• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[05.07.72|Jeziro]Nie ma ryby bez ości, ni człowieka bez złości

[05.07.72|Jeziro]Nie ma ryby bez ości, ni człowieka bez złości
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#31
26.03.2024, 10:58  ✶  
W Samuelu trwała wewnętrzna wojna, która tylko nasilała się podczas rozmowy z Erikiem, ale nie tylko. Każdy dzień, każda interakcja przynosiła mu pakietu nowych bodźców i przemyśleń, torpedujących zakorzenione głęboko przekonania.

Jego rodzice, choć od lat już nieobecni, wciąż mieli intensywny na niego wpływ, słowa – zwłaszcza matki – dudniły w jasnej głowie. Wewnętrznie sprzeczne, kopiowane własne lęki i uprzedzenia zafundowały Samuelowi zabetonowane poczucie niższości wobec ludzi, którymi to on powinien gardzić. Być może wszyscy byli skazani na popełnianie błędów swoich rodziców, w końcu Berenika też uciekła od społeczeństwa, zamiast znaleźć sobie w nim miejsce choćby pazurami wyszarpane.

– Adaptacja jest niezbędnym elementem przetrwania. W skali natury jednak dotyczy to kolejnych pokoleń, nie jednego życia. Choć drzewa, drzewa sobie jakoś radzą. Chciałeś kiedyś być drzewem Erik? Bardzo zazdroszczę Greengrassom, że mogą rozmawiać z drzewami, sam kilka razy próbowałem transmutować swoją dłoń czy stopę w korzenie i sięgnąć podziemnych grzybni, żeby móc z nimi rozmawiać. Na razie wychodzi mi lekka zmiana koloru skóry, trochę jakbym miał korę – tym razem skupił się na swoim przedramieniu – ...chociaż nie jestem pewien, czy to nie jest jednak niedźwiedzie futro, które przebija przez skórę. – dodał w zamyśleniu. Świat chimery był zdecydowanie prostszy niż świat galeonów. No ale w sumie rozmawiali o złotych krążkach czyż nie?

– Nie wiem ile mam pieniędzy. Ile to znaczy przeżyć trzy miesiące. Drzewa uginają się od owoców, moje kozy dają mi mleko, Corgi co jakiś czas znosi jaja. No i ostatnio Lizzy nie daje mi chodzić głodnym, nie wiem... Nie rozumiem, czemu jest dla mnie taka dobra. – burknął, wiedząc wciąż więcej o cyklu rozmnażania grzybów niż ludzkiej naturze. Umilkł na chwile trawiąc wciąż to, co Erik mu powiedział, przeżuwając je jak koza o czterech żołądkach, która dla lepszego trawienia regularnie wymiotowała z pierwszego z nich i przeżuwała jeszcze raz.

– Myślisz, że jesteś kimś? – zapytał nieoczekiwanie odwracając twierdzenie, które Erik poddał mu pod rozwagę. Nie brzmiało to złośliwie, ani cynicznie, Samuel był biegunowo odległy od tego typu uczuć. Pytał szczerze, w otwartości dziecka, które trochę późno miało okazję poznać otaczający je świat i wszystko wzbudzało w nim zadziwienie.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#32
28.03.2024, 22:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 28.03.2024, 22:52 przez Erik Longbottom.)  
— Obawiam się, że nie mam zbyt wiele wspólnego z drzewami — przyznał zmieszany nieco pytaniem Samuela. Spojrzał na niego kwaśno, gdy ten wspomniał o swoich próbach transmutowania kończyn w korzenie. — Naprawdę lubisz być blisko natury, co?

Może w tym leżał główny problem? Sam nie znał jeszcze zbyt dobrze realiów świata, w którym się odnalazł, więc sytuacje, jakie go spotykały, automatycznie przyrównywał do życia w lesie. A jednak samowystarczalne życie w drewnianej chacie z matką czy zwierzętami jako jedynymi towarzyszami znacznie różniło się od codziennego funkcjonowania w Dolinie, czy w Londynie. Na jego miejscu pewnie też by zwariował, gdyby nieoczekiwanie trafiłby do wielkiego miasta.

— Stawiałbym na twój urok osobisty. A może po prostu ma do ciebie słabość? — Uniósł lekko brew, uśmiechając się żartobliwie. Zaraz jednak spoważniał, gdy doszedł do wniosku, że chce jeszcze dorzucić kilka słów od siebie. — Roztaczasz bardzo nietypową... aurę. — Ściągnął brwi. Nie mówił o standardowych aurach, jakie mogli dostrzegać czarodzieje obdarzeni ponadprzeciętną wnikliwością przez magię trzeciego oka, a bardziej o atmosferze, jaką ktoś wnosił swoją obecnością. — Tak jakbyś nosił ze sobą część głuszy, teką surowość i pierwotność. Niektórzy mogą uważać to za bardzo intrygujące.

Ciekawiło go, co by się stało, gdyby nie spędzał każdej pełni w swojej kryjówce, a zamiast tego hasał jako wilkołak po lasach. Jak jego dzikie alter-ego zareagowałoby na Samuela-niedźwiedzia? Może animagia i likantropia mimowolnie przyciągały się do siebie i dlatego stopniowo łapali coraz lepszy kontakt? Może dlatego Erik nie bał się niedźwiedzia drzemiącego pod skórą stolarza z głuszy?

— Ja? — rzucił Erik, a jego głos nabrał większej powagi. Zsunął nogi z krawędzi łodzi, przybierając postawę bardziej odpowiednią do prowadzenia takich rozmów. Wyprostował się, patrząc w dal, na odległy brzeg jeziora, jakby tam szukał odpowiedzi, których nie mógł znaleźć w sobie. — Dla tych, którzy lubią szufladkować, jestem pewnie ''kimś''. Znana rodzina, majątek rodowy, praca w Ministerstwie i kontakty w gazetach czy znajomości w towarzystwie. Wpisuję się w ich oczekiwania, czy tego chcę, czy nie. — Nie była to w stu procentach szczera odpowiedź. Owszem, była prawdziwa, ale nie mówiła za wiele o tym, co Erik sądził o sobie samym. Westchnął przeciągle. — Ale to tylko fragment obrazu. Pochlebny, ale nie do końca autentyczny.

Był ''kimś'' w oczach społeczeństwa, rozpoznawalnym, cenionym w towarzystwie, ale nawet ci, którzy go otaczali, nie zawsze znali go naprawdę. Ich opinie kształtowały się na podstawie powierzchownych rozmów, uroczystych przyjęć i artykułów w gazetach. Ta wersja Longbottoma była wyidealizowana, wykalkulowana i skrojona na miarę publicznych oczekiwań. Szczera jedynie w granicach, które pozwalały mu zachować twarz w obliczu świata. A wystarczyłoby zaledwie parę niepochlebnych informacji na jego temat, aby na obrazie pojawiły się rysy, odstraszając część towarzystwa.

— Lubię siebie, przeważnie. — Mówił z lekkim uśmiechem, który ledwo zaznaczył się na jego twarzy. — Nie mam wszystkiego, czego pragnę od życia, ale zachowuję nadzieję. Może kiedyś mi się uda, może nie. Ale każdy mały krok teoretycznie przybliża mnie do celu. Poza tym ponoć podróż ma większe znaczenie, niż ostateczny cel.

Zamilkł na moment, dając sobie chwilę na refleksję.

— A czy ty siebie lubisz, Sam? — spytał cicho, przekrzywiając głowę, aby lepiej widzieć twarz swojego towarzysza. — To jest ważne. Życie w zgodzie ze sobą, przynajmniej w tych najważniejszych sprawach. Ludzie mogą oceniać, ale nie znają całego ciebie. A więc tylko ty możesz sobie odpowiedzieć na pytanie, czy czegoś faktycznie ci brakuje, czy chcesz coś zmienić i czy jesteś kimś.

Trudno było mu wyobrazić sobie, jak dokładnie wyglądało życie Samuela w Kniei. Podejrzewał, że magia sporo ułatwiała, nawet jeśli stolarz zdawał się zafiksowany na punkcie tego, aby wykonywać najróżniejsze prace manualnie. Chciał mu pomóc, żeby żyło mu się lepiej po przeniesieniu do Doliny Godryka, jednak brakowało mu czasem pełnego kontekstu całej sytuacji. Za krótko się znali, a nie chciał też wyciągać informacji z Sama wbrew jego woli.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#33
04.04.2024, 12:49  ✶  
– Jestem bardzo. – odpowiedział z prostotą, nie zakładając złej woli, ani żadnego podtekstu ukrytego za tym pytaniem. – Las to mój dom i rodzina. W Kniei czuje się zawsze bezpiecznie, a najgorszy okres mojego życia był wtedy kiedy otrzymałem list do szkoły. – uciekł wzrokiem od Erika, obiecał nie wracać do przeszłości, pozostawić ją na rozstaju dróg, ale przecież to nie było złe wspomnienie. Chyba. – Moi rodzice kłócili się godzinami myśląc że śpię, ale potem kiedy okazało się że mogę zostać w domu... – mimowolnie uśmiechnął się na wspomnienie tamtego okresu. Ciężko pracował, dużo się uczył i przez kilka lat byli po prostu szczęśliwi. Do czasu aż ojciec nie zachorował... – Tam wszystko jest proste. Nikt Cię nie ocenia. Nie czujesz się gorszy od futrzastych braci i zielonej kolebki rosnącej ku niebu. Po prostu żyjesz i tęsknię za tym i boję się, że nigdy nie odzyskam tego stanu, w którym jestem w Dolinie tylko przelotem, a potem mogę spokojnie odpocząć słuchając świergotników i beczenia Białki. Zjeść ser, napić się mleka i zasnąć z myślą, że każdy dzień będzie wyglądał rozkosznie podobnie, choć zawsze, zawsze jest coś do roboty. – Choć było wiele rzeczy i wiele ludzi, którzy wrastali niespiesznie w żywot Samuela, ten kiedy o tym myślał świadomie, zdawał się tego nie zauważać, zbyt mocno ukorzeniony w przeszłości, pomimo młodego wieku. Próżno było szukać w nim ciekawości świata, chęci do przygód, ani krztyny buntu. Było to na swój sposób niepokojące.

– Aura? Potrafisz ją czytać? Uczyłem się o takich ludziach kiedyś, ale nie sądziłem że jest to możliwe! Podobnie jak wróżenie, brzmi jak bajka, moja mama bardzo negatywnie się o tym wypowiadałam. – dodał dla własnego usprawiedliwienia, lecz chwilę potem umilkł zażenowany komplementem, tym że ktoś mógłby o nim pomyśleć, ze jest intrygujący. To brzmiało jak coś złego, chociaż ton Erika sugerował, że wcale takie nie jest. Sam nie rozumiał tej zależności: – Bee nazywa to klątwą, to że mam Knieje w sobie i ona czasem jest zazdrosna i...no... kiedy bardzo się na mnie gniewa, to wtedy drzewa i pędy próbują mnie ochronić, ale też robią krzywdę ludziom naokoło. Chyba... chyba że nie to miałeś na myśli? – zmarszczył czoło w zamyśleniu, bo może gdzieś mu coś umknęło, a język w kredycie zaufania pognał te dwa zdania do przodu.

Dalej nie było lepiej... Od tych wszystkich analiz czuł, że zaczyna go boleć głowa:
– Nie wiem czy się lubię... Normalnie bym Ci powiedział, że tak, ale w moim normalnie pewnie nigdy nie mielibyśmy okazji porozmawiać tak o, tak tutaj... Więc teraz mogę Ci powiedzieć, że raczej nie? Zbyt często pojawiają się chwile gdy widzę, że nie mam nic drugiej osobie do zaoferowania i czuje się gorzej niż źle. Kiedyś... przed laty to mnie pochłonęło na długie ciężkie miesiące. Ja... ha, teraz to zabrzmi śmiesznie, ale to w sumie była trochę Twoja wina wiesz? Bo zobaczyłem Cię z kimś i pomyślałem, że nigdy nie będę taki wspaniały jak dziedzic Longobtomów. Nigdy nikt nie spojrzy na mnie tak jak ludzie patrzą na Ciebie, bo masz wszystko. Może to być niewygodne, możesz narzekać, że to nie jest autentyczne, ale cieszysz się bogactwem, sympatią i uznaniem. Ja... jestem nikim. Ze mną można pójść tylko na wrzosowiska, popatrzeć na las, na niebo, można mnie poprosić żebym ściął trawę, czy naprawił płot. – miał nie mówić. Ale Erik miał w sobie coś takiego, że nie sposób było przerwać. Przyjdzie czas na refleksję i zażenowanie sobą. Z drugiej strony nigdy nikomu tego nie powiedział a rzecz doskwierała mu bardzo, zwłaszcza teraz, zwłaszcza gdy siedzieli na łódce, z dala od całego świata, oderwani od tego kim byli naprawdę, a jednocześnie tak mocno w tym osadzeni. Samuel czuł że piecze go twarz, odwrócił się od Erika, by sięgnąć po wyschniętą w lipcowym słońcu koszulę i naciągnąć ją na pierś, by znaleźć jakikolwiek komfort, który nie byłby ucieczką. – Wtedy wystarczyło uciec, przestać pojawiać się w Dolinie. Bolało, ale przeszło. Ale teraz... No jest ciężko, co mam Ci powiedzieć więcej. – miał nie mówić, ale mówił, ganiąc się w duchu za niesłowność.

– To głupie, przeraszam, nie chce zepsuć Ci dnia wolnego, może... może pokażesz mi co i jak z tymi rybami? W końcu po to tu jesteśmy, prawda? – rzucił nagle, próbując znaleźć jakiś ratunek, choć wciąż bojąc się choćby spojrzeć na rozmówce. Bojąc się oceny. Pogardliwego spojrzenia dla słabości, jakim zwykle obdarzała go matka w takich chwilach. Albo gorzej... litością, która była jeszcze gorszym ciosem. I gdyby Erik widział rzeczywiście aury, to mógłby zobaczyć soczysty zielony liść otaczający młodego chłopaka, który stopniowo i coraz bardziej pokrywał się szarym szronem wycofania.

viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#34
07.04.2024, 00:51  ✶  
Większym zdziwieniem było dla Erika to, że Samuel otrzymał list z Hogwartu niż to, z jakim uczuciem opowiadał do Kniei. Oczywiście, jakby się tak nad tym zastanowić, to nie było w tym nic dziwnego; Sam był magicznym dzieckiem, a Ministerstwo Magii miało swoje sposoby, aby do takowych dotrzeć, chociażby za pośrednictwem listów. Mimo to na podstawie dotychczasowych opowieści na temat życia Kniei odnosił wrażenia, że za młodu poniekąd funkcjonował kompletnie poza systemem. Czyżby Sam i jego rodzina byli owiani dużo grubszym płaszczykiem tajemnicy, niż z początku można było podejrzewać?

Nie skomentował wzmianki o kłótni rodziców, chociaż zdecydowanie jej nie zlekceważył. Najwyraźniej kwestia tego, gdzie Sam powinien spędzić swoją młodość, była dla jego matki i ojca kwestią sporną, o którą warto było wykłócać się w środku nocy. Nie potrafił jednak domyślić się, z czego mogło to wynikać. Za mało rzetelnych informacji i sprawdzonych faktów, a za dużo sugestii, kreatywnych dopowiedzeń i pół-prawd, które mogły okazać się fałszywe i nijak związane z rzeczywistością.

— To bardzo... odświeżające — przyznał z krzywym wyrazem twarzy, nie potrafiąc znaleźć lepszego słowa, które oddałoby potok jego myśli. — Chyba nie spotkałem jak dotąd kogoś takiego jak ty. To znaczy... Znam ludzi, którzy uwielbiają naturę, życie na wsi, gdzie czas płynie wolniej, ale to coś innego. Większość z nich dalej zachowuje więź z miastem i wszystkim, co się z nim kojarzy. — Zamilkł na moment. — Jesteś takim... ucieleśnieniem beztroski związanej z naturą.

A jednak nawet ten wywód nie do końca oddawał w pełni Samuela takim, jakim widział go Erik. Wydawał się oderwany od szarej rzeczywistości, w jakiej przyszło żyć Erikowi w związku z pracą w Ministerstwie Magii i całym tym bagnie związanym ze Śmierciożercami i uformowaniem Zakonu Feniksa. Podczas gdy rodzeństwo Longbottomów stało po szyję w kłopotach, Samuel egzystował gdzieś poza tym. To było zaskakujące. Bardzo zaskakujące, bo Erik spodziewał się, że toczący się konflikt każdego w jakiś sposób dotknął. A Sama najwidoczniej ominął, nie licząc tego, że przez Czarnego Pana musiał opuścić Knieję.

— Oh, nie! — zaprzeczył kategorycznie. Trzecie Oko okazało się na tyle łaskawe, że akurat jego ominęło przy rozdzielaniu swych darów między poszczególnych członków rodziny. Wystarczyło, że Brenna i Morfeusz musieli mierzyć się ze swoimi przekleństwami. — Nie taką aurę miałem na myśli. Nie umiem ich odczytywać, to zupełnie nie moja działka. Chodziło mi bardziej o to, że wnosisz bardzo konkretną atmosferę do rozmowy czy do pomieszczenia przez samo zjawienie się w nim. — Zamilkł na moment. — Las... Często bywa o ciebie zazdrosny?

Uśmiechnął się lekko, starając się zignorować, jak dziwnie brzmiało to pytanie. Knieja się na ciebie... gniewa?, powtórzył po nim bezgłośnie, w pierwszej chwili nie rozumiejąc, o co chodzi. Szybko jednak zestawił ze sobą takie słowa jak Brenna, klątwa, drzewa, pędy oraz ludzka krzywda. Brzmiało jak klątwa oparta na magii żywiołów. Mimowolnie skrzywił się na wspomnienie z Beltane, gdy natrafili na kapłana kowenu, którego spontanicznie otuliły płomienie. Poza tym czyż partnerka Brenny z Brygady Uderzeniowej nie cierpiała na podobne schorzenie?

Otworzył usta, aby przerwać koledze wpół zdania, jednak wtedy w monologu Sama padła wzmianka o jego osobie i to skutecznie zasznurowało mu usta. Jego policzki pokryły się intensywną czerwienią, gdy jego towarzysz zaczął opowiadać, jakie to wrażenie wywarł na nim przed paroma laty. Po raz pierwszy od dawna nie wiedział co powiedzieć i czuł się kompletnie zagubiony. Czy powinien czuć się winny? Jeszcze przed paroma tygodniami, pewnie nawet nie rozpoznałby go na ulicy, a wątpił, aby w przeszłości odbyli jakąkolwiek dłuższą rozmowę. Nie chciał też zaprzeczać. Z jakiegoś uznał, że gdyby to zrobił, byłoby to jak okazanie braku szacunku swemu rozmówcy.

— Mam nadzieję, że wypowiedzenie tego wszystkiego na głos pomogło — rzucił cicho, w porę gryząc się w język, zanim wypowiedział pozbawione większego znaczenia ''przepraszam''.

Chrząknął, kiwając przy tym parę razy głową, gdy Samuel zaproponował, aby przeszli do wędkowania. Tak, wyśmienity pomysł. Erik podniósł się powoli z miejsca, aby sięgnąć po łódki. Następne kilka minut spędził na tłumaczeniach, jak poprawnie trzymać wędkę, jak zarzucić przynętę i jak operować miniaturową korbką. Słowa Longbottoma wypełnione były wstawkami takimi jak ''chyba'', ''moim zdaniem'', ''z tego, co wiem'', ewidentnie wskazując na to, że mężczyzna nie był zbyt doświadczony i operował na ograniczonej wiedzy, jaką zdobył z nielicznych wypraw wędkarskich. Ale kto wie, może uczeń szybko przewyższy swojego ''mistrza''?


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
Czarodziejska legenda
this howl...
isn't from a dog
wilkołak; mitologiczny władca tronu Arkadii; założyciel kultu Zeusa Lykajosa; zabił własnego syna i pomieszał jego ciało z mięsem zwierząt ofiarnych, a następnie podał do jedzenia bogom; za ten czyn spadła na niego klątwa likantropii

Król Likaon
#35
07.04.2024, 00:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.04.2024, 12:53 przez Król Likaon.)  
Wykonaj rzut [ roll = 1d100 ] (bez spacji) i zinterpretuj wynik zgodnie z poniższą rozpiską. Jeśli rzut wspomina o zwiększonym zainteresowaniu ze strony ryb, możesz założyć, że efekty dobrego rzutu zostaną zauważone przez postacie dopiero w następnej turze (żeby nie było, że ryby się za szybko zleciały xDD).

1 - 20: Nie trafiasz zbyt precyzyjnie. Przynęta wylądowała za blisko łódki, a ryby w ogóle się nią nie zainteresowały.

21 - 40: Rzucasz... poprawnie. Przynęta wylądowała w odpowiedniej odległości, ale ryby były nieco nieufne. Musisz delikatnie ruszać przynętą, aby przyciągnąć ich uwagę.

41 - 60: Ach, cóż za gracja! Przynęta ląduje w dosyć... Standardowym miejscu. Ryby może się zainteresują, a może i nie zainteresują. Możesz zastosować rzut [ roll = TakNie ], aby sprawdzić, czy w nadchodzącej kolejce cokolwiek zjawi się przy twojej przynęcie.

61 - 80: Świetny rzut. Przynęta ląduje w całkiem niezłym miejscu. Pierwsza ryba podpłynęła do niej dosyć szybko, jednak równie prędko... zacięła się. Musisz ostrożnie kontrolować wędkę, aby nie zerwać żyłki. Rzuć na swoją Percepcję, aby sprawdzić, czy utrzymasz kontrolę nad wędką.

81 - 99:: Rzucasz jak doświadczony wędkarz! Przynęta wylądowała w miejscu, gdzie tylko wytrawny znawca byłby w stanie ją zarzucić. Połów będzie nadzwyczaj udany.

100: Wykonujesz rzut wędką godny największych legend kręgów wędkarskich. Przynęta wylądowała w idealnym miejscu, a niedługo później podpływa do niej niezwykle rzadka i piękna rybka, która zdaje się mienić wszystkimi kolorami tęczy.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#36
11.04.2024, 11:10  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 11.04.2024, 11:12 przez Samuel McGonagall.)  
– Ja... em... wiesz, no nie nazwałbym tego beztroską. W sensie, po prostu życie w Kniei jest inne i ma inne zmartwienia, chociaż... No może rzeczywiście jest prostsze. Myślisz o tym co zjesz, czego się napijesz, masz kilka zwierząt którymi opiekujesz się cały czas, lub takie poranione poznajdowane w głuszy, którymi opiekujesz się od czasu do czasu. Dni mijają, miesiące mijają, lata mijają... Znasz każdy kąt, każde drzewo, cieszysz się z tego co wzrasta, płaczesz za tym co odchodzi... Aż pewnego dnia odkrywasz, że w lesie tak na prawdę nic nie odchodzi. – zamyślił się, a jego wzrok bez pudła uciekł w kierunku Kniei. Zupełnie tak, jakby zawsze wiedział gdzie ona jest, jakby był igłą kompasu kierującą swoje ostrze w jedyną słuszną stronę. To co opisywał mogło nieść ze sobą niewinność raju, tego momentu przed zjedzeniem jabłka, momentu w którym wszystko żyło w boskiej harmonii. Czy Erik dałby wiarę, że dzieli ich tylko pięć lat? Przecież mimo rzemieślniczego fachu i spracowanych rąk, Sam był tak odległy w swoim pustelniczym życiu od zmartwień "dorosłych", jak to tylko było możliwe.

– Wszystko co umrze, daje życie innym w lesie. Nawet upadłe drzewo, którego soki oddawane są ziemi, pozostaje domem dla wielu, wielu istnień. Nawet plaga, która czasem nawiedza fragmenty lasu, daje w ten sposób miejsce nowemu życiu. Bo życie zawsze znajdzie drogę.– tu już nie mówił swoimi słowami, ale tymi, które czytane mu były, a które potem sam czytał z książek swojego dziadka Roberta McGonagalla Juniora. Był w Samuelu też taki spokój osoby, która pogodzona jest z tym kręgiem, dla której śmierć była po prostu jakimś etapem. Forma przechodziła w kolejną formę. Czasem było mu przykro, czasem tęsknił, ale przecież jego rodzice oddali swoje ciała i dusze Kniei, tak jak on kiedyś zrobi tak samo. Pokiwał głową w zamyśleniu, otulając swoją tęsknotę ciepłym wewnętrznym kocem. Ów tęsknota była wysłuchana spokojna, ciało dostatecznie zmęczone lotem i pływaniem, żeby nie poddawać się emocjom, które zdarzały się przy tej okazji. Pozostał tylko spokój.

– Widzisz i ja na przykład nie jestem w stanie pojąć jak ludzie, jak wy, jak Ty! – no bo przecież i o Eriku mówił, skoro wszyscy czyli więź z miastem – jak to możliwe, żeby ktoś czuł, że jego dusza należy się miastu. – skrzywił się z obrzydzeniem, zupełnie podobnie jak wielu, wielu mieszczuchów krzywiło się na myśl o robactwie pełzającym wśród mchów, o obślizgłych grzybach w które czasem można było wsadzić nieopatrzne palce opierając się o pień drzewa, albo o brudzie, wszechobecnym brudzie, który lepił się do ciała i ubrań. Samuel z taką samą "miłością" myślał o mieście. – W Londynie byłem tylko raz. – przyznał bez większych oporów – Kiedy musiałem kupić różdżkę i rzeczy do szkoły. To było... najbardziej przerażające miejsce jakie widziałem w swoim życiu. Pozbawione zieleni, ze smrodem, który wdzierał się w nos i sprawiał, że człowiek gubił własne kroki w tym parszywym labiryncie kamiennych ścian. Z tymi wszystkimi ludźmi, tak blisko, tak...– wzdrygnął się gubiąc słowa, nie wiedząc jak opisać własną reakcję na ciasnotę i dyskomfort, który niosły mu tłumy. – No i w końcu tam Knieja pierwszy raz, wiesz no... ech, bałem się, że mama będzie mieć przeze mnie problemy, ja... zniszczyłem chyba komuś dom i... – urwał z nieobecnym wzrokiem obserwując przestrzeń przed sobą. Jezioro, spokojna ton jeziora... Jakież to było kojące. Jak ktokolwiek mógł woleć miasto nad ciszę i spokój godrykowej ziemi.

Potarł dłońmi kilkukrotnie swoje włosy, swoją głowę, próbując odrzucić trudne wspomnienia. – Nigdy tam nie wrócę. Raz, raz jeden w życiu chciałem spróbować, ale... To się bardzo źle skończyło, więc nie wiem, może dla mnie Londyn to przeklęte miejsce, tak samo jak dla wielu to Knieja jest przeklęta? – zapytał.

– Ach taka aura, to jest aura? Na prawdę? Nigdy się nad tym nie zastanawiałem. Jedna pani powiedziała mi, że przed robotą powinienem się umyć, bo śmierdzę swoimi kozami. Ha, to pewnie dlatego, że.. no... cóż, ja wolę zapach kóz czy koni, od tych kręcących w nos smrodów, wód, którymi skrapiają się co bogatsi kupcy. Czy... no, czy wy. – oblizał wargi w nerwowym geście, w końcu nie chciał obrażać Erika, a jednak, mimo tego, że dziś byli rybakami, co jakiś czas jak pieśń kukułki wracała do niego myśl o przepaści, która jest między nimi. – W każdym razie najgorzej było jak byłem dzieckiem. Potrafiłem śnić i... no... mm... psuć dom. Ale mama znalazła jakieś eliksiry, jakieś em... te no... kadzidełka? One pomogły mi spać bez snów, a potem nauczyłem się, że jako zwierzę łatwiej mi to jakoś rozchodzić. Ja myślę że Knieja wie, może... może chciałaby, żebym został już niedźwiedziem i tak jak matka oddał jej nie tylko duszę, ale też ciało? – zamyślił się mówiąc o tym z absolutnym spokojem osoby, która najwidoczniej nie widzi nic złego w tej opcji. W opcji zamiany w zwierzę na zawsze, porzucenie swojego człowieczeństwa tylko dlatego, że las został postawiony mu na ołtarzu jako bóstwo, któremu należy oddawać cześć.

Erik tak na niego działał, jeleń, obrońca, charyzmatyczny łagodny przewodnik, rozwiązywał mu język bardziej niż by tego sobie życzył. Ale też był to język, który nie nawykł do kłamstwa. Niewinność czasem potrafiła boleć.
– Nie. Wcale mi nie pomogło. Ale to nic ja... ja po prostu chciałbym wrócić. Kiedy jestem u siebie te myśli nawet przez moment nie przychodzą mi do głowy. – przyznał naciągając spodnie. Lipcowe słońce robiło swoje i w sumie teraz jego ubranie absolutnie nie było mokre i zimne, ale wręcz przeciwnie – przyjemnie nagrzane. Też już absolutnie nie dziwił poziom spłowienia, jeśli Samuel tak często kąpał się w całym swoim przyodziewku bo "nie mógł wytrzymać".

A potem zajęli się tym, po co tu przyszli i chłopak z ulgą przyjął tłumaczenia. W końcu gdy zasiedli do łowów, odetchnął głęboko, próbując poukładać sobie w głowie te wszystkie instrukcje. To było jak z robieniem w drewnie. Pierwej zawsze wychodzą bohomazki a tylko praktyka i praktyka i jeszcze raz praktyka sprawią, że człowiekowi zacznie coś wychodzić. Będzie wtedy myślał o tym, że to instynktownie, tymczasem tak na prawdę będzie to efekt wielu godzin uczenia się tego instynktu. Sam miał w sobie bardzo dużo pokory do tego procesu. To zabawne, jak mimo oderwania od społeczności posiadał wiele predyspozycji by być dobrym, wyrozumiałym acz wymagającym nauczycielem. Gdyby tylko jego losy potoczyły się inaczej...

– No mam nadzieję, że nie złapiemy syreny. – mruknął pod nosem w rozbawieniu i w sumie buzia już mu się dalej nie zamykała. Był osobą, która przez lata tęskniła za rozmową nie zdając sobie z tego sprawę i teraz w końcu gdy trafiła na kogoś kto tak intensywnie potrafił słuchać, słowa wyciekały z ust strugą. – Bo kilka dni temu w sumie pan Morpheus poprosił mnie o pomoc, bo w jeziorze ponoć był potwór, który podtapiał ludzi. Niby syrena, a przecież wiadomo, że one bardziej w morzu prawda? A tu woda słodka, syren nikt nigdy nie widział, więc skąd niby ten pomysł. Jak go zobaczyłem pierwszy raz podczas tego spotkania, znaczy nie pierwszy bo tam już kojarzyłem go wcześniej w końcu to wuj Bee, no i Twój przecież też, no nie ważne w każdym razie jak go zobaczyłem na plaży to pomyślałem sobie "no pewnie się podtopił biedaczyna, nienawykły do wody czy coś, wiadomo jak działają wodorosty czasem można się ich przestraszyć", ale...– tu był ten krótki moment na głęboki wdech bo to nie koniec opowieści, ale z drugiej strony też za bardzo końca nie było widać. –... dał mi w końcu swoje wspomnienie. Muszę przyznać, że to szalenie dziwne uczucie tak być w czyjejś głowie i patrzeć jej oczami, moja mama czasem tak robiła, zwłaszcza jak uczyła mnie animagi, bo to jednak pomagało poczuć tę przemianę zanim się ją samemu zrobiło, przepływ magii, podejście do własnej materii... emm... w każdym razie w tym wspomnieniu okazało się rzeczywiście, że to nie on a jakiś młody przyjaciel, chyba chłopak nie wiem? Znajomy, o może to jest to słowo którego on użył, w każdym razie no to on był wciągany i rzeczywiście jakby tam były ręce, zadrapania też się zgadzały. I nie wiem. Przeszukałem jezioro, oj dużo było tego pływania i nic nie znalazłem. Dziwne prawda? A Ty słyszałeś o tym, żeby tu były syreny? – odwrócił się na moment do Erika, a potem zupełnie jakby wszystkie rady dotyczące łowienia porządnie osiadły, popatrzył się na wędkę i zarzucił...

Rzut 1d100 - 71


edit: dorzucam percepcje zgodnie z intrukcją obsługi

Rzut N 1d100 - 94
Sukces!
viscount of empathy
show me the most damaged
parts of your soul,
and I will show you
how it still shines like gold
wiecznie zamyślony wyraz twarzy; złote obwódki wokół źrenic; zielone oczy; ciemnobrązowe włosy; gęste brwi; parodniowy zarost; słuszny wzrost 192 cm; wyraźnie zarysowana muskulatura; blizna na lewym boku po oparzeniu; dźwięczny głos; dobra dykcja; praworęczny

Erik Longbottom
#37
12.04.2024, 19:18  ✶  
Longbottom miał poniekąd trudność z zaakceptowaniem śmierci jako takiej. Chociaż stykał się z nią na co dzień w pracy przy co bardziej tragicznych wezwaniach i wypełnianiu niebezpiecznych obowiązków służbowych, tak dorastając w rodzinie pełnej stróżów prawa, przywykł poniekąd do tego, że śmierć była jednym z wielu niebezpieczeństw, z rodzaju tych, jakich można było uniknąć, jeśli stosowało się odpowiednie zabezpieczenia.

Poza tym starał się myśleć pozytywnie i stanowić przeciwwagę dla siostry, która w ostatnich latach zaczęła wszędzie dostrzegać ryzyko. Ktoś musiał podtrzymywać płomień nadziei na to, że nie dojdzie do jakiejś wielkiej tragedii. Beltane i śmierć Derwina stłumiły ten płomień, jednak ten nie zgasł kompletnie. Po prostu dawał mniej ciepła. Mimo to, Erik czuł sprzeciw wobec śmierci. Przynajmniej tej nienaturalnej, która w jego oczach nie uchodziła za prawdziwy element cyklu życia, a raczej jego zaburzenie.

— Natura tak działa, bo w idealnych warunkach nie ma tam żadnych obcych elementów. Nic nie zaburza naturalnych procesów — stwierdził, wzruszając lekko ramionami, woląc nie dzielić się bardziej dogłębnie swoimi przemyśleniami na ten temat. — A miasto jest poniekąd jak las — odparował ze spokojem, słuchając z uwagą Sama. — Tylko taki, gdzie zamiast dzikich zwierząt masz innych ludzi, zamiast drzew budynki, a zamiast szlaków leśnych wybrukowane drogi.

Zmarszczył czoło, słysząc o zniszczonym domu w Londynie. Przechylił lekko głowę, przyglądając się z zaciekawieniem swojemu rozmówcy. Czy w Samie faktycznie drzemała taka siła, a może tylko trauma z młodości uwydatniała jakiś drobny incydent?

— Osobiście wątpię w to, aby Knieja miała aż tak dużą świadomość — stwierdził powoli, ostrożnie ważąc każde słowo. Miał wrażenie, że wchodził na bardzo niestabilny grunt. Zupełnie jakby nagle zaczął rozmawiać z kapłankami kowenu o Matce. Czyżby Samuel darzył las podobną czcią? — Bo w takim razie co z ludźmi, którzy też cierpią na tę przypadłość, a nie mieszkają w okolicy? — Uniósł lekko brwi. — Knieja też do nich woła z daleka?

Powoli zaczynał się martwić. Dotychczasowe zmierzenia mężczyzny sprawiały, że przyłapywał się na tym, że nie bardzo wiedział, jak odnieść się do nietypowej relacji Samuela z Knieją. To nie był tylko szacunek i uwielbienie natury. Wyglądało to na coś dużo głębszego, a może wręcz zakrawało na lekką obsesję? Te próby transmutowania swoich rąk w korzenie drzew, rozmawianie z krzewami, a teraz jeszcze przekonanie, że las oczekiwał od niego, że raz na zawsze zmieni się w niedźwiedzia i poświęci się naturze? Niepokoiło go to.

— I zostać tam? — spytał z nutą żalu w głosie. — Wiem, że preferujesz Knieję i swój dotychczasowy dom, ale powrót tam też nie odcina ci drogi do tego, aby częściej bywać w Dolinie. Albo nawet w Warowni. — Uśmiechnął się minimalnie. — Będziesz u nas mile widziany, bez względu na to, co zdecydujesz.

Uważał, że skonfrontowanie Księcia Kniei z realiami Doliny było dosyć ważne, ale nie czuł się jeszcze na tyle pewnie w tej relacji, aby z miejsca narzucać mu, co ma robić. Mógł jednak zostawić parę furtek, przez które jego towarzysz mógłby się spokojnie prześlizgnąć, gdyby tylko miał ku temu ochotę lub potrzebę. Gdy przeszli do wędkowania, sądził, że przez dłuższy czas pobędą w ciszy, aby mogli zebrać myśli, jednak Sam miał najwyraźniej inne zdanie i ponownie nabrał ochoty na pogawędki. Erik zamrugał nieco zdziwiony, gdy zdał sobie sprawę, że rozmawiają o starszym Longbottomowie.

— Morfeusz nie przepada za ćwiczeniami. Pływanie w dzikich zbiornikach wodnych zapewne też się do tego zalicza — mruknął pod nosem, zapamiętując sobie jednak, że doszło do takowej sytuacji z udziałem wuja. — O ile na środku jeziora nie objawiło mu się żadne bóstwo, to raczej nie byłby zbyt chętny do pływania.

Po prawdzie nie do końca wiedział, o kim mówił Samuel, opowiadając o młodym towarzyszu Morfeusza. Wuj wrócił do kraju stosunkowo niedawno, toteż Erika nie dziwiło zbytnio, że obracał się w dosyć kolorowym towarzystwie. Współpracownicy z Ministerstwa Magii, starzy znajomi, dalecy krewni, sąsiedzi... Chłopak mógł należeć do każdej z tych grup, a mógł także być kimś zupełnie obcym.

Bądź co bądź, wpadanie w kłopoty jest u nas rodzinne, pomyślał z przekąsem. Skoro jego siostra co rusz trafiała na niecodzienne sytuacje, to czemu z Morfeuszem miałoby być inaczej? Może nowy kolega okazał się przypadkową ofiarą ataku, którego Morfeusz był naocznym świadkiem? Poza tym, jakby się tak nad tym zastanowić, to siatka znajomości członków rodziny była na tyle obszerna, że też nie sposób było spamiętać wszystkich.

— Brenna miała podobny wypadek parę miesięcy temu — przyznał po dłuższej chwili, mimowolnie porównując do siebie obie sytuacje. Jedyną różnicą było to, że akurat rodzeństwo Longbottomów zmierzyło się z zagrożeniem w zupełnie innej części kraju. — Coś zachęciło ją do wejścia pod wodę i tam próbowało utopić. — Skrzywił się na samo wspomnienie. — Nie mieliśmy zbytnio szansy się temu przyjrzeć.

Po tym, jak ocalił Brennę przed utopieniem się, bardziej zależało mu na tym, aby przenieść ją w bezpieczne miejsce, niż rzucać się w odmęty jeziorka, w którym ewidentnie coś czyhało na nierozważnych ludzi. Poza tym, w okolicy mogli krążyć mugole, więc lepiej było nie ryzykować. Ciężko byłoby wytłumaczyć nieprzytomną syrenę wyrzuconą na brzeg, gdyby nagle zlecieli się gapie.

Uśmiechnął się szeroko, gdy już po paru minutach jedna z ryb zainteresowała się przynętą zarzuconą przez Samuela. Szczęście początkującego, a może niedźwiedzi instynkt prowadził go w tym małym wyzwaniu? W sumie, czy to w ogóle się liczyło. Obserwował z aprobatą poczynania Sama, zauważając, że ten faktycznie stosował się do jego wskazówek. Wychodzi mu to zdecydowanie lepiej niż mi za pierwszym razem, zauważył bezgłośnie, mrużąc lekko oczy. Może powinien zaprosić go na kolejny grupowy wyjazd na ryby?

— Te ryby same wskakują ci w ręce — pochwalił, poruszając delikatnie własną wędką. Nie miał takiego szczęścia jak swój protegowany.


the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.
❞
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#38
15.04.2024, 21:59  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.04.2024, 22:28 przez Samuel McGonagall.)  
Nie sposób opisać zgrozy, niedowierzania i innych wykrzywień twarzy, jakie pojawiły się w momencie gdy Erik porównał las do miasta i jeszcze stwierdził, że jest tam jakikolwiek poniekąd znak równości. Samuel kiwał głową zgorszony, zupełnie jakby Erik mu własnoręcznie kapciem matkę zabił.
– Słuchaj. Jak będziesz mieć więcej czasu, jak Knieja już będzie spokojna, to ja Cię wezmę na dwa, trzy dni do lasu. Ale nie tak po paniczowemu, tylko tak jak ten las powinno się czuć. Pokaże Ci, zapachy, tropy, przestrzenie tętniące życiem, faktury, pokaże Ci liście, głuszę, pokaże Ci co tylko będziesz chciał, ale nigdy, przenigdy nie mów więcej... Nie porównuj. Proszę. – może to jednak był żart, może jego rozmówca tylko się z nim droczył? Na to Samuel liczył bardzo, bo choć sam nie miał za dużego doświadczenia z miastem, pierwsze kropki po martwej drodze, pierwsze odetchnięcie martwym powietrzem, pierwsze spojrzenie na martwych, torturowanych brakiem zieleni ludzi...

Wzdrygnął się.

Może i Erik był kimś, ale zdecydowanie nie znał się na lesie.

– Na prawdę jest nas więcej? – zdziwił się – Znaczy Bee mówiła mi coś o klątwie żywiołów, że to dziedziczy się krwią, ale to niemożliwe, bo któreś z rodziców też powinno mieć z tym problem prawda? Poza tym te żywioły przecież to woda, ogień, powietrze i ziemia, nigdzie nie było mowy o roślinach. Rośliny są żywiołem? Nie wiem, nigdy nie spotkałem kogoś z tym problemem ale... hah, przecież nie spotkałem zbyt wielu osób prawda? – zdawał się być tym problemem niezrażony, a jego optymistyczne usposobienie powróciło w pełni. Był trochę jak pies, ale nie aż tak skrzywdzony jak Ponurak, tylko właśnie taki ufny, co może poskomle w kącie, a potem właduje się na kanapę, położy głowę na kolanach i zacznie domagać głaskania po głowie.

Skinął głową na kolejne słowa Erika, że jedno drugiego nie wyklucza. Może w końcu coś powoli do niego docierało.
– Masz rację, masz... masz rację, ja polubiłem ludzi z Doliny. Może nie wszystkich, ale też wiem komu trzeba będzie podrzucić zimą trochę drwa, a komu maści na reumatyzm, bo palce wygięte, a kiesa pusta. W lesie opiekowałem się zwierzętami, jak znalazło się jakieś wiesz kiedyś nawet udało mi się oswoić małą hipogryficę, aż jej się skrzydło zaleczyło, to było coś. Niektórzy ludzie są jak zwierzęta. Z takimi... z takimi łatwiej mi rozmawiać. Mógłbym ich odwiedzać. Mógłbym spróbować. Dobrze jest czasem komuś... dobrze jest czasem komuś powiedzieć co się myśli i usłyszeć, usłyszeć co myśli o tym ten ktoś inny. Nawet jak nie ma pojęcia, że las i miasto to kompletnie różne istoty! – sięgnął nagle dłonią do jeziora i chlapnął na Erika, żeby ten sobie nie myślał, że taki suchy może siedzieć na środku wody. Ale tez po to, żeby znów nie zagłębiać się w rozmyślania o przyszłości. Głowa od tego za bardzo bolała!

Gdy usłyszał o Brennie i o tym, że jezioro i ją próbowało pozbawić życia, mocno się zasępił, obiecując sobie w duszy, że sprawdzi jeszcze raz wszelkie ślady. Raz nie zawsze, ale dwa razy sugerowały, że jakiś problem jednak istnieje, tylko oni jeszcze nie wiedzieli gdzie patrzeć...On co prawda nigdy nie miał problemu, chociażby dziś, ale w inne dni, kiedy zażywał kąpieli czy w ludzkiej, czy niedźwiedziej skórze. Normalnie, podczas rozmowy z Morpheusem zwalił na niedostatki techniki i zaplątanie się w wodorosty, ale rzeczywiście w wodzie było coś co próbowało Neila utopić. Nie znał jeszcze tego chłopaka, więc znaki zapytania związane z jego umiejętnością pływania pozostawały, ale Brenna? Półdzika dziewczynka z warowni była nader sprawna, wielokrotnie gdy jako dzieciaki ganiali się po lesie udowadniała, że w niczym nie odstaje w sprawności od niego, wyścigi pływackie jakie sobie czasem urządzali nie raz nie dwa po prostu wygrywała. Harda, niezłomna… I coś prawie ją utopiło! Może jednak to nie była syrena, może to było inne stworzenie, które wychodziło na żer tylko o określonych porach dnia, nocy, miesiąca? Będzie musiał o tym porozmawiać z Bee, będzie musiał wrócić do jeziora i popatrzeć.

Tymczasem łowy och jakie to było nudne. Niby wymagało techniki, niby wymagało czujności, ale już od pierwszego razu wiedział, że woli wejść do brodu na rzece i łapą trzepnąć rybę po łbie i wywalić ją na brzeg. Jedną, drugą, siódmą... A potem uczta godna niedźwiedzia! To była technika, ale tej rzeczywiście nie mógłby współdzielić z kimś kto nie był animagiem i to jeszcze w specyficznym gatunku, który rzeczywiście na ryby potrafił polować. Pomimo swojego antyspołecznego nastawienia, pomimo matki, która zdecydowanie była samotniczką, która w pewnym sensie przypadkiem związała się z drugim człowiekiem, który najprawdopodobniej po prostu był dostatecznie uparty i wytrwały… W przeciwieństwie do nich i do swych przekonań, Samuel był bardzo towarzyski i widać po nim było, że garnie się do tego i szuka jakiejś namiastki “swoich”. Gdzieś w odmętach pamięci nosił wspomnienie spotkania gdzie byli inni podobni do jego i matki, gdzie zapach skóry otaczających go osób wżerał się w nos i mówił “swój”. Ale po dwudziestu latach wątpił, zdawało się, że ktoś się tam o coś mocno pokłócił, a potem Berenika nigdy nie wracała do tego w żadnej rozmowie. Pogodził się z faktem, że to mógłby być jakiś jego sen, marzenie, które przyszło i odeszło, pozostało tylko w dziedzinie snu, a nie jawy. Bee była wilkiem, wilki nie polowały w ten sposób, żeby móc razem z Samem spędzać czas. Ale pomarzyć można było…

Ryba wylądowała w łódce i Sam był w sumie całkiem zdziwiony, że mu się udało. Mrugając kilkukrotnie sięgnął do podłużnej kieszeni, a potem, nim Erik zdążył zareagować, jego ramię stało się ofutrzone, zamiast palców łapa zakończona była rzędem ostrych pazurów. Jeden celny cios i ich kolacja nie cierpiała więcej. Szczęśliwie precyzję miał na tyle opanowaną, że nie uszkodził łódki. A dłoń... cóż, znów była dłonią. Jakby to było coś najzupełniej zwykłego Sam powrócił do łowów, tym razem racząc Erika opowieściami o gatunkach które żyły w wodzie i ich zwyczajach oraz okresach rozrodczych. Łacińskie nazwy lśniły jedna za drugą, a encyklopedyczna wiedza i zaangażowanie z jakim o tym opowiadał właściwa była raczej wykładowcy hogwardzkiemu, aniżeli dzikusowi z lasu. Cóż... płynęła w nim w końcu krew McGonagallów...

Ostatecznie wieczór upłynął im zgodnie z założeniem na rozmowach płytkich, lub też przyjemnej ciszy w której nikt nikomu nie miał za złe milczenia. Rozpalili ognisko, zjedli złowione ryby, połamany chleb na maślance, ćwiartkę sera koziego samuelowego autorstwa i resztę kiełbasy z dzika, a to wszystko polane obficie zawartością butelczyny z cytrynówką podwędzonej Lizzy. Ponurak w końcu uwierzył (być może kiełbasa z dzika pomogła), że Sam jest Samem i nie chce jego krzywdy. Ostatecznie we trójkę leżeli na plaży, a Sam pokazywał gwiazdozbiory Erikowi, te same, które pokazywał mu jego ojciec.

Nie był tego do końca świadom, ani dlaczego tak wiele powiedział tego dnia Erikowi, ani czemu punkt po punkcie odtwarzał chronologię zupełnie innych spotkań, które były takie ważne w jego życiu. Męskie spotkania, tak istotne budujące więź, bez karzącego spojrzenia matki, która nie pochwalała wygłupów a gloryfikowała uczciwą pracę. Bez reżimu tykającego zegara, bez wyrywkowych pytań i strofowania przy złych odpowiedziach. Tylko on i ojciec, nad jeziorem, pod migoczącym nocnym niebem. A teraz Sam mógł opowiedzieć o tych gwiazdach Erikowi, mógł odtworzyć opowieści które sam słyszał mając dwanaście, trzynaście lat, mógł nagle poczuć coś co nie jest dane zwierzętom – nie instynkt, ale tradycję, kulturę, którą ktoś mimo domowych zwyczajów próbował mu zaszczepić. I czuł wszechogarniający spokój i smutek, zupełnie jakby oddawał w ten sposób cześć zmarłemu, a głos tylko raz mu się załamał, gdy pokazał swojemu towarzyszowi malutki zbiór Sagittae – strzałę mknącą obok ołtarza. O tym, że tak mówił na niego ojciec już się nie przyznał. Tajemnicę Altaira zostawił w worku na piaskowej drodze. Być może kiedyś, być może kiedyś przyjdzie czas, być może kiedyś nie potrzeba będzie kiełbasy z dzika, aby mógł zaufać Erikowi na tyle, by powiedzieć jak zgodnie z prawem powinno brzmieć jego nazwisko.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Samuel McGonagall (10453), Erik Longbottom (10297), Król Likaon (957)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa