Rozliczono - Ambroise Greengrass - osiągnięcie Badacz Tajemnic I
Czerwiec był dla niego miesiącem niepokojów i spełniających się najczarniejszych scenariuszy. W chwilach, w których było ciszej i spokojniej Ambroise wewnętrznie czuł, że szykuje się na kolejną burzę. Tak, bywały momenty, które przerywały atmosferę pełną nieokreślonego rodzaju napięcia. Od początku miesiąca wydarzyło się wiele pomyślnych rzeczy, ale bilans wciąż był ujemny. Nic nie mógł poradzić, że czekał na kolejną falę.
Jednakże w żadnym razie nie spodziewałby się kierunku, z którego nadeszła. Załatwiając interesy w Londynie, planował spędzić jak najmniej czasu w każdym miejscu i wrócić do Doliny Godryka. Potrzebował kupić tylko kilka dodatkowych rzeczy do upraw roślin, co w pierwszej kolejności w ogóle oderwało go od pracy w domu.
Kiedy ktoś postukał go palcem w okolice obojczyka, Greengrass nie spodziewał się stanąć oko w oko z przysadzistym starszym panem. Dobrym znajomym z innych czasów, kiedy częściej odwiedzał Carkitt Market. W pierwszej chwili spodziewał się, że Ronald (bo tak było ludzkiemu odpowiednikowi Oompy-Loompy na imię) znowu potrzebował jego pomocy. Pomógł mu kiedyś w przeszłości, więc teraz także szykował się na podobną prośbę, ale nie...
...tym razem Ronald miał dla niego coś innego. Wieści, które sprawiły, że dziesięć minut później Greengrass zamknął za sobą drzwi do jednego z barów, rozejrzał się po małym pomieszczeniu i od razu skierował kroki w konkretną stronę. Do jednego ze stolików niemal stykających się z barem. Łatwego do pomylenia z tymże blatem barowym, jeśli chodziło o ilość butelek i szklanek.
- Rina - odezwał się cicho, biorąc głęboki wdech i bez dalszego słowa przysuwając sobie stołek.
Tak, zdawał sobie sprawę z tego, że ktoś przy innym stoliku obdarzył go gniewnym spojrzeniem i niemal otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale Ambroise zmierzył tę osobę poważnym spojrzeniem i pokręcił głową. Dziewczyna ze stolika obok odpuściła, choć wyraźnie nadal była zła o to, że nie spytał o pozwolenie. No cóż. Miała obok siedem innych stołków a przy tym Geraldine brakowało jakiegokolwiek wolnego. To oznaczało, że nieznajoma (albo ktoś od niej, choć siedziała sama) musiała przyciągnąć co najmniej trzy stołki od Yaxley. Coś wątpił, że zapytała zanim to zrobiła. On odzyskiwał to, co powinno być jego w pierwszej kolejności. Poza tym nadal miała dwa ekstra stołki.
- Ronald się o ciebie zaniepokoił - wyjaśnił, kiwając głową w kierunku zaplecza niedużego baru.
Jakby na życzenie, w uchylonych drzwiach Ambroise napotkał spojrzenie wąsatego, korpulentnego starszego pana, który zaopatrzał lokal w alkohol. To właśnie ten przesympatyczny jegomość zaczepił go chwilę wcześniej podczas załatwiania sprawunków na Carkitt Market. Ewidentnie nie wiedział, że od dawna nie łączyło go nic z Geraldine Yaxley, lecz dobrze pamiętał okoliczności, w jakich się we trójkę poznali. Sądził, że kieruje swoje dyskretne, troskliwe wątpliwości w dobrą stronę i do odpowiedniego człowieka a Greengrass nie potrafił mu powiedzieć, że jest inaczej.
W gruncie rzeczy obaj chcieli dla kobiety dobrze. Na swój własny i specyficzny sposób. Choć nie był odpowiednią osobą, Ambroise obiecał sobie stać się nią na tak długo jak to było konieczne. W gruncie rzeczy, przecież nie było między nimi gniewu czy nienawiści, otwartego żalu czy rozgoryczenia. Jedynie coś na kształt smutku z powodu niedotrzymanych obietnic i niespełnionych, niebyłych planów.
Nigdy nie upewnił się czy mu wybaczyła, ale nie potrzebował tego teraz, żeby upewnić się, czemu tkwiła w tym miejscu i wzbudzała cichy niepokój dostawców alkoholu. Chciał wiedzieć, czego lub kogo potrzebowała, żeby poczuć się lepiej i wrócić do domu.