• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 … 4 5 6 7 8 … 10 Dalej »
[12.07.1972] Exist for love | Laurent & The Edge

[12.07.1972] Exist for love | Laurent & The Edge
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#31
13.04.2024, 08:55  ✶  

Powinien odczuwać niepokój przez tę ciszę. Mogła trwać tu, na zewnątrz, ale w środku tego człowieka szalał sztorm, który zmiótłby jego małą rzeczywistość z powierzchni ziemi jedną falą. Gdyby miał nastrój to powierzyłby mu nawet ich kilka - nastrój na to, aby wyzuć wszystko, co tylko się dało, z ostatnich podrygów człowieka. Wyssać z niego ostatnie emocje, jakie jeszcze miały szansę się zrodzić w jego krwi. Zalewałaby go woda, po raz pierwszy naprawdę dusząc, ale nie po raz pierwszy napełniając przerażenie. Ktoś już zagonił go przecież na klif, pod którym szalała burza. Ktoś dał mu wybór spotkania się z jego nożem albo spadnięcia w dół, gdzie Matka Woda nie byłaby tak kochana i droga jak zawsze, bo choć ludzie za często nie rozumieli śpiewów morza to on rozumiał je czasem aż za dobrze. Leżał przy człowieku, który mógł go pochłonąć. Wrzucić w pustkę nie chwilową, tylko na zawsze. Zabrał od niego wszystkie siły, jakie chciał i mógł mu powierzyć, więc teraz był tylko tego winny. Oko za oko, krew za krew. Jeden ruch - sięgnięcie po nóż, który był po jego drugiej stronie, ten już by go trafił. Zostawienie go za swoimi plecami, poza widokiem, miało wyraz bardzo strategiczny dla niego samego - z dala od Flyna, z dala od jego dłoni, z dala od własnych ocząt. Hasła "nie myśl o tym i o tamtym" nigdy nie były tak proste do zaaplikowania niż w tym momencie jego życia. Rodzenie jakiegokolwiek zdania było porodem w bólach, a bólu było tutaj przecież aż nadto, nawet jeśli ten ból był lukrecją na oddychanie Flynna. Nie ból, cierpienie. Coś głębszego, bardziej porywczego, jak ta agresja, o której nie dopowiadał. Nie dopowiadał tak wielu rzeczy... ale Laurent wiedział. Ona w nim była i kiedy został nią przyciągnięty przez ciekawość, nie przez strach, to stała się intrygująca. Zrób to albo będę gryźć, wiesz to, mam to we krwi. To było pokręcone, ale to jakby trzymał wściekłą bestię w ramionach, którą naprawdę można oswoić. Nie bał się ugryzień i zadrapań, jeśli tylko w zamian za to zobaczy dokładnie to, co zobaczył dzisiaj - ciepło. Zaufanie. Kiedy w końcu bestia podchodzi do ciebie, gdy nauczyłeś się jej ruchów, jej zachowań, zrozumiałeś potrzeby, wtula się w ciebie i zasypia na twoich kolanach. Właśnie wtedy myśli przestawały być ciężkie i to nie ty sam byłeś małym ziarenkiem tego wszechświata - to wszechświat nim był przy tobie.

Robił sobie to sam, gdzieś potem tworzył swoją własną tragedię tkając ją jak czarna wdowa czekająca na motyla, która wpadnie w sieć. Robił to sobie sam i robił to innym. Nie różnił się niczym od żarłocznych fal za oknami tego domu, które nigdy nie miało dość i ciągle pochłaniało więcej i więcej, a nikt nie miał siły, żeby go zatrzymać. To nie ze światem i z ludźmi było coś nie tak - to z nim samym było wszystko nie tak. Tylko jak na to realnie spojrzeć, kiedy Los spychała na twoją drogę ludzi takich jak Fleamont? Tak intensywnych, że Laurent sam się w tym gubił i zupełnie rozpływał między swoimi potrzebami a tym, co mógłby bez strat oferować komuś innemu? Nie było mu teraz źle. Bolało, był zmęczony, nie chciał, żeby bolało, ale grzech był tego wart. Bólu - nie cierpienia. Nożem na pewno nie dało się skreślić grzechów i żali z życiorysu, a jednak miał wrażenie, że ten konkretny nóż właśnie to zrobił.

Nie dopytywał o to, czy ten piękny kamień, ta kwintesencja jego modlitw, nadziei i pragnień wróci do jego palców. Ten kamień, który więził niebo, a Laurent czuł, że mógł uwięzić jego fale. Zamknąć morze w pudełeczku, zagarnąć je w ramionach i uspokoić. Ogrzać mocniej niż słoneczne fale. Czy to było tylko kłamstwo, kolejne jego bajanie w obłokach czy raczej prawda - nie był w stanie zrozumieć, ale ta wiara przynosiła za dużo ukojenia. Dostał od Losu kolejną szansę, więc mógł się w tym sam utopić. Dać poskromić, tak jak tego chciał, żeby już przeminął ten głód na nieszczęsnych topielców, którzy nie wychodzili tacy sami z tych toni.

Da się zrozumieć strach, jaki człowiek odczuwa, gdy ktoś pyta o coś takiego jak miłość? Rzecz nie była zwrotna, bo przecież nie było słów, że ta miłość byłaby zwrotna, więc nie było się czego bać. Albo i nie? Snułeś historie o księżniczkach z bajek, które w końcu mają swoje i żyli długo i szczęśliwie, które mają swojego księcia. Twój własny spakował manatki i odjechał, och, cóż, taki mamy właśnie świat. Kiedy zadawali mu to pytanie z łatwością zaprzeczał. "Laurent, czy ty mnie kochasz?" przecież odpowiedź była jak na wyciągnięcie dłoni. Nie kocham. Nie dlatego, że naprawdę nie miłował, że nie kochał. To po prostu nie była miłość, której od niego chcieli, a tylko - albo aż - kochanie. Teraz wracał myślami do tego snu i jednocześnie patrzył na Crowa. Uważaj, bo się w tobie zakocham. Wpatrywał się we Flynna jak zaczarowany, dłonią sunął po jego brzuchu, klatce piersiowej, w której to serce tak terkotało. Wyciągnął i drugą dłoń, żeby nakryć miejsce, gdzie powinno się to serce znajdować, jakby to miało szansę pomóc je uspokoić i ukoić. Zatrzymać, żeby nie chciało wyskakiwać z żebra. I chociaż ta odpowiedź powinna być taka prosta to nie potrafił powiedzieć mu tego świętego "nie", którego chciał.

- Tak.

Nie mógłby powiedzieć inaczej i pozwolić, żeby mógł tak po prostu odejść.

Dłonie były okładem, czy jednak klatką?

Laurent bardzo nie chciał, żeby klatką się stały.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#32
13.04.2024, 10:36  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.04.2024, 10:37 przez The Edge.)  
Kiedy Prewett sunął palcami po mapie, jaką było jego ciało, Bell coraz mocniej tonął w poczuciu bezsilności. Przykrycie jego serca dłonią nie miało najmniejszych szans go uspokoić - przyniosło odwrotny skutek - teraz już nie tylko biło mocniej, ono dosłownie próbowało wyrwać mu się z piersi. Ten dotyk był karą za grzechy czy błogosławieństwem? Sam już nie wiedział, ale nie potrafiłby go teraz odtrącić - lgnął do tej chuderlawej ręki jak kot, który mimo wcześniejszej oziębłości domagał się teraz pieszczot za uchem i nie dawał za wygraną. Szkoda tylko, że przez to toksyczne wręcz poszukiwanie bliskości, życie tego kota miało się zaraz zawalić. Wystarczyło jedno, krótkie słowo nie pasujące do całej tej układanki. Nie takiego potwierdzenia szukał zadając to pytanie. Prewett miał mu odpowiedzieć: oczywiście, że nie i go wyśmiać, tak powinno się to skończyć. On nie chciał od niego tej miłości, oczekiwał bycia zgniecionym jak robak, a teraz leżał tu i gdybał czy tak czuli się wszyscy, którym musiał zawrócić w głowie. Jakby to był przywilej, że może patrzeć na niego z tak bliska, wlepiać w niego te ciemne oczy pełne oddania i nie ukrywać już nawet błagalnego wzroku wędrującego od oczu Laurenta do jego ust.

- Pewnie już to wiesz, ale nie jestem łatwy do kochania. - Chociaż wielu by się z tym nie zgodziło. Wcale nie dlatego, że nie miał racji uważając się za kogoś trudnego w obsłudze - był bardzo łatwy do kochania, tylko niemożliwy wręcz do życia. W morskiej opowieści nie powinien zostać przedstawiony jako fala, łódź, ptak, ani nawet podmuch rwącego żagle wiatru. Był jak kotwica. Ciężka i brudna, pomagająca utonąć w chwili, ale wymagająca za to bycie pociągniętym w dół na samo dno, jeżeli zechciało się chwycić trzeszczącego łańcucha. Gdyby miał być nauczycielem, wykładałby fizykę, albo prowadził szkolenia z tego, jak skutecznie zrujnować wszystkie relacje, na których ci zależało. Drugi kurs mogli zacząć od uświadamiania się nawzajem, że kiedy ktoś obejmował cię w taki sposób w jaki Crow chciał być obejmowany, wasze atomy się nie dotykały. Dotyk był jednym z największych kłamstw wszechświata. - W środku mojego serca jest strasznie ciemno. Cokolwiek o mnie usłyszałeś - jestem jeszcze gorszy. - Strasznie. Ludzie uwielbiali nadużywać tego słowa w niepasujących do niego kontekstach - kiedy coś miało być po prostu silne, a nie przerażać. Tutaj... Pasowało aż za bardzo.

Wciąż się nie podniósł. Gładził go dłonią po boku twarzy, od czasu do czasu zaczesując mu do tyłu ten sam, niesforny kosmyk włosów. Laurent był absolutnie przepiękny. Tylko taka absolutnie przepiękna twarz nudziła. Zawsze doszukiwał się w ludziach niedoskonałości. Nierówno ułożonych oczu, krzywego zgryzu. Czegokolwiek krzywego, przekrzywionego. Prewett takich rzeczy nie posiadał. Wyglądał jak nieziemski byt, którego ktoś zaprojektował po to, żeby wszyscy pragnęli go mieć za wszelką cenę i udało mu się to - nie ulegało jego wątpliwości, że gdyby chciał mieć go na własność, musiałby się o niego dosłownie pobić, a przynajmniej przegonić szalonym spojrzeniem pół Londynu - ale w takim razie co sprawiało, że nie mógł oderwać od niego wzroku? Może jego krzywizna była trudna do zauważenia, bo znajdowała się... Pod powierzchnią.

Metaforycznie czuł się, jakby leżał pod gruzami. Tego swojego zawalonego świata. Jaką niby lekcję miał z tego wyciągnąć? To go cofnęło w rozwoju o piętnaście lat. Mieć wokół siebie tylu dobrych ludzi i tak czy siak wpatrywać się jak w obrazek w kogoś takiego jak Fontaine albo Laurent. Oboje pasowali do niego jak pięść do mordy, w ogóle nie potrafił wyobrazić ich sobie we wspomnieniach, w których on czuł się najbardziej sobą. Z jakiegoś powodu to właśnie oni, tak odlegli od niego nawykami, zdawali się nadawać mu jakiś cel. Może i to był ich cel, ale co z tego? Mógłby... Mógłby zabić dla niego Dantego, jeżeli właśnie to ściągało mu sen z powiek. Żeby on mógł tu sobie leżeć i patrzeć na te gwiazdy, które nazwał pięknymi. Oczywiście, że mógł to zrobić, wystarczyło go tylko ładnie poprosić. Czy wtedy „jakakolwiek szansa” zamieniłaby się na „tak” tu i teraz?

On się chyba nigdy niczego nie nauczy. Jego umysł był zbyt oporny na przyjęcie czegokolwiek, czego nie chciał usłyszeć od siebie samego.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#33
13.04.2024, 11:31  ✶  

Smutek był obły. Ludzkie cierpienie oznaczało się śliskością, po której spływały ręce, od której żołądek się ściskał. Och, już wiem - pokryte krwią. Smutek był pokrytą krwią powierzchnią, która dawno powinna zostać otarta, a zamiast tego ciągle nią opływała i w kółko twoje ręce się ślizgały, nie mogłeś złapać stabilnej powierzchni. Zbyt wielu ludzi wokół było zwyczajnie smutnych, kiedy tylko zaglądałeś pod powierzchnię skóry, w jaką zostali przyobleczeni siłą, bo nikt nie pozwolił im wybrać powłoki, w jakiej się rodzili. Mogli co najwyżej mieć minimalny wpływ na to, jakimi się stawali. Włożyłeś tyle trudów w to, żeby wyglądać dokładnie tak, jak dzisiaj, że kiedy ktoś mówił dobrze ci, urodziłeś się z taką twarzą to było wręcz krzywdzące. Lata uważania, lata pilnowania, lata drżenia o to, żeby nie zrobić błędu... zakończone w paru chwilach kryzysu, kiedy jego palce oparły się na kimś, kto nie był oblepiony tą płynną krwią. Nie dlatego, że nie był smutny w ogóle, był. Widział to również w jego oczach, inteligentnych, wpatrzonych w niego z zamiłowaniem, w ten sposób oddający należną mu cześć. On tym smutkiem nie opływał i nie topił się w nim. Mówili na niego Dante i prawdę też spisali, że kto wkraczał do Piekła Dantego powinien był porzucić wszelką nadzieję. Flynn też nie był oblepiony krwią. Spływała z niego strugami, ale jego szorstka powierzchnia i ciągle drżące emocjami ciało rozpryskiwało ją na boki. Na takich ludziach chciało się oprzeć ramiona i sprawdzić, czy można się przy nich schronić i co najważniejsze - czy ochronią ciebie. Drżenie potnie twoją skórę i wyciśnie z oczu trochę łez, sam zadrżysz i będziesz zmuszony do oddania swojego wszystkiego - dobrze, więc weźcie i teraz... bierzcie ich.

Przycisnął mocniej palce do klatki piersiowej, w której biło to serce, zauroczony tercetem. Chciał go usłyszeć, ale jednocześnie nie chciał odrywać wzroku od tych oczu, które teraz czegoś od niego chciały, a słowo "czegoś" pęczniało do rangi absurdalnego niedomówienia. Niestety nie potrafił tego słowa niczym zastąpić. Musiał stać się kimś innym, skoro twarz Flynna, zniszczona, bezwzględnie obnażona z uczuć, zmęczona, stawała się piękniejsza od tych gwiazd nad nimi. Musnął jego policzek wargami. Musnął czubek jego nosa. Musnął drugi policzek i jego dolną wargę. Przesunął swoje ręce z jego serca za jego szyję i ukrył swoją twarz między własnym ramieniem a bokiem jego głowy.

- Obaj jesteśmy jednocześnie łatwi i trudni do kochania. - Powtórzył mu kolejne słowa, które usłyszał w swoim śnie. Bardzo mądre słowa, bo chociaż nie rozumiał ich wcześniej w odniesieniu do Flynna to rozumiał je w odniesieniu do siebie samego. Dlatego tak nienawidził jak i kochał własne ciało. Dlatego tak bardzo miał ochotę obedrzeć samego siebie ze skóry, ale nie miał odwagi, więc.. poprosił dziś o to Flynna. Chyba tak mogli się czuć ludzie, którzy mieli okazję narodzić się na nowo. - Dałbym się jej pochłonąć. - Szeptał mu. Tej ciemności, choć ciemności się bał. Tylko że to był zupełnie inny rodzaj cieni. Inna czerń. To nie była pustka. To było coś, co otulało cię ze wszystkich stron. Bolało i pieściło jednocześnie. - I nauczyłbym się nad nią panować. - Uległaby mu w ten czy inny sposób. Nie po to, żeby się zmieniać, żeby przestawać być sobą. Po to, żeby jego ciało i istota tej pustki zjadały się wzajem i współżyły ze sobą jednocześnie jak ying i yang. Powinien samego siebie stawiać do pionu, bo nawet nie mógł powiedzieć, że chciałby tę czerń rozświetlić. Nie... on mógłby w wybuchać jak supernowa i w niej gasnąć. I byłby temu bardzo wdzięczny. Tak jak z wdzięcznością przyjmował to, co dzisiaj się stało. Odsunął się na te parę milimetrów, żeby znowu spojrzeć w twarz Flynna. - Bardzo głośno krzyczysz. - Szeptał dalej, lekko dotykając palcami milczących warg Edga. - Oddałem swoje serce oceanowi, który dzisiaj szemra słodko do ucha, ale wczoraj grzmiał i niszczył. Nie ma głębszych czeluści od tego, co kryje się pod lazurem. Głębia Challengera to tylko początek. - Lubił nowe słowa, a chociaż to nie były słowa nowe to może było to dla niego nowe określenie? - Pustka morza jest zimna i samotna. - Szeptał i szeptał, sunąc tymi opuszkami po jego twarzy, żeby nauczyć się jej na pamięć. - Ale nigdzie nie jest bezpieczniej i spokojniej niż wtedy, kiedy się w niej skryjesz. - Chciałbym ciepła, wystarczy mi zimna. Wystarczy już ogrzewania cudzego zimna, kiedy chcesz, żeby obie strony były tak rozgrzane.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#34
15.04.2024, 03:29  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.04.2024, 08:44 przez Eutierria.)  
Naiwnym było wciąż przekonywać samego siebie, że ciążące na duszy emocje płynęły z nienawiści, kiedy krótkie całusy na rozgrzanej twarzy wywoływały w nim tak silne reakcje. Flynn płonął. Nie pożądaniem, nie miał już kompletnie siły na tego typu bliskość, a oczy powoli zamykały mu się mimo woli - jedynie jego dusza zmuszała je do bycia na wpół otwartymi na przekór prośbom całego ciała, żeby wreszcie odpłynąć w niebyt. To wszystko było okrutne - tak łatwo oddawał się dotykowi kogoś, kogo nie powinien chcieć, a każde muśnięcie rozpadające go w taki sposób przykrył samodzielnie tak silną warstwą fizycznego bólu. Cierpiał na kilku poziomach jednocześnie. Zdezorientowany, coraz mocniej rozgniewany, nie potrafił zaakceptować prawdy, że łatwo było go kochać. Wielu zakochało się w nim momentalnie, sprzedało mu się za nic, może chwilę uciechy. On po dopuszczeniu się tego wszystkiego, co zaprowadziło go do tego łóżka, skupiał się na trudach - na strachu przed tym, co będzie jutro, na jakie ciosach zadawał ludziom, na których tak bardzo mu zależało. Nie zasłużyli sobie na to - robili przecież co tylko mogli, żeby widzieć jak jest szczęśliwy, podziwiać go z daleka. Czym im się za to odwdzięczył? Trzy oddechy. Przy pierwszym myślał, jak mocno ich kocha, przy drugim siedział w swoim mieszkaniu na Ścieżkach, przy trzecim pakował język do ust Prewetta. Przy czwartym przychodziła refleksja, ale było na nią za późno - jego życie zatrzymało albo skończyło się przy trzecim.

- Przez moment chciałem zapytać, dlaczego w takim razie nie pozwoliłeś mi utonąć - kto niby tęskniłby z czarnym charakterem jakiejś historii, nawet jeżeli na jego oczach porwał go nurt wody - ale wydaje mi się, że w jakimś sensie pozwoliłeś. - Pozwolił mu utopić się w kałuży z wyrzutów sumienia. W tych śledzących jego ruchy tęczówkach. W zakrwawionej, przepoconej pościeli, w której odbijało się sztuczne, nocne niebo. Nie miał pojęcia, czym była ta głębia. W ogóle go nie rozumiał. Poetyckie wypowiedzi normalnie nie stanowiły przeszkody w komunikacji, nawet jeżeli nie potrafił odwdzięczyć się czymś równie wyszukanym, ale dzisiaj... Tu i teraz... To, co powiedział, stanowiło szczyt jego możliwości. Jeszcze chwila i zacznie bełkotać.

Objął go jedną ręką, upewniając się, że blondyn nie zniknie nagle. Drugą przycisnął do zadanej sobie rany. Chciałby mieć ich więcej. Dawało to przecież więcej możliwości badania delikatnego ciała znajdującego się obok.

- Jebać pustkę i chłód morza. Jesteśmy tutaj. Udało mi się ogrzać ci nogi lepiej od twojego pieska? - Zapytał jeszcze, przymilając się do ręki Laurenta. - Czy muszę zrobić coś jeszcze, żeby zająć jego miejsce? - Żeby... Być twoim. Nie potrafił powiedzieć tego na głos, bo kiedy wyprało się to z obleśnych żartów, brzmiało zbyt realnie. Być jego. Być na zawołanie dziwki ubranej w te jasnoszare kubraczki i myślącej, że jest kimś więcej niż rzeczywistości. Dziwki, którą pocałował raz jeszcze - tym razem zachłannie - nie do rytmu delikatnych przesunięć palców wzdłuż własnej twarzy. Nieprzyzwoicie, ale już bez charakterystycznej dla siebie siły. - Potrzebujesz listu motywacyjnego? Mam mieszane referencje, ale opiaty też takie mają. - I tak dobrze podsumowywały ciężar życia z kimś takim jak Edge. Wynoszenie innych do stanu euforii, żeby później pozwolić spaść komuś na sam dół. Nim się zorientowałeś, byłeś od niego tak uzależniony, że zobojętniałeś na własne cierpienie. Jakiego Flynna dzisiaj dostaniesz? W jakiego zmieni się, kiedy coś pójdzie nie po jego myśli? Tego cichego odludka, czy głośnego agresora? Zechce cię objąć czy skrzywdzić? Żadna różnica. Liczyło się przecież to, że żył i mogłeś go skosztować. Prędzej czy później znowu przypomni ci, jak dobrze może smakować zwykłe powietrze. Taka miłość bolała, pozostawiała cię zrujnowanym, ale pozwalała też wielokrotnie rodzić się na nowo.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#35
15.04.2024, 11:09  ✶  

