01.11.2024, 14:05 ✶
Lorraine najpierw wpatruje się we wnętrze namiotu, a potem odchodzi za Baldwinem i opuszcza bankiet.
Selwyn znał dobrze zimną stal oczu Shafiqa, pod fasadą oziębłej uprzejmości Lorraine mógł więc dostrzec podobną zaciętość, co na ich dnie. Lorraine nie wybuchała – nie zwykła wybuchać – już nie. Gdyby stanął teraz przed nią i wyrecytował ustęp z Henryka V, mogłaby stwierdzić, czy jest godny nazywać się artystą i wejść do namiotu. Błędem było, że wzorem swojej krewniaczki wybrał taniec. Tańczyli już tango, lecz nie dane im było zatańczyć wokół tematu zniknięcia Raphaeli: Baldwin szarpnął bowiem za zasłonę, odkrywając przed wszystkimi wnętrze namiotu artystów.
percepcja (II), może dojrzę w środku coś ciekawego
Zawsze poruszał ją widok kwiatów zwiędłych przedwcześnie, skutych przez wiosenny przymrozek – martwych, zanim zdążyły rozkwitnąć. Ale Raphaela nie była martwa. Brenna osłoniła ją własnym ciałem, broniąc przystępu do dziewczyny: Lorraine i tak nie mogła się poruszyć, pobladła, dziwnie odrętwiała. Zostały tam moje kwiaty, uświadomiła sobie, z pustym wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Chciała powiedzieć to Baldwinowi, który ostro zażądał, żeby wracali do domu, nie rozumiesz, policzek drgnął jej na dźwięk słowa "szlama", czym zawiniły ich białe płatki, zroszone teraz krwią? Wcześniej sama poprosiła przecież obsługę, aby odesłała podarowane jej bukiety do namiotu. Białe kamelie, narcyzy i orchidee – białe jak suknia i twarz Lorraine – świadkowie kaźni Raphaeli, których białe płatki, delikatne jak palce białych dam, niemo wyciągały się się po jej duszę. Lorraine nie mogła pomóc Raphaeli. Nie dłońmi, które potrafiły układać tylko wiązanki pogrzebowe i grzebać zmarłych. Mogła jednak poprosić kwiaty, aby nad nią czuwały. Niepewnie podsunęła jedną z lilii z trzymanego bukietu świszczącym taśmom policyjnym, licząc, że pochwycą kwiat zanim opadnie na ziemię.
Spojrzeniem odprowadziła odchodzącego Enzo. Usłyszała dziś wystarczająco, by domyślać się motywów napaści. To on był winny krzywdy Raphaeli, chociaż jedynym jego przewinieniem było to, że urodził się z ojca mugola i matki mugolki.
– Romeo! – zakpiła. Miano ociekające słodyczą nasączyła trucizną, która zabiła tragicznych kochanków. – Śpiesz ocalić swoją Julię! – Ledwie wypowiedziała te słowa, poczuła, jak ogarnia ją nienawiść do samej siebie. Nie dbała o los Remingtona, dlaczego miałaby jednak źle życzyć słodkiej Raphaeli? Raphaeli, która wypełniała ich próby śmiechem i dziewczęcym szczebiotem? Raphaeli, biegającej za Josephine z beztrosko zakasaną spódnicą – naiwna dziewczynka naśladująca kobietę – jakże podobna była wtedy do bogini Dziewicy w rozdartej sukni! Przez krótką chwilę, twarz Lorraine wyrażała czystą udrękę. Odwróciła się plecami do namiotu, Brenny i Raphaeli. Odeszła. Nie chciała, aby ktokolwiek widział ją w tym stanie.
Wsunęła rękę pod ramię Baldwina, pozwalając ich palcom spleść się ze sobą, gdy jej dłoń odnalazła jego dłoń. Gest, będący lustrzanym odbiciem gestu, na który sam poważył się kilka chwil temu, z tą różnicą, że Lorraine nie rozorała paznokciami skóry, tylko czule powiodła kciukiem wzdłuż czerwcowej blizny. Jak siniak, który z perwersyjną przyjemnością naciska się palcem, aby sprawdzić, czy wciąż boli. Tak jak Lorraine była jątrzącą się raną, tak Baldwin składał się z niewygojonych blizn. Nigdy nie chciał podążać szlakami wytyczonymi mu przez przeznaczenie, więc tworzył własne, ze szram i zadrapań, które pokrywały linię życia jego dłoni siatką skaryfikacji. Wierzyła, że jest w stanie wskazać mu prostszą drogę. Jak nikt inny wiedziała, jak zadać mu ból, dlatego jak nikt inny wiedziała też, co przyniesie ulgę. Wystarczyło, że ujęła jego pobliźnioną dłoń.
– Przepraszam, że nie przyszłam na wernisaż. – Przepraszam, że zwątpiłam.
Selwyn znał dobrze zimną stal oczu Shafiqa, pod fasadą oziębłej uprzejmości Lorraine mógł więc dostrzec podobną zaciętość, co na ich dnie. Lorraine nie wybuchała – nie zwykła wybuchać – już nie. Gdyby stanął teraz przed nią i wyrecytował ustęp z Henryka V, mogłaby stwierdzić, czy jest godny nazywać się artystą i wejść do namiotu. Błędem było, że wzorem swojej krewniaczki wybrał taniec. Tańczyli już tango, lecz nie dane im było zatańczyć wokół tematu zniknięcia Raphaeli: Baldwin szarpnął bowiem za zasłonę, odkrywając przed wszystkimi wnętrze namiotu artystów.
percepcja (II), może dojrzę w środku coś ciekawego
Rzut N 1d100 - 39
Akcja nieudana
Akcja nieudana
Rzut N 1d100 - 22
Akcja nieudana
Akcja nieudana
Zawsze poruszał ją widok kwiatów zwiędłych przedwcześnie, skutych przez wiosenny przymrozek – martwych, zanim zdążyły rozkwitnąć. Ale Raphaela nie była martwa. Brenna osłoniła ją własnym ciałem, broniąc przystępu do dziewczyny: Lorraine i tak nie mogła się poruszyć, pobladła, dziwnie odrętwiała. Zostały tam moje kwiaty, uświadomiła sobie, z pustym wzrokiem utkwionym w przestrzeń. Chciała powiedzieć to Baldwinowi, który ostro zażądał, żeby wracali do domu, nie rozumiesz, policzek drgnął jej na dźwięk słowa "szlama", czym zawiniły ich białe płatki, zroszone teraz krwią? Wcześniej sama poprosiła przecież obsługę, aby odesłała podarowane jej bukiety do namiotu. Białe kamelie, narcyzy i orchidee – białe jak suknia i twarz Lorraine – świadkowie kaźni Raphaeli, których białe płatki, delikatne jak palce białych dam, niemo wyciągały się się po jej duszę. Lorraine nie mogła pomóc Raphaeli. Nie dłońmi, które potrafiły układać tylko wiązanki pogrzebowe i grzebać zmarłych. Mogła jednak poprosić kwiaty, aby nad nią czuwały. Niepewnie podsunęła jedną z lilii z trzymanego bukietu świszczącym taśmom policyjnym, licząc, że pochwycą kwiat zanim opadnie na ziemię.
Spojrzeniem odprowadziła odchodzącego Enzo. Usłyszała dziś wystarczająco, by domyślać się motywów napaści. To on był winny krzywdy Raphaeli, chociaż jedynym jego przewinieniem było to, że urodził się z ojca mugola i matki mugolki.
– Romeo! – zakpiła. Miano ociekające słodyczą nasączyła trucizną, która zabiła tragicznych kochanków. – Śpiesz ocalić swoją Julię! – Ledwie wypowiedziała te słowa, poczuła, jak ogarnia ją nienawiść do samej siebie. Nie dbała o los Remingtona, dlaczego miałaby jednak źle życzyć słodkiej Raphaeli? Raphaeli, która wypełniała ich próby śmiechem i dziewczęcym szczebiotem? Raphaeli, biegającej za Josephine z beztrosko zakasaną spódnicą – naiwna dziewczynka naśladująca kobietę – jakże podobna była wtedy do bogini Dziewicy w rozdartej sukni! Przez krótką chwilę, twarz Lorraine wyrażała czystą udrękę. Odwróciła się plecami do namiotu, Brenny i Raphaeli. Odeszła. Nie chciała, aby ktokolwiek widział ją w tym stanie.
Wsunęła rękę pod ramię Baldwina, pozwalając ich palcom spleść się ze sobą, gdy jej dłoń odnalazła jego dłoń. Gest, będący lustrzanym odbiciem gestu, na który sam poważył się kilka chwil temu, z tą różnicą, że Lorraine nie rozorała paznokciami skóry, tylko czule powiodła kciukiem wzdłuż czerwcowej blizny. Jak siniak, który z perwersyjną przyjemnością naciska się palcem, aby sprawdzić, czy wciąż boli. Tak jak Lorraine była jątrzącą się raną, tak Baldwin składał się z niewygojonych blizn. Nigdy nie chciał podążać szlakami wytyczonymi mu przez przeznaczenie, więc tworzył własne, ze szram i zadrapań, które pokrywały linię życia jego dłoni siatką skaryfikacji. Wierzyła, że jest w stanie wskazać mu prostszą drogę. Jak nikt inny wiedziała, jak zadać mu ból, dlatego jak nikt inny wiedziała też, co przyniesie ulgę. Wystarczyło, że ujęła jego pobliźnioną dłoń.
– Przepraszam, że nie przyszłam na wernisaż. – Przepraszam, że zwątpiłam.
Razem z Baldwinem teleportowali się do domu.
Postacie opuszczają sesję