Rozliczono - Cameron Lupin - osiągnięcie Piszę więc jestem
Rozliczono - Nora Figg - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Brenna biegła.
Na czterech łapach mogła przemierzać las szybciej niż człowiek, a wilczy węch pomagał chwytać tropy. Poruszanie się w tej postaci miało jeszcze jedną zaletę: gdy zamieniała się w wilczycę, a zmysły zaczynały inaczej odbierać świat, wszystko stawało się prostsze. I trochę łatwiej było skupić się na tym biegu, na poszukiwaniach.
Nie na myśleniu o tym, ile osób zginęło tej nocy.
Nie na wspominaniu ostatniego uśmiechu, jakim obdarzył ją wuj, nim wyszedł na Polanę Ogni, by nigdy stamtąd nie wrócić.
Nie na zastanawianiu się, gdzie znikła część jej przyjaciół i krewnych, z którymi na razie nie zdążyła się skontaktować. Czy Castiel i Cynthia, którzy mignęli jej chyba na Beltane, teleportowali się bezpiecznie? Gdzie była Nora, która nie skorzystała z ukrytego pod stoiskiem świstoklika? Co spotkało Thomasa? Dlaczego nigdzie nie wypatrzyła Idy?
Nie mogła teraz poddać się rozpaczy, gniewowi ani strachowi. Do Kniei Godryka uciekły nocą dziesiątki przerażonych ludzi. A potem zaczęła się wichura, w lesie pojawiały przedziwne stwory i teraz nie pozostawało nic innego, jak szukać. Rannych, zaginionych.
Martwych.
Po wydostaniu się z polany, wizyty w namiocie medyków tylko na tyle długiej, by sprawdzić, kto tam leży, jak się czuje i łyknąć jakiś bardzo paskudny eliksir, uparła się, że teraz idzie w las. Vincent O'Dwyer, który akurat też się tam pojawił, miał sporego pecha, że posłano ją właśnie z nią - bo z jednej strony była już na tyle zmęczona, że w razie zagrożenia mogła nie być w pełni sprawna bojowo, z drugiej, sprawiała takie wrażenie, jakby miała chęć przegalopować przez las w tę i z powrotem w rekordowo krótkim czasie. Nieobecność kilku osób była dla niej jak igiełki, wbijające się pod skórę i poganiające do większego wysiłku.
Zwalniała czasem, jakby przypominając sobie, że nie jest tutaj sama i że musi dać szansę Vincentowi na to, aby ją dogonił - niezależnie od tego, jaką postać przybrał. Pozostawienie mężczyzny zbytnio z tyłu nie było najlepszym pomysłem, bo nie powinni się rozdzielać. Co jakiś czas więc wilczyca zatrzymywała się, wykorzystywała ten czas, by obwąchać wszystko wkoło, a potem zrywała się, by znów zrobić kilka długich, pośpiesznych susów i przystanąć znowu, nim zniknie z oczu O'Dwyer w leśnej gęstwinie. W końcu - żeby przyspieszyć te całe poszukiwania - skończyło się na tym, że przez las zaczęły się przedzierać... wilczyca z szopem praczem na grzbiecie.
Brenna uniosła łeb w górę i zaczęła węszyć, bo zdało się jej, że pochwyciła ludzki zapach. A byli już w głębi lasu – w głębi Kniei Godryka, którą znała odkąd była małym szkrabem, a która teraz, po tej strasznej nocy i wichurze zdawała się dziwnie obca i dziwnie straszna. Niemożliwe, aby ktoś znalazł się tutaj przypadkiem, po prostu na spacerze. Nawet w wilczej postaci jej serce zabiło mocniej, gdy zniżyła łeb ku ziemi, próbując złapać trop. Trop… znajomy trop… znajomy zapach… Gdy pojęła, że zna tę woń, i zrozumiała, że ślad jest świeży, że ludzie, którzy tu byli, muszą wciąż znajdować się blisko, zawyła, a potem wpadła w najbliższe krzaki, gnając do przodu. Za pochwyconym zapachem.