Działał z wyrachowaniem. Każda drobna chwila miała prowadzić właśnie do tej, w której ta zła postać z opowieści ludzi wokół w końcu położy się na sieci tuż przed odnóżami czarnej wdowy, która przybrała się w biel. Dla niego chyba nie stanowiło to różnicy - jego świat cały był czarno-szaro-biały. Każde szarpnięcie, każda podjęta walka, każda sekunda tego nienormalnego odbijania się słowami i emocjami o siebie wzajem... Nie. Tak chciałby napisać - to było przemyślane. Brzmiałoby to dumnie i dodawałoby jak wiele waloru smakowego do całej historii! Być tym geniuszem, który może przewidzieć tak wiele ruchów. Co najwyżej chciałbyś takim być. Albo chciałbyś widzieć parę kroków więcej niż starałeś się przewidzieć normalnie, ale nic z tych rzeczy nie miało tu miejsca. Starania przy Flynnie rozpuszczały się jak kostka lodu na blaszanym dachu latem. Działał zupełnie po omacku i chociaż zakładał sieci wokół siebie, żeby czuwać, która z nici zadrży, żeby tam zwracać swój wzrok to miotał się sam i tańczył do rytmu rozrywanej rzeczywistości. Niszczył ją sam Flynn. Zaczynałeś powoli rozumieć schemat, który opętywał umysł, kiedy spotykałeś kolejne spojrzenia wbite w ciebie z takim oddaniem. Tak, powierzchowność była łatwa do kochania, szczególnie kiedy miało się manierę oplątywać tą powierzchownością innych. Jak wygłodniały pająk owijać kokonem ofiarę, która chciała dać się owinąć. Kiedy jesteś pojony słodką trucizną to zaczynasz chcieć jej więcej. Uzależniasz się od tego substytutu opium bo wynosi równie wysoko a nie pozwala o sobie zapomnieć. Przesuwał się po świecie Flynna z zasłoniętymi oczami i dopiero teraz, przy Róży Wiatrów stworzonej z babiego lata zaczynał rozumieć. Ludźmi w większości łatwo było kierować. Wystarczy nazwisko i pozór autorytetu, a gdzie to nie pomoże słodkość i wpełzanie pod skórę, zabawienie oczu tęczowymi łuskami węża. Tam, gdzie nie wystarczyło i to zaczynałeś pleść sieci. Kiedy sieci nie dawały rady zostawałeś tylko ty - obnażony ze sztuczek i miotający się sam. Rozumiał, że odnajdywał najwięcej spełnienia właśnie w tych ludziach, którzy z nim to robili. Na których nie działały przemyślane metody, utarte schematy, wobec których nie mógł rozgrywać partii szachów na planszy. Z nimi trzeba było walczyć - a kiedy z nimi walczył to nagle stawał się sobą. Jedynym, co zawsze tak mocno stopowało go przed zaciskaniem palców był strach. Bał się Flynna, ale wystarczyło mu krok po kroku pokazywać, że nie było czego. To chore, bo przecież po tym powinien być przekonany, że to właśnie Flynna powinien się bać - człowieka, który go tak połamał i wbijał nóż we własną nogę, ale zamiast tego dostał kolejne zrozumienie. Przypalanie dłoni, budowanie pułapek dla Fontaine, które go niszczyły, budowanie miasta, leżenie w wannie i zgniatanie własnych skrzydeł. To wszystko nie było przymusem, z którym Flynn chciał walczyć. Sam wyciągał te dłonie do przypalania. Sam leżał w tej wannie, bo było mu wygodnie. Sam chciał dalej budować dla Fontaine, póki nie dojrzał, jak zepsuta zupełnie się stała. On tego chciał. Nie rozumiał dlaczego i nigdy tego nie pojmie do końca - on, osoba, która gotowa była spalić własny gobelin rodowy, żeby pokazać rodzinie, że nie może na niego wpłynąć niezależnie od tego, ile razy Edward Prewett ściągnie go do ziemi i pozwoli mu się dusić. Niezależnie od tego, ile jadu wyleje na niego Aydaya. Nie. Uciekł tutaj, żeby mieć swoje własne rządy. Malutkie królestwo, śmieszne być może, ale dla niego było wszystkim. Żarłocznie trzymał się tej władzy i nie chciał się nią podzielić przez wiele lat, póki zdrowie i wydarzenia tej wiosny nie zaczęły mu spędzać snu z powiek. Powierzył więc kontrolę nad poszczególnymi elementami New Forest w inne ręce i... nagle stracił tym zainteresowanie. Klarowność tego wszystkiego była jak te gwiazdy na granacie sztucznego nieba. Jak to proste pytanie: lubisz kontrolę? Powinien wiedzieć o tym od dawna. Wiedzieć lepiej. A może wiedział dobrze i dlatego tak bardzo tego unikał, bo zbyt ciepło, zbyt nęcąco mu się robiło, kiedy ludzie szeptali mu, że chcieliby się dla niego wykrwawić. Działo się z nim coś złego, bardzo złego. Władza... nie była dla takich jak on. Nie taka władza, którą ludzie za łatwo mu powierzali.

Drgnęły mu ku górze leniwie kąciki warg, kiedy to usłyszał. Tak, tak było. Jak się więc teraz miał czuć? Nie zastanawiał się w ogóle nad tym, jak czuć się powinien, ale wiedział, co czuł teraz. Wygrałem. Strach, niepewność, zastanowienie, co Flynn mógł jeszcze zrobić... nie miało to znaczenia, bo chciał, żeby robił to wszystko. Żeby przechodził od walki i warczenia do tego grzecznego pieska na podłodze. Bo tacy ludzie jak on zmuszali go do wysiłku, do jakiego nikt inny go nie zmuszał. Ludzie zbyt prości do owijania sobie wokół palców. Niektórzy wręcz... nudni. Ale Flynnem nie dało się znudzić. Oddał mu ten pocałunek bardzo chętnie. Był jak podpis krwią na cyrografie, który Edge mógłby złożyć teraz swoimi palcami - wystarczyłby jeden odcisk.

- Udało. - Przesunął kciukiem po policzku Flynna. - Mój pies rozszarpał dla mnie naśladowcę Śmierciożerców, który wtargnął do mojego Ogrodu. - Prawdę mówiąc sam nie wiedział, czemu to powiedział. Nie, trochę wiedział, skąd się wzięła ta myśl. Strach potrafił być wspaniałą emocją, dopóki nie był obezwładniający. Laurenta obezwładniał. Obezwładniał go, ponieważ były rzeczy, których kontrolować nie mógł. Bo miał słabe ciało, które do niczego się niemal nie nadawało, bo ledwo był w stanie się bronić, bo za wiele elementów regularnie potrafiło wydusić z niego to życie. Od czasów Dantego przecież dlatego ciągle trzymał przy sobie Dumę. Niby wiedział. Niby spodziewał się, do czego szkoli tego jarczuka i czego od niego wymaga, dlatego tak bardzo na niego uważał przy ludziach. A jednak szok, jaki go ogarnął, kiedy szczęki jarczuka zacisnęły się na Śmierciożercy i oderwały mu rękę od tułowia był czymś, co powinno go prześladować o wiele intensywniej, niż się czuł. Zmywał wtedy w szoku krew z jarczuka, z podłogi... a potem spał spokojnie. Wstał drugiego dnia i powinien czuć wyrzuty sumienia. Powinno mu być źle. Nie było. Nie oznaczało też, że czuł się dobrze. Ale gdyby tak miał szepnąć na uszko Flynna błagam, zabij ich, żebym się nie bał, że wrócą to chyba by nie potrafił. - Ale z ciebie zrobiłbym lepszy użytek. - Uśmiechnął się przez zmęczenie, całując go kolejny raz. - To nadal zależy od tego, czy zjesz to śniadanie. - Spojrzał na jego ranę na nodze, którą nakrywał ręką. Nie chciał się rozglądać po tym łóżku, bo wpadłby chyba w atak paniki od wspomnień tego, jak tonął tu we własnej krwi myśląc, że umiera. Przylgnął do niego bliżej, ułożył głowę na jego klatce piersiowej. - Na razie mnie trzymaj i śpij. Jestem bardzo zmęczony...



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Crow
If you catch me trying to find my way into your heart, scratch me out, baby. As fast as you can. My pretty mouth will frame the phrases that will disprove your faith in man.
Wyzywająco ubrany mugolak, od razu sprawiający wrażenie ekscentrycznego (w wyraźnie prowokatywny sposób) lub wywodzącego się z nizin społecznych. Ma 176 centymetrów wzrostu. Ciemnobrązowe oczy. Włosy czarne, kręcone - w gorsze dni chodzi roztrzepany i skołtuniony, w lepsze, po zastosowaniu Ulizanny na mokre strąki, wygląda tak bajecznie, że masz ochotę zatopić palce w puszystych loczkach. Ma przebite uszy i wiele tatuaży. Najbardziej charakterystyczne z nich znajdują się na plecach (wielkie, anielskie skrzydła) i kroczu (długi, chiński smok oplatający jego przyrodzenie i uda). Do tego ma wiele blizn od ran kłutych i zaklęć, a także samookaleczeń. Sporo z nich to ślady po przypalaniu papierosami. Ze względu na daltonizm monochromatyczny ubiera się wyłącznie na czarno. Przy pasku nosi sznurki, łańcuchy, noże, czasami kombinerki i inne narzędzia, których używa do pracy. Jest człowiekiem bardzo wysportowanym, jego ciało jest wyrzeźbione, ale nigdy nie skupiał się na budowaniu masy i siły mięśniowej. Ma 32 lata, ale uzależnienie od substancji odurzających i alkoholu sprawia, że jest wizualnie o kilka lat starszy.

The Edge
#36
16.04.2024, 23:28  ✶  
Mimo bycia przepełnionym strachem, Flynn zdawał się znów uspokajać - reagował na dotyk w podobny sposób co dzieci przytulające się do swoich rodziców w poszukiwaniu bliskości, ale była w tym niemożliwa do pominięcia, silna nuta bycia najzwyczajniej w świecie wyuzdanym. Pewnie nie mieli szansy się zrozumieć. Posiadanie władzy nad cudzym życiem brzmiało dla niego wręcz abstrakcyjnie - bo po co? Potrafił zachowywać się jak upiór i prowokować innych do różnych zachowań, ale to nie znaczyło przecież, że chciał mieć nad nimi jakąś kontrolę.

Poświęcał się w imię ich marzeń i uciekał do robienia idiotyzmów, bo wbrew temu co mówił i myślał... chciał być wybrany. Bycie obrzydliwym manipulantem nie wiązało się jeszcze z potrzebą władzy.

- I pozwalasz pieskom spać ze sobą w łóżku? - Niby ciągnął ten żart, ale widać po nim było, że myśli już o czymś innym, o czymś poważniejszym. Zmęczona głowa przemykała pomiędzy różnymi tematami - krążyła głównie wokół tego, do czego Prewett mógł chcieć go wykorzystać. Pewnie do niczego mniej wybrednego, o co poprosił Fontaine ostatnio. Nie dziwiło go to wcale. Nikt nie miał go przecież nigdy za smutnego człowieka, nikt nie zauważał smutku, widzieli dopiero ten moment pęknięcia - gniew ubierający cię w szaty złej osoby. A kiedy już miałeś je na sobie, sam zaczynałeś w to wierzyć. - Masz na pieńku z połową Podziemi, Lordem Voldemortem i nie masz dobrych zabezpieczeń na drzwiach... - Zmarszczył nos. To była jakaś cecha ładnych chłopców? Czy naprawdę musiał przekonać do przeprowadzki albo zmiany nastawienia kolejnego z nich? - Dobrze wiesz, że go nie zjem - odpowiedział mu, zatapiając palce w srebrnych włosach - i że jak się obudzę, to wrócę do kogoś innego. - Przesuwał je po głowie Laurenta, powoli i delikatnie, może nawet zbyt delikatnie jak na siebie. Poprawił też swoje ułożenie. W taki sposób, jakby chciał stać się dla niego... wygodnym. Nie było to do końca łatwe, kiedy wciąż zaciskał rękę na udzie, ale skoro ktokolwiek nadał mu jakiś cel, durnym byłoby pozwolić mu obudzić się z trupem.

To był jego paradoks. Codzienne życzenie sobie śmierci, a jednak unikanie jej od ponad trzydziestu lat. Czy to znaczyło, że jeszcze istniała w nim jakaś nadzieja? Na pewno żyła w nim miłość, ale ona nie wystarczała, skoro zachowywał się w taki sposób. Poza tym ktoś kto tak silnie odznaczał się w sercach innych, nie mógł marzyć o całkowitym zniknięciu, a tak Flynn postrzegał wszystkich samobójców - jako jednostki potrzebujące permanentnego wymazania swojej egzystencji, a przecież... gdyby naprawdę się im przyjrzał... wiedziałby, że duża część samobójców posiadała wcześniej normalne życia, które przed swoim odejściem starannie porządkowała, nie chcąc pozostawić po sobie bałaganu. Usuwali się z codzienności osób, na których im zależało, pisali im pożegnalne listy.

Ten paradoks właśnie tworzył pętlę na jego szyi. Jeżeli nie chcesz żyć, ale jednocześnie nie do końca nie chcesz istnieć, to czemu się oddasz? Przestaniesz egzystować samodzielnie. Tempa zaczną nadawać ci inni ludzie. Nie zabijesz się, bo jak Alexander poradzi sobie z cyrkiem, jeżeli nie będziesz jego cieniem? Nie zabijesz się, bo wtedy zabije się Cain. Nie zabijesz się, bo ten głupek leżący obok ciebie jeszcze cię potrzebował. Inni powiedzieliby pewnie - nie zabiję się, bo nie chcę skrzywdzić swojej rodziny, ale on tej rodziny nie miał. Szukał więc sensu w innych. W toksycznej zależności. Kiedy ktoś mówił ci, co masz robić, nie musisz poszukiwać celu - w jego ramiona pchał cię zwyczajny popęd śmierci - oferowali ci największy skarb, jaki tylko mogli - ulgę od ciężaru egzystencji. Nigdy nie dorósł do samodzielności.

I kochał ich. Tak bardzo kochał ludzi, dzięki którym nie musiał cierpieć, przypominając sobie, jak bezcelowe było przeżycie kolejnego dnia, kiedy nie było ich obok. Mógł wymyślać kolejne skecze dla niesamowitego The Edga, mógł planować kolejne durne wycieczki w nieznane, gdzie jego ukochany poczucie się sobą i odpocznie od codzienności, w której musiał udawać, mógł odgryźć komuś rękę, chociaż osobiście preferowałby odcięcie jej nożem. I tak nigdy nie lubił ani Dantego, ani popleczników tego chorego na łeb czarnoksiężnika. W tym jednym mogli być z Laurentem zgodni.

- Ale będę szczęśliwy, mogąc ci pomóc, możesz na mnie leżeć tak długo jak masz na to ochotę.

To dobrze i źle, że nie spoglądał na pościel. Dobrze, bo nawet w świetle sztucznego księżyca krew, która zdążyła wsiąknąć w kołdrę, zrobiła się czarna. Nie musiał tego pamiętać. Źle, bo gdyby zadarł głowę, zdałby sobie sprawę z tego, że blizny Crowa były niemalże niewidoczne, kiedy tańczyło po nich morze gwiazd.

- Słodkich snów.

Może wtedy spotkają się znowu i nie będzie to obarczone tak wielkim, niewypowiedzianym głośno cierpieniem.


Oh darling, it's so sweet
you think you know how crazy I am.

My mind is a hall of mirrors.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#37
17.04.2024, 00:43  ✶  

Nigdy nie będą nadawali na tych samych falach. To obce morze, nieznany ocean i zawsze będzie egzotyczny. Będzie unosił się nad nim na skalnej półce i leniwie przyglądać własnemu odbiciu - po drugiej stronie nie będzie jednak jego odbicie a Flynn spoglądający na niego z nieumiarkowanymi, zmiennymi emocjami. Dwa różne światy. Mogli przenikać się tylko w momencie, kiedy dotknęli się opuszkami palców i wtedy... dział się jakiś czar. Rzeczywistość ulegała zniekształceniu, pękała - twój ulubiony kubek herbaty rzucony n ziemię, żeby sobie udowodnić, że bez niego też przetrwasz i sobie poradzisz. Oj tak, przetrwasz. Tylko dlaczego miałbyś w ogóle próbować? Zetknięcie się tych światów było fascynujące. Laurent przechodził z jednej strony na drugą, wirował i wirowały jego myśli. Raz był na górze, by czuć się bogiem, a potem opadał w dół, na miejsce Flynna i nie był pewien, kim sam jest, a co dopiero kim powinien być. Niby wiedział - wystarczy znów wyciągnąć dno, roznieść słoje po tafli morza i wróci na swoją pozycję. Znaczyła ona wiele i zupełnie nic zarazem. Musiałeś się jeszcze wiele nauczyć, ale to nic. To był zaledwie początek drogi, żeby ułożyć dłonie na Flynnie i przekonać się, czy jego smutek da się przepędzić. Granice smutku i rozkoszy - one były chyba właśnie w tym miejscu, gdzie ich dłonie się za siebie łapały i wtedy rozpuszczały, oblewając ich dłonie. Raz był to rozpuszczony tłuszcz, innym razem wonne olejki czy różane wino wyciągnięte z francuskich winnic. W końcu Fleamont miał trochę doświadczeń z francuskimi winami.

- Pozwalam. - Brzmiało to na żart - to pytanie Fleamonta, dlatego nie miał oporów go zakończyć w tym punkcie. Jednocześnie - to było prawdziwe. Przecież pozwalał gorszym istotom poza Dumą spać w tym miejscu. ISTOTOM. Nawet nie pomyślał o nich per LUDZIE, pomyślał o nich jako o istotach. Zdecydowanie nie powinien brukać swojego sakrum, ale nie dało się tego nie robić, kiedy opętywało cię takie usilne pragnienie, żeby jednak nie budzić się samemu. Żeby była ta ręka, ciało przy ciele, żeby móc się w kogoś wtulić, czuć, że ktoś nad tobą czuwa i ktoś cię obroni przed... tobą samym. Albo i całym złem tego świata. Fantazjował o księżniczkach w wieżach, smokach i rycerzach, ale to nie musiał być szlachetny rycerz na białym rumaku. To mógł był przeklęty wojownik, co dawno porzucił ścieżkę prawości. Tylko mnie kochaj. Uwierz, że można pokochać i że to nie będzie ulotna miłość, która przeminie. Fantazje były rewidowane przez rzeczywistość. - Śmieszne, prawda? - Mruknął, gładząc go łagodnie w tym stanie zapadania w sen. Leniwie i miarowo. - Tak uparcie walczę na życie a myślę, że może ktoś w końcu wejdzie przez te drzwi i je zabierze... - Starał się bronić przed tym myśleniem i uciekać od tego. Nie myśleć o tym żalu, że w ogóle trzeba żyć. Dźwignia w postaci przyjaciół, rodziny, bo nie chcesz ich kłopotać, smucić, bo... potrafiło się tego skumulować, ale koniec końców w Laurencie była ta chłodna, stalowa powierzchnia, która nakazywała mu walczyć nie już dla rodziny czy przyjaciół - dla samego siebie. Skoro nie było nikogo takiego jak Kayden, dla kogo miałby powód żyć, to przecież musiał żyć dla siebie. - Planuję się przeprowadzić. - Nie zamierzał tutaj zostać, bo tu robiło się niebezpiecznie. Przyszłość miała pokazać, że o wiele bardziej niebezpiecznie niż sobie tego życzył. - Wybudujesz mi dom? - Już miał ten specyficzny, cichy, zaspany głos. Mówił półsennie. Budował miasto, przecież wybudowanie domu nie mogłoby być takim problemem? - Nie możesz się ranić jak na Ścieżkach. Trzeba o ciebie dbać... - Jakoś. Na pewno istniała instrukcja obsługiwania Fleamonta. Laurent po prostu... musiał ją poznać. Odkryć, spisać własnymi rękoma. - Wiem. Może kiedyś nie wrócisz. - Że jest tam ta osoba, do której ten mężczyzna wraca, która może tę instrukcję ma? Jakby się żyło na co dzień z Flynnem - nie wyobrażał sobie nawet tego. Był zbyt stoicki, za bardzo porządkował swoją przestrzeń, żeby gościć taki chaos. Nie zastanawiał się teraz nad tym, kiedy usypiał w jego ramionach po takiej ciężkiej nocy i tak wyczerpującym poranku.

- Dobranoc. - Szepnął.

Szeptem był też nowy poranek, jakiego zaznali. Drugie przebudzenie się, ocknięcie. Leniwe, bardzo wolne, bo Laurent nawet jak się obudził to nie miał ochoty wstawać. Miał ochotę leżeć i rozkoszować się tym, że ten "drugi poranek" był. A jednak podnieść się musiał. Głównie po to, żeby przynieść apteczkę i zrobić chociaż podstawowy opatrunek na nodze Edga i posmarować ją maścią, żeby się ładnie goiło. Ostatnio ciągle pakował się w kłopoty, już nawet Victoria wysyłała mu mikstury i różne cuda, nie wspominając o tym, co dostawał od lekarza. Kiedy już poruszyć się trzeba było to nagle poranek nie był wspaniały. Był smutny, bolesny i pusty. Był ja rozbity na tysiące kawałków i zlepiony na nowo w masę, która tylko bolała i jeszcze jej nawet nie rozumiał, nie mógł się do niej dopasować. Za to mógł się znów położyć i poczekać, aż on się obudzi. Mógł tak lekko przysypiać, budzić się, szukać różnicy między snem a jawą. Żaden koszmar i żaden sen nie trwają jednak wiecznie.

Oczywiście, że powtórzył, żeby zjadł śniadanie, ale zastosował inną taktykę. Zapytał co byś chciał zjeść. Mógł próbować jeszcze całkiem sporego wachlarza i przekonać się, który w końcu na tego człowieka działał.

Po Flynnie nie została nawet brudna pościel, bo została ona wymieniona dokładnie w momencie, kiedy obaj się podnieśli z łóżka. Za to zostało piękne nocne niebo, w które Laurent się wpatrywał nie zauważając nawet, że w swojej hipokryzji sam nie chciał nawet tknąć jedzenia małym palcem.


Koniec sesji


○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: The Edge (12427), Laurent Prewett (15685)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa