• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[2.08.1972] Doppelganger, czyli Thoran jak ja cię kurwa nienawidzę | Stan & Victoria

[2.08.1972] Doppelganger, czyli Thoran jak ja cię kurwa nienawidzę | Stan & Victoria
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#1
25.05.2024, 23:54  ✶  
2 sierpnia 1972, późny wieczór, mieszkanie Victorii
Stanley Andrew Borgin & Victoria Rookwood Lestrange

Z rodziną podobno wychodzi się najlepiej na zdjęciach o Thoran był świetnym przykładem, który potwierdzał ów zasadę. Z nim zawsze było coś nie tak - wyróżniał się, był dziwny, a tak naprawdę to w ogóle nie pasował do ich rodziny. Stanleyowi zawsze się wydawało, że to Geraldine była błędem w genetycznym lotto, które powstało po połączeniu krwi Borginów z Yaxleyami - była wysoka, łapę miała jak bochen chleba i w ogóle była odważniejsza, niż połowa męskiej populacji razem wzięta. W zasadzie był gotów podtrzymywać dalej swoje zdanie, wszak robiła wszystko, aby podtrzymać taką opinię na swój temat.

Szło jej bardzo dobrze przez te prawie 30 lat - była nie kwestionowaną liderką na tym podium. Nikt nie mógł się z nią równać, a jej brat bliźniak pozostawał w tyle. Pech jednak chciał, że od momentu Beltane, to właśnie on wskoczył na podium. Zajął to miejsce, sprawiając, że stało się niechlubne. W wielkim skrócie - wkurwił Borgina.

Były pewne rzeczy, których się nie zapominało. Jedną z nich była zdrada, która dokonała się 1 maja 1972 roku. Później wszystko niby zostało wyjaśnione, a żar przygasł, jednak niesmak pozostał - niechęć również. Niby jakoś przebaczył, a raczej pozwolił zamieść temat pod dywan, oddalając zemstę w czasie. Wiedział, że ona będzie jeszcze smaczniejsza wraz z biegiem dni czy tygodni. Z niechęcią ale musiał przyznać 1:0 dla Thorana.

Czas mijał nie ubłagalnie, a to wszystko dalej żyło w Stanleyu. Plan powoli się budował, tworzył struktury. Borgin był już gotów rozesłać listy do zaufanych ludzi, aby czym prędzej rozpocząć operację pod jakże ambitną nazwą - "Zemsta", ale przyszła ofiara postanowiła się zreflektować i zaproponował piwo. Kim więc był były brygadzista, aby się nie zgodzić?

No i to był błąd. Jebany Thoran. Przecież on kłamał nawet jak mówił "dzień dobry". Co takiego podkusiło, aby zgodzić się na wyjście z nim? A no tak - darmowe piwo. Cena uczciwa... ale nadal, Stanley poczuł się oszukany i zresztą słusznie - dał się podpuścić jak zajączek w lesie, który gra w chowanego z myśliwym. Z wielkim bólem serca musiał przyznać jedno - Thoran 2, Stanley 0.

Najgorsze w tym wszystkim nie było to tanie piwo, nie była ta podpucha, a te felerne fajne, którymi Yaxley poczęstował swojego kuzyna. Borgin myślał, że palił największy syf, ale to nie stało obok papierosów, które dzierżył brat Geraldine. W smaku ohydny, a w osadzie na zębach jeszcze gorsze. Żadne rozproszenie nie pomagało. Nie pomagały też próby pozbycia się tego na tuzin innych sposobów. W takiej sytuacji nie pozostawało nic innego jak Szpitalny Oddział Ratunkowy.

Niestety to nie miało prawo bytu, ponieważ Stanley nie bardzo mógł pojawić się w świętym Mungu czy innym przybytku leczniczym, nie będącym stricte związanym z drugą stroną barykady. Musiał zadowolić się jakąś wizytą domową, a najlepiej u zaufanych osób. Nic więc dziwnego, że poszedł po poradę do Sauriela odnośnie umiejętności Victorii. Dla niego wszystko łączyło się w spójną całość - potrafiła w ogórki, musiała potrafić w jakieś zielarskie widzimisię-nie-wiem-co-robię. Andrew oczywiście też potrafił to robić... niech będzie - nie potrafił, więc musiał udać się do specjalisty w tym fachu.

Po dosyć burzliwej wymianie zdań, opinii i całej otoczki, która miała zachować utajnioną tożsamość osoby o inicjałach SAB, udało się wypracować jakiś wspólny kompromis, a przede wszystkim datę na spotkanie. Stanley nie byłby sobą, gdyby nie zostawił Francisowi listu w "razie co". Nie to, że Victoria miała go zaraz rozszarpać czy spacyfikować. Działał bardziej w imię zasady - "przezorny zawsze ubezpieczony".

O umówionej porze stawił się na miejscu. Dotarcie na Pokątną nie było jakoś szczególnie trudnym zajęciem, zwłaszcza kiedy człowiek potrafił się poruszać po Nokturnie. Kilka skrętów w tę, a potem w tamtą i proszę bardzo - jest. Jako, że w gości nie idzie się z pustymi rękoma, zabrał ze sobą flaszkę rudawego alkoholu. Z kwiatami nie ryzykował bo a) Sauriel potrafił przyłożyć z pięści, a b) nie znał się na nich, więc c) nie potrafił niczego wybrać.

Kulturalnie zapukał, stojąc w swoim płaszczu, bacznie obserwując okolicę.

Nie musiał długo czekać, ponieważ drzwi się otworzyły nie długo potem - Dobry wieczór Victorio - przywitał się, wystawiając butelkę w kierunku właścicielki tego domostwa. Lestrange mogła dostrzec te poczerniały zęby, wszak Stanley nie był żadnym brzuchomówcą - Taki mały prezent. Mam nadzieję, że przypadnie do gustu - zerknął na chwilę za siebie. Ot, taki odruch - Nie odpisałem ale kot mi nie przeszkadza. W końcu jakoś trzymam się z Saurielem i nie mam na niego uczulenia - zażartował odrobinę - Dziękuje również, że się zgodziłaś. Doceniam - skwitował. W tym też momencie naszła go jedna myśl - dlaczego zawsze jak trzeba zrobić z siebie debila to jest to przed Victorią i jest w to zamieszany Rookwood? To była sprawa do wyjaśnienia w późniejszym rozrachunku.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
26.05.2024, 10:57  ✶  

Wymiana tych listów przez Sauriela to było jak zabawa w głuchy telefon… albo głuche lusterka dwukierunkowe – nieważne. W każdym razie nawet po tym, jak Sauriel wysłał jej plik zdjęć półnagiego Stanleya i mniej-więcej widziała co jest grane, to nadal brakowało jej informacji o tym co wypalił, kiedy i czego próbował, żeby się tego pozbyć, a Sauriel usilnie ignorował jej sugestie o Chłoszczyść prosto w zęby. W każdym razie dobrze, że Stanley poszedł po rozum do głowy i po prostu do niej napisał nie przez Czarnego Kota i mogli się umówić normalnie, skoro konspiracja i tak nie była już wielce potrzebna.

