eliksir - dodał, żeby nie musieć dyskutować z Geraldine, że nie wyglądał, jakby nic mu nie było.
W tej chwili próbował odzyskać opanowanie. Nie chciał ziać gniewem, ale nie potrafił zapewniać kogokolwiek, że wszystko jest w porządku, kiedy ewidentnie nie było. Powinna była uprzedzić go o stanie brata. Może nie byli już blisko, ale jeśli nie z uwagi na wspólną przeszłości to po to, żeby wiedział czego mogą się spodziewać, kiedy zaczął ją odprowadzać do domu.
Sam miał sekrety. Odkąd się rozstali miał ich prawdopodobnie więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Przez część z nich zdecydował się odsunąć z jej życia. On odszedł, one z nim zostały i mu teraz towarzyszyły. Milczący przyjaciele. Towarzysze dla duchów przeszłości. Nie wyciągnął żadnej ze swoich tajemnic, kiedy rozmawiali w barze, ale żadna nie miała kłów i zewu krwi.
Głęboko w środku piersi Ambroise poczuł się dotknięty tym, że sądził, że zaufała mu z dużo większym i groźniejszym sekretem a w rzeczywistości kryła jeszcze kolejny, który przez chwilę chciał go zabić. Tamten pierwszy wydawał się bardziej niematerialny i odległy. Ten tutaj był blisko i obrzydliwie śmierdział śmiercią i rozkładem (może to ta ciemna krew ożywieńca?). Astaroth był jej żywym trupem, który wypadł na Ambroisa z szafy w niespodziewanym momencie.
Jasne, mógł nie prowokować bójki. Nie myślał o tym w takich kategoriach. Był wściekły, więc wszystko było dla niego zero jedynkowe. Albo mu ufała (choć nie zasługiwał) albo nie. Nie mogła mu tylko trochę ufać. Nie w takich przypadkach. Nie chciał powiedzieć czegoś, czego by żałował, więc przydzielił jej zadanie związania brata i wyszedł bez słowa.
Potrzebował szybko wrócić, ale też ochłonąć. To drugie niespecjalnie mu wyszło. Nadal był bardzo nie w sosie. W dodatku wszystko zaczynało go boleć. Chciał stąd wyjść już na stałe.
- Jutro podrzucę ci jakieś torby. Potem musisz zacząć korzystać z mózgu - stwierdził oschle, nie reagując na przeprosiny. - Trzymaj zapasy w domu albo osusz jakiegoś mugola w dokach, jeśli musisz - patrzcie go, jaki był kulturalny i pomocny - polecał Astarothowi fajne miejscówki na polowania.
W gruncie rzeczy to miał w dupie czy Yaxley kogoś zabije czy znajdzie sobie bardziej etyczny sposób odżywiania się do pełna. Byleby nie robił tego na podwórku Greengrassa. Mugole byli przyzwoitą opcją wartą rozważenia. W dokach przy Tamizie kręciło się wielu bezdomnych. Może śmierdzieli, ale byli półmózgami łatwymi do złapania i nikt nie miał po nich zapłakać.
Jeśli chodzi o przeprosiny: nie był małą dziewczynką. Nie obrażał się na Astarotha. Nie odrzucał jego przeprosin, ale nie musiał ich przyjmować. Więc nie przyjmował. Na ten moment uważał ich sprawy za załatwione. Yaxley dostał lepę na mordę i kołek w brzuch. Zreflektował się, przeprosił siostrę, za której honor Ambroise się na niego rzucił. Nadal gardził tym małym gnojkiem. To nie miało łatwo się zmienić, ale Greengrass wyznawał w życiu równie dużo praw czystokrwistych co ludzi ulicy. W tym wypadku te drugie działały na korzyść brata Geraldine. Dopóki znowu nie zajdzie mu za skórę, bo wtedy mogło się zrobić nieprzyjemnie.
Mniej więcej do trzech razy nie chował urazy, o ile nie miał powodu. Był uzdrowicielem, więc mógł się mniej więcej poskładać. Zamierzał to zrobić jak tylko upewni się, że głód krwi został nasycony i wyjmie ten podrabiany osinowy kółek, bo obiecał, że to zrobi.
Widząc, że wampir nie poradzi sobie z otwarciem krwi wydał z siebie poirytowany syk i zbliżył się do Astarotha.
- Nawet nie drgnij - ostrzegł.
Czuł, że nie musi dodawać, że w innym wypadku będzie zmuszony spotkać twarz Yaxleya z czubkiem buta. Wziął jedną z torebek i przebił ją różdżką, po czym z niedużej odległości (tak, żeby nic się nie rozlało) odrzucił ją w ramiona związanego wampira. Nie zamierzał go karmić. Resztę radzenia sobie miał gdzieś. Zrobił dostatecznie dużo.
Geraldine nie obdarzył ani jednym przelotnym spojrzeniem. To by go zbyt wiele kosztowało.
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#36
04.10.2024, 21:00  ✶  
Miliony ostrzy przebiło moją skórę. Może nawet bardziej boleśnie niż ten jeden prawdziwy cios drewnianą nogą, który tak na dobrą sprawę dalej tkwił w moim brzuchu. Nie było to tak istotne w obliczu tego, że Geraldine uważała, że mówiłem prawdę, że naprawdę wolałem, żeby...
Płakałbym, gdybym mógł. Krzyczałbym, gdybym miał siłę. Najchętniej jednak zapadłbym się pod ziemię. Tyle bólu, tyle zawodu, tyle rozpaczy. Mój powrót do żywych był zdecydowanie gorszy niż gdybym faktycznie nie żył. Moja teoria, że ten wampir... Ach, musiał to zrobić, żeby namieszać w naszej rodzinie, a teraz ja wszystko mąciłem. Byłem narzędziem w jego rękach. Nie chciałem być.
Ger uważała, że mówiłem prawdę, że byłem szczery... A to ta mroczna... moja? ...część?
Jakie to było chore. Jakie to było złe. Powinienem polować na takie ścierwa jak ja, młode wampiry, które gubiły się w głodzie, zadawały ból i śmierć nieszczęśnikom, skradały krew bez pozwolenia, bo po prostu nie panowały nad sobą. Powinienem ucinać im łby. Czemu stałem się jedną z tych istot?! Dlaczego los mnie tak pokarał?! Czy w czymś zawiodłem? Zrobiłem coś źle?
Jedno było pewne - Geraldine mi nie wybaczy. Nie uwierzy już w nic, co nie byłoby oskarżeniami. Może nie powinienem już więcej zawracać jej głowy. Może powinienem wrócić do Snowdonii. Ojciec był bardziej restrykcyjny i zapewne również nie miał wobec mnie jakichkolwiek nadziei. Tak czułem.
Nie wiedziałem, skąd Ambroise wziął torby z krwią. Ewidentnie rytuał picia krwi wydawał mu się czymś normalnym, dla mnie niekoniecznie. Krew w worku, której zapachu nawet nie czułem przez opakowanie, nie kusiła, nie sprawiała, że wariowałem. Brakowało znajomego ciepła, aczkolwiek była krwią, więc w smaku... miałem się przekonać, ale to dopiero po rozwiązaniu.
Osuszanie mugoli w dokach? Darowałem sobie komentarz w tym temacie. Bo co miałbym rzec? Brzydzę się tym? Sam sobie zabijaj mugoli...? Albo - odkąd to nie jesteś za życiem i zdrowiem? Bo tak właściwie, to znałem Ambroise z kompletnie innej strony. Dobrej i łagodnej, może chłodno profesjonalnej, ale tej uszczypliwej, wkurwionej i walecznej...? Tego bym się nie spodziewał. Szczególnie tego, że ktoś będzie w stanie, szczególnie facet, rozkazywać Geraldine. Coś było z nią nie tak. Coś się zmieniło.
- Może jednak mnie rozwiąż?! Nie jestem psem żeby lizać z podłogi - odezwałem się ostatecznie, poniekąd niewdzięcznie. Nie chciałem być niemiły, ale jednak zapach krwi dotarł do mojego nosa. Ostatnim, czego chciałem, to lizanie parkietu siostry. Wampiryzm już wystarczająco mnie poniżył. To już byłby szczyt.
Kurwa! Źle się stało!
A jednak krew... Słodka, gęsta, metaliczna... Zapowiadała odrobinę światła w moim martwym sercu. Zamknąłem nawet oczy, kusząc się jej wonią. Do ust znowu napłynęła mi ślina.
Niech to. Byłem potworem.
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#37
04.10.2024, 22:44  ✶  

Geraldine siedziała przy ścianie z głową schowaną w dłoniach. To do czego tutaj doszło, to było zbyt wiele. Nie do końca potrafiła sobie z tym poradzić, alkohol nie pomagał jej zapanować nad emocjami, które zaczęły szukać ujścia. Nie chciała płakać, wiedziała, że nie powinno dojść do tego starcia. Po raz kolejny się nie popisała. Miała wrażenie, że wszystko wymyka się jej z rąk, że nie jest sobie w stanie poradzić z narastającymi problemami. Było tego zbyt wiele. Sama ledwie się trzymała, a musiała dbać jeszcze o brata, o wszystkich wokół. Może nie była taka silna, jak się jej wydawało? Może faktycznie była słaba? Wolała o sobie nie myśleć w ten sposób, ale nie dało się ukryć, że to nie najlepiej wyglądało, nie świadczyło o niej dobrze.

Nie chciała widzieć tego, co się tam działo. Nie chciała oglądać tych, na których jej zależało w takim stanie. Nie mogła się pogodzić z tym, że to była przede wszystkim jej wina. Ona wprowadziła Ambroise'a do mieszkania w którym mieszkał wygłodniały wampir, ona nie dopilnowała tego, żeby Astaroth był najedzony, to przez nią zaczęli się sprzeczać, przez nią doszło do tej bójki, przez nią jej młodszy brat skończył z kołkiem w brzuchu. To było naprawdę chujowe uczucie. Zawiodła chyba na całej lini, gorzej być nie mogło.

Najgrosze było to, co usłyszała od brata. Spodziewała się, że może winić ją o to, co zaszło, to też była jej wina. Okropnie jednak zabolało, jak powiedział, że to ona powinna umrzeć. Czuła, że miał rację, to ona wtedy powinna odejść. Niestety nie było jej to dane. Musiała przyglądać się bratu umierającemu na rękach, później pogodzić się z tym, że to przez nią stał się potworem. To było najgorsze, nie uchroniła go ani przed śmiercią, ani przed zostaniem jedną z bestii. Teraz znowu go nie dopilnowała, a obiecała, że będzie o niego dbać. Nic jej nie wychodziło. Najprawdopodobniej tak wyglądało dno. Tak, czuła, że gorzej być nie może, do tego wszystkiego jej były pomagał jej sprzątać to bagno. To naprawdę była chujowa sytuacja.

Gdy usłyszała prośbę Astarotha wreszcie się podniosła. Bez słowa, sięgnęła po sztylet, który miała przy pasku od spodni, przecieła liny, które go krępowały. Miał krew, nie powinien zrobić im krzywdy, nadal nawet na chwilę nie spoglądała w kierunku Greengrassa, nie chciała zobaczyć rozczarowania w jego oczach, czuła, że jedynie to byłaby w stanie tam dostrzec.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#38
04.10.2024, 23:11  ✶  
Zmrużył oczy kręcąc przy tym głową, ale nie ruszając się z miejsca, bo Geraldine postanowiła go wyprzedzić. Najwidoczniej błyskawicznie wybaczyła bratu, podczas gdy on już nie był w kręgu jej zainteresowania. Wyśmienicie. Właśnie tak powinno być. Dzięki temu mógł pielęgnować swoje rozgoryczenie jak coraz silniejszą roślinkę. Dajmy na to takie diabelskie sidła oplatające mu pierś.
- Rzeczywiście. Psy są wierniejsze ludziom, którzy się nimi opiekują - skwitował pogardliwie prawie wypluwając z siebie te słowa.
Mocne słowa jak na kogoś, kto wielokrotnie gryzł karmiącą go rękę i zrywał się z metaforycznego łańcucha aż wreszcie któregoś dnia zniknął na dobre. Mimo to nie wytykał sobie hipokryzji. On przynajmniej starał się dbać o Geraldine nawet stojąc z boku. Nie życzył jej śmierci ani tym bardziej nie warczał jej tego prosto w twarz. To było obrzydliwie żałosne.
Niemal tak samo jak widok głodnego Yaxleya wpatrzonego w torebkę krwi na podłodze. W spojrzeniu wampira było coś wygłodniałego, ale już nie pierwotnego. Teraz patrzył na pożywienie jak biedne dziecko z Nokturnu wciskające nos w szybę piekarni i obsmarkujące taflę szkła. Niemalże się ślinił, co było dla Greengrassa jeszcze bardziej godne politowania. Z tym, że on nie czuł litości wobec tego, czym stał się jego były pacjent. Przyniesienie mu krwi nie było żalem spowodowanym marną egzystencją krwiopijcy.
Przynajmniej tego wieczoru nie czuł wobec niego nic poza wściekłością. Słabnącą - to prawda, ale na tyle silną, że potrzebował oddalić się zanim wampir wbije zęby w dziurę w torebce. Tego widoku by teraz nie zdzierżył. Z tą myślą zbliżył się do pozostałej dwójki i jednym zdecydowanym ruchem wyciągnął kółek z piersi Astarotha, który odrzucił na podłogę w drodze do wyjścia. Nie cackał się. Wiedział pod jakim kątem ciągnąć, żeby nie poczynić większej krzywdy.
- Zrób coś dla świata i znajdź sobie inną norę - rzucił na odchodne stojąc już w drzwiach.
Tym razem wyjątkowo się nie żegnał. Nie widział takiej potrzeby w przypadku Astarotha a Geraldine też przestała interesować się jego obecnością, więc po prostu postanowił zawinąć się z mieszkania. Zrobił wszystko, co mógł. Zadbał o to, żeby wampir mógł się nasycić, więc nie czuł niepokoju o kobietę.
Natomiast jeśli wcześniej planowali kontynuować rozmowę z baru to Ambroise teraz już nie miał na to nawet najmniejszej ochoty. Był zły. Nie - był podminowany i urażony tym, co doprowadziło do tej sytuacji a także tym, że Yaxleyówna postanowiła zacząć go ignorować na rzecz swojego krwiopijczego brata. Jasne, nie mógł jej mieć tego za złe, ale miał. Przynajmniej w tym momencie.
Poprawił ciemną cienką pelerynę, którą narzucił na siebie z racji chłodniejszego wieczoru po czym obrócił się na pięcie i wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Bez huku ani trzasku. Cicho, ale zdecydowanym pociągnięciem za klamkę, która zaskoczyła z powrotem na właściwe miejsce. Całe szczęście nie rozjebali drzwi, choć niewątpliwie byli blisko. Konsolki nie żałował, nawet jeśli to on ją kiedyś kupił. Teraz to był już tylko bezduszny mebel, którego mogła pozbyć się bez wyrzutów sumienia.

Postać opuszcza sesję
Panicz Z Kłami
Hot blood these veins
My pleasure is their pain
Bardzo wysoki - mierzy 192 cm wzrostu. Z reguły ubiera się w czarne bądź stonowane kolory, ale można go spotkać w wielobarwnym ubiorze. Włosy ciemnobrązowe, oczy zielone. Jest bardzo blady, ma sine wokół oczu, które nieco jaśnieje, kiedy jest nasycony, ale to nieczęsto się zdarza.

Astaroth Yaxley
#39
06.10.2024, 22:40  ✶  
- Nic o mnie nie wiesz - wysyczałem do Ambroise’a, nieco się szarpiąc w więzach. Wyglądało to tak, jak gdybym chciał się uwolnić żeby znowu mu przypierdolić. Ha-ha! Gdyby nie Geraldine, byłoby po nim. Już drugi raz. Zasyczałem więc tylko z niezadowoleniem. Ten syk, czysty syk dziwnie mnie wybijał z rytmu, jakby był nie ma miejscu. Bo był. Dziwny, nienaturalny, zwierzęcy.
Byłem potworem, tak. Ambroise z kolei był w porządku... w pokrętny sposób, bo zapewnił mi krew i zgodnie z obietnicą wyjął to drewno z moich trzewi, które wcześniej sam tam wbił. Skrzywiłem się. Cóż, fajnie, że pomógł, ale to nie zmieniało jednak tego, że gardził mną, a moja wampiryczna natura była całkiem dumna, ale nie tak dumna by zew krwi mógł zostać zepchnięty na drugie miejsce.
Nie podobało mi się to, ale sam się prosiłem o te więzy. Mógłbym dodać, że nie potrzebowałem również jego jałmużny, ale niestety nie mogłem się doczekać aż wleję w siebie krew. Właściwie, to ostatecznie tylko jej chciałem. W dupie miałem, czy mu przypierdolę, czy też nie.
Mój wzrok znowu padł na woreczek. Powoli wypływała, a ja... Chyba serio bym się rzucił do parteru, zaczął lizać podłogę, gdyby nie Geraldine. Złapałem za torbę, już tracąc rezon. Tak, liczyła się tylko ona - krew. Drżałem cały, ale to nie z zimna ani rozpaczy. Już nie. Drżałem z podniecenia, oddając się konsumpcji. Ssałem worek, póki nie wypiłem go do końca, a nawet wtedy ssałem dalej by wysączyć nawet ostatnią krew.
Uśmiechałem się. Nie chciałem ukrywać, że było mi lepiej, tak dobrze... Życie powracało do mnie. Może krew nie była ciepła i nie ogrzewała mojego wnętrza tak jak świeża, ale i tak robiła robotę. Nie musiałem patrzeć, żeby wiedzieć, że rana wkrótce się zagoi. Będę musiał jedynie dokończyć późną kolację i trochę się zdrzemnąć, ale będzie dobrze. Wyliżę się z tego.
Worek opustoszał. Dorwałem się za drugi. Nigdy nie było wystarczająco, zawsze było za mało. Przebiłem go własnymi zębami i jęknąłem z ulgą, kiedy poczułem wilgoć na wargach. Ulga, tak. To był smak ulgi, to była krew, słodka ciecz gasząca moje pożary. Już nic mnie nie bolało. Otulała mnie niczym matka. Tak, tuliła, kiedy świat był taki podły. Rozciągała wokół mnie macki ochrony i dodawała mi sił.
Może nawet zacząłem mruczeć...?
Chore? Bardzo chore. Nawet nie zauważyłem, że Ambroise wyszedł. Geraldine również jakby nie widziałem, chociaż zapewne miałem ją dostrzec niezwykle wyraźnie, kiedy krew w worku się skończy...?
Cóż, to się okaże...

Czy będę głodny większych doznań związanych z piciem krwi?
Rzut TakNie 1d2 - 1
Tak
Szelma
Yes, it's dangerous.
That's why it's fun.
Od czego warto zacząć? Ród Yaxley ma w swoich genach olbrzymią krew. Przez to właśnie Geraldine jest dosyć wysoka jak na kobietę, mierzy bowiem 188 cm wzrostu. Dba o swoją sylwetkę, jest wysportowana głównie przez to, że trenuje szermierkę, lata na miotle, biega po lasach. Przez niemalże całe plecy ciągnie się jej blizna - pamiątka po próbie złapania kelpie. Rysy twarzy dość ostre. Oczy błękitne, usta różane, diastema to jej znak rozpoznawczy. Buzię ma obsypaną piegami. Włosy w kolorze ciemnego blondu, gdy muska je słońce pojawiają się na nich jasne pasma, sięgają jej za ramiona, najczęściej zaplecione w warkocz, niedbale związane - nie lubi gdy wpadają jej do oczu. Na lewym nadgarstku nosi bransoletkę z zębów błotoryja, która wygląda jakby lewitowały. Porusza się szybko, pewnie. Głos ma zachrypnięty, co jest pewnie zasługą papierosa, którego ciągle ma w ustach. Pachnie papierosami, ziemią i wiatrem, a jak wychodzi z lasu do ludzi to agrestem i bzem jak jej matka. Jest leworęczna.

Geraldine Yaxley
#40
07.10.2024, 21:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.10.2024, 21:02 przez Geraldine Yaxley.)  

Nie, Geraldine wcale nie wybaczyła bratu. Nadal była skołowana i rozbita, nadal zupełnie nie radziła sobie z tym, co się tutaj właściwie wydarzyło, jednak uważała to za słuszne. Był jej bratem, musiała pozwolić mu się pożywić w cywilizowany sposób, nawet jeśli chwilę temu wykrzyczał jej, że wolałaby, żeby to ona zginęła tamtego wieczora. Właściwie to chyba wolałaby oberwać sztyletem, te słowa wryły się jej w myśli i na pewno szybko o nich nie zapomni. Aktualnie tylko to jedno zdanie powtarzała sobie w głowie, nie mogła przestać, było jak mantra.

Nie mogła spojrzeć w oczy ani bratu, ani mężczyźnie, który kiedyś tak wiele dla niej znaczył. Było jej wstyd, że doprowadziłą do tej sytuacji, obwiniała się o to, że do tego doszło. Powinna być rozsądniejsza, wiele razy sobie to powtarzała, nie mogła dopuszczać do podobnych zdarzeń. To nie mogło wydarzyć się ponownie.

Nie uniosła wzroku, gdy usłyszała stukot butów, który świadczył o tym, że Ambroise zmierzał do wyjścia. Nie miała pojęcia, jak wytłumaczy mu się z tego wszystkiego, w sumie poznał jej kolejne tajemnice, te od których miała go trzymać z daleka, bo nie była już jego problemem. Miała go do tego nie dopuszczać, nie chciała, żeby widział, w jakim chaosie przyszło jej ostatnio żyć. Pochłaniał ją coraz bardziej, spalał do cna, czuła, że nie było dla niej żadnego ratunku. Może miała faktycznie po prostu spalić się do reszty, wtedy byłoby po wszystkim. Może to była jakaś metoda? Nie radziła sobie z tym, co się wokół niej działo, zdecydowanie. Błądziła coraz bardziej, niepewna kroków które wykonywała. Nie znosiła tracić kontroli, a aktualnie nie miała jej ani trochę, nie panowała nad tym, co stało się z jej życiem.

Widziała, że Astaroth zaczął jeść. Nie był to przyjemny widok, nie przywykła nadal do tego, że jego pożywieniem była krew. Nie sądziła, że kiedykolwiek uda się jej z tym pogodzić, szczególnie, że to ona do tego doprowadziła, to przez nią stał się bestią.

Podniosła się w końcu na nogi, nie patrzyła już na brata. Nie zamierzała tutaj zostać, musiała zaczerpnąć świeżego powietrza, musiała stąd wyjść.

Miała szczęście, że w okolicy mieszkała osoba, która przywykła do widoku jej w rozsypce, która nigdy nie odmawiała jej pomocy, bez względu na to w jakim stanie się znajdowała. Nie chciała spędzić nocy w tym mieszkaniu, wiedziała, że to się może źle skończyć. Zamierzała odwiedzić swoją drogą przyjaciółkę Florence Bulstrode, która mieszkała kilka kamienic dalej, to tam się skierowała.


Postać opuszcza sesję
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Geraldine Yaxley (6322), Astaroth Yaxley (5431), Ambroise Greengrass (8204)


Strony (5): « Wstecz 1 2 3 4 5 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa