11.03.2024, 00:54 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.03.2024, 23:05 przez Samuel McGonagall.)
Skinął głową w milczeniu i obserwował kroki i ruchy Erika z uwaga. Poczucie winy obmywało go jak woda jeziora, wciągało go jak muł z samego dna. Nie ruszał się, nie drgnął nawet, tylko patrzył wielkimi jak talerze błękitnymi oczami. Zapomniał się, ot codziennie przemieniał się w te i wewte, było to dla niego tak naturalne jak oddychanie. Wszelkie problemy również rozwiązywał za pośrednictwem transmutowania się w zwierzę (bo przecież nie bestię) lub... gdy nikt nie patrzył, posiłkował się chimerą, by pomóc sobie zwłaszcza z cięższymi elementami istnienia.
Ale teraz nie potrzeba było siły niedźwiedzich ramion, a łagodności znajomego spojrzenia, kojących słów, dotyku, który koił i zapewniał, że wszystko jest już dobrze.
I było przez chwilę.
Drgnął na brzmienie słów Erika, zapominając jak mężczyzna brzmi choć słyszał przecież jak mówił do Ponuraka. Mantry działały i na niego, ale gdy tylko się poruszył, gdy spróbował podejść bliżej, momentalnie pies zwątpił.
Nie chciał wnikać o powody, nie potrafił niestety rozmawiać ze zwierzętami, nie był pewien czy istniał na to eliksir lub zaklęcie.
– Przepraszam... – wymamrotał, kolejny krok bliżej w zwieńczeniu lekcji "pomyśl zanim coś zrobisz". Odprowadził wzrokiem umykającego psa. – Lubiłem tak bawić się, kiedy chodziliśmy na ryby. Ojciec zwykle siłował się ze mną póki nie... – urwał nagle przestraszony, zdając sobie sprawę z tego co powiedział. Nie wolno było mówić o ojcu. Nigdy. Nikomu. Przemielił przez moment słowa, przemielił uczucia kłębiące się w piersi, które miał zostawić na małym, umownym skrzyżowaniu, a jednak nie... jednak zabrał ich wszystkich ze sobą w sercu. Czasem zapominał jaki był beznadziejny. Czując, że oczy pieką go niekoniecznie od jeziornej wody przemielił jednak kilka słów rozglądając się po tafli spokojnego znów jeziora.
– Gdzie masz tą łódkę? Popływam trochę i em... spotkajmy się na niej ok? Musze to rozruszać... – powiedział, zapytał, przeprosił, błagał. Jego głos migotał jak woda właśnie, drżąc emocją zdecydowanie intensywniejszą, nie mieszczącą się w ramach krótkiego komunikatu.
Ale teraz nie potrzeba było siły niedźwiedzich ramion, a łagodności znajomego spojrzenia, kojących słów, dotyku, który koił i zapewniał, że wszystko jest już dobrze.
I było przez chwilę.
Drgnął na brzmienie słów Erika, zapominając jak mężczyzna brzmi choć słyszał przecież jak mówił do Ponuraka. Mantry działały i na niego, ale gdy tylko się poruszył, gdy spróbował podejść bliżej, momentalnie pies zwątpił.
Nie chciał wnikać o powody, nie potrafił niestety rozmawiać ze zwierzętami, nie był pewien czy istniał na to eliksir lub zaklęcie.
– Przepraszam... – wymamrotał, kolejny krok bliżej w zwieńczeniu lekcji "pomyśl zanim coś zrobisz". Odprowadził wzrokiem umykającego psa. – Lubiłem tak bawić się, kiedy chodziliśmy na ryby. Ojciec zwykle siłował się ze mną póki nie... – urwał nagle przestraszony, zdając sobie sprawę z tego co powiedział. Nie wolno było mówić o ojcu. Nigdy. Nikomu. Przemielił przez moment słowa, przemielił uczucia kłębiące się w piersi, które miał zostawić na małym, umownym skrzyżowaniu, a jednak nie... jednak zabrał ich wszystkich ze sobą w sercu. Czasem zapominał jaki był beznadziejny. Czując, że oczy pieką go niekoniecznie od jeziornej wody przemielił jednak kilka słów rozglądając się po tafli spokojnego znów jeziora.
– Gdzie masz tą łódkę? Popływam trochę i em... spotkajmy się na niej ok? Musze to rozruszać... – powiedział, zapytał, przeprosił, błagał. Jego głos migotał jak woda właśnie, drżąc emocją zdecydowanie intensywniejszą, nie mieszczącą się w ramach krótkiego komunikatu.
Rzut PO 1d100 - 15
Akcja nieudana
Akcja nieudana