Stanley Andrew Borgin & Victoria Rookwood Lestrange
Z rodziną podobno wychodzi się najlepiej na zdjęciach o Thoran był świetnym przykładem, który potwierdzał ów zasadę. Z nim zawsze było coś nie tak - wyróżniał się, był dziwny, a tak naprawdę to w ogóle nie pasował do ich rodziny. Stanleyowi zawsze się wydawało, że to Geraldine była błędem w genetycznym lotto, które powstało po połączeniu krwi Borginów z Yaxleyami - była wysoka, łapę miała jak bochen chleba i w ogóle była odważniejsza, niż połowa męskiej populacji razem wzięta. W zasadzie był gotów podtrzymywać dalej swoje zdanie, wszak robiła wszystko, aby podtrzymać taką opinię na swój temat.
Szło jej bardzo dobrze przez te prawie 30 lat - była nie kwestionowaną liderką na tym podium. Nikt nie mógł się z nią równać, a jej brat bliźniak pozostawał w tyle. Pech jednak chciał, że od momentu Beltane, to właśnie on wskoczył na podium. Zajął to miejsce, sprawiając, że stało się niechlubne. W wielkim skrócie - wkurwił Borgina.
Były pewne rzeczy, których się nie zapominało. Jedną z nich była zdrada, która dokonała się 1 maja 1972 roku. Później wszystko niby zostało wyjaśnione, a żar przygasł, jednak niesmak pozostał - niechęć również. Niby jakoś przebaczył, a raczej pozwolił zamieść temat pod dywan, oddalając zemstę w czasie. Wiedział, że ona będzie jeszcze smaczniejsza wraz z biegiem dni czy tygodni. Z niechęcią ale musiał przyznać 1:0 dla Thorana.
Czas mijał nie ubłagalnie, a to wszystko dalej żyło w Stanleyu. Plan powoli się budował, tworzył struktury. Borgin był już gotów rozesłać listy do zaufanych ludzi, aby czym prędzej rozpocząć operację pod jakże ambitną nazwą - "Zemsta", ale przyszła ofiara postanowiła się zreflektować i zaproponował piwo. Kim więc był były brygadzista, aby się nie zgodzić?
No i to był błąd. Jebany Thoran. Przecież on kłamał nawet jak mówił "dzień dobry". Co takiego podkusiło, aby zgodzić się na wyjście z nim? A no tak - darmowe piwo. Cena uczciwa... ale nadal, Stanley poczuł się oszukany i zresztą słusznie - dał się podpuścić jak zajączek w lesie, który gra w chowanego z myśliwym. Z wielkim bólem serca musiał przyznać jedno - Thoran 2, Stanley 0.
Najgorsze w tym wszystkim nie było to tanie piwo, nie była ta podpucha, a te felerne fajne, którymi Yaxley poczęstował swojego kuzyna. Borgin myślał, że palił największy syf, ale to nie stało obok papierosów, które dzierżył brat Geraldine. W smaku ohydny, a w osadzie na zębach jeszcze gorsze. Żadne rozproszenie nie pomagało. Nie pomagały też próby pozbycia się tego na tuzin innych sposobów. W takiej sytuacji nie pozostawało nic innego jak Szpitalny Oddział Ratunkowy.
Niestety to nie miało prawo bytu, ponieważ Stanley nie bardzo mógł pojawić się w świętym Mungu czy innym przybytku leczniczym, nie będącym stricte związanym z drugą stroną barykady. Musiał zadowolić się jakąś wizytą domową, a najlepiej u zaufanych osób. Nic więc dziwnego, że poszedł po poradę do Sauriela odnośnie umiejętności Victorii. Dla niego wszystko łączyło się w spójną całość - potrafiła w ogórki, musiała potrafić w jakieś zielarskie widzimisię-nie-wiem-co-robię. Andrew oczywiście też potrafił to robić... niech będzie - nie potrafił, więc musiał udać się do specjalisty w tym fachu.
Po dosyć burzliwej wymianie zdań, opinii i całej otoczki, która miała zachować utajnioną tożsamość osoby o inicjałach SAB, udało się wypracować jakiś wspólny kompromis, a przede wszystkim datę na spotkanie. Stanley nie byłby sobą, gdyby nie zostawił Francisowi listu w "razie co". Nie to, że Victoria miała go zaraz rozszarpać czy spacyfikować. Działał bardziej w imię zasady - "przezorny zawsze ubezpieczony".
O umówionej porze stawił się na miejscu. Dotarcie na Pokątną nie było jakoś szczególnie trudnym zajęciem, zwłaszcza kiedy człowiek potrafił się poruszać po Nokturnie. Kilka skrętów w tę, a potem w tamtą i proszę bardzo - jest. Jako, że w gości nie idzie się z pustymi rękoma, zabrał ze sobą flaszkę rudawego alkoholu. Z kwiatami nie ryzykował bo a) Sauriel potrafił przyłożyć z pięści, a b) nie znał się na nich, więc c) nie potrafił niczego wybrać.
Kulturalnie zapukał, stojąc w swoim płaszczu, bacznie obserwując okolicę.
Nie musiał długo czekać, ponieważ drzwi się otworzyły nie długo potem - Dobry wieczór Victorio - przywitał się, wystawiając butelkę w kierunku właścicielki tego domostwa. Lestrange mogła dostrzec te poczerniały zęby, wszak Stanley nie był żadnym brzuchomówcą - Taki mały prezent. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu - zerknął na chwilę za siebie. Ot, taki odruch - Nie odpisałem ale kot mi nie przeszkadza. W końcu jakoś trzymam się z Saurielem i nie mam na niego uczulenia - zażartował odrobinę - Dziękuje również, że się zgodziłaś. Doceniam - skwitował. W tym też momencie naszła go jedna myśl - dlaczego zawsze jak trzeba zrobić z siebie debila to jest to przed Victorią i jest w to zamieszany Rookwood? To była sprawa do wyjaśnienia w późniejszym rozrachunku.
"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina
"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972