Stanley rzeczywiście nie musiał długo czekać, gdy już zjawił się pod drzwiami jej kamienicy. Wiedziała, że ma przyjść, czekała na niego, więc otworzyła mu dość szybko. Nie spodziewała się za to zobaczyć wyciągniętej w jej kierunku butelki, którą zresztą szybko od niego odebrała i wpuściła go do środka, starając się zachowywać normalnie i nie rozglądać się na boki. Ale dość szybko zamknęła drzwi i odwróciła się do Stanleya przodem, przyglądając mu się krótko.

– Cześć, Stanley – przywitała się wtedy i uśmiechnęła nieznacznie. No tym czarnych zębów nie dało się pominąć. Ona sama ubrana była w czerń: spodnie, dość elegancką koszulę… pasowało do jej włosów i karnacji. – Dzięki – podziękowała rzecz jasna za whisky. – To dobrze, chodź – po czym zaprosiła go na piętro, do przestronnego salonu, gdzie okna były już pozasłaniane grubymi zasłonami i gdzie paliło się kilka lampek. Uwadze Stanleya nie mogło umknąć to, że było tam mnóstwo roślin – dużych, stojących w donicach na podłodze, ale też mniejszych, na regałach, półkach, stole… Jedna z tych dużych donic miała w sobie coś, co mogło kojarzyć się Borginowi z palmą, a na jednym z regałów stała… no cóż, psianka. Tę przytargał do niej akurat Sauriel. Mógł też zobaczyć niebieską kulkę futra, która łypnęła na niego żółtymi oczami – to był kot, najprawdziwszy kot, tyle że z błękitnym (dosłownie) umaszczeniem, leżący na poduszce na kanapie, tuż obok jednej z donic stojącej na ziemi. Dopiero po chwili mógł dostrzec innych ruch i czarną kuleczkę, mniejszą od tej niebieskiej – bo to był drugi z kotów Victorii, mały czarny kociak (na oko bardzo, bardzo młody), ewidentnie zainteresowany gościem. Kiedy wymieniała się listami ze Stanem, to miała jeszcze tylko jednego, tego czarnego… Niebieski był tutaj od wczorajszego wieczoru, ale ewidentnie szybko się zadomowił. – Chcesz się czegoś napić? – zapytała grzecznie i wskazała mu miejsce przy niskim stole kawowym – tam była ta kanapa okupowana przez koty, ale też fotele. – No dobra, bo widziałam na zdjęciach i widzę też teraz, ale Sauriel nie odpowiadał na połowę pytań, które zadawałam. Co się właściwie stało? Muszę też wiedzieć, co próbowałeś z tym zrobić, żeby wiedzieć, jak mocną potrzebujesz mieszankę… – chciała go też zapytać ,czy wie, że jest poszukiwany… ale to może nie w tej chwili.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#3
26.05.2024, 22:00  ✶  

Victorii ewidentnie udzieliło się Saurielowanie albo chciała swoim ubiorem wyrazić współczucie dla zębów Stanleya. Prawdziwie złota kobieta, która potrafiła zrozumieć innego człowieka i jego problemy - zarówno te przyrodnicze jak i z uzębieniem!

Ładnie sobie tutaj pomieszkiwała. Miała bardzo dużo kwiatów i roślin, które Borgin oczywiście rozpoznawał - to była wersja wydarzeń dla niewtajemniczonych w jego tajemną sztukę niewiedzy przyrodniczej. Tutaj po lewo, dla przykładu był kwiatek, a tutaj z prawej była roślinka... zielona. Psinka czy tam psianka też nie zrobiły na nim wrażenia, ponieważ po prostu ich nie rozpoznał. Dla niego to był tylko i aż "badyl". Dużo miało tutaj tego wszystkiego. Jak ona je rozpoznawała?

Lestrange miała fajną puchatą kilkę - to mógł jej przyznać bez bicia. Zaraz. Chwila. A to drugie równie puchate? Drugi kot? No proszę, a podobno oni z Rookwoodem to nic tam nie tego... to była oczywiście bardzo pokrętna logika, ponieważ Sauriel był nazywany Czarnym Kotem, a teraz były małe kociaki i... mniejsza o to, bo chyba by go zabiła gdyby powiedział te słowa na głos.

- Ale masz dużo puchatych kulek - skomentował, klękając przy zainteresowanym gościu. Powoli - jak do Sauriela - wyciągnął dłoń, aby go nie spłoszyć i dać się powąchać. Niestety nie miał żadnego smaczka, aby jegomościa poczęstować, a szkoda!

- Ummm... - podniósł wzrok w kierunku Victorii - Może być szklanka wody - odparł, wzruszając ramionami. Nie chciał wykorzystać nad wymiar gościnności Lestrange. Wiadome jednak było, że Stanley, nie wielbłąd, napić się musiał i raczej nie rozchodziło się tutaj o tą całą wodę, a raczej co innego.

Kiedy tak przyglądał się małemu kociakowi, a w międzyczasie przysłuchiwał się słowom niedoszłej pani Rookwood, zrozumiał komizm ten sytuacji. Auror z doświadczeniem rozmawiał jakby nigdy nic z człowiekiem, który był przez Ministerstwo poszukiwany, ot taki zbieg okoliczności. Te ogórki to chyba rzeczywiście łączyły ludzi, a nie dzieliły.

- Cóż... Od czego by tu zacząć? - zamyślił się na krótką chwilę, chociaż tak naprawdę nie potrzebował tego robić, wszak wszystko dobrze pamiętał - Kojarzysz Geraldine? Moja kuzynka. Ma brata bliźniaka Thorana, który ma dosyć nierówno pod sufitem... - nakreślał powoli sytuację, zaczynając od winowajcy tego wszystkiego - Powiedzmy, że mamy trochę na pieńku i wielmożny Thoran chciał odpłacić swoje winy... A jak mu poszło? Widzisz sama - odchrząknął - Spotkaliśmy się na piwie, aby porozmawiać i w zasadzie chciałem już iść. Zaoferował jednak fajkę, a ja się zgodziłem. To był niestety cholerny błąd. Te jego fajury były jakieś dziwne i zrobiły właśnie o to - dodał, robiąc wyszczerz zębów, aby następnie wskazać na nie dłonią - Próbowałem się tego pozbyć jakimiś eliksirami czy maściami dostępnymi od ręki i nic. Zaawansowana magia, którą można rozpraszać różne rzeczy też nie pomogła... - pokręcił przecząco głową - Więc nie pozostało mi nic innego jak skontaktować się z kimś, kto potrafi coś więcej w tą całą eliksirologię czy jak Wy to tam nazywacie. Da się coś z tym zrobić? To nie może być jakiś nieuleczalny przypadek. Nie ma takiej opcji - westchnął, bo co innego mu pozostało w tej chwili?



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
27.05.2024, 00:20  ✶  

Miała zwyczajnie nastrój jaki miała – ogólnie niezbyt wesoły, więc po co miała się ubierać w kolory? Jakoś jej się to nie spinało… Od niedawna mieszkała w Londynie i po przeniesieniu się tutaj zaczęła eksperymentować też z ubiorem. I jak na co dzień poza pracą można ją było spotkać głownie w sukienkach, tak teraz… łaziła głównie w spodniach. Nie miało to nic wspólnego z Saurielem… Albo miało, tylko nie w taki sposób jak mógłby się Stanley spodziewać, bo Rookwood przyniósł jej dużo zmartwienia i smutku i… Ach, nie było o czym mówić. Ostatnio… Ostatnio jakoś zaczęli na nowo ze sobą rozmawiać. Pomalutku. Małe kroczki.

Niebieski kot ani myślał ruszyć się z poduszki i miejsca, które zajmował, za to czarny kiciuś, maluszek taki, aż się podniósł na tych swoich jeszcze krótkich nóżkach i równie krótki ogonek postawił wysoko, sztywno. Mała buźka się otworzyła, robiąc cichutkie „miił” do Stanleya, który kucnął na podłodze przy kanapie, żeby się z maluchem przywitać, a kotek zbliżył się i z uwagą obwąchał jego dłoń.

– To jest Luna – przedstawiła czarnego kota, czy raczej kiteczkę, bo był to kociak, samiczka. – A to Błękitny Kwiatuszek – powiedziała wskazując na niebieskiego kota, którego zaraz pogłaskała po czubku głowy. Nie zamknął jednak oczu, wpatrywał się dalej w Stanleya, ale za to zamruczał cichutko.

Kiwnęła zaraz głową i sięgnęła po różdżkę, by wyczarować dla Stanleya szklankę z wodą, która ze stuknięciem pojawiła się na stoliku i usiadła na oparcie kanapy, ciągle głaszcząc niebieskiego kocura, teraz już jednak po policzku.

– Tak, znam Geraldine – przyznała od razu. Znały się z różnych imprez… ale głównie to zawodowo. Geraldine przynosiła jej czasami różne składniki do eliksirów, za opłatą oczywiście, a Victoria robiła jej eliksiry… różnorakie. Ogólnie Victoria robiła je głównie dla siebie i znajomych, czasami z polecenia dla kogoś tam… bo nie była to żadna oficjalna działalność. Ale pod tym względem wdała się w Lestrange’ów – piwniczaków i specjalistów od eliksirów. Stanley dobrze więc trafił. – Ach tak, Thoran… – powtórzyła za nim i skrzywiła się lekko. Pieprzony Thoran Yaxley, który najwyraźniej mieszkał kamienicę obok i wkurwiał ją…. No wkurwiał ją bardzo. Nie miała jeszcze czasu tego zbadać i sprawdzić, ale z każdym dniem miała na to ochotę coraz bardziej. A teraz jeszcze to. Aż zmrużyła oczy i zapatrzyła się w jednego z kwiatków, jakie tutaj miała, ale słuchała Stanleya uważnie. Bardzo uważnie. – Sugerowałam Saurielowi, żeby spróbował rzucić na ciebie Chłoszczyść. Nie wiem czy wiesz, ale to zaklęcie działa nie tylko na przedmioty, ale da się tym komuś wyszorować zęby i pozbyć się nieprzyjemnego oddechu z ust – zaczęła gadać. To, że nie było to zbyt przyjemne i potem z ust toczyła się piana, i puszczało się bańki z buzi przez chwilę to tam… szczegóły. – Zgaduję, że się tego nie podjął, bo to też całkiem zręcznie ignorował – mruknęła, po czym przysunęła się trochę bliżej Stanleya na tym oparciu kanapy i oderwała dłoń od kota. – Mogę? Wyszczerz zęby, chcę to zobaczyć z bliska – co prawda nie miała przeszkolenia medycznego, ale miała już w głowie kilka pomysłów na to, co z tymi jego zębami zrobić, skoro wszystkie rzeczy po kolei nie działały. Silny środek, ot co. – Jak długo się z tym męczysz? – taak, komizm sytuacji… Jeszcze bardziej komiczne było to, że aurorka doskonale znała personalia przynajmniej trzech Śmierciożerców, albo jednego Śmierciożercy i dwóch jego popleczników – i nic z tym nie zrobiła. Ba. Kryła to w swojej głowie bardzo, bardzo głęboko. Co do Stanleya… miała swoje podejrzenia. Ale miała też do niego interes, a wydanie go Ministerstwu by temu nie pomogło. Tak, było to bardzo egoistyczne. No i? Co Ministerstwo dla niej takiego zrobiło? Bo jak na jej standardy, to niewiele.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#5
29.05.2024, 00:09  ✶  

Nic dziwnego, że Czarny Mały Kot (albo Sauriel Jr, jak to zdążył już określić tego jegomościa w swoich myślach) rozpoznał kumpla swojego ojca. To było widać, słychać i czuć, że Borgin trzyma się z Rookwoodem. Mała pociecha musiała się znać na ludziach, a Sauriel musiał od młodego wpajać mu zasady panujące na tym świecie. Bez dwóch zdań ten kot musiał być jakoś powiązany z jego Ananaskiem. W końcu inaczej to by do niego nie podszedł, czyż nie? No i jeszcze wydawał bardzo podobne dźwięki jak ów Rookwood - tyle podobieństw! No głowa mała!

- Bardzo miło mi poznać. Stanley - kiwnął do jednego kota, który znajdował się nieopodal Victorii, a drugiego próbował tyśnąć w nos przy pomocy palca. Nie chciał go skrzywdzić, ale koty miały to do siebie, że lubiły kiedy się je zaczepiało. A to był taki fajny pimpek.

Kiedy Victoria mówiła, a w międzyczasie głaskała niebieską bestię, Borgin nie próżnował. Miał zamiar dowiedzieć się wszystkiego, co nie zostało mu przekazane. Może był to jakiś test spostrzegawczości dla niego? Istniało takie ryzyko.

Kwiatuszek, a może Kwiatuszka? Ten kot to był on czy ona? Forma brzmiała na męską ale kto tam wie jak to dokładnie było? Na pewno nie Stanley, który był zajęty porównywaniem oczu ów "Kwiatka" i tych Victoriowych. W chuj nie podobne, coś tu nie tak Podsumował. W ogóle nie pasowały mu te oczy - ani do matki, ani do ojca. A może to była adopcja? To by mogło bardzo wiele wyjaśniać.

- No... - odparł, kiedy wspomniała, że kojarzy Geraldine - Thorana też znasz? - zapytał, spoglądając na nią z zainteresowaniem - A może też Ci zadarł za skórę? - dodał po chwili. Borgin naprawdę był ciekaw ilu osobom zdążył podpaść, wszak miał list od swojej kuzynki, która sądziła, że kilka dusz wprowadził w stan poddenerwowania. Może powinni zrobić jakiś zbiorowy pozew przeciwko Yaxleyowi? Albo grupowo wyruszyć, złapać go w siatkę i oddać w jasyr czy inną formę przymusowego zatrzymania, aby nikogo więcej nie wkurwiał.

- Eeee...? - Stanley aż otworzył buzię kiedy usłyszał słowa Lestrange. Co ona chciała? Wychłoszczyć mu zęby? To w ogóle miało prawo bytu na kamienicach? Nie mogli spróbować czegoś innego, mniej inwazyjnego?

- Jest to na pewno ciekawe podejście... - odpowiedział, odrobinę cofając swoją twarz. To też nie było tak, że się bał... BO SIĘ NIE BAŁ! Znaczy trochę tak, chociaż nie był pewien czego bardziej - Victorii czy próby wychłoszczenia jego czarniutkich ząbków. Obydwie formuły brzmiały strasznie, a dodając do tego faktu braku Sauriela - było jeszcze gorzej.

- No... To nie tak, że tego... No... Nie zrobił, nie? - przyjął postawę obronną dla działań Rookwooda. Był dobrym kumplem, a jeszcze lepszym przyjacielem, więc nie miał zamiaru wkopywać swojego serdecznego druha - Powiedzmy, że mógł zapomnieć - dodał dyplomatycznie, chociaż znając Victorię, to wcale jej taka odpowiedź nie satysfakcjonowała z bardzo wielu względów. Jednym z nich był fakt, że uwielbiała utrudniać proste rzeczy jak chociażby robienie notatek - te musiały być perfekcyjne, a na koniec jeszcze trzeba było je pokazać Lestrange. Czy ona już zapomniała, że Stanley miał PTSD od tego "Borgin..." na korytarzu?

- Proszę bardzo - wyszczerzył się jak na jakimś zdjęciu z 1960 czy innego 1962 roku. Ci, którzy mieli ich zdjęcia Slytherińskie zdjęcia z Hogwartu, mogli taką minę już kiedyś widzieć. Teraz mogła to też zobaczyć ów "dentystka". Te piękne, czarne ząbki - Kilka dni? - wzruszył ramionami - Nie wiem. Ciężko mi powiedzieć. Nie schodzi, a ja jedynie starałem się to jakoś tuszować odrobinę w tę czy we wtę - wytłumaczył - Będzie coś z tego? Próbujemy tego chłoszczyć czy jaki jest werdykt pani doktor? - zażartował, chociaż pytał całkiem serio. W sumie to mogłaby być taką doktorówną i zapewne dobrze by się spisała w terroryzowaniu swoich pacjentów. W końcu miała już w tym wprawę...



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
01.06.2024, 00:23  ✶  

To były jedyne dzieci, jakie mogli naprodukować, nie? Kocia mama i koci tata, od siedmiu boleści, siebie warci. Oboje się potrafili rozświergotać i rozpływać na widok kota, Victoria straciła głowę dla tego maluszka, zresztą Sauriel też – do tego stopnia, że większą atencją obdarzał małego kotka, niż Victorię i musiała się z tym pogodzić. Znosiła to z godnością, bo ustępowała miejsca własnemu kotu, a nie innej kobiecie. Czy mała była podobna do Sauriela? Cóż, była cała czarna. I Sauriel jej doglądał, bawił się z nią, brał na ręce, przytulał i szeptał na uszko to i owo. Błękitny Kwiatuszek, poza tym, że został skrzywdzony przez jakieś dzieci, które rzuciły na niego czar – dlatego jego futro było całe niebieskie i nie dało się tego odmienić – przejawiał spokój i ostrożność Victorii, jej zdolność do obserwacji oraz szaloną miłość do roślin. Ewidentnie miał też swój koci charakterek. Może taki sam byłby Sauriel, gdyby nie skrzywdziła go jego własną rodzina? Wnioski jednak Stanley mógł (i musiał) wyciągać sam, i najwyraźniej jakiś wynik równania zaświtał mu w głowie. Rzecz jasna Victoria nawet przez sekundę nie podejrzewała, że wedle Stanleya robili z Saurielem jakieś niegrzeczne rzeczy, po których ona zaszła w kocią ciążę.

Tyknięty kot zaraz oblizał nochala i zaraz zaczął się kręcić na kanapie, szukając dogodnego miejsca by zeskoczyć na podłogę. Linie jeszcze nie do końca to wychodziło, dlatego Victoria albo sama ją gdzieś kładła, albo wyczarowywała dla niej małe schodki, by mogła się wdrapać na łóżko, kanapę czy jakiś inny mebel. W innym wypadku próbowała się wspinać po czyjejś nodze, tymi swoimi pazurzastymi małymi igiełkami. Teraz ewidentnie próbowała zaskoczyć, ale się bała. Kwiatuszek tylko obserwował.

– Nie bardzo go kojarzę, tylko z imienia – skrzywiła się tak wyraźnie, że Stanley mógł zacząć podejrzewać, że coś tu jest na rzeczy. – Wszystko wskazuje na to że mieszka kamienice obok. Bywałam tu kiedyś czasami i nic się nie działo, a odkąd się wprowadziłam to… hałasuje. Bardzo. Wydziera się, puszcza jakąś… jakąś afrykańską muzykę, wiesz bębny, wycie, trzaski, jakby skakał wokół ogniska w jakimś godowym rytualnym tańcu – skrzywiła się. – Ogólnie to zakłóca mój spokój i ciszę nocną, gnojek jeden. Teraz jest wyjątkowo cicho – wyjaśniła pokrótce a ostatecznie wzruszyła ramionami. Historia była ociupinkę dłuższa, ale to nie chodziło o nią, tylko o niego, o Stanleya.

– Dobra tam, celowo zignorował. Wcale nie jest głupi ani zapominalski – Victoria machnęła ręką w powietrzu, jakby odganiała jakąś irytująca muchę, dając do zrozumienia, że to nieważne. Nie była o to zła, chociaż Stanley mógł się bać, że jest inaczej.

Zajrzała mu w te zęby z bliska, marszcząc brwi. No czarne jak smoła, przez co wyglądał, jakby stracił wszystkie zęby, tylko usta układały mu się normalnie. Kilka dni? Niedobrze, będzie potrzeba czegoś mocnego… Chłoszczyść faktycznie mogłoby nie wystarczyć.

– Próbowałeś rozpraszania magii, tak? – upewniła się jeszcze i w zasadzie wtedy uznała, że magią to na pewno tego nie załatwią. – Chodź, idziemy na dół. Zrobię ci na to jakąś mieszankę na miejscu – brzmiała na wyraźnie zamyśloną, ale podniosła się i już miała zrobić krok do przodu kiedy zza pleców znowu usłyszeli ciche, ale jakże przenikliwe "miiiił". Zatrzymała się, odwróciła i jedną ręką złapała mała kulkę pod brzuszkiem i uniosła w powietrze, biorąc w ramiona. – No już, nie zostawię cię przecież – powiedziała do kici i wyszła z salonu na klatkę schodową prowadząc ich na dół. Chwilę później można było usłyszeć ciche tupnięcie kiedy Kwiatuszek ewidentnie się podniósł i zeskoczył z kanapy, idąc za nimi w pewnej odległości. Nie zeszli jednak na parter, a jeszcze niżej, do piwnicy, gdzie Victoria pchnęła drzwi i weszli do jej pracowni, gdzie rozstawionych było kilka bardzo dużych kociołków, ale były też mniejsze rozmiary na półkach, duży, drewniany stół, miękkie fotele i regały zastawione różnymi słoiczkami i opakowaniami ze składnikami. Było tu dość ciemno, Victoria ruchem ręki sprawiła że zapłonęły lampy i unosił się bardzo specyficzny, ziołowy zapach. Lunę odłożyła na podłogę i kicia zaraz zaczęła kręcić się po pomieszczeniu z ciekawością. Drzwi nie zamknęła i za chwilę pojawił się w nich też niebieski kot.

– Mam nadzieję, że podziała – rzuciła, kręcąc się po pomieszczeniu i zbierając różne rzeczy na stół, gdzie Stanley miał mieć zaraz flashbacki z Wietnamu, to jest przypomnienie z lekcji eliksirów, gdzie różne rzeczy się obcierało nożem, w moździerzu, dodawało w odpowiednich momentach, mieszało w we właściwą stronę określoną ilość razy… – A poza tym co u ciebie, hmm? Dawno cię nie widziałam w pracy – czy brała go pod włos? Może… wyglądało to tak, jakby trochę się z niego naigrywała.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#7
08.06.2024, 19:51  ✶  

Super, że w końcu zdecydowali się na małe-kocie dzieci. Saurielowi pozostał już tylko jeden krok - wziąć ślub, ponieważ ogórki już zdążył posadzić, a każdy wiedział, że to właśnie były trzy męskie konieczności. Zapewne Stanley mógł się też jakoś pomylić z tą wyliczanką, która szła inaczej albo miała inne podpunkty do spełniania... ale czy to kogoś obchodziło? Borgina nie, wszak dążył tylko do tego, aby przekazać najpiękniejszy ogórczy bukiet na dłonie panny młodej. Pan młody na pewno doceniłby ten wspaniały gest.

Czyli to rzeczywiście była prawda. Thoran powrócił, a co gorsza - męczył wszystkich wokół. Tylko czy Victoria mogła, aż tak marudzić? Nie zmienił jej zębów. Nie zrobił niczego złego, a po prostu grał muzyczkę i to za darmo! Gdzie tutaj było coś złego?

Znaczy fakt - muzyka afrykańska była trochę niespotykana w tej części świata. Czy Thoran nie mógł grać czegoś bardziej przebojowego? Jakichś piosenek, które tętniły życiem na Londyńskich salonach? A może on po prostu był specjalnej troski i przez te wszystkie lata, nikt tego nie dostrzegał? Trochę jakby nagle objawił swoje "prawdziwe" ja, a za cel ustanowił jedno - pobić rekord w denerwowaniu jak największej ilości osób w jak najkrótszym czasie.

Słysząc oskarżenia, które padły w kierunku jego serdecznego przyjaciela, uniósł brew. Nie zamierzał jednak nic więcej powiedzieć, ponieważ istniało ryzyko przejrzenia notatek przez Victorię... i już pół biedy z tym, że nie było żadnego zeszytu, który mógłby jej pokazać - zespół stresu pourazowego robił swoje.

Chwila, moment. A co jeżeli Lestrange machnęła ręką, aby pokazać co spotka Rookwooda kiedy go ponownie spotka? Czy powinien ostrzec Sauriela przed ewentualną karą, która miała go spotkać?

- Tak. To akurat tak - zgodził się - Jako, że idzie mi to całkiem nieźle, spróbowałem tego jako pierwsze... zawiodło - dodał, przyglądając się Victorii przez kilka sekund. Co to znaczyło "mieszankę"? Powinien się obawiać? Nie powinna była go ostrzec przed jakimiś skutkami ubocznymi? Może Stanley był akurat uczulony na to takie zielone... i tamto zielone? Czy nie powinna najpierw zrobić jakiegoś wywiadu środowiskowego z pacjentem? Znaczy Borgin nie miał zielonego - hehe - pojęcia na ten temat. Nie mniej jednak, jego matka pracowała jako eliksirolożka i zielarka w świętym Mungu, a on tym samym słyszał od niej wiele historii czy anegdotek z tamtego środowiska.

Kiedy kot wydał z siebie to jakże przemiłe "miiił", Stanley zaczął zastanawiać się nad jednym. Skoro koty piły mleko, a przysłowiowy stary chodził po mleko, to czy jeżeli Sauriel poszedłby po mleko, musiałby wrócić? Całkiem ciekawa zagwozdka, której nie mógł jednak poddać dalszym rozważaniom, wszak ruszył za Victorią do piwnicy. Chyba chce mi pokazać więcej małych kotków tam

Nie minęło jakoś dużo czasu, a znaleźli się w królestwie Ogórkowej damy. Borgin mógłby przysiąść, że Anne byłaby zakochana w tak skrupulatnie przyrządzanej pracowni. On sam był jednak przekonany o dwóch rzeczach. Po pierwsze - nie miał absolutnie pojęcia co tu się działo. To na pewno nadal była jakaś pracownia alchemiczna, a nie pomieszczenie kata? Po drugie - czuł się odrobinę nieswojo w otoczeniu tak wielu rzeczy, które wzbudzały z nim stany lękowe. Dodać do tego fakt, że była tutaj Victoria, która pytała go o te notatki, a cały wystrój to były te ustrojstwa zielarskie - cisnęło miał nad wymiar wysokie i żadna kawa nie była potrzebna.

No masz rację. Podziałało już. Mam stan przedzawałowy odpowiedział w myślach na jej stwierdzenie. Nie mniej jednak wyruszył na poszukiwania jakichś znajomych rzeczy. Przyglądał się jakimś ampułkom czy innym fiolkom, a pewnie i może fiołkom - nie miał o tym pojęcia.

- Dobrze - odparł szybko, jakby nie miał pojęcia o czym mówiła albo jakby nie było o czym mówić, bo serio było dobrze - Dużo pracy to i czasu nie ma. Wiesz, trzeba być tu i tam. Jakoś tak leci, nie? - dodał jeszcze, spoglądając na jakiś pojemnik, który miał podpis w bardzo dziwnym języku. P... p-p-pokrz... krz-rzywa? Pokrzywa? Po jakiemu to? Zdziwił się, ale nie zapytał ekspertki o pochodzenie tego słowa.

- To... - odwrócił się w jej kierunku, machając dłonią, aby objąć całe pomieszczenie - Wszystko potrzebne, aby zrobić jakąś śmieszną mieszankę na czarne zęby? - zapytał, zostawiając tą całą pokrzywę w spokoju - I czy to w ogóle ma prawo działać, skoro magia nie pomogła?



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
10.06.2024, 21:03  ✶  

Status relacji pomiędzy Victorią a Saurielem był mglisty dla wszystkich, łącznie z samymi zainteresowanymi, tak prawdę powiedziawszy. Przez miesiąc Sauriel właściwie… Victoria pomyślałaby, że celowo ją unikał, ale pogorszyło mu się na tyle, że po prostu całymi dniami leżał i nic nie robił – dlatego poprosiła Stanleya, by miał na niego oko… i dlatego sprezentowała Saurielowi aparat fotograficzny, którym tak wkurzył Stanleya. Nie, Victorii, cokolwiek do Sauriela czuła, nie przeszło i teraz była już w ogóle stuprocentowo pewna, że to nie była wina żadnego głupiego rytuału, ale rozumiała, że Sauriel nic od niej nie chce… i jednocześnie na przykład wczoraj potrafił ją złapać za rękę i przejść się z nią tak przez Pokątną na terenie kiermaszu. Łatwo można było zgłupieć i mieć wodę z mózgu, ale Victoria nie pytała. Ani nie była gotowa na kolejnego kosza, ani nie chciała, by Sauriel poczuł, że ona tego nie chce, albo żeby pomyślał, że go od siebie odsuwa… Więc tak. Oto byli. I nie mieli żadnym dzieci, bogowie, Rookwood nigdy jej nawet nie tknął, ba, nigdy nawet nie skosztował jej krwi, nie mówiąc o innych rzeczach, do których on przecież nawet nie czuł pociągu. Koty więc… po prostu były i jakoś tak wyszło, że Sauriel szukając dla siebie zajęcia, został zatrudniony jako pełnowymiarowa kocia mama na czas, gdy panny Lestrange nie było w domu, a jak wiadomo, praca aurora bywała wyjątkowo nieprzewidywalna.

Mruknęła coś niewyraźnego pod nosem, kiedy Stanley przyznał, że faktycznie rozpraszanie magii nie podziałało. Te wszystkie obawy, jakie Stanley miał, były zupełnie niepotrzebne, bo Victoria miała zamiar zapytać o ewentualne uczulenia, kiedy już popatrzy na te wszystkie składniki, jakich mogła użyć do mieszanki, która miała poradzić sobie z czymś, z czym rozpraszanie magii sobie nie radziło.

– Usiądź sobie – powiedziała do Stanleya spokojnie, wskazując mu jeden z tych miękkich foteli stojących przy mniejszym stoliku, a sama machnęła różdżką, sprawiając, że dużo różnych słoików pofrunęło na większy stół, przed którym Victoria teraz stanęła i złapała się pod boki, patrząc na to wszystko. Za chwilę jednak ruszyła do regału, zręcznie lawirując pomiędzy koteczkiem, który pakował się pod nogi, żeby zabrać stamtąd jeden z mniejszych kociołków, który zaraz postawiła sobie na stojaku, by nie musieć się do niego schylać, podczas robienia dla Stanleya… czegokolwiek, co rozpuści ten paskudny nalot. – Ta, dużo pracy. Dużo pracy chyba przed unikaniem Ministerstwa, co? Wiesz, że jesteś poszukiwany w sprawie związanej z Beltane? – spojrzała na niego spod rzęs, patrząc na jego reakcję. Co prawda nigdzie na ulicach nie zostały rozwieszone plakaty, że jest poszukiwany, ale Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów dostał stosowne informacje. – Spokojnie, jesteś mi potrzebny żywy i wolny, nie martw się – machnęła ręką, żeby go w razie czego uspokoić, jakby przyszło mu do głowy, że zwabiła go tutaj, żeby go skuć i zatargać przed wymiar sprawiedliwości. Ani jej się śniło… Tak ze względu na Sauriela, jak i jej własne sprawy z Borginami, których ciągle nie miała czasu ruszyć. Ale może teraz nadarzy się okazja…?

– Magia eliksirów jest znacznie potężniejsza niż czarów. Miesza się ze sobą kilka, czasami kilkanaście różnych składników, o różnym potencjale magicznym. Poza tym efekty są znacznie bardziej stabilne i trwalsze niż jakichś tam… czarów-marów, Stanley – powiedziała spokojnie i zerknęła za siebie, by zobaczyć, że Kwiatuszek usiadł w przejściu w drzwiach i po prostu patrzył. Tutaj jeszcze nie był, nic dziwnego, że czuł się niepewnie. Za to Luna właśnie próbowała wskoczyć na najniższą półkę jednego z regałów, ale dość nieskutecznie. – Eliksirami można osiągnąć rzeczy, których magią nawet nie ma co próbować. Ale nie wiem, czy wszystko się przyda… Masz na coś uczulenie? – zapytała, gdy odłożyła swoją różdżkę na blat po tym, jak machnęła nią, by w małym kociołku znalazła się woda i podpaliła pod nim płomień. Przysunęła do siebie dwa moździerze. – Nie bój się, wiem, co robię. Jestem Lestrange, alchemia płynie w naszych żyłach – cóż… wielu młodych Lestrange wcale nie poszło w stronę eliksirów, jak Louvain, Loretta czy Rodolphus. Ale akurat Victoria pod tym względem była nieodzowną córą swojego ojca, a wszak Lestrange wywodzili się z Francji, bezpośrednio z rodziny Flamel – tego sławnego na cały swiat alchemika, który stworzył kamień filozoficzny.

Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#9
11.06.2024, 21:36  ✶  

No i w końcu Victoria mówiła z sensem, a Stanley miał zamiar to zrobić. Usiądź sobie było niczym miód na jego skażone serce. Skażone tym całym zielarstwem, które tu się unosiło. Czy Borgin wspominał kiedyś Lestrange, że jest uczulony na zielarstwo? I że dostaje od razu wysypki, braku chęci do życia i zapewne 47 innych przypadków, które nigdy nie zostały jeszcze opisane w książkach medycznych? Bo jeżeli nie, to cóż - zapomniał jej wspomnieć i tym razem.

Niestety zaraz zaczęła wchodzić na grząski grunt, a Stanley poczuł jak jego różdżka zdawała się być bardziej pod ręką, niż do tej pory. Tak, że był w gotowości, aby ją wyciągnąć w mgnieniu oka. Jakaś jego część mówiła, że zaraz może zaroić tu się od kryminalnych. Z drugiej zaś strony, Sauriel, w życiu by go nie wjebał na taką minę.

Dobrze, że Victoria szybko sprostowała swoje zamiary i nie doszło do żadnych rękoczynów czy magiczynów. To też nie było tak, że miałby zamiar ją zaraz skrzywdzić, ale istniały jakieś środki przymusu bezpośredniego i wiedzieli o tym we dwójkę, wszak wywodzili się z Departamentu Przestrzegania Praw Czarodziejów.

- Hmm... - zamruczał pod nosem - Powiedzmy, że coś obiło mi się o uszy? - odparł - Pewni dobrzy i bardzo mili ludzie, zdążyli mi już o tym wspomnieć. Można powiedzieć, że się spisali - zauważył. Oczywiście nie dawał sobie głowy uciąć za to, aby powiedzieć kto dokładnie mu to powiedział. Zapewne było kilka osób, które w ten czy inny sposób dały mu znać. Borgin zresztą nie był, aż tak głupi i sam się tego domyślił.

- Dobrze jednak słyszeć to drugie - dodał jeszcze od siebie, bo naprawdę było to miłe. Koniec końców miała Stanleya na wyciągnięcie ręki, a Brenna to by sobie pewnie zacierała rączki na tak smakowity kąsek.

Kiedy przypomniała mu się jego najwspanialsza, najlepsza i w ogóle cała oh i ah, koleżanka z Ministerstwa, zrozumiał jedno - Borgin stał się bardzo spokojnym człowiekiem. Nie denerwował się, aż tak. Unormował palenie, chociaż brzmiało to dziwnie na niego. Nie musiał się do niej uśmiechać, ani pilnować strefy bezpiecznej w ich biurze. I pomyśleć, że Longbottom nie wiedziała o tym całym podziale na strefy, a szkoda.

- Mhm... Magia eliksirów jest znacznie potężniejsza niż czarów - powtórzył po niej, niczym jak jakiś amen w pacierzy czy formułkę na odpowiedzi ustnej - Oczywiście, że się miesza. Co innego miałoby się z tym robić? - zgodził się, bo przecież było to oczywiste. Borgin bardzo dobrze o tym nie wiedział, ale przynajmniej mógł udawać, że coś tam może jednak wie.

Na Brennę pchało się na usta, ale nie zdecydował się tego powiedzieć. Taka okazja mogła się już niestety więcej nie powtórzyć.

- Nie, a na pewno nie nic, o czym nie wiadomo - odpowiedział - Jednak na te wszystkie trucizny i inne takie rzeczy, to nadal jestem uczulony, żebyś sobie nie myślała - sprostował. Chciał, aby było to jasne i klarowne. Jeszcze by mu podała jakiś napar z nagietka, a jak wszyscy wiedzieli - był on silnie trujący... a może chodziło o rumianek albo bluszcz? No któreś z tych.

- Rozumiem. Myślałem, że w ludzkich żyłach płynie krew, ale skoro u was płynie alchemia, nie oceniam. Kim jestem, aby oceniać? - uniósł ręce w obronnym geście - Nie boisz się, że jeden z waszych kotów wskoczy i coś zepsuje? - zapytał, wskazując gestem otwartej dłoni na jednego urwipołcia, który próbował swojego szczęścia w podboju szafki. Stanley - jako najbardziej odpowiedni kandydat na chrzestnego - obawiał się przecież o dzieci Sauriela i musiał dbać o ich bezpieczeństwo.

- Jedna dawka tego wystarczy, aby się pozbyć tego osadu? - kontynuował zbieranie informacji o swojej przypadłości, a raczej o zielarstwie. Dla Victorii może to było proste i banalne, ale dla Stanleya, to był nowy świat.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
15.06.2024, 18:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 15.06.2024, 18:36 przez Victoria Lestrange.)  

Mogło się tak zdarzyć, że słyszała to raz czy dwa (ewentualnie jakieś pięćdziesiąt) na szkolnym korytarzu, ale albo zapomniała, albo całkowicie celowo postanowiła to zignorować, uznając to za głupią fanaberię, a nie faktyczne uczulenie. A znając Victorię, poprawną opcją była właśnie ta ostatnia.

Sprawa była o tyle poważniejsza, że choć Stanley był poszukiwany i treść tego listu nie brzmiała w żadnej mierze groźnie, to Victoria potrafiła dodać dwa do dwóch. Borgin po spotkaniu z Moody wyparował i więcej się w pracy nie raczył pojawić, wystawili za nim list, zaś on nie miał żadnego nagłego wypadku, który uniemożliwiłby mu przychodzenie do pracy… dodać do tego, że Victoria doskonale wiedziała, co oznaczał tatuaż na przedramieniu Sauriela, wiedziała, kto jest jego najlepszym kumplem… co do Stanleya nie miała pewności, ledwie przypuszczenia i jakoś tak… sytuacja składała się w pełen obraz dużo bardziej poważnej sprawy niż z początku mogłoby się wydawać. Zauważyła to nagle napięcie Borgina, ale uśmiechnęła się niewinnie.

– A nie myślałeś… nie wiem, żeby teleportować się na jakieś kompletnie losowe zadupie i wysłać stamtąd sowę z wypowiedzeniem? Może chociaż koledzy by się nie martwili, że coś ci się stało – ciągnęła ten temat widząc w jaką niezręczność wprawia Stanleya, ku własnej uciesze.

– Ciekawe że zwróciłeś uwagę akurat na oczywistość związaną z mieszaniem, a nie na ilość potężnych składników magicznych skondensowanych w jedno – zaśmiała się, bo te składniki magiczne… czasami ich potencjał trzeba było wygotować, niektóre eliksiry wszak tworzyło się całe tygodnie, a nie kilka chwil, a czasami składnikiem było też zaklęcie… to była bardzo delikatna sztuka, ale jakże fascynująca. Edyta w obraz ludzkości tak mocno, że mugole myśląc o czarownicach wyobrażali sobie kobietę z wielkim garem, warzącą eliksiry, posiadaczkę czarnego kota… i wszystko się zgadzało, oprócz tego że Victoria nie była stara, pomarszczona ani nie miała brodawki na nosie.

– Okej – tym lepiej, bo nie będzie musiała rezygnować z któregoś składnika. – No… zazwyczaj celem trucizny jest zaszkodzić organizmowi. Takie jest ich przeznaczenie. Ale ja nie będę ci przecież robić trucizny – uniosła wyżej jedną brew i spojrzała na Stanleya powątpiewająco, po czym kątem oka spojrzała na Lunę. Kwiatuszek nadal siedział w przejściu, ale ewidentnie patrzył też na małego ciekawskiego kociaka. – To tylko takie powiedzenie, Stanley. Chodzi o to, że moja rodzina zajmuje się tym od pokoleń – tak jak twoja różnymi niebezpiecznymi przedmiotami – nie dodała tego jednak na głos.

– Trochę boję… ale nie zostawiłabym ich przecież samych. Kwiatuszek jest spokojniejszy… ale możesz mieć oko na Lunę? Ma dopiero niecałe trzy miesiące i ma zdecydowanie za dużo energii jak na tak małe ciałko, pewnie będzie próbowała się gdzieś wspiąć, albo coś niechcący popchnie… – z czułością patrzyła na malutkiego czarnego kotka, który właśnie próbował dokonać tego, o czym mówiła: wskoczyć na półkę i aż zapiszczała z podekscytowania.

– Tak, tak, powinno… zobaczymy jak wyjdzie, bo nie chce przesadzić – i mówiąc to odkorkowala jeden z pojemników, przesyłała sobie część jego zawartości na stół, zrobiła tak też z kilkoma innymi. Część posiekała, część rozgniotła brzegiem noża, część zmiażdżyła w moździerzu. Dolała wody do kociołka i podgrzała go magicznie, po czym zaczęła systematycznie dodawać składniki i mieszać. Mruczała przy tym do siebie rzeczy w stylu “dwie garści”, “trzy krople”, odliczała obroty łyżką by zamieszać miksturę. Zapach w pomieszczeniu zmieniał się sukcesywnie, teraz był dużo ostrzejszy, niż na początku, gdy po prostu tutaj weszli. Victoria kilka razy musiała podejść do którejś z szafek czy regałów, by coś stamtąd wyciągnąć, dosypać, dolać… po ostatniej takiej podróży mikstura zmieniła kolor z brunatno-mętnej w ostry kobaltowy kolor. I pachniało dziwnie… coś jak… jak magiczny domestos. Oczywiście Stanley mógł sobie chodzić po pomieszczeniu, zaglądać jej na półki, czy do kociołka, chociaż jeśli nachylił się nad nim zbyt mocno, to Victoria stanowczym ruchem by go odsunęła, mówiąc żeby uważał.

Ostatecznie jej dzieło przyjęło konsystencję nieco lepiącą się, na wpół lejącą, na wpół żelową. Całość.. zajęła dobrą godzinę i nawet Kwiatuszek ośmielił się wejść do środka i zająć jeden z foteli, na którym ułożył się w kłębek, ale ciągle czuwał. Luna… Luna dawała popalić i była przy tym rzecz jasna piekielnie słodka.

– No… gotowe – skwitowała po czym zgasiła ogień pod kociołkiem. – Zrobimy tak… ja ci to przeleję, żeby było wygodniej i pójdziemy na górę i sobie wyszorujesz tym zęby w łazience, zgoda? Chcę wiedzieć czy podziałało, czy musi być mocniejsze – i mówiąc to, machnęła różdżką, żeby zakląć chochlę, ta zaś nabrała eliksiro-pasty i przelała ją precyzyjnie do przezroczystej fiolki, po czym Victoria wręczyła ją Stanleyowi. – Wyszoruj tym zęby, nie przepłukuj przez pięć minut i kategorycznie tego nie połykaj, dobrze? – miała nadzieję, że wyraziła się bardzo dokładnie… – Po pięciu minutach przepłucz dokładnie wodą – łazienek miała dwie, jedna była na parterze i to tam zaprosiła Stacha.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (5640), Stanley Andrew Borgin (6592)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa