• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
1972/Wiosna | 18 maja | Knieję przeszył zduszony krzyk Mildred Found

1972/Wiosna | 18 maja | Knieję przeszył zduszony krzyk Mildred Found
Czarodziejska legenda
Wilderness is not a luxury but a necessity of the human spirit.
Czarodzieje dążą do zatarcia granicy pomiędzy jaźnią i resztą natury, wchodząc tym samym na wyższe poziomy świadomości. Część z nich korzysta do tego z grzybów, a część przeżywa głębokie poczucie spokoju i połączenia podczas religijnych obrzędów i rytuałów. Ostatecznie jednak ciężko opisać najgłębsze wewnętrzne doświadczenia i uznaje się, że każdy z czarodziejów odczuwa je na swój sposób. Zjawisko to nazywane jest eutierrią.

Eutierria
#1
26.08.2023, 11:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.09.2024, 15:18 przez Mirabella Plunkett.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Laurent Prewett - osiągnięcie Piszę, więc jestem
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Życie to przygody lub pustka

18 maja 1972 roku
Polowanie na widma

(Wstęp do historii znajduje się w temacie głównym wydarzenia)

Mildred Found myliła się. Życie kobiety jeszcze się nie kończyło. Nie ulegało jednak wątpliwości, że zostało już na zawsze odmienione, a z puli przyznanych jej przez los lat ubyło ich przynajmniej kilkanaście. Kiedy znów otworzyła oczy i spojrzała w lustro, wyglądała... starzej. Zapadnięte oczy, przydługie paznokcie, chwiejące się zęby, siwiejące, suche włosy - nie przypominała już dawnej siebie: była stara, zaniedbana i niemożebnie bolały ją plecy. Przeżyła. Nie bez szwanku, ale przeżyła - czy powinna być wdzięczna losowi?

Nie wiedziała. Nie wiedziała też, jak miała wrócić do życia w swojej chacie, która znajdowała się w lesie, na obrzeżach Kniei. Po tym, jak wolontariusze pomagali jej naprawiać dach, nie wstydziła się już prosić o pomoc, więc odważyła się poprosić o nią ponownie - o przeprowadzenie jej ścieżką, żeby nie była samotna, żeby nie zetknęła się z tym strachem sam na sam. Chciała przynajmniej zabrać z domu swoje rzeczy. To, co zobaczyła, stojąc naprzeciwko okna, przeraziło ją tak bardzo, że Knieję przeszył jej przeraźliwy krzyk.

One tam zamieszkały.

Te przedziwne, ciemne, bezkształtne potwory - widma, które nawiedzały to miejsce od Beltane, żyły w jej domu. Spały w jej łóżku, jadły z jej misek, kąpały się w jej wannie. Na widok grupy czarodziejów uciekły, rozproszyły się we mgle, ale cały czas czuliście ich obecność - ogarniały was chłód i strach, świadomość bycia obserwowanymi. Nie chciały się z wami zetknąć. Nie pozwoliły wam się do siebie zbliżyć. Mieliście jednak namacalne dowody tego, że tutaj żyły - jadły, dotykały ubrań pani Found, kilka z nich nawet zniknęło - czy je nosiły?

Postanowiła porzucić swój dom.


there is mystery unfolding
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#2
30.08.2023, 19:01  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.08.2023, 19:47 przez Brenna Longbottom.)  
Knieja nie była już bezpieczna.
Magiczne lasy z definicji nie było może najbezpieczniejszymi miejscami na świecie, ale ten konkretny las Brenna doskonale znała. Wychowywała się w jego cieniu, chodziła tu na spacery z rodzicami, potem z bratem i kuzynkami, a wreszcie sama, czasem biegając w postaci ludzkiej, czasem w wilczej. Teraz stał się obcy, odmieniony, pomiędzy drzewami przemykała tam gdzieś bezimienna groza.
I była jeszcze opowieść o Mildred Found.
Brenna mieszkała w Dolinie Godryka od zawsze i znała w niej wszystkich chyba czarodziejów oraz wielu mugoli. Jednych lepiej, innych gorzej. Byli tacy, którzy ją lubili, tacy, którym była doskonale obojętna i tacy, którzy jej nie cierpieli. Ale krążące po okolicy plotki zwykle szybko docierały do jej uszu, zasłyszane na spacerze, w miejscowym pubie albo sklepie, a to była jedna z nich: Mildred straszliwie się zmieniła i nie była to zmiana naturalna.
Dodajmy do tego, że była to plotka o tym, że Mildred coś ścigało w Kniei. Przed czymś uciekała i gdyby nie pracownicy Bingssa, nie wiadomo, jakby skończyła. Takie plotki docierały do Brenny z prędkością światła, bo było jasne, że jeżeli ktoś postanowi coś zrobić, słysząc hasła takie jak "potwory", "coś dziwnego", "zaatakowały", to ona będzie pierwsza w kolejce. Pewnie stała w jakiejś podobnej wtedy, kiedy wszyscy inni czekali na otrzymanie instynktu samozachowawczego.
- ...przybiegła do pod dom Binggsa. Padła ledwo żywa. Przerażona i... postarzała. Nie posiwiała ze stresu, co jeszcze byłoby normalne, jestem pewna, że po tej cholernej nocy sama mam masę siwych włosów, ale jakby straciła kilka czy kilkanaście lat życia - mówiła przyciszonym głosem do Patricka, gdy wędrowali na obrzeża lasu, gdzie miała czekać na nich Mildred.
Bo Brenna nie wahała się, kiedy usłyszała, że pani Found chce, aby ktoś poszedł z nią w głąb lasu. Tam, gdzie mogła czaić się bezimienna groza. Wszak Brygadzistka nie mogła oprzeć się myśli, że być może to ta sama groza, na którą bezskutecznie polowała w ostatnich tygodniach.
Chciała pomóc tej kobiecie. Chciałaby pomóc nawet, gdyby nie kryły się za tym żadne ukryte motywy. A w tym przypadku taki Brennie towarzyszył – robiła wszystko, by dowiedzieć się czegoś więcej o istotach z Kniei i jak dotąd nie zdobyła niemal żadnych informacji. To była szansa na coś więcej. I wspomniała o sprawie Stewardowi, który wprawdzie w Dolinie nie mieszkał, ale był przecież żywo zainteresowany wszystkimi nieprzewidzianymi skutkami działań Voldemorta podczas Beltane. Ba, nawet poświęciła się na tyle, że pierwszy raz od prawie trzech tygodni, weszła po niego do Biura Aurorów, do którego kiedyś wpadała ze trzy razy dziennie, a którego obecnie unikała jak morowego powietrza - chociaż właściwym opisem byłoby pewnie "wpadła jak po ogień".
W ten sposób oboje pojawili się na miejscu, na którym pani Found miała czekać na kogoś, kto zabierze ją do jej domu.
I Brenna do tego domu zamierzała ją zabrać. Ale chciała spytać, co zobaczyła przy rzece. Oraz na własne oczy zobaczyć zmiany, jakie w niej zaszły. W końcu - jeżeli coś atakowało ludzi w Dolinie, to była sprawa dla Ministerstwa.
– Nie brzmi ci to, jakby coś zabrało jej siły życiowe? Nie tylko z duszy, ale i organizmu? A ciało… – urwała, nie musiała jednak chyba kończyć. Patrick Steward był zasadniczo bardziej lotny od niej, więc było jasne, że domyśli się, co Brenna chciała powiedzieć o ciele wujka. Zwłaszcza, że napisała mu, czego dowiedzieli się Nora, Dora, Cynthia i ona...
– To chyba ona – mruknęła po chwili, spoglądając na postać czekającą w pobliżu farmy Binggsa. W oczach Brenny kobieta zdawała się krucha: tak bardzo krucha, gdy stała tam zgarbiona, obejmując się ramionami.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
30.08.2023, 19:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.09.2023, 09:51 przez Laurent Prewett.)  

Laurent już od czasu spotkania z Brenną i ich odwiedzinami w miejscu śmierci Longbottoma badał sprawę istot z Kniei. Wysyłał listy, pisał do znajomych po fachu (czyli specjalistów do spraw istot magicznych) i nawet gotów był sięgać po wiedzę, która nie była zbyt... mile widziana przez Ministerstwo Magii. Zastanawiał się nad tym. Bardzo, bardzo głęboko. O zgrozo, był gotów to zrobić. Chciał to zrobić. Chciał znaleźć odpowiedź na pytania, co zaatakowało tamtego dnia w Beltane i co doprowadziło tamtego człowieka do tak fatalnego stanu. Po głowie chodzili mu dementorzy, ale ich odrzucił - przecież dementor nie czyni z człowiekiem tego, co było uczynione z Longbottomem. Ale może..? A może demimozy, które potrafiły się stawać niewidzialne? Krzyżówka? Może to jakaś pochodna? Może nowa odmiana, może jakaś rodzina? Możliwości, możliwości, możliwości... Laurent poświęcał temu naprawdę sporo czasu od kiedy oczywistym było, że to raczej nie jest kwestia zaklęcia. A jeśli to było zaklęcie, to... cóż. Najwyraźniej się pomylił. I byłby nawet szukał odpowiednich ksiąg, gdyby nie to, że dotarła do niego sowa z bardzo ciekawym zawiadomieniem.

Te istoty nadal w Kniei są.

Nie potrzeba było wiele, żeby po wizycie Kaydena Laurent się spakował, zabrał jarczuka, swoją sowę na drugim i ruszył w stronę Kniei. W stronę lasu, gdzie stworzenia miały się znajdować. Poprosił woźnicę, aby tu nie czekał. Nie było sensu, przecież miejsce było niebezpieczne. Za to sam z Michaelem, abraksanem, oraz swoim zwierzyńcem zaczął badać okolicę. Tropienie tego, co niewidzialne z pomocą Dumy, pięknego jarczuka z pestką na czole, który wyglądała jak ogar wyjęty z piekieł - czarna, z jasnymi ślepiami - nie było szczególnie trudne. W zasadzie nie było trudne wcale. Zatrzymał się tylko na moment, kiedy dobiegł do jego uszu czyjś krzyk.

- Hmph. Czarodzieje są tacy bojaźliwi. - Biały jak śnieg abraksanem imieniem Michale uniósł gwałtownie szyję na ten krzyk, wyraźnie niezadowolony - przynajmniej Laurent potrafił to po nim stwierdzić. Duma Michaela i jego odwaga przerosłaby chyba niejednego czarodzieja i nadawałby się na rumaka rycerzy, którzy lecieli do wież walczyć ze smokami o księżniczki. Pomijając, że żaden smok by nie trzymał żywej księżniczki, bo te stworzenia nie rozumowały takimi kategoriami. Niestety dla Michaela (albo stety, bo Michael ani myślał o zmianie właściciela) ostał mu się taki Laurent - zdecydowanie bojaźliwy jegomość. Obrócił się tylko ostrożnie przez ramię, z ptakami po obu stronach ramion kręcenie głową było ograniczone, by zerknąć na rumaka kątem. Nie skomentował. Sam do siebie trochę pokręcił głową, nim pogoniony przez głośny, głęboki szczek Dumy - ruszył z powrotem za nim.

Czego się nie spodziewał to tego, że natknie się tutaj dokładnie na tę samą osobę, do której chciał się i tak odezwać. W czyimś towarzystwie, fakt. Ale nadal.

- Brenna! - Nawet nie powinien być tak zdziwiony na dobrą sprawę. W końcu ta kobieta zawsze znajdowała się dokładnie tam, gdzie były kłopoty. Niektórzy by powiedzieli, że dokładnie tam, gdzie jej potrzebowano. - Dzień dobry. Laurent Prewett, miło mi. - Przedstawił się tutaj Patrickowi. Nieve wzleciała w powietrze, kiedy Laurent zrobił gest ręki w górę i spoglądając za sobą machnął jej, by wracała do domu. Okazywało się, że chwilowo nie była potrzebna. A mogło jej się tylko coś stać. Planował zbadać sprawę i ocenić dopiero, czy warto do Brenny pisać, a tu proszę bardzo... Wyciągnął następnie dłoń na powitanie do mężczyzny. - Miałem do ciebie pisać list, ale widzę, że zagoniło nas tu całkiem... szybko. - Właściwie błyskawicznie szybko. Blondyn złapał jarczuka za futro na karku, żeby ten czasem nie wystartował do nieznajomych ludzi, bo już widział, że się spiął. - Siad. Zostań. - Wielka bestia grzecznie usadziła swój kuferek.

- Dzień dobry, panno Longbottom. Panu również. - Przywitał się Michael.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#4
31.08.2023, 00:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.08.2023, 11:44 przez Patrick Steward.)  
Zacznijmy od tego, że Steward ciągle był nieswój. Nie do końca taki jak normalnie, dla postronnych może zmieniony przez wydarzenia, które miały miejsce podczas Beltane, dla siebie wciąż nie pogodzony z tym, co tkwiło w jego głowie.
Ciężko było się uporać z pewnymi sprawami w pojedynkę. Patrick zawsze lubił skrywać się w cieniu, siedzieć z boku i obserwować. Powoli wyciągać wnioski, reagować może trochę szybciej, ale raczej bezpiecznie. A teraz trochę jakby przeczył sobie. Nie zastanawiał się nad tym, co robi i na jakiej zasadzie, chciał się rzucać do przodu, walczyć, gotów był podjąć się niemal każdego niebezpiecznego zadania, byle tylko uciec od samego siebie.
Nic dziwnego, że podjęcie decyzji, by zaangażować się w sprawę Mildred Found zajęło mu dosłownie tyle czasu, ile potrzebował na podniesienie się z krzesła. Nie chodziło nawet o ciemne, bezkształtne potwory, które nawiedziły dom kobiety i potraktowały jak własny. Nie chodziło o Brennę, która polazłaby do Kniei i bez niego, bo przecież nie umiała usiedzieć na miejscu. Chyba chodziło o rozdzierającą go od środka samotność i poczucie osaczenia, którym nie mógł się z nikim podzielić. Albo o to, że śmierć w tym momencie naprawdę wydawała mu się lepszą alternatywą od tego, co mogłoby się stać, gdyby jej nie było.
Szedł obok Brenny, tym razem ubrany jak trzeba, w strój aurora. Różdżkę trzymał w ręku, może wyglądało to tak, jakby spodziewał się ataku, ale w rzeczywistości chyba chodziło o zwykłą przezorność. Od czasu do czasu spoglądał na brygadzistkę, ale jego wzrok częściej wędrował ku kniei a myśli w stronę Beltane.
- Uzdrowiciele nie mogą jej pomóc? – zapytał, notując sobie w głowie, by napisać później w tej sprawie do Florence. Tak, naprawdę mógł również podpytać Danielle lub nawet napisać krótki liścik do panny Malfoy, ale… ale ostatnio jakoś Florence jakoś bardziej i częściej chodziła mu po głowie i odruchowo szukał możliwości kontaktu z nią. W ogóle, powinien do niej napisać, przeprosić za to jak zachował się podczas wypadu na molo i może przesłać jej jakiś drobny prezent? – Znasz ją w ogóle? To znaczy, znałaś ją przed tym, co się stało? I tak, dokładnie tak to brzmi. Jakby coś nakarmiło się nie tylko jej duchem, ale i ciałem.
Co w sumie było dość niepokojące.
Patrick podniósł pochmurne spojrzenie na stojącą przy sadzie panią Found.
- Ona w ogóle jest w stanie iść tam z nami? – zapytał półgębkiem Brennę, póki jeszcze kobieta nie mogła ich usłyszeć.
A potem zainteresował się siedzącym na koniu młodym mężczyzną. Uśmiechnął się pod nosem, zastanawiając czy była w Kniei Godryka osoba, która by nie znała Brenny Longbottom. Swoją drogą, gdyby nie był tak młody, Steward zacząłby się zastanawiać, czy Brenna nie spotkała właśnie swojego księcia na białym rumaku.
- Dzień dobry – odpowiedział mu. Przez twarz przemknął mu grymas, gdy zrozumiał, że musiał uścisknąć wyciągniętą rękę. Nadal nie do końca pogodził się ze świadomością, że był jednym z tych Zimnych. I właśnie taki w dotyku był: zimny, gliniasty, nieprzyjemny i przenikający niedającym się ogrzać ciepłem. – Patrick Steward – przedstawił się, szybko cofając rękę, a potem kiwnął głową również w stronę Abraksasa. Nie za często je widywał.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#5
31.08.2023, 19:46  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.09.2023, 11:06 przez Victoria Lestrange.)  

Może i nie była przesadnie towarzyska, tym bardziej jeśli chodziło o mugoli, a nie czarodziejów czystej krwi, ale plotki miały to do siebie, że lubiły się rozprzestrzeniać w zawrotnym tempie. Tak i do niej dotarło to i owo. Najpierw to o stworach czających się w ciemnościach kniei (czy coś ci to przypomina, panno Lestrange? Czy nie miałaś podobnego wrażenia będąc w Limbo?), o pogryzieniach, śmierci… Przecież sama zastanawiała się co jeszcze wypełzło z mroku, nie tylko biedne błotoryje, które znalazły się zbyt blisko miasta. A później usłyszała inne historie, widziała ogłoszenia…

Nie, knieja nie była już bezpieczna. Nigdy nie była przesadnie, ale teraz to już całkiem. Victoria zaś… chwytała się wszystkiego, by zrozumieć pełnię skali zniszczenia, które skruszyło coś w jej życiu (i nie tylko jej życiu). Szukała wszędzie, dopatrując się jeśli nie odpowiedzi to chociaż wskazówek, mających ją naprowadzić na jakiś konkretniejszy trop. Zwłaszcza, że czuła, ze traci rozum. Dwa dni temu naprawdę… Spotkanie tamtego ducha dziewczynki… A teraz jakieś widziadła. Straszne widziadła, które przestraszyły biedną Mildred Found tak, że postarzała w oczach. Victoria może nie znała wszystkich z Doliny Godryka, bo chociaż mieszkała tutaj od zawsze, to bardziej trzymała się w społeczności czarodziejów, niż mugoli, a dom jej rodziny ulokowany był za miastem, żeby się tam nikt zbyt mocno nie kręcił, ale Mildred akurat kojarzyła. I kiedy usłyszała co się święci… Oczywiście, że się zebrała z domu i poszła; z domu, bo poprzedniej nocy miała akurat nocny dyżur, co uprawniało ją do wolnego dnia.

Widziała się z Mildred przelotnie, dostrzegła jak nagle się postarzyła… I poleciła jej by poczekała jeszcze chwilę, bo chciała sobie obejrzeć kawałek Kniei, nieco w głąb, byc się upewnić, że przynajmniej na małym kawałku jest bezpiecznie. Ubrana po męsku, w ciemnych spodniach i butach do połowy łydki, ze spiętymi spinką włosami, z różdżką w dłoni przemierzała kawałek lasu nim postanowiła zawrócić i… dostrzegła ludzi. Jakieś większe zbiegowisko niż zazwyczaj.

A potem… Chyba miała wrażenie, że słyszy znajomy głos.

- Longbottom, Stewart – rzuciła miękko, kiedy wyłoniła się zza linii drzew i dostrzegła bygadzistkę, aurora i… Laurenta. Zamrugała kilka razy, spoglądając na mini-zoo jakie ze sobą miał. - I Prewett – dodała do wyliczanki, namierzając abraksana, który rzucał się w oczy i znanego jej jarczuka. - Wy też jesteście tutaj ze względu na panią Found?

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
31.08.2023, 21:54  ✶  
- Nie sądzę. Ale być może mogę to zrobić potem ja – mruknęła Brenna. – To znaczy… nie przywrócę jej młodości, ale… może poczuje się lepiej.
Mówiła dość nieskładnie, trochę niezrozumiale. Była zdenerwowana bardziej niż chciałaby przyznać, bo ktoś, coś, widma, potwory, krążyły blisko – coraz bliżej – jej domu. Były zagrożeniem dla ludzi w ogólności, ale też jej przyjaciół, sąsiadów, rodziny. Myślała o wielu rzeczach na raz, nie sformułowała więc zbyt jasno tego, co zrobić potem planowała – zaproponować Mildred Found, że choć nie może zwrócić jej sił, lat życia, młodości, może przynajmniej przywrócić jej dawną twarz.
– Kojarzę ją, ale nigdy nie byłyśmy blisko. Mieszka nie w samej Dolinie, a w Kniei… – Nie zdążyła udzielić dalszych wyjaśnień ani odpowiedzieć na pytanie, czy Mildred jest w stanie iść z nimi. Okrzyk Laurenta przyciągnął jej uwagę, i o ile on uznał, że nie powinien być zdziwiony, tak ona była. Obróciła się ku niemu i przez moment na twarzy miała wyraz niedowierzania.
Bo w Kniei były potwory, a Prewett najwyraźniej zmierzał tam tylko ze zwierzakami. I tak, ona też tam zmierzała, ale u boku aurora, poza tym narażanie głowy to była jej praca, prawda?
– Laurent. Cześć – przywitała się jednak grzecznie, darowując sobie okrzyki w rodzaju „co ty tu robisz”, za to w myślach wyrzucając samej siebie od idiotek, bo nagle dotarło do niej, że powodem, dla którego się tu znalazł, mogła być jej niedawna prośba. Gdyby nie powiedziała mu, że coś może dalej tkwić w tym lesie, nie poprosiła, by przyprowadził ją tam, gdzie znalazł ciało, może nie zainteresowałby się tą sprawą tak bardzo. – Cześć, Duma. Dzień dobry, Michael – dodała, witając zwierzaki, jakby wcale nie były zwierzakami, i jakby Duma też mógł ją zrozumieć. – Laurent jest specjalistą od magicznych stworzeń – wyjaśniła Patrickowi. – Laurent… – dodała i zawahała się, walcząc sama ze sobą, bo przecież nie mogła odesłać go do domu jak nieposłusznego dziecka, poza tym o magicznych istotach wiedział dużo więcej od niej. Tyle ze nie była pewna, czy zdawał sobie sprawę z tego, jak te stwory urządziły panią Found…
W tej chwili jednak zbliżyła się ku nim najpierw Victoria, którą Brenna przywitała uśmiechem i krótkim "cześć, Tori". Nie była nawet zaskoczona, że ta się pojawiła: prawdopodobnie sprowadziło ją to samo, co Brennę. Potem podeszła Mildred Found i Brenna skupiła spojrzenie na niej. Na starszej kobiecie, która jeszcze niedawno była osobą w średnim wieku.
– Pani Found – przywitała ją. – Chcieliśmy… chcieliśmy dopilnować, aby bezpiecznie dotarła pani do domu. I… zapytać, co się stało, jeżeli czuje się pani na siłach odpowiedzieć.
– Dziękuję – powiedziała Mildred cicho. Wciąż obejmowała się ramionami, a Brenna nie mogła oprzeć się myśli, że wygląda jak człowiek absolutnie złamany, pozbawiony resztek siły. – Niewiele mogę wam powiedzieć. Przy rzece, blisko mojego domu… napotkałam widma. Nie przyjrzałam się im. Czułam strach i wiedziałam, że jeżeli się zatrzymam… dopadną mnie. Uciekałam, a potem straciłam przytomność, już na skraju farmy. Obudziłam się… taka.
Zamrugała. Przez moment wyglądała, jakby miała się rozpłakać, ale opuściła tylko głowę.
– Chciałabym przynajmniej zabrać moje rzeczy. Jest tam wszystko, co posiadam. Boję się iść sama.
– Oczywiście, będziemy pani towarzyszyć – obiecała Brenna. Chciałaby ją pocieszyć, bardzo by tego chciała, ale nie znajdowała właściwych słów. Odwróciła się, zerkając na Lestrange, Stewarda i Prewetta. Nie musiała już opowiadać historii temu drugiemu, więc… – Pozwolicie, że pójdę przodem i zaopiekujecie się panią Found? – spytała retorycznie, bo wcale nie czekała na zgodę. Odsunęła się tylko nieco od Dumy, gdyby miał zareagować nerwowo, wyciągając różdżkę.
A potem jej ciało zwinęło się i pomiędzy drzewa weszła wilczyca, co jakiś czas przystając i węsząc przy ziemi.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
01.09.2023, 10:11  ✶  

Zimno. Specyficzne, doskonale znane już Laurentowi zimno. Więc to była kolejna z ofiar ogniska? Fatalnego wpływu tego, który zwał siebie butnie Czarnym Panem? Laurent przeskoczył spojrzeniem na Brennę, zastanawiając się, czy ta dwójka się zna bliżej, czy może tylko i wyłącznie z pracy, ale na razie o to nie zagajał. Nie pytał. Nieprzyjemny dreszcz przeszył jego ciało, nawet od tak krótkiego kontaktu, ale na twarzy zachował uśmiech. Jakby nic się nie stało i niczego nie zauważył. Tak samo jak nie powinno go dziwić pojawienie się tutaj Brenny, tak w zasadzie nie powinno go dziwić pojawienie się Victorii. Nie tylko aurora, ale i mieszkańca tego miejsca. Ciekawe, czy aurorzy i brygadziści otrzymali oficjalne wezwanie w to miejsce? Brońcie bogowie nie zamierzał być tutaj zawadą, przeszkodą i plątać się im pod nogami! Mieli tutaj swoje sprawy do załatwienia, a on miał swoje. Chociaż w zasadzie się ze sobą pokrywały. I tak, oczywiście autorytetem brygadzisty Brenna mogłaby Laurenta stąd wygonić, ale umówmy się - wróciłby tak czy siak. Tylko zrobiłby to sam, po cichu, unikając następnym razem spotkań. Co raczej nie wpływało na pozytywną odmianę sytuacji.

- Dzień dobry, Victorio. Ja w żadnym wypadku. Przyszedłem zbadać stworzenia, które zamieszkały knieję. - Chociaż w zasadzie Ministerstwo powinno chyba kogoś wysłać, kto pracował w dziale Magicznych Stworzeń. Laurent dawno miał ich za bandę nieudaczników i leniwych istot. Nie to, że wszystkich, w każdym bagnie znajdą się perełki. Tym nie mniej miał sporo zażaleń co do funkcjonowania Ministerstwa. Niestety był trochę zbyt zajęty swoimi sprawami, żeby próbować cokolwiek w tym kierunku działać. Albo stety. W końcu był za dużym idealistą. Michael już chciał się przedstawiać, ale w zasadzie Brenna zrobiła to za niego, dlatego rumak tylko przestąpił z nogi na nogę, żeby się naprostować jeszcze bardziej. - Tak, Brenno? - Uśmiechnął się do niej uroczo, kiedy wymówiła jego imię. W jej oczach prawie to było widać, prawie to miała na końcu języka. To czyli - co? Jakaś taka słabość, żeby go... zawrócić? Namówić do tego, żeby uważał? Coś jeszcze innego? Tak czy siak Laurent udawał, że niczego się nie domyślał i w całej swojej niepozorności stał jak ten aniołek u progu Piekieł, którymi stała się Knieja Godryka.

Biedna kobieta. Albo szczęśliwa, że skończyła tylko taka, a nie... martwa. Niestety Laurent miał okazję zobaczyć ofiarę tych stworzeń. Pani Mildred wyglądała przy tym nad wyraz dobrze. Przede wszystkim - w ogóle wyglądała. I chociaż serce się krajało, to Laurent rzeczywiście nie przyszedł tutaj zajmować się kobietą. Spojrzał na przemianę Brenny, która za każdym razem wyglądała tak samo fascynująco. Majestatycznie było tutaj poszukiwanym słowem-kluczem.

- Jeśli chce pani zabrać rzeczy, proszę z nami. Będzie pani bezpieczna, ma pani przy sobie dwójkę brygadzistów oraz aurora. - Wskazał najpierw na Patricka, potem na Brennę, która ruszyła już na wilczych łapach, a potem na Victorię. - Zapewniam, że nic pani nie grozi. - Choć może to nie była kwestia, którą on powinien wygłaszać. Ale ponoć Laurent miał w sobie coś takiego ciepłego, że ludzie jakoś... byli skłonni mu zaufać. Tak i teraz, mimo wszystko, podszedł do kobiety, ułożył dłonie na jej ramionach, uspakajająco, spoglądając na nią spokojnymi oczyma. Sama kobieta powiodła po towarzystwie oczami wielkimi jak spodki.

- Dziękuję... naprawdę dziękuję...

- Podziękuje pani, kiedy bezpiecznie dotrze pani do krewnych. Czy potrafi się pani aportować? Jeśli nie, Michael mógłby panią odwieźć. - Michael parsknął z niezadowoleniem, ale nie pyskował i nie protestował. Obrócił za to łeb, urażony i obrażony, że robiono z niego taksówkę. Laurent spojrzał zaś na Patrika i Victorię, trochę pytająco, czy mają do niej jakieś pytania, czy może - czy wymagała przejścia standardowej procedury. Nie bardzo wiedział, czy są tutaj formalnie czy też nie. Nie chciał ingerować. W każdym razie sam zaczął iść w kierunku lasu. - Noga. - Rzucił jeszcze krótkie hasło do Dumy, który się podniósł i grzecznie zaczął iść obok swojego pana.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Obserwator
Nie możesz winić lustra za to, że odbicie ci się nie podoba.
Patrick ma ciemne włosy i ciemne oczy. Najczęściej na jego twarzy gości trzydniowy zarost. Jest wysoki, ale nie przesadnie (ok. 185 cm), raczej wysportowany. To ten typ, który rzadko można zobaczyć w garniturze, bo woli ubrania wygodne, które nie krępują jego ruchów. A poza tym garnitury wyróżniają się w tłumie a on lubi się z nim stapiać. Dużo się rusza. Chociaż w towarzystwie potrafi sporo mówić i często żartować, zdaje się, że równie dobrze odnajduje się w swoim własnym towarzystwie. Często można go zobaczyć szkicującego coś namiętnie. Wieczorami można go czasem spotkać w barach. Zawsze wtedy siedzi gdzieś w rogu.

Patrick Steward
#8
01.09.2023, 21:34  ✶  
Patrick był dobry w udawaniu. Całe życie udawał, że w wieku ośmiu lat nie wtargnął do gabinetu wuja i nie podejrzał jego korespondencji, że nigdy nie dowiedział się o tym kim byli jego rodzice i jak naprawdę umarli. Zamiast tego nosił w sobie sekret i pilnował się, by nikt go nigdy nie poznał. Potem ukrywał związek z Clare od momentu, w którym dowiedział się, że ta była zaręczona z innym. Wreszcie udawał, że nic nie wie o Zakonie Feniksa a przed większością członków udawał, że nie jest Prawą Ręką Dumbledore’a. Po wyjściu z limbo zaś, gdy nagle stracił anonimowość, stał się szerzej rozpoznawalny, bardziej sławny i Zimny, ta ostatnia cecha sprawiała, że nie do końca mógł udawać, że Beltane i podróż do limbo nie miały z nim nic wspólnego.
A jednak trochę udawał. Usilnie ignorował cudze wzdrygnięcia i zaskoczone spojrzenia, przekonany, że gdy będzie się zachowywał tak, jakby wszystko było w porządku, inny również przejdą nad tym do porządku dziennego i zapomną. Sam chciałby zapomnieć, choć to, co przyniósł ze sobą w limbo sprawiało, że nie do końca wiedział, jak właściwie mógłby zapomnieć.
Odwrócił się w stronę Victorii Lestrange, gdy usłyszał jej głos. Posłał jej zainteresowane spojrzenie. Cóż, gdyby wymienić Brennę na Mavelle i Laurenta na Atreusa, wychodziłoby na to, że znowu byliby w komplecie. I znowu pchali się w kłopoty.
- Victorio – odpowiedział jej na powitanie. – No to wydaje się, że Laurent jest właściwym człowiekiem na właściwym miejscu – skomentował słowa Brenny, gdy ta przedstawiała kim on jest.
Nie, żeby menażeria zebrana wokół Prewetta nie nakierowywała nieco na jego specjalizację.
- I jak? Wiesz coś o tych istotach? Coś więcej o widmach? – zapytał uprzejmie. Na razie Patricka najbardziej interesowało, czy mężczyzna miał pomysł na to, jak z nimi walczyć. Wystarczyło Expecto Patronum? Czy należało jednak próbować z czymś innym? A jeśli Expecto Patronum to czy będą kryli się nawzajem, że je używali?
A potem Steward pozwolił, by reszta przejęła kontrolę nad rozmową z Mildred Found. Sam, po prostu słuchał i obserwował, na razie nie włączając się w żaden sposób do dyskusji. Na wstępie tylko kiwnął kobiecie głową na powitanie i posłał jej przy tym przyjazne spojrzenie. Myślami błądził wokół słów Brenny, wokół tego, że mogła przywrócić na jej twarz młodość, myśląc o tym, że to przecież wcale nie o estetykę chodziło, ale o lata, które coś niespodziewanie wyssało z duszy i z ciała biedaczki.
- Mogę iść na końcu – zaznaczył na wszelki wypadek, gdy zaczęli zbierać się do drogi.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#9
02.09.2023, 00:19  ✶  

– Błotoryje cię interesują? – powiedziała odrobinkę zaczepnie do Laurenta i tylko odrobinkę się uśmiechnęła. W zasadzie to niepotrzebnie pytała, jasne było, że byli tutaj z powodu pani Found (oprócz Laurenta…), tym bardziej, że w zasadzie od razu się do niej zbliżyli i Brenna, jak to Brenna, zagadała do niej. Mildred powiedziała im właściwie to samo, co już wcześniej usłyszała od niej Victoria, która poprosiła ją, by jeszcze chwilę tutaj zaczekała, a ona sprawdzi kawałek drogi – trochę liczyła na to, że może jeszcze ktoś zechce jej pomóc. Nie pomyliła się. Więc kiedy pani Found opowiadała swoją krótką historię, Victoria nie słuchała z taką uwagą, a przyglądała się… najpierw trochę Patrickowi, a później Laurentowi. Nie była pewna jak się teraz przy nim zachowywać… Kiedyś miało to większe znaczenie, ale teraz…? Teraz to, że się przyjaźnią, nie powinno wzbudzać żadnych niepotrzebnych emocji.

– Sprawdziłam kawałek drogi – odezwała się w odpowiedzi na pytanie Brenny. – Tutaj blisko jest całkiem bezpiecznie, nic nadzwyczajnego – dodała. I miała nadzieję, że tymi słowami chociaż trochę uspokoi panią Found. Obserwowała jak Brenna przemienia się w piękną wilczycę i ruszyła przodem, a oni – w ślad za nią.

– Właściwie to dwójkę aurorów i brygadzistę – poprawiła Laurenta, dołączając do małego orszaku mającego pilnować wystraszoną (wcale  nie)-staruszkę. Współczuła jej. Nie miała pojęcia co by zrobiła na jej miejscu, ale zdecydowanie rozumiała jej zagubienie. Jeszcze nie tak dawno temu sama się tak czuła… Znowu przelotnie spojrzała na Patricka. Miała wrażenie, przez te nieliczne spotkania w biurze, że radził sobie z tym wszystkim gorzej niż ona. Może ze względu na rozgłos… Była też ciekawa czy i jego męczą wizje, które do niego nie należą… Ale to nie był czas ani miejsce, by o tym w ogóle rozmawiać. Patrick był w mundurze, znaczy był tu formalnie. Victoria w mundurze nie była – wniosek nasuwał się więc sam. Spojrzała jeszcze przez moment na abraksana i jarczuka, który zawsze tak się słuchał Laurenta. Zagłuszyła ochotę, by go pogłaskać.

– Gdyby stało się coś niespodziewanego, to schowajcie się za nami – poleciła pani Found i Laurentowi, oboje byli wszak cywilami, nie ich rolą było narażanie się na uszczerbek na zdrowiu. Brenna, Patrick i ona byli do tego szkoleni. Lestrange wyciągnęła różdżkę z kieszeni i teraz niosła ją w dłoni, nie zamierzając jej już chować. Lepiej, żeby miała ją przygotowaną. Skoro Steward chciał zamykać pochód, to nie zamierzała mu tego zabraniać. Sama ulokowała się po jednej stronie pani Found, a tyle blisko, by jej obecność w jakiś sposób dodała jej otuchy. – Daleko stąd jest pani dom? – mówiła, że przy rzece, ale w którym dokładnie miejscu?

– Kawałek… Na razie trzeba iść prosto.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
02.09.2023, 09:07  ✶  
– Nic – westchnęła tylko Brenna na pytanie Laurenta. Przecież nie mogła go powstrzymać przed wejściem do lasu, nie było to zakazane (jeszcze). A opowiadać pełnej historii Mildred nie chciała w jej towarzystwie.
Kąciki ust drgnęły jej mimowolnie, kiedy Victoria wspomniała o błotoryjach, ale choć zwykle skomentowałaby tę historię – tym razem darowała sobie swoje zwykłe opowieści, z szacunku dla pani Found. Jej na pewno nie było w tej chwili do żartów.
– Jasne, ale sprawdzę, czy wyczuję ich zapach. W końcu podeszły całkiem blisko farmy… – odparła na kolejne słowa Victorii, nim się zmieniła.
Trzymała się blisko – nie odchodziła poza zasięg wzroku. Brenna miewała problemy z instynktem samozachowawczym, ale nie spieszyło się jej do niepotrzebnego samobójstwa, i nie chciała wpaść na te widma w pojedynkę: jak wcześniej Mildred (oraz kilka innych osób, o których jednak jeszcze nie zdążyła usłyszeć…). Czasem węszyła, czasem przystawała, by Mildred mogła wskazać im drogę. Nie mogli poruszać się zbyt szybko, bo pani Found była zbyt zmęczona… i zbyt stara, aby trzymać tempo, wkrótce jednak ich oczom ukazał się dom, skryty w głębi lasu.
Brenna przemieniła się z powrotem. Wzdrygnęła się mimowolnie, sama niepewna dlaczego. Może przez mgłę, spowijającą drzewa po drugiej stronie polany? Może przez wrażenie obserwacji? Uniosła różdżkę nieco wyżej, gdy wstała, bo dostrzegła, że drzwi domku były uchylone…
– Może zajrzyjmy do środka przez okno – poprosiła, zastanawiając się, czy jakiś złodziejaszek nie skorzystał z okazji albo ktoś inny nie próbował schronić się w domu przez widmami.
Mildred wykonała kilka kroków, zbliżając się do domu. I przez jedno z okien zobaczyła cienie, które wcześniej spotkała nad rzeką. Widmo siedziało na jej łóżku. Inne pochylało się nad drewnianym stołem, w nieludzkich rękach trzymając miskę: tę samą, z której jeszcze niedawno sama jadła śniadanie.
Knieję przeszył przeraźliwy krzyk Mildred Found.
Ten wrzask musiał zaalarmować istoty. Pierwsza z nich wymknęła się przez uchylone drzwi. Brenna była niemal pewna, że zaatakują, i już uniosła różdżkę, gotowa próbować z patronusem – legalnym, czy nie, Cynthia i Dora porównywały te stwory do dementorów… - ale ta pomknęła ku skrajowi lasu i kłębiącej się tam mgle.
– Jasny szlag – podsumowała Brenna oszołomiona.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Eutierria (296), Morgana le Fay (834), Brenna Longbottom (3381), Patrick Steward (2309), Victoria Lestrange (2799), Laurent Prewett (4239)


Strony (4): 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa