adnotacja moderatora
Rozliczono - Anthony Shafiq - osiągnięcie Badacz tajemnic I
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
Rozliczono - Erik Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III
—01/08/1972—
Schronisko ''Jelenia Góra'' w Szkocji, Wyspy Brytyjskie
Erik Longbottom & Anthony Shafiq
Czy Erik spodziewał się, że kiermasz z okazji Lammas zorganizowany w magicznym Londynie okaże się aż tak chaotyczny? Otóż... Nie. Kompletnie nie spodziewał się m.in. że padnie ofiarą ''fallusowego dramatu'', gdy w jego rękach niespodziewanie wylądowała świeca przygotowana przez młodego Mulcibera.
Nie spodziewał się także, że stary przyjaciel ze szkoły będzie próbował mu wtedy zrobić zdjęcie. Do głowy nie wpadłoby mu też, że pokazy, jakie miały miejsce na scenie z udziałem różnej maści artystów, okażą się tak bardzo... angażujące.
To jednak miał już za sobą. Po opuszczeniu zabawy z torbą pełną zakupów i fantów z loterii Erik powrócił do Warowni, aby przygotować się do wyjścia. Założył nieco grubszy sweter, lepsze buty na chodzenie po lesie i zabrał z kuchni wszystkie rzeczy potrzebne do rytuału, jaki wielu czarodziejów i czarownic miało odprawić w imię bogini Matki.
Gdy już był gotowy, teleportował się spod domu w okolice schroniska ''Jelenia Góry'' w Szkocji. Czterdzieści parę kilometrów na zachód od Inverness. Kawał drogi, zwłaszcza z Doliny Godryka. Eh, czasem jednak dobrze było być czarodziejem.
Longbottom zakręcił się parę razy wokół własnej osi, dochodząc do siebie po gwałtownym lądowaniu. Zgodnie ze wskazówkami, jakimi podzielił się z Anthonym pod koniec kiermaszu, mieli się spotkać przy starej budzie, która kiedyś musiała być mugolskim przystankiem autobusowym, dopóki jakikolwiek publiczny środek transportu jeździł na tej trasie.
Teraz już nie jeździł. W okolicy nie powinno być ani jednej żywej duszy, a jednak gdy świat przestał wirować, Erik zdał sobie sprawę, że... Wylądował niecałe trzy-cztery metry od Anthony'ego. No proszę, ten to nie miał w zwyczaju się spóźniać.
Uśmiechnął się pogodnie na widok mężczyzny, podchodząc do niego i poprawiając torbę na ramieniu. Otaksował go od stóp do głów. Chociaż czuł się w jego towarzystwie naturalnie, nawet gdy byli otoczeni przez innych bawiących się gości w mieście, tak teraz, tuż na granicy lasu w okolicy zmierzchu, Shafiq zdawał mu się jeszcze bliższy.
— Trochę się zawiodłem — zagadnął z udawaną pretensją. — Myślałem, że to ja będę pierwszy. Zazwyczaj jestem. — Zmarszczył czoło. — Chyba. W każdym razie staram się być punktualny. A teraz... To tak jakby ktoś mi skradł nieco chwały!
Wydął dolną wargę, uderzając czubkiem buta o grudkę zbitej ziemi. Rozejrzał się uważnie na prawo i lewo, zanim wrócił wzrokiem do Anthony'ego.
— Cieszę się, że tu jesteś — przyznał w końcu ciepłym tonem, uśmiechając się jednocześnie pod nosem. — Nikt z rodziny... Nie był tutaj od jakiegoś czasu, więc... Cieszę się, że ktoś będzie tu ze mną.
Nie spodziewał się także, że stary przyjaciel ze szkoły będzie próbował mu wtedy zrobić zdjęcie. Do głowy nie wpadłoby mu też, że pokazy, jakie miały miejsce na scenie z udziałem różnej maści artystów, okażą się tak bardzo... angażujące.
To jednak miał już za sobą. Po opuszczeniu zabawy z torbą pełną zakupów i fantów z loterii Erik powrócił do Warowni, aby przygotować się do wyjścia. Założył nieco grubszy sweter, lepsze buty na chodzenie po lesie i zabrał z kuchni wszystkie rzeczy potrzebne do rytuału, jaki wielu czarodziejów i czarownic miało odprawić w imię bogini Matki.
Gdy już był gotowy, teleportował się spod domu w okolice schroniska ''Jelenia Góry'' w Szkocji. Czterdzieści parę kilometrów na zachód od Inverness. Kawał drogi, zwłaszcza z Doliny Godryka. Eh, czasem jednak dobrze było być czarodziejem.
Longbottom zakręcił się parę razy wokół własnej osi, dochodząc do siebie po gwałtownym lądowaniu. Zgodnie ze wskazówkami, jakimi podzielił się z Anthonym pod koniec kiermaszu, mieli się spotkać przy starej budzie, która kiedyś musiała być mugolskim przystankiem autobusowym, dopóki jakikolwiek publiczny środek transportu jeździł na tej trasie.
Teraz już nie jeździł. W okolicy nie powinno być ani jednej żywej duszy, a jednak gdy świat przestał wirować, Erik zdał sobie sprawę, że... Wylądował niecałe trzy-cztery metry od Anthony'ego. No proszę, ten to nie miał w zwyczaju się spóźniać.
Uśmiechnął się pogodnie na widok mężczyzny, podchodząc do niego i poprawiając torbę na ramieniu. Otaksował go od stóp do głów. Chociaż czuł się w jego towarzystwie naturalnie, nawet gdy byli otoczeni przez innych bawiących się gości w mieście, tak teraz, tuż na granicy lasu w okolicy zmierzchu, Shafiq zdawał mu się jeszcze bliższy.
— Trochę się zawiodłem — zagadnął z udawaną pretensją. — Myślałem, że to ja będę pierwszy. Zazwyczaj jestem. — Zmarszczył czoło. — Chyba. W każdym razie staram się być punktualny. A teraz... To tak jakby ktoś mi skradł nieco chwały!
Wydął dolną wargę, uderzając czubkiem buta o grudkę zbitej ziemi. Rozejrzał się uważnie na prawo i lewo, zanim wrócił wzrokiem do Anthony'ego.
— Cieszę się, że tu jesteś — przyznał w końcu ciepłym tonem, uśmiechając się jednocześnie pod nosem. — Nikt z rodziny... Nie był tutaj od jakiegoś czasu, więc... Cieszę się, że ktoś będzie tu ze mną.
the he-wolf of godric's hollow
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞
❝On some nights, the moon thinks about ramming into Earth,
slamming into civilization like some kind of intergalactic wrecking ball.
On other nights, it's pretty content just to make werewolves.❞