05.11.2024, 18:35 ✶
- Musimy taką wyhodować. Myślę, że to byłby hit naszych czasów. Cebula, która sama płacze, gdy ją kroisz, zamiast powodować łzy u ciebie - powiedziała, zezując na brata. Zapewne gdy wytrzeźwieje, to uzna to za najgorszy i najgłupszy pomysł na świecie, bo kto normalny chciałby kroić płaczącą cebulę? Przecież taka osoba byłaby pieprzonym psychopatą. Ale teraz, gdy była kompletnie najebana, pomysł wydawał jej się absolutnie cudowny. - Po co nam drzewka wiggenowe, skoro możemy mieć płaczące cebule.
Sięgnęła po kolejnego papierosa. Tym razem już zwykłego. Nigdy nie doprowadziła się do takiego stanu: nie z nim, nie z kimkolwiek innym. Po prostu nigdy. Ale chyba tego potrzebowała. Potrzebowała jak ryba wody, a roślina ziemi i słońca.
- Mogę tu spać? Nie wrócę w takim stanie do domu. Teleportacja... Heh, rozszczepiłabym się - mruknęła, odpalając ćmika. Trochę ją zemdliło, ale dzielnie pokonała ten odruch. Obawiała się jednak, że gdy wleje w siebie kolejną porcję alkoholu, to może doprowadzić to do niekontrolowanego zwrócenia wszystkiego, co jadła. Ale jeśli o jedzeniu mowa... - Roise, masz tu coś do jedzenia?
Odrobinę zbladła. Zaczynała odczuwać głód. Znała go dobrze: to nie był pierwszy raz, gdy paliła zioło. Ale po raz pierwszy był tak mocny. Niemalże słyszała, jak burczy jej w brzuchu, chociaż z wiadomych względów nikt poza nią tego nie słyszał. Wstała i mocno chwiejnym krokiem poczłapała do kuchni. Zachowywała się zupełnie, zupełnie inaczej. Upita, upalona Roselyn zapomniała o dobrych manierach. Zamiast tego wsadziła papierosa między wargi i zaczęła grzebać bratu po szafkach w poszukiwaniu absolutnie czegokolwiek, co mogłaby zjeść. Nie chciała opuszczać jego mieszkania, podejrzewała że nie byłaby w stanie zejść po tych schodach, o wchodzeniu nawet nie mówiąc. Sięgnęła po jakąś paczkę ciastek i nawet nie przyszło jej do głowy, by sprawdzić datę ważności.
- To powinno się nadać... Ale wisisz mi śniadanie. Upiłeś mnie - powiedziała oskarżycielsko, odkładając papierosa na brzeg talerzyka. Niezwykle powoli i ostrożnie, czego nie można było powiedzieć o otwieraniu słodyczy. Dobrze, że tu był taki syf - nikt nie zauważy tych kilkunastu okruchów. - Chcesz?
Mruknęła jeszcze, łypiąc podejrzliwie na brata.
I o ile nie powinna dodawać do tej mieszanki alkoholu, to dodała. Jedną, drugą porcję. Do odcinki, przerywając jointem i papierosami. Mimo że było dość wcześnie, to udało jej się zasnąć: w ubraniu, z pustą paczuszką, przytuloną do klatki piersiowej.
Sięgnęła po kolejnego papierosa. Tym razem już zwykłego. Nigdy nie doprowadziła się do takiego stanu: nie z nim, nie z kimkolwiek innym. Po prostu nigdy. Ale chyba tego potrzebowała. Potrzebowała jak ryba wody, a roślina ziemi i słońca.
- Mogę tu spać? Nie wrócę w takim stanie do domu. Teleportacja... Heh, rozszczepiłabym się - mruknęła, odpalając ćmika. Trochę ją zemdliło, ale dzielnie pokonała ten odruch. Obawiała się jednak, że gdy wleje w siebie kolejną porcję alkoholu, to może doprowadzić to do niekontrolowanego zwrócenia wszystkiego, co jadła. Ale jeśli o jedzeniu mowa... - Roise, masz tu coś do jedzenia?
Odrobinę zbladła. Zaczynała odczuwać głód. Znała go dobrze: to nie był pierwszy raz, gdy paliła zioło. Ale po raz pierwszy był tak mocny. Niemalże słyszała, jak burczy jej w brzuchu, chociaż z wiadomych względów nikt poza nią tego nie słyszał. Wstała i mocno chwiejnym krokiem poczłapała do kuchni. Zachowywała się zupełnie, zupełnie inaczej. Upita, upalona Roselyn zapomniała o dobrych manierach. Zamiast tego wsadziła papierosa między wargi i zaczęła grzebać bratu po szafkach w poszukiwaniu absolutnie czegokolwiek, co mogłaby zjeść. Nie chciała opuszczać jego mieszkania, podejrzewała że nie byłaby w stanie zejść po tych schodach, o wchodzeniu nawet nie mówiąc. Sięgnęła po jakąś paczkę ciastek i nawet nie przyszło jej do głowy, by sprawdzić datę ważności.
- To powinno się nadać... Ale wisisz mi śniadanie. Upiłeś mnie - powiedziała oskarżycielsko, odkładając papierosa na brzeg talerzyka. Niezwykle powoli i ostrożnie, czego nie można było powiedzieć o otwieraniu słodyczy. Dobrze, że tu był taki syf - nikt nie zauważy tych kilkunastu okruchów. - Chcesz?
Mruknęła jeszcze, łypiąc podejrzliwie na brata.
I o ile nie powinna dodawać do tej mieszanki alkoholu, to dodała. Jedną, drugą porcję. Do odcinki, przerywając jointem i papierosami. Mimo że było dość wcześnie, to udało jej się zasnąć: w ubraniu, z pustą paczuszką, przytuloną do klatki piersiowej.
Koniec sesji