• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[05.07.72|Jeziro]Nie ma ryby bez ości, ni człowieka bez złości

[05.07.72|Jeziro]Nie ma ryby bez ości, ni człowieka bez złości
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#21
11.03.2024, 00:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.03.2024, 23:05 przez Samuel McGonagall.)  
Skinął głową w milczeniu i obserwował kroki i ruchy Erika z uwaga. Poczucie winy obmywało go jak woda jeziora, wciągało go jak muł z samego dna. Nie ruszał się, nie drgnął nawet, tylko patrzył wielkimi jak talerze błękitnymi oczami. Zapomniał się, ot codziennie przemieniał się w te i wewte, było to dla niego tak naturalne jak oddychanie. Wszelkie problemy również rozwiązywał za pośrednictwem transmutowania się w zwierzę (bo przecież nie bestię) lub... gdy nikt nie patrzył, posiłkował się chimerą, by pomóc sobie zwłaszcza z cięższymi elementami istnienia.

Ale teraz nie potrzeba było siły niedźwiedzich ramion, a łagodności znajomego spojrzenia, kojących słów, dotyku, który koił i zapewniał, że wszystko jest już dobrze.

I było przez chwilę.

Drgnął na brzmienie słów Erika, zapominając jak mężczyzna brzmi choć słyszał przecież jak mówił do Ponuraka. Mantry działały i na niego, ale gdy tylko się poruszył, gdy spróbował podejść bliżej, momentalnie pies zwątpił.

Nie chciał wnikać o powody, nie potrafił niestety rozmawiać ze zwierzętami, nie był pewien czy istniał na to eliksir lub zaklęcie.

– Przepraszam... – wymamrotał, kolejny krok bliżej w zwieńczeniu lekcji "pomyśl zanim coś zrobisz". Odprowadził wzrokiem umykającego psa. – Lubiłem tak bawić się, kiedy chodziliśmy na ryby. Ojciec zwykle siłował się ze mną póki nie... – urwał nagle przestraszony, zdając sobie sprawę z tego co powiedział. Nie wolno było mówić o ojcu. Nigdy. Nikomu. Przemielił przez moment słowa, przemielił uczucia kłębiące się w piersi, które miał zostawić na małym, umownym skrzyżowaniu, a jednak nie... jednak zabrał ich wszystkich ze sobą w sercu. Czasem zapominał jaki był beznadziejny. Czując, że oczy pieką go niekoniecznie od jeziornej wody przemielił jednak kilka słów rozglądając się po tafli spokojnego znów jeziora.

– Gdzie masz tą łódkę? Popływam trochę i em... spotkajmy się na niej ok? Musze to rozruszać... – powiedział, zapytał, przeprosił, błagał. Jego głos migotał jak woda właśnie, drżąc emocją zdecydowanie intensywniejszą, nie mieszczącą się w ramach krótkiego komunikatu.


Rzut PO 1d100 - 15
Akcja nieudana
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#22
13.03.2024, 01:37  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.03.2024, 01:38 przez Erik Longbottom.)  
Wiedział, że coś się zaraz stanie - przeczucie było tak silne, że aż pulsowało w powietrzu. Próbował uspokoić drżące zwierzę, ale jego mięśnie pod skórą falowały jak wzburzone morze, a instynktowny lęk przed bliżej nieokreślonym zagrożeniem był niemożliwy do ukrycia. Na ten moment psu nie dało się wytłumaczyć, że nic mu nie groziło. Erik westchnął cicho, a w jego oczach zagościł smutna akceptacja; nie wszystkie bitwy można wygrać, więc nie było sensu trzymać tu zwierzęcia na siłę. Pozwolił Ponurakowi odbiec w stronę głuszy, nawet nie próbując go zbytnio powstrzymywać.

Aż nazbyt dobrze wiedział, że nie można wymusić zrozumienia - ani na psie, ani na ludziach. Do pewnych spraw trzeba było dojrzeć, zasmakować ich, sprawdzić, sparzyć się, a potem pomyśleć. Bądź co bądź, prawdziwa zmiana przychodzi tylko wtedy, gdy jest się gotowym zacząć od siebie. I choć ludzie mogą być uparci w swych poglądach, to może ten wierny czworonóg też kiedyś zrozumie? Może i on, jak człowiek, dojrzeje do zmiany, która zaczyna się w sercu? Bądź co bądź, pies uchodził za najlepszego przyjaciela człowieka, więc może zaczarpnął co nieco od ludzkiego gatunku?

— Nie przepraszaj. — Odwrócił wzrok od przestraszonej psiny i kierując go w stronę niemniej pełnego obaw Samuela. — Nie zrobiłeś nic złego. Zdarza się.

Większy żal odczuwał, nie tyle z niezrozumienia, jakim wykazał się Ponurak, co z reakcji Sama na ten zwierzęcy niepokój. Erik wiedział, że z czasem psina zaakceptuje obecność animagów w swoim otoczeniu. Musiał, biorąc pod uwagę, ilu mieszkańców dzieliło teraz dach Warowni. Brenna czy Charlie, prędzej czy później, zapomną się i zawitają do posiadłości w zwierzęcej formie i zmienią się na powrót w ludzi przy Ponuraku. Lepiej, żeby oswoił się z tym na otwartym terenie, niż w posiadłości, gdzie było pełno ludzi i jeszcze więcej rzeczy, które mogły ulec zniszczeniu.

Za to Sam... W jego głosie, kiedy przemawiał do zwierząt, było coś poruszającego. Longbottom dostrzegł to już wcześniej, ale tamtego dnia, na tyłach Warowni, wszystko układało się idealnie. Nic nie zakłóciło więzi, jaką mężczyzna momentalnie nawiązał z psem. Teraz jednak było inaczej, a poczucie winy stolarza przebijało się przez każde wypowiedziane przez niego słowo. Był jak dorosły, który niechcący wywołał płacz u dziecka, jakąś zwykłą czynnością. Dziecko nie rozumiało, źle zinterpretowało sytuację. Nie potrafili się ze sobą porozumieć, jednak dorosły dalej wyciągał do dziecka rękę, starając się do niego dotrzeć.

Otworzył usta, mimowolnie chcąc zachęcić Sama do tego, aby mówił dalej, jednak koniec końców zaległa między nimi cisza. Jak to było? Mogli wsłuchać się w ciszę tych wszystkich spraw, które chcieli lub wręcz musieli pozostawić dla siebie? Erik wsunął dłonie między źdźbła skąpanej w słońcu trawy, zawieszając wzrok na tafli jeziora. Niech będzie; mogli pomilczeć. Przynajmniej chwilę.

— Niedaleko. W zaroślach — poinformował cicho, zerkając na Sama kątem oka, jednak nie zerkając bezpośrednio na niego. — Zajmę się wszystkim. A ty... Dojdź do siebie. Wszystkie ryby nam raczej nie uciekną. Nie musisz się spieszyć.

Uśmiechnął się słabo i poklepał Sama po ramieniu, aby zaraz ruszyć w stronę krzaków, oddalonych nieco od głównej plaży. Od razu zabrał ze sobą wędki i część ich zapasów. Ponurak zaś został na posterunku, krążąc przy linii drzew, jak gdyby ubzdurał sobie, że lepiej było mieć na oku niedźwiedzia, niż towarzyszyć swemu panu. Pies nie zbliżył się jednak w żadnym momencie do Samuela, dalej trzymając się na dystans. Tymczasem Erik... Ruszył na poszukiwania łódki.

Przyprowadzenie tu jachtu z Londynu kompletnie mijało się z celem, bo ledwo by z niego skorzystali, to zaraz znów musiałby go odesłać z powrotem do miejskiej przystani. Poza tym wyglądałby w tych okolicach nieco... nienaturalnie. Prosta, drewniana łódź zdecydowanie lepiej wpisywała się w klimat tego miejsca i tak się akurat składało, że pośród krzaków znajdowała się prosta łódka wędkarska przeznaczona do użytku dla miejscowych.

— Mały cud, ale jednak cud — skomentował pod nosem Longbottom, celując różdżką w odwróconą do góry dnem łódź, aby ją zwodować. Magia to jednak sporo ułatwiała.

Parę minut później Erik znalazł się bezpiecznie na łódce ze wszystkimi potrzebnymi rzeczami i próbował przemieścić ją w inny rejon jeziora, gdzie wiedział, że ryby będą brały. A przynajmniej tam, gdzie wydawało mu się, że będą brały. Merlinie, dopomóż, błagam, pomyślał, machając powoli wiosłem.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#23
15.03.2024, 13:54  ✶  
Skinął głową i to było wszystko, co był w stanie ofiarować Erikowi jako odpowiedź. Nie rozumiał, czemu zareagował tak silnie, ai czemu takie, a nie inne myśli przepływały przez jego ciało. musiał koniecznie to rozchodzić, rozruszać, jeśli nie chciał obudzić zieleni w swojej krwi. Plywanie nie było jego domyślnym sposobem radzenia sobie z problemami, nawet jeśli potrafił to robić całkiem sprawnie w obu swoich formach. Kluczem było jednak dopaść do trzeciej, wzbić się w niebo i po prostu zapomnieć, w zachłyśnięciu się przestworzem.

Z perspektywy czasu, Sam mógł dojść do wniosku, że ścieżka, którą obrał w radzeniu sobie z klątwą żywiołów nie była najlepsza. Oczywiście, optymalna z perspektywy jego umiejętności oraz stanu wiedzy, ale nie prawdziwie skuteczna. Rozwiązanie było na wyciągnięcie ręki, moc trzeba było tylko przekierować, odpowiednio ukształtować we florę, która nie czyniła krzywdy, wyobrażać sobie rozrost bujny, ale łagodny... Już raz to zrobił, zupełnie nieświadomie, ale nie miał kto, nie miał jak zrozumieć tych powiązań. Więc pozostały mu skrzydła i wolność nieba.

Odsunął się od Erika w głąb wody, w ubraniu, nie pamiętając o płóciennej torbie. Myśli kotłowały się, ale z każdym przepłyniętym łokciem było trochę lepiej. Więc płynął dalej, płynął w głąb wody i szybko po skosie za wylom szuwarów, tylko po to, aby dotrzećdo mielizny i wydrążyć swoje kości, zmniejszyć się i ubrać w krogulczy płaszcz.

Poczucie wolności wypełniło mu pierś z każdym zamachnięciem się ku górze, ku słońcu. Nigdy nie poddawał w wątpliwość tego co zdarzyło się z jego matką, to że wybrała ptasią formę nad ciężar opłakiwania zmarłego męża. Wszystko zdawało się odległe, każdy problem, każde zmartwienie, wszystkie niezrozumiałe ssacze emocje ulatywały wobec otwartej przestrzeni, szybowania tuż nad wodną taflą, kołowania między dumnymi zielonymi koronami otaczających wodny zbiornik drzew.

w końcu przypomniał sobie o Eriku. Zatoczył kilka kółek, obserwując z wysokości jego działania, rozglądając się za optymalnym miejscem do wylądowania, tak aby mógł do niego dopłynąć. Czas... był względny. Czas, który nie jest liczony godzinami a zmierzchem i świtem pozwalał na to, by nie czuć presji.

Zgodnie z przewidywaniem, gdy tylko z pluskiem uderzył w wodę i moment później wychylił się z niej jako człowiek, stres rozszedł się "po kościach", oddany niebu przepadł, pozostawiając towarzysza łowów, który mogł dotrzymać słowa i spróbować jeszcze raz, być i cieszyć się z ludzkiego towarzystwa.

– Wiesz ten znak zapytania obok "czy ktoś jest w stanie wytrzymać ze mną cały dzień" jest trochę bez sensu. – zaczał jak gdyby nigdy nic umieszczając jedną i potem drugą dłoń na burcie, gdy próbował się wspiąć do góry. – Skoro ja nie jestem pewien czy jestem w stanie wytrzymać z kimkolwiek cały dzień... To... to będzie chyba mój pierwszy raz, jeśli chodzi o kogoś spoza rodziny. Nawet z Bee nigdy nie było okazji spędzić całego popołudnia. Jestem kiepskim testerem. – umilkł, by się dźwignąć.

Rzut Z 1d100 - 91
Sukces!
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#24
15.03.2024, 20:43  ✶  
Po wypłynięciu na pełne jezioro, Erik przystąpił do przygotowania i sprawdzenia sprzętu do łowienia. W żadnym razie nie nazwałby się ekspertem od wędkowania, jednak siłą rzeczy podłapał parę trików i zasad od znajomych, którym towarzyszył, chociażby podczas ostatniego urlopu nad wodą. Longbottom przeciągał delikatnie palcami po sznurkach, sprawdzając ich naprężenie i wytrzymałość, a następnie zaczął mocować na nich lśniące w słońce haczki. Następne były spławiki i ciężarki, które miały za zadanie utrzymać przynętę na odpowiedniej głębokości.

Gdy wszystko było gotowe, odłożył wędki na bok, czekając w sumie już tylko na powrót Samuela. Ten jednak nie nadchodził, co... Nieco zaczęło Erika martwić. Trzeba było z nim zostać, pomyślał, rozglądając się lekko zaniepokojony na prawo i lewo. Starcie z Ponurakiem musiało odcisnąć się na nim w jakiś sposób, chociaż nie potrafił ocenić jak mocno. Merlin jeden wiedział, co mogło mu wpaść do głowy, biorąc pod uwagę, jak umiejętnie korzystał ze swoich zdolności animaga. Może w ogóle zrezygnował z wyprawy i postanowił wrócić do Doliny albo zaszyć się w głuszy na resztę popołudnia?

Jedynym pocieszeniem było dla detektywa to, że nie słyszał poszczekiwań swojego psa. Gdy zostawił go na plaży, ten bacznie obserwował Samuela. Gdyby nagle się zmienił, zwierzak na pewno dostałby fioła i zaczął wariować, ponownie nie wiedząc, co się dzieje. Chociaż tyle, że dałby znać, pomyślał, układając się wygodnie na łódce i przerzucając nieco nogi przez burtę. Z drugiej strony, jego głowa spoczywała na krawędzi łodzi, a twarz skierowana była w stronę nieba. Przynajmniej słońce nie waliło go prosto po twarzy.

Jak dobrze by było po prostu na moment zamknąć oczy i...

I...

Wzdrygnął się mimowolnie, gdy zza burty dobiegł do niego głos Samuela. Czyżby przysnął na moment od tego gorąca? Bądź co bądź, promienie słońca przyjemnie przygrzewały, a łódka bujała się to w jedną to w drugą stronę, przypominając kołyskę albo przerośnięty hamak. Uniósł głowę, wyczuwając, że jego towarzysz próbuje się dostać na pokład. Przez chwilę niemalże oczekiwał, że zamiast zarośniętej twarzy mężczyzny dostrzeże niedźwiedzi pysk. Zamrugał, dopiero po chwili rozumiejąc, co mężczyzna do niego mówi.

— Każdy jakoś zaczyna — odparł, zapierając się mocniej nogami o krawędź łódki. Na szczęście, ta zakołysała się tylko lekko i nie przeważyła na żadną ze stron. Tym razem los darował im wspólną kąpiel na śodku jeziora. — Jeśli przetrwasz ze mną cały dzień, to zwiększy się twoja tolerancja na towarzystwo innych ludzi. — Obracał między palcami kolorowy spławik, zerkając kątem oka na swego towarzysza, gdy ten zajmował miejsce na łodzi. Zaraz jednak ponownie skupił wzrok na rozświetlonej tafli jeziora. — Chociaż z drugiej strony... Godzina z Brenną to dla wielu jak tydzień, więc podejrzewałem, że wyrobiłeś sobie już jakąś odporność.

Odnosił wrażenie, że siostra bywała dużo bardziej absorbująca od niego przez to, jak zalatana była. Gdziekolwiek by się nie zjawiła, tam przyciągała za sobą falę energii i entuzjazmu, która oblewała jej towarzyszy czasem nawet wbrew ich woli. Uśmiechnął się pod nosem na tę myśl.

— Jak woda? — spytał, odchylając głowę w tył. Na usta cisnęły mu się zupełnie inne słowa, jednak przecież ustalili wcześniej, że część bagażu, jaki towarzyszył im na co dzień, zostawili w lesie. Nie chciał łamać tej obietnicy jak mała by ona nie była.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#25
15.03.2024, 22:08  ✶  
– Jest doskonała. – przyznał, nawet jeśli nie spędził w niej wcale tyle czasu, ile mógłby wskazywać czas jego nieobecności. Ociekał jednak wodą intensywnie, rozglądając się po przestrzeni z zainteresowaniem, patrząc na miejsce, w którym przyjdzie im spędzić kilka kolejnych godzin. A potem bezceremonialnie zaczął się rozbierać, aby rozłożyć swoje ubrania do jakiegokolwiek przeschnięcia.

– Ja tam bardzo lubię spędzać czas z Bee. Ona wtedy zazwyczaj bardzo dużo mówi, albo daje mi bardzo dużo mówić, jakoś tak to wychodzi nam naturalnie. Chociaż zazwyczaj jak mi o czymś opowiada, to nie mam pojęcia, o czym i przyznam, że nie za bardzo ją wtedy słucham. W Londynie byłem tylko raz i naprawdę ciężko wyobrazić mi sobie te wszystkie... rzeczy. Ale też no...hmm... gdyby nie Beltane, raczej nie byłoby okazji, by widzieć się tak często. W sumie nie byłoby okazji, by widzieć się tu. – uśmiechnął się zaskoczony tym wnioskiem. Może banicja nie była aż taka zła.

Łaskawie pozostał w bieliźnie.

– A tak to jak przesiaduje wieczorami u Lizzy, to raczej nie gadam z ludźmi, ani oni ze mną. Mówią, że nie można zaufać komuś, kto w pubie po zmierzchu pije napar miętowy, nie wiem szczerze czemu. Jak od rana jest robota, to nie ma sensu pić prawda? Mm... masz jutro rano robotę? – przysiadł obok Erika i pytając wsadził w sobie rękę w mokre włosy, by je trochę poczochrać dla szybszego ich osuszenia. Zazwyczaj tak robił i działało. Zazwyczaj obok nikt nie siedział.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#26
16.03.2024, 15:29  ✶  
Mimowolnie przykuł wzrok do sylwetki swego towarzysza, gdy ten zaczął pozbywać się kolejnych warstw odzienia. Naprawdę mógł zobaczyć korzyści płynące z długich lat spędzonych na pracy przy drewnie. Nic dziwnego, że jako niedźwiedź był taki rosły, skoro jako człowiek tak nad sobą pracował. W sumie, podobnie było z wilkołakami. Lepsza kondycja w ludzkiej formie przekładała się na dosyć korzystne efekty w formie bestii. Nie chcąc jednak zostać oskarżonym o bezczelne podglądanie, wlepił wzrok w praktycznie bezchmurne niebo. Ponownie wprawił spławik w ruch, obracając go między palcami lub przerzucając z jednej dłoni do drugiej, jakby była to zabawka dla psa, po którą sięgał, gdy Ponurak chciał aportować.

— Wiesz... Nie mówię, że jest największym złym świata. W końcu to moja siostra — zauważył niezrażony. Poniekąd przyzwyczajony był do tego, że pewne jego skróty myślowe nie były tak oczywiste, jak mogłoby się wydawać. — Po prostu... Dużo się dzieje, gdy jest w pobliżu, bo ma tyle energii. Tak jakby... Przyroda zaczynała się budzić. — Liczył, ze jeśli odwoła się do natury, to łatwiej będzie zrozumieć Samowi, co miał na myśli. — Jakbyś w jednej chwili był na milczącym pustkowiu, a zaraz w lesie, który tętni życiem, a każdy krok był przygodą. — Zmarszczył czoło, nagle zmartwiony tym porównaniem. — Gdyby tylko była bardziej uważna...

Gorzej, że jak ona robi takie kroki w pracy, to zaraz pakuje się w kłopoty, pomyślał przelotnie, zostawiając jednak tę myśl dla siebie. Kwestie Ministerstwa Magii zostawił w lesie, tak jak obiecał, zanim przyszli na plażę. Westchnął cicho. Nie sądził, że tak trudno mu będzie oczyścić umysł. Poniekąd udowodniło mu to, jak związany był ze swoim miejscem pracy i jak służba wniknęła w jego własną tożsamość. I nawet nie tylko jego, a całej rodziny. Morfeusz pewnie miał niewiele lepiej w Departamencie Tajemnic.

— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że moje towarzystwo ci odpowiada — rzucił lekkim, niemal zaczepnym głosem. Nie miał na myśli nic złego, bo doceniał to, że udało im złapać wspólny język. — Więc jesteś odpowiedzialny. Tym lepiej dla ciebie — oznajmił bez najmniejszego zająknięcia. — A oni są głupi i nie musisz ich słuchać. Masz swój rozum i chyba jak dotąd cię nie zawiódł. — Zawiesił na dłużej wzrok na twarzy Samuela, jakby chciał w ten sposób pokazać, że mówi całkowicie poważnie. — Poza tym, tylko dlatego, że Lizzy prowadzi bar, nie znaczy, że każdy musi tam pić na umór każdego wieczora.

Niektórzy ze stałych bywalców przybytku pewnie na podobne stwierdzenia rzuciliby jakimś sprytnym powiedzonkiem. Próbowali udowodnić, że oczywiście, że można pić kolejkę za kolejką, jeśli ma się na rano do pracy. Trzeba po prostu do niej wstać. Ta teza nie przemawiała zbytnio do Erika, chociaż wiedział, że sam wylądował parę razy w takiej sytuacji. Były to jednak wyjątki od reguły niż jego codzienność w pracy dla Ministerstwa Magii. I zazwyczaj trzymał się wówczas z dala od wszystkiego, co mógłby zepsuć.

— Niestety tak, ale pojutrze powinienem mieć wolne — wytłumaczył z leniwym uśmiechem. Obserwował, jak Samuel próbował usadowić się obok niego, sprawiając, że łódź zakołysała się wówczas nieco gwałtowniej. — To znaczy, jak już zwlokę się z łóżka i o ile nikt mnie nie zagoni do żadnej roboty. A z tym nigdy nic nie wiadomo.

Odchylił się lekko w tył, wsuwając prawą dłoń pod głową.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#27
17.03.2024, 19:24  ✶  
Opowieść o swojej przyjaciółce przyjął z milczącą uwagą, patrząc się gdzieś przed siebie w punkt, który pozwalał się skupić, a nie myśleć i nade wszystko nie paplać o sobie. Tak łatwo przychodziło każdą informację przekładać, na ja i moje. Tak znam i z mojego doświadczenia to... albo och nie wiedziałem, ale na tyle na ile potrafię sobie wyobrazić to.... Z opisu jaki dał mu Erik Brenna nagle stała się ucieleśnieniem klątwy żywiołu, która obciążała jego istnienie od kilkunastu już lat. Jest pustkowie bum i po chwili mnóstwo roślin, w chaosie i splendorze ślepego stworzenia. To było niepokojące, ale Samuel szczęśliwie był wyciszony lotem, ochłodzony wodą i swobodny w braku niepotrzebnego ubrania, więc łatwiej mu było przejść nad tym do porządku dziennego.

– Wiele spraw nie ruszałoby się z miejsca, gdyby nie ludzie tacy jak Brenna. Ale... nie dziwię się, że się o nią martwisz. Zazwyczaj pomaga mi, gdy wyobrażam sobie sytuacje zgoła odmienną, aby zrozumieć, że moje położenie jest takie, jakie powinno być. Bardzo... bardzo rzadko jest inaczej. Więc wyobraź sobie Brenne, która jest apatyczna, nie chce wychodzić z domu, nie odzywa się pierwsza, lub nawet pytania odpowiada Ci wcale, biernie przyjmując wszystko za prawdę i pewnik. – Odwrotność. Jest pełno zieleni i nagle nic, pustkowie, beton, zimny bruk. Wzdrygnął się na samą myśl, choć w jego głowie ów skojarzenie jednak bardziej dotykało klątwy i straszności Londynu.

Przez moment zastanawiał się, czy nie napić się z Erikiem, zobaczyć jak to jest, kiedy alkohol miękczy myśli przy osobie, której się ufa, z którą mogłoby się podzielić... Bo wbrew doświadczeniu odosobnienia, wbrew chowaniu się w Kniei i życiu zgodnie z zasadami wpojonymi przez aspołecznych i zastraszonych rodziców, Samuel z charakteru był bardzo ciekawski i bardzo spragniony towarzystwa. To tak, jakby przez lata nie jeść słodyczy, a potem nagle odkryć cukiernie.

Swojej prośby, sugestii jednak nie wypowiedział, nie chcąc się narzucać, uznając, że i tak nadweręża uprzejmość Erika, a jego słowa o "wytrzymywaniu z nim" niezmiennie traktując jako kokieterię, bo jak można było z nim nie wytrzymywać? Wyobraźnia Samuela choć rozległa w kwestiach stolarskich, tutaj nie mogła tego pojąć w swoim słowniku pojęciowym. Nie zapytał również dlatego, że co innego przykuło jego uwagę:

– Jak to gonić do roboty? – wyraźnie się zdziwił obracając twarz do swojego rozmówcy. Czy to w ogóle było możliwe, żeby dziedzic musiał pracować na czyjeś polecenie (bo że z kaprysu chwili chwycił za heblarkę, to była inna historia). – I co ktoś każe ci robić? Chyba nie grabić, ani przycinać żywopłot. Pewnie to jakieś... Ważne Sprawy, mmm... dotyczące Dużej Ilości Galeonów i Majątku? – spróbował zgadywać, a potem uśmiechnął się krzywo – Hmm, tak w ogóle... to nie masz problemu z tym, że ja nic nie mam? – pytanie wybrzmiało nieco głucho, błękitne oczy uciekły znów do wody.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#28
19.03.2024, 00:28  ✶  
Perspektywa tkana przez Samuela nie należała do najbardziej zachwycających. Brenna wkładająca palce między drzwi potrafiła być irytująca, ale Brenna, która tego nie robiła i próbowała działać wbrew sobie, próbując się dostosować do narzuconej jej reguł i zasad? Wtedy byłoby jeszcze gorzej. Nawet nie musiał się zbytnio wysilać, aby wyobrazić sobie frustrację siostry w takiej sytuacji. Dostałaby kompletnego fioła albo zaczęła wykorzystywać to, aby działać innym na nerwach i pokazać, o ile szczęśliwsi wszyscy są, gdy po prostu może robić wszystko po swojemu. Przynajmniej tak to widział Erik.

— Masz trochę racji — przyznał niechętnie, tłumiąc w sobie ciężkie westchnienie. — Nie byłaby sobą, gdyby zdusiła w sobie te wszystkie instynkty. Mogę narzekać na to, że pcha się, gdzie się tylko da, ale wiem, że ma dobre intencje. Po prostu... — Zagryzł dolną wargę, walcząc z własnymi wątpliwościami. — Chciałbym, żeby bardziej uważała. Chciałbym, żeby była bardziej bezpieczna. Chciałbym nie dowiadywać się w biurze, że Brenna wpakowała się w jakieś szambo, z którego inni Brygadziści by nie wyszli. — Zmarszczył czoło, wbijając zmartwione spojrzenie w błękitne niebo. — No, ale nie jestem w stanie tego na niej wymóc. A siedzieć jej nad głową od rana do nocy też nie mogę.

Istniał pomiędzy nimi swego rodzaju pakt wzajemnej tolerancji. On nie krytykował na każdym kroku siostry za to, że za dużo bierze na swe barki, a ona nie próbowała rozbijać na drobne kawałki jego nadziei na lepsze jutro. Miał za dużą wiarę w ludzi i ich naturalną dobroć. Nawet w obliczu zagrożenia ze strony Śmierciożerców starał się utrzymać te strzępki nadziei przy życiu. Doceniał, że siostra mu tego nie odebrała, nawet jeśli wychodził przez to na naiwnego.

Na pytanie Samuela, zaśmiał się cicho, wyginając usta w uśmiechu. To pozwoliło odsunąć na bok wszelkie wątpliwości związane z młodszą Longbottomówną. Przekrzywił głową, żeby mieć lepszy pogląd na swego towarzysza.

— Zdziwiłbyś się. — Mieszkańcy Warowni i tak uchodzili za okropne odstępstwo od normy w porównaniu do innych rodzin czystej krwi. Zwłaszcza tych ''lepiej urodzonych'' o wielopokoleniowej fortunie i wpływach w każdej sferze społeczeństwa czarodziejów. — Rodzice... Mają swoje sposoby na zatrzymanie nas w Warowni, gdy naprawdę im na tym zależy. Bardziej chodzi o zajęcie nas czymś, niż o to, żebyśmy zrobili coś w stu procentach dobrze.

Pokiwał powoli głową, kontemplując tę myśl. Nie dziwił im się. Nieletnie dzieci niełatwo utrzymać w miejscu, a co dopiero dorosłe, które mogą same o sobie decydować. Jednak nie wszystkie dzieciaki wyrastały na Brygadzistów, którzy pakują się w kłopoty przy pierwszej okazji. Takie zasługiwały na specjalne traktowanie. Posprzątanie podwórka, przejrzenie starych kufrów czy zrobienie przemeblowania w salonie... Z pozoru niewinne obowiązki, które mogłyby zostać wykonane przez Malwę, ale zabierały sporo czasu. Uziemienie. Zabezpieczenie. Może to stąd u Erika brały się pomysły, żeby zamknąć siostrę w pokoju i wyrzucić klucz?

— Nie — stwierdził po prostu, kręcąc niespokojnie głową. Podrzucił w powietrze spławik, łapiąc go, zanim zdołał upaść na podłogę. — Do niedawna żyłeś w... innym środowisku. W Kniei raczej nie było potrzeby gromadzenia wielkich oszczędności, chyba że na wypadek nagłego kryzysu. To nie jest złe ani dobre, a po prostu inne od tego, co większość zna. — Zerknął na Sama. — Nie powiem, martwi mnie to, że masz... małe zabezpieczenie finansowe. Ale cieszę się, że dostajesz nowe zlecenie. Stabilizacja jest... jest dobra.

Uśmiechnął się lekko. Przeszło mu przez myśl, żeby mógłby zatrzymać Sama na dłużej, skoro ten nie za bardzo miał gdzie się podziać. A Warownia czy nawet domek ogrodnika stanowiły o niebo lepsze lokum niż pokój w lokalu Lizzy. Może nie chciałby zostać za darmo, ale jakaś praca w posiadłości zawsze by się znalazła, zwłaszcza biorąc pod uwagę sady, które też wymagały opieki. Może i tutaj Samuelowi udałoby się poczarować? Poza tym znał się z Brenną, a skoro w Warowni i tak zatrzymywał się już Thomas czy Charles, to czemu nie Sam?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#29
21.03.2024, 18:36  ✶  
Zamyślił się słuchając opowieści Erika, pierwszy raz słuchając o Brennie, o tym jak widzą ją inni. Jego obraz przyjaciółki był mocno wyidealizowany. Spotkali się na jego terenie, ale tak naprawdę rezolutna Longbottomówna była trochę jego pomostem do cywilizacji. Być może, gdyby miała dlań więcej czasu, ucywilizowałaby go w pełni. Największym grzechem tej małej pszczoły był fakt, że nie mogła utrzymać wszystkich srok za ogon. I nawet jeśli bardzo chciała, jej uwaga była ograniczona. Otoczona rojem ludzi i spraw, uwikłana w pracę detektywa i toczącą się zimną wojnę nie miała zwyczajnie zasobów, aby pochylać się nad losem zagubionego chłopca. Ten nie miał jej tego za złe. Był wdzięczny za tyle ile dała radę mu ofiarować.

Teraz sytuacja dynamicznie się zmieniała, Samuel trafił w Longbottomowe tryby, zmuszony zewnętrzną sytuacją do tego, by w pewnym sensie afiszować się ze swoją obecnością i społeczną nieporadnością. Na tym etapie jeszcze nie wiedział, że choć Lizzy skrzętnie ukrywała fakt zamieszkiwania przez niego stodoły przed swoją wnuczką, to jednak miała na tyle długi język, żeby poinformować o tym Brennę, której sekstans już się kalibrował na to, jak wymusić na nim przeprowadzkę. Na tym etapie jeszcze nie wiedział, że choć Morpheus z lubością punktował jego niedostatki w kaligrafii, była to jedna z wielu dróg, aby spłacić dług wobec dawnego przyjaciela, dać szansę jego latorośli na wykorzystanie choć części potencjału zaszytego przed wzrokiem innych. Na tym etapie jeszcze nie wiedział, że Erik dostrzegł w nim szlachetność charakteru, osobę, którą chce się mieć bliżej nie tylko przez wzgląd na fach w rękach.

– Chcesz ją chronić, to zrozumiałe. Moja matka też bardzo niechętnie patrzyła na moje eskapady do Doliny. I w domu zawsze znajdowała się kolejna roślina do dostarczenia, kolejna strefa Kniei, wymagająca eksploracji i opisania, a im głębiej im dalej od miasta tym lepiej. Bezpieczniej. – Opowiadał z prostotą, nieświadomy toksyczności matczynych zachowań, ekstremum, któremu był poddawany. W takich warunkach się wychowywał, to było jego normalnością. Skalą. Zwykle takie opowieści nie podobały się Bee. Widział, że gryzie się zawsze wtedy po języku, jakby chciała coś powiedzieć, skomentować. W jej oczach widział dezaprobatę, a przecież najwidoczniej w Warowni rodzice mieli podobne metody. Możliwe, że rodzice wszędzie byli tacy sami.

Wspomnienie o stabilizacji spochmurzyło mu oblicze. Nerwowo zaczął drapać się po głowie i ramionach, szukając półświadomie rozluźnienia w trudnym dla siebie temacie. Mieli o trudnych tematach nie rozmawiać, a jednak jakoś po locie i teraz w ekspozycji na słońce, było mu łatwiej. Erik zdawał się być delikatny w doborze słów i ocenie jego życia. Erik roztaczał opiekuńczą aurę, której trudno było się jakkolwiek przeciwstawić.

– Nie lubię tego uczucia. W domu nic mi nie brakowało. Żyłem rytmem wyznaczanym przez las. Żyłem tym co las mi dawał. Wszystko było proste, naturalne. A kiedy jestem w Dolinie, od kiedy pamiętam... Wszyscy dookoła punktują mi biedę. Punktują stare ubranie, łaty, punktują zarost i długość włosów. Punktują brak domu, brak narzędzi, brak warsztatów. Brak wykształcenia, brak perspektyw. – mówił coraz ciszej, dotykając dawnej rany, dawnego poczucia niższości, które nie pozwoliło mu na ucieczkę z Norą do Londynu, palącą zazdrość, której nie chciał znać, a która w tamtym czasie zawłaszczała jego duszę dla siebie.

Podciągnął nogi i oparł nagie stopy o ławeczkę na której siedział obok Erika. Objął kolana ramionami ciasno próbując ukryć się przed dyskomfortem, przed wrażliwością stref, które przed nim odsłaniał. – Nie mogę tego zrozumieć i to jest coś, czego najbardziej boję się pośród ludzi, którym nawet nie pasuje mój brak słów. Albo zły dobór słów. – westchnął opierając czoło o kolana domykając zamkniętą figurę. – Kiedy jestem u siebie, wiem i czuję, że mam wszystko czego potrzebuję. Że jestem szczęśliwy. Dolina cały czas mówi mi, że mam nic. Jakbym... jakbym chodził cały czas nagi. To upokarzające i nie wiem jak mogę to zmienić. Każdy zarobiony knut, to wciąż za mało knutów. Galeon, to wciąż za mało, by być kimś. By mieć... zabezpieczenie. Od ilu galeonów jest się kimś? Nie wiem, nikt mi nigdy nie powiedział. Może Ty to wiesz? Nawet jeśli nigdy nie musiałeś się o to martwić... – przekrzywił głowę wraz z pytaniem. Jego oczy były tylko trochę zaczerwienione, gardło tylko trochę zaciśnięte. W głowie mówił sobie, że to przecież nie zostało na skrzyżowaniu, że nie mówi co odebrała mu Knieja. W jego rozumieniu sytuacji godność odbierali mu ludzie, a ich w Kniei nie było ich zbyt wielu.
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#30
22.03.2024, 13:27  ✶  
Chciała dobrze i to był jeden z nielicznych faktów, który faktycznie powstrzymywał Erika przed tym, aby sprowadzić siostrę na ziemię. I wbrew pozorom, pomimo tego, że się przemęczała i zapewne ledwo była w stanie w ciągu dnia przespać kilka godzin, tak dalej osiągała świetne wyniki. Nie zostawiała ludzi w potrzebie i doprowadzała sprawy do końca, bez względu na to, czy dotyczyły one ich wspólnych znajomych, rodziny, pracy czy kwestii Zakonu Feniksa.

Nawet gdyby zdołał ją od tego odsunąć, to nigdy nie znalazłby godnego zastępstwa. Może i bywał arogancki, ale wiedział jedno: nie był Brenną. Ta dziewczyna była jedyna w swoim rodzaju i jeśli miała dalej robić swoje, to musiał ją wspierać pomimo upartych głosów w głowie podpowiadających mu, że powinien ją przykuć do kaloryfera w piwnicy. W przeciwnym wypadku świat stałby się dużo smutniejszym miejscem.

— A ciebie sytuacja koniec końców i tak zmusiła do tego, żeby opuścić las — zwrócił uwagę Erik, mimowolnie porównując Brennę i siebie do Samuela i jego matki. — Gdybyś częściej wychodził z Kniei, teraz miałbyś łatwiej, bo miałbyś lepsze rozeznania z resztą świata. Przynajmniej w skali wioski.

Gdyby odseparował siostrę od każdego potencjalnego źródła ryzyka, to w pewnym momencie i tak by uciekła z tego więzienia. Zwłaszcza że zew działania mógł być potężny, biorąc pod uwagę obecność Śmierciożerców i ich sympatyków w kraju. Teraz gdy faktycznie Brenna była w polu i działała, zdobywała doświadczenie. Narażała się, ale też przyzwyczajała do pewnych schematów, tego, jak wyglądają starcia, czego spodziewać się po przeciwniku. Jeśli dojdzie do jeszcze większej eskalacji... Będzie miała łatwiej. Nieprzyjemna myśl, ale logiczna.

Westchnął cicho. Może gdyby nie świat poza głuszą, gdyby nie Brenna i inne poznane osoby, Samuela faktycznie można było podsumować jakoś dziwaka z lasu, łatwo zaszufladkować i zapomnieć o sprawie. Ale tak nie było. Może i zrobił to wbrew sobie, ale opuścił Knieję i faktycznie wznosił fundamenty nowego życia. O tym jak bardzo tymczasowe miały one być, główny zainteresowany miał się dopiero przekonań, podobnie jak wszystkie dopingujące go w tym osoby. A jednak Erika bolało to, że nie znalazł w wiosce zrozumienia.

— Czysto teoretycznie? — Uniósł pytająco brwi. Westchnął cicho, mając wrażenie, że nie wyświadcza mu tymi słowami zbyt dużej przysługi. — Ponoć stabilizacja finansowa zaczyna się, gdy masz wystarczająco dużo pieniędzy, aby utrzymać swoje lokum i siebie przez trzy miesiące bez wykonywania jakiejkolwiek pracy. To taka poduszka pieniężna, na wypadek, gdyby człowiekowi powinęła się noga.

Czy to chciał od niego usłyszeć? Konkretną liczbę, nawet jeśli sam najpierw musiał przeliczyć dokładną sumę w głowie na podstawie tego, jak obecnie żył? Erik stłumił w sobie westchnienie. Takiej odpowiedzi mógł udzielić komuś, kto miał nieco bardziej wyklarowaną sytuację życiową. Samuel, chociaż zaczepił się w Dolinie Godryka, nie do końca takową miał. I to nie była stricte jego wina. Ciężko było oczekiwać od chłopca z Kniei, że w mig dopasuje się do większej społeczności, skoro przez tyle lat ledwo wyściubił nos za skraj lasu.

— Tyle że... Zrozumienie, ile faktycznie potrzebujesz, przychodzi z czasem, Sam. Pieniądze, cóż... Niby szczęścia nie dają, ale bardzo dużo ułatwiają. Każdy człowiek ma inne priorytety. Jednej sobie tysiąc galeonów wystarczy na ponad pół roku, a ktoś inny rozpuści to w kilka dni lub tygodni. — Ścisnął lekko ramię mężczyzny. — Wiem, że w Kniei było prościej, ale to nie znaczy, że było lepiej. Było po prostu inaczej. Tak jak teraz tutaj jest inaczej. Przywykniesz do tego. Może zajmie ci długo, może krótko, ale uda ci się. Nikt nie oczekuje też, że w ciągu kilku tygodni wszystko sobie poukładasz. Małe kroki, osiągalne cele. Wymiana narzędzi, wyremontowania jakiejś szopy na warsztat. Najpierw wznosisz fundamenty, a potem stawiasz dom.

Może i serce Samuela było w Kniei, ale co rusz wyciągał ręce w stronę większego świata. Bolało go to, że zamiast akceptacji spotkała go szykana. A widział przecież, że jego dusza wyrywa się do innych. Na początku wydawał się mrukiem, niezainteresowanym towarzystwem innych ludzi, a otworzył się szybciej, niż Erik mógłby przewidzieć. Tak nie zachowywał się człowiek, który faktycznie chciał wrócić do swojej samotni przy pierwszej możliwej okazji. Był trochę, jak ryba wyrzucona z wody, która za wszelką cenę chce wrócić do rzeki, bo to jedyne środowisko, jakie zna. Tylko że w tym porównaniu Samuel był rybą, która równie dobrze mogłaby komfortowo żyć na lądzie i poznawać jego tajemnice.

— I nikt nie powinien oceniać czy jesteś kimś na podstawie grubości portfela. Bycie ''kimś'' to nie kwestia bogactwa, ale spełnienia i poczucia własnej wartości. — Akurat tutaj mógł mówić prosto z mostu, a sądząc po komentarzach Samuela na temat stałych bywalców tawerny Lizzy, podejrzewał, kto mógł rzucać w jego stronę podobnymi stwierdzeniami. — Poza tym, z włosami nie jest tak źle. Przynajmniej wiesz, że możesz ja zapuścić i będzie to miało ręce i nogi. — Trącił go lekko ramieniem. — A zarost podobno dodaje powagi.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Samuel McGonagall (10453), Erik Longbottom (10297), Król Likaon (957)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa