• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
[17.07.1972] Świstoklikiem w piękny rejs

[17.07.1972] Świstoklikiem w piękny rejs
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#11
13.12.2023, 13:41  ✶  

Można się było czegoś domyślić, można było wyciągnąć swoje wnioski z obserwacji innej osoby, ale kiedy w ogóle miało się pewność co do jej myśli? Na podstawie domysłów? Victoria wiedziała doskonale, że nie musi nic mówić, że nie ma powodu, by się przed Laurentem tłumaczyć, ale na tym to wszystko polegało – nie musieć, a chcieć. Bo Lestrange po prostu chciała mu to wszystko powiedzieć. Wiedziała, że milczała bardzo długo, przemielając wszystko we własnej głowie, poświęcając długie godziny na myślenie, chociaż swoich wniosków wcale nie była bardzo pewna – jak to o dziecku, czy by je chciała. Wydawało jej się, że chciałaby mieć dzieci… albo chociaż jedno dziecko; wszyscy jej mówili, że byłaby wspaniałą matką i wiedziała, że to nie są słowa, które miałyby być tylko pustą formułką, jaką mówisz obcej osobie, bo pochodziły od bliskich jej ludzi. Więc wydawało jej się, że chciałaby… ale też czuła, że to nie byłby koniec świata, gdyby jednak jej to nie było dane. Bo małżeństwo… To chciała. Chciała w pewnym sensie do kogoś należeć… tylko by był to ktoś, kto to odwzajemniał… Sto razy łatwiej by było, gdyby po prostu z Laurentem się w sobie zakochali – czasami w chwilach słabości miała wrażenie, że czuje do niego coś więcej i że mogłaby się zakochać, ale to była słabość, gdy była najbardziej wrażliwa, a on zawsze był dla niej dobry i czuły, a potem to mijało. Ich podobieństwo na tak wielu płaszczyznach sprawiłoby, że pewnie byliby bardzo zgraną parą i małżeństwem, i obie strony rodziny powinny być z tego zadowolone. Ale… było jak było? Może powinni się umówić, że jeśli za dziesięć lat nadal nie znajdą swojego szczęścia, to to rozważą?

– Co z tego, że ma swoje lata. Jak widać po moim przypadku, zaręczyny nic nie znaczą, można je odwołać. To pokazówka i wymuszenie, nic innego – może i Aydaya chciała mieć wnuki… A może chciała po prostu błyszczeć przed koleżankami, które już te wnuki miały, albo jeszcze nie miały? Nie znała tej kobiety, właściwie tyle, co ze słyszenia, ale wiedziała, jak działają takie zagrywki. To, że je tolerowała u Isabelli, że się pod nie podkładała i nigdy nie stawiała, nie znaczyło, że tego nie widziała i nie rozumiała. Naprawdę musiałaby być ślepa, by tego nie dostrzegać. Ale przyszedł też czas, by przestać się na do godzić.

– Skądś się to jednak bierze, prawda? Te twoje słowa. Z wniosków z zachowania rodziny? Ze słów niedopowiedzianych, ale które gdzieś ciągle wiszą? Albo usłyszałeś to kiedyś przypadkiem… a może całkowicie nieprzypadkowo? – pytała, bo nie wiedziała, była za to pewna, że te myśli nie brały się znikąd. – Mają jedno życie, ale… to ich życie. Mogą z nim zrobić, co chcą. Pozwolili, by to nimi ktoś kierował? Zgoda, ale to ich sprawa. To, że nie mieli dość sił, by się sprzeciwić, albo jeśli im się podobało, że to kto inny podejmuje decyzje, nie znaczy, że kolejne pokolenia mają tańczyć dokładnie tak, jak im się zagra. Bo w imię czego? Jakiegoś wymyślonego prawa, że skoro im było źle, to mogą to sobie teraz odbić na młodszych, żeby było fair? – niekoniecznie trzeba się było od razu odciąć. Czasami zdarzało się, że te aranżowane małżeństwa były strzałem w dziesiątkę, ale w większości przypadków była to pomyłka i lepiej by było, gdyby ci ludzie się rozeszli, zamiast krzywdzić siebie wzajemnie i wszystkich dookoła przy okazji. Ale „co rodzina powie”. Albo w ogóle nie przyjmowano rozwodów; bo będziecie razem, dopóki śmierć was nie rozłączy. – Naprawdę nikomu nic nie jesteś winny. Nikt z nas nie wybiera sobie kto nas urodzi, więc to nie jest żaden dług, który trzeba spłacić – to, że Edward przyjął Laurenta… to był poniekąd jego obowiązek jako ojca. Aydayi mogło się to nie podobać, zgoda, ale to nie znaczyło, że Laurent był im cokolwiek winien.

Na chwilę zapadła pomiędzy nimi cisza, gdy wyznał to ostatnie, spoglądała w jego morskie oczy, może nawet trochę w nich tonęła; kilka razy nawet zamrugała w ciszy, nim wyciągnęła do niego rękę, by położyć swoją zimną jak lód dłoń na jego. To rzeczywiście był problem… W tym sensie, że nikt by takiego małżeństwa nie zaakceptował prawnie. Ale czy więc lepiej było się męczyć w związku małżeńskim z jakąś kobietą, której nie kochał? Nie wiedziała, co ma powiedzieć, ale pewne było jedno – jej to… jej to nie przeszkadzało. I absolutnie niczego to dla niej nie zmieniło.

– Moim zdaniem ma znaczenie, co byś chciał, a czego nie chciał. Dla mnie na pewno ma to znaczenie – powiedziała w końcu i uśmiechnęła się do niego. – Jeśli masz byś przez coś bardziej nieszczęśliwy, to po co to sobie robić? Nie pozwól, żeby rodzina weszła ci na głowę, tak jak ja na to pozwoliłam – po potem… tak trudno było się z tych kajdan wyrwać, a Victoria wciąż miała obawy czy jej się to uda, nawet jeśli wierzyła w słuszność swojej decyzji. Chyba po prostu kiedy masz świadomość, że możesz umrzeć wcześniej niż później… to pewne hamulce puszczały, zwłaszcza jeśli dodać do tego inne rzeczy, które się po prostu nabudowały w jednym momencie. – Mi to nie przeszkadza, jak coś – dodała jeszcze, uśmiechając się znowu. Czuła, że to jest dla niego ważne, musiało być. I tłumaczyło to też tak wiele…

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#12
14.12.2023, 20:31  ✶  

Do niektórych ludzi, czasami, chciało się mówić rzeczy nawet najbardziej oczywiste. Powiedzieć po prostu to, co siedziało właśnie w głowie. Co w niej grało i co sprawiało, że w niej brzęczało. To, że nie musisz się zastanawiać nad tym, co mówisz było stanem bardzo słodkim. I jednocześnie stanem, który Laurent z trudem oddzielał od spotkań takich jak te - z Victorią. Czy tutaj miałby nie uważać na słowa? Nie dobierać ich odpowiednio? Wydawało się, że tak, że powinien, ale przecież... nie mógł. Wystarczyło jedno złe zdanie, żeby drugą osobę zranić. Całkiem niecelowo. Całkiem przypadkowo. Czasem nawet jedno słowo. Victoria była delikatna i wrażliwa, w obecnych emocjach nawet przewrażliwiona na niektóre słowa klucze dotyczące chociażby jej i jej partnera. Tak i u niego znajdowały się takie, które go zaskakująco łatwo wytrącały z równowagi. Zaskakująco, bo przecież miał dużo cierpliwości. Bardzo dużo. Czy ich małżeństwo byłoby udane? Ha... Osoby tak podobne nie powinny być blisko siebie - nie w takim sensie. Nie w związku. Zniszczyliby się, pociągnęli w dół. Każde z nich potrzebowało osoby, na której mogło się oprzeć. Ani Laurent nie był dobrym elementem do tego, ani Victoria. Byli tylko względnie nadającymi się stelażami dla chwilowego podparcia konstrukcji, ale co to była za konstrukcja... nędzna, przeżarta przez korniki. Gdyby jednak obedrzeć to wszystko z tych dramatów i niewygód, z tych bolączek i świństw siadających na sercu - nie byłoby piękniej? Lepiej? Wtedy naprawdę mogliby dokonać więcej. Pomóc sobie wstać. Gdyby się zakochali traktowaliby siebie inaczej. Gdyby. Znamy tę bajkę. Tylko i wyłącznie bajkę. Byłoby jednak na pewno łatwiej, bo chociaż szalejące serce nie stałoby na drodze do ich uspokojenia umysłów.

- Niestety zdaję sobie z tego sprawę. - Nigdy nie był fanem Prawdy. To była kochanka bardzo intensywna i kochała cię tak mocno, że nie mogłeś się odgonić od jej spojrzenia. Ale kochała - nad życie. Wolał Kłamstwo w jej subtelności, bo przynajmniej zapewniała ukojenie w swoich ramionach. Nawet jeśli była niewierna. Prawda zaś tutaj kuła w oczy. Wbijała się w gałki oczne i rozdrapywała je, żeby dokopać się do źródła. Żeby ci pokazać i udowodnić, że to żadne rodzinne miłostki - czysty biznes, jak wszystko inne, tak? - Właściwie to szczęście, że Pandora znalazła Hjalmara. - Inaczej mogłoby się w tej rodzinie zrobić nieciekawie. Laurent o tym nie mówił. W ogóle nie mówił o tym, co się dzieje między nim, Edwardem i Aydayą - nikomu. Nawet z Florence o tym nie rozmawiał. Czasem jednak niektóre rzeczy przeciekały między słowami, albo były dodatkami do rozmów. Bo to, co sobie zażyczyła, było ważne. I prowadziło go prosto do kłótni z macochą, skoro wcale nie zamierzał się żenić. Nie chciał unieszczęśliwiać kobiety, która z nim zamieszka.

Nieco nerwowo przesunął palcem po filiżance i ją puścił, kiedy powiedziała o tym, że skądś się to bierze, że to przecież nie są słowa znikąd. To był ten rodzaj stresu wyłaniający się z nacisku w brzuchu. Z jakiejś irytacji. Z naciśnięcia nieodpowiedniego guzika, który przynosił ze sobą falę myśli i emocji niechcianych. Zwinął palce, umykając nimi ze stołu i odwrócił wzrok od Victorii. Nie był na nią zły, nie był zły na siebie, ani na rodziców. Nie był zły na nikogo. Ukłucie frustracji przeminęło jak fala cofająca się z piasku i został tylko mały uścisk. Pukanie w czaszkę, żeby się dostać do jej zawartości i poznać tajemnice skrywane pod bielmem. Tak - nie lubił poruszania tematów rodzinnych, ale tutaj sam go podjął. I może po prostu powiedział parę słów za dużo. Nie jest grzechem pytać i próbować zrozumieć. Przecież sam zawsze bardzo chciał zrozumieć drugą stronę, chciał... pomóc. Atreus go nauczył, że nie zawsze ta pomoc jest naprawdę potrzebna. I nie zawsze jest potrzebna od akurat ciebie samego. Zabawna sprawa, ale to samo pytanie powiedziane z dwóch różnych ust, nawet z tą samą intencją, potrafiło przynieść zupełnie inny skutek.

- Zdarzyło się to zasugerować Aydayi. - Nie raz i nie dwa. Edwardowi zresztą też. O zgrozo... Nie chciał robić z niej teraz demona, potwora, co to tylko źle chce. Przecież tak nie było. - To nie jest usprawiedliwienie. - Zresztą znała jego zdanie na ten temat, bo rozmawiali o tym nie raz i nie dwa, sam jej to tłukł do głowy, kiedy wątpiła, czy jest w stanie przeciwstawić się matce. Spojrzał znów na kobietę. - Największym problemem w tym wszystkim nie jest to, że możesz się nie zgadzać ze swoimi bliskimi. Problemem jest to, kiedy oni nie potrafią zrozumieć. Ogranicza ich własny charakter. Ich doświadczenia. Nie, nie pozwolę im kontrolować mojego życia. To nie oznacza jednak, że nie jestem wdzięczny za to, co mi zaoferowali do tej pory. Nawet jeśli nie wszystko im dobrze wyszło. - Brzmiało tak ładnie i mądrze. Czym były jednak te słowa w praktyce? Gdzie sięgały? Gdzie drążyły i jego i nią? - Naszym przekleństwem jest to, że za bardzo usprawiedliwiamy ludzi. - Uśmiechnął się niemrawo na zakończenie tej myśli. A potem Victoria wypowiedziała zdanie-klucz, które nim wewnętrznie potrząsnęło. Owszem, nikt tego nie wybierał. Człowiek po prostu uczył się żyć z tym, co miał. Jedni drugim zazdrościli, ale ta zazdrość była jak walka o złoto leprechaunsów.

Bardziej nieszczęśliwy... Bardziej niż teraz. Bardziej niż zawsze. Szklany tron i wieża z kości słoniowej. Ułuda. I mówiła to osoba, która stała w tym chorym stanie, w tej klątwie bycia Zimnym, czy jak to w ogóle nazwać i określić. Jedną nogą tam, drugą wciąż tutaj. W niezrozumieniu do tego, co się dzieje i co się jeszcze może dziać. Tak, to było ważne. To było kurewsko ważne, bo nikomu o tym nie powiedział.

- Dziękuję. - Dotknął jej dłoni, spoglądając na nią z ulgą. Bardzo dużą ilością ulgi.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#13
14.12.2023, 23:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.12.2023, 23:13 przez Victoria Lestrange.)  

Dla niej Laurent był właśnie taką osobą: której chciała mówić rzeczy; to co jej grało w duszy i w sercu, co przychodziło jej do głowy. Pamiętała doskonale, jak rok temu siadali w trawie, z wysokości oglądając morze i rozmawiali, gdy ona ze ździebeł zaplatała warkocze, albo proste wianki. A mieli wiele spraw, o których można było rozmawiać, bo Victoria była niemalże bezgranicznie ciekawa, ale też dzieliła się innymi rzeczami. A jednak zważała na słowa, właśnie dlatego, że nie chciała wyrządzić krzywdy tym, że coś nierozważnie powiedziała. Zdarzało się, oczywiście… ale była też osobą, która szybko tłumaczyła co ma na myśli, świadoma, że być może jej bezpośrednie słowa zostały odebrane nie tak, jakby sobie tego życzyła. Nie miała w sobie morza empatii, ale po jej czynach i słowach widać było, że to nie jest kobieta, która chce czyjeś krzywdy. Że być może w tej jej głowie dzieją się inne rzeczy, na zupełnie innym poziomie. Ludzie czasami jej mówili, że jest naprawdę niesamowitą czarownicą, i nie chodziło wcale o wyniki w szkole czy w pracy, a o to nieszablonowe, nieco pokrętne myślenie. W obecnym stanie, w jakim się znajdowali, rzeczywiście gdyby byli ze sobą w związku, to raczej pociągnęliby się na dno – zbyt mocno przygniatały ich inne rzeczy, ale gdyby byli od tego zdrowi i pogodzeni z własnym ja…? Mówią, że przeciwieństwa się przyciągają, ale jeśli tych przeciwieństw jest zbyt wiele, to też nie było dobrze. Jednak łatwiej było zbudować coś z kimś do siebie podobnym. Podobnym – bo nie byli identyczni, ona i Laurent. Może w innych czasach mogliby być dla siebie kimś inny. Teraz jednak ani jedno, ani drugie, w ogóle o tym nie myślało. I to też nie było nic złego.

To dobrze, że zdawał sobie z tego sprawę. Ale zdawać sprawę to jedno… Victoria przyglądała mu się przez chwilę w ciszy, nie chcąc niepotrzebnie zaogniać sytuacji, bo czasami Laurent zachowywał się, jakby nie dostrzegał, że dla rodziny to był biznes i nic innego się nie liczyło. Victoria nie miała złudzeń, bo doskonale pamiętała jak to było przy jej pierwszych zaręczynach – co jej powiedziała matka na to, że „nawet go nie zna”. Powiedziała jej, że nie ma go znać, tylko spełnić swój obowiązek, czyli wyjść za mąż i urodzić dziecko; nikogo nic więcej nie obchodziło. Pamiętała też, że wtedy cała rozedrgana i wkurwiona przyszła do Laurenta opowiedzieć mu co zrobiła jej rodzina, jak ją potraktowali… Była wściekła, gdy pierwszy szok minął, a słowa matki były jak policzek. Dlatego złudzeń nie miała żadnych, że u niego w rodzinie może być inaczej. Że pod fasadą wszystkich słodkich słówek i zagrywek nie czaiło się to: czysty biznes, dla którego jesteś tylko towarem, przedmiotem. Nawet jeśli Laurent nikomu o tym nie mówił, to czasami niektóre słowa się ulewały… A że Victoria była przeczulona, to była w stanie coś tam z tego poskładać. I współczuła mu bardzo. Gdyby była mądrzejsza, to już dawno temu by się postawiła rodzinie, ale brakowało jej odwagi, brakowało jej spojrzenia z dystansu, brakowało jej… miejsca na oddech.

– Biorąc pod uwagę co twoja matka – Lestrange wiedziała, że to jego macocha, ale i tak nazywała ją jego matką. – wymyśliła, to to naprawdę jest szczęście. Pod warunkiem, że w ogóle będą chcieli stanąć razem na ślubnym kobiercu – i pod warunkiem, że jego rodzice zaakceptują jej wybranka. Bo jeśli nie… to mieli dwie katastrofy na głowie: próba zmuszenia Laurenta do czegoś, czego nie chciał i próba zmuszenia córki do zerwania z kimś, kogo oni nie chcieli. To brzmiało jak przepis na naprawdę okropny los dla dwójki dzieci Edwarda Prewetta. Tym bardziej by im się radziła postawić, bo to obojga prowadziło na drogę ku rozpaczy i to w imię zachcianki rodziców. Obrzydliwe. Aż Victoria na moment skrzywiła usta. Nagłe spięcie w Laurencie nie umknęło jednak jej uwadze. Przycisnęła za mocno? Powiedziała coś zbyt bezpośrednio? Intencje miała dobre. Nie chciała, by popełniał jej błędy. Cholera, chyba widział na własne oczy jak się męczyła w tym pierwszym narzeczeństwie. Jak męczyły ją decyzje rodziców, którym ona ślepo potakiwała, nie potrafiąc powiedzieć „nie”. I chyba widział, dokąd ją to zaprowadziło.

– Zdarzyło się… rozumiem – powiedziała, i Laurent nie musiał dodawać nic więcej. Naprawdę już wszystko rozumiała. – Ona nie ma racji – powiedziała cicho. I wiedziała, że to nie jest wcale czarno-białe, że nikt nie jest całkiem dobry, jak nikt nie jest całkiem zły. Jednak chcąc nie chcąc Aydaya w dużej mierze była tutaj czarnym charakterem. Victoria rozumiała to, że mogło jej się nie podobać, że jej mąż miał kochankę na boku – ba, jej samej też by się to nie podobało. Ale to nie była wina Laurenta, tylko Edwarda. To jego powinna za to karać, a nie bezbronne dziecko... Teraz już nie takie bezbronne. – Tak, to prawda. Ale to właśnie miałam na myśli. Oni nawet nie próbują zrozumieć, ani przerwać tej spirali, tylko ciągną to dalej, żeby to sobie odbić za własne krzywdy – zrobiła dwa kolejne łyki i znowu ugryzła rogalika, po czym uśmiechnęła się do Laurenta. – Bądź wdzięczny, ale myślę, że oni też muszą w końcu zrozumieć, że nie wszystko na tym świecie będzie tak, jak to sobie wymyślą. Bo tobie też się należy iść własną drogą – mieli wolną wolę i przecież to odróżniało ich od zwierząt, które szły za instynktem. Zaś rodzina może i chciała dobrze… tylko pytanie – dla kogo? Dla siebie czy dla ciebie? W przypadku tego wymuszenia, jakie Aydaya rzuciła na Laurenta i Pandorę – chyba jednak bardziej dla siebie. – Może. Ale chyba dlatego, ze chcemy dać im szansę – jedni z niej korzystali z wdzięcznością i odmieniali swoje życie, o ile swoje błędy widzieli, a drudzy… tę szansę marnowali. Jednak bez końca usprawiedliwiać się ludzi chyba nie dało.

Nie sądziła, że jej słowa tak do niego dotarły, że tak go poruszyły. Ale… to chyba dobrze, że tak się stało? Ciemnowłosa sama stała na rozdrożu, boleśnie świadoma, że jeśli cos źle pójdzie… to za trzy miesiące będzie martwa. Że to mogą być ostatnie trzy miesiące jej życia. Chyba dlatego się nie wahała, dlatego przestała spoglądać przez szkiełka, które zakrzywiały rzeczywistość i ją okłamywały; że chciała przez te być może ostatnie sto dni jej życia spędzić je na swoich warunkach. Poczuć szczęście i nie żałować, ze czegoś nie zrobiła, bo się bała. Dopiero układała sobie to w głowie. Nie, oczywiście, że nie chciała umierać.

Odwróciła swoją rękę i zacisnęła palce na jego dłoni, chcąc mu dodać otuchy.

– Nie masz za co mi dziękować. Mi się podobasz taki jak jesteś, niezależnie od twoich wyborów – już mu to zresztą mówiła… ale naprawdę miała to na myśli. – Skończyła mi się kawa… Chcesz się przejść? Czy mam zamówić sobie drugą?

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#14
16.12.2023, 11:15  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 17.12.2023, 21:39 przez Laurent Prewett.)  

Oj tak, Victoria była niesamowitą czarownicą. I rzeczywiście chodziło NIE TYLKO o to, że była zdolna, że była pilną uczennicą, posiadała dużą wiedzę, świetnie sobie radziła z czarami i eliksirami. Chodzący ideał tak by większość powiedziała. Głównie dlatego, że kobieta była nauczona prezentować swoje mocne strony, a te słabe chować między zdaniami. Inaczej matka nie dałaby jej żyć. Była niesamowita i niezwykła dlatego, że miała tyle serca dla człowieka. Przeklęta dlatego, że tyle rzeczy akceptowała, bo czy to na pewno przynosiło jej cokolwiek dobrego? Kupowało zbliżenie do niektórych wyrzutków, och, to na pewno. Czy było warto? Wartości mierzyliśmy w tym świecie nie zyskami emocjonalnymi a tym, jak wiele jesteś w stanie osiągnąć. Zysk emocjonalny licz sobie samemu po kryjomu, cichutko. Najlepiej tak, żeby nikt nie zauważył, bo ktoś złapie ten śliczny różaniec swoimi pazurami i powyrywa kilka koralików z prozy twojego życia. Chcesz mieć - płać. System zysków i strat był tu naprawdę marny. Oceniany. Wszystko pod palcem i wszystko pod lupą. Szczególnie, kiedy stanowiłeś taką atrakcję ostatnich czasów jak bycie Zimnym. Było tak mało czasu na wszystko, że uganianie się za tym, jak na ciebie spojrzą i za tym, żeby było ci jeszcze dobrze w tym życiu - to chyba niemożliwe, prawda? Albo, dokładnie tak jak powiedział i jak było mu mówione - po prostu wziął za dużo na swoje barki.

Nie narzekał na swoją rodzinę. Nawet teraz, kiedy parę kropel za dużo wypłynęło i zastanawiał się, co z tym zrobić i jak to uratować wyrodziło się w nim małe poczucie winy, że zabrzmiało to zwyczajnie nieodpowiednio. Był przecież wdzięczny Edwardowi i Aydayi, że go przyjęli. Nie musieli wcale tego robić. Mimo tego, że Edward był jego ojcem - nie musiał. Mało było takich historii? O dzieciach zrobionych na boku, z przypadku, z zabawy miłością, które potem kończyły w sierocińcach? Których nikt nie chciał? Albo dzieci, które w ogóle nie miały przed sobą przyszłości i kończyły na zimnych ulicach, próbując związać koniec z końcem. Nie, on miał szczęście. Trafił do cieplutkiego zamku z pięknymi koronkami i wielkimi oknami wpuszczającymi światło do każdego kąta. Wylanego złotem i wyłożonego marmurem. Niczego nie mogło mu zabraknąć i zawsze wszystko dostawał. Narzekanie na takie życie było nieodpowiednie. Tak samo jak wytykanie palcami osób, które cię do takiego życia zaprosiły. A jednak rodziła się w nim złość. Brzydka i mała, ale już narodzona i wdarta do jego wnętrza, podlewana ciągłym pytaniem "dlaczego". Czemu to życie było takie niesprawiedliwe i nie potrafiło ugłaskać pewnych spraw po to, by gościła w nim chociaż odrobina dobra i ciepła?

- Sądzę, że zaakceptują. - Uśmiechnął się widząc już tę dwójkę na ślubnym kobiercu. - Jedynym mankamentem jest to, że Edward odkrył, że jego ukochana córka, mająca notabene już 30 lat, - dodał trochę ciszej, a uśmiech na jego twarzy nieco się poszerzył przy tej wzmiance o wieku Pandroy - może mieć mężczyznę przy swoim boku. Biedny, tak bardzo się przejął... - Tak bardzo się przejął, że aż swoją frustrację wylał na nim. Bo chciał wiedzieć. Bo musiał wiedzieć wszystko na temat tego, co się działo z jego córką i tym bardziej nie było takiej możliwości, żeby jakieś informacje, w których posiadaniu chciał się znaleźć, były przed nim ukrywane. Edward nie przywykł do tego, że mówiło się względem niego "nie". - To nie zawsze jest takie proste. - Zrozumieć... ha. Potrzeba bronienia Aydayi i Edwarda walczyła w nim z pewną dozą faktów, które kuły go w oczy i na które nie chciał spoglądać. Ale jeden fakt był prosty - możesz walczyć na noże z niektórymi ludźmi i nigdy nie zrozumieją. Nawet nie dlatego, że NIE CHCĄ. Nie są w stanie. Mając inną mentalność, charakter, doświadczenia. Ba, czasem im się nawet wydawało, że świetnie rozumieją. Tak jak Edward mówiący o tym, że miał chwile słabości przy tym, że pozwolił się Laurentowi prawie udusić w napadzie paniki przed jego twarzą. Nie był w stanie zrozumieć. Aydaya również. Byli z tak różnych światów... dlatego Laurent tam nie pasował. Mimo tego, że Edward ciągle powtarzał, że przecież był jego synem, Prewettem i nie było lepszego miejsca, w którym mógłby być niż Keswick. - Nie muszą tego rozumieć, ale muszą to zaakceptować. Na niektóre prośby i życzenia można przystać, ale tak jak się sama przekonałaś - nie wszystkie życzenia powinny być spełniane. - Ponieważ wrzucają w spiralę nieszczęść. Trzeba czasem się zastanowić, czego się chce dla siebie samego i w odpowiednich momentach powiedzieć "nie". Choć to jedno słowo potrafiło być bardzo okrutne przy wyliczaniu zysków i strat. Cóż, przynajmniej w zyskach zawsze możesz sobie dosmarować asertywność.

- Chodźmy na plażę. - Wstał, dopijając ostatni łyk kawy.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (5658), Laurent Prewett (4384)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa