• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[01.09 Laurent & Anthony] Elegance is not about being noticed

[01.09 Laurent & Anthony] Elegance is not about being noticed
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#1
22.11.2024, 14:26  ✶  

—01/09/1972—
Anglia, Londyn
Laurent Prewett & Anthony Shafiq
[Obrazek: qjIewja.png]



Odprowadził rano Lorien do Ministerstwa i życzył jej udanego dnia, jakkolwiek ten dzień mógł być udany dla kogoś, kogo życie znów wywaliło się do góry nogami, a każda taka drastyczna zmiana przybliżała drobną istotę do trwałej przemiany w wilgowrona. Zegary jednak bezwzględnie dalej szatkowały czas swoimi wahadłami, dbając o to, by świat toczył się dalej.

Myśli Anthony'ego uciekały do dzisiejszego spotkania, które miał mieć w samo południe. Niby zajrzał do biura, aby upewnić się, że jutrzejszy wyjazd do Egiptu jest już w całości przygotowany. Niby pokręcił się nad dokumentacją, namaszczając ją swoją szefoską aurą, chociaż wiedział, że wszystko jest już dopięte na ostatni guzik, zatem całe pojawienie się na piątym piętrze było li tylko odpowiednio odegraną etiudą aktorską dla podwładnych. Nie, jego myśli uciekały do Lorraine, która zdawała się rozchwiana w odczuwaniu emocji. Wrażliwa dusza pełna chaosu. Gdzie zaprowadzi ich wyprawa w głąb emocjonalnego świata dziś?

Czy kobieta była jakkolwiek świadoma swojej roli, którą upatrzył dla niej w swoim Planie?

Harmonogram biegł i robił swoje - następnym punktem do odhaczenia było odebranie garniturów dedykowanych wyjazdowi. Salon Rosierów wsunięty został w ciasno splecione ze sobą godziny, wyceniony na trzy kwadranse, na wypadek, gdyby jakieś ostatnie detaliczne poprawki trzeba było zrobić od ręki.

I rzeczywiście - tak się stało. Po zweryfikowaniu wszystkich z pięciu kreacji - tak tog państwowego dygnitarza, jak i nieco bardziej mugolskich w wydźwięku garniturów - musiał swoje odczekać w niewielkim saloniku dedykowanym klienteli. Stoliczek kawowy, napoje, ciasteczka, kilka modowych magazynów. Rozsiadł się na sofie, zakładając nogę na nogę w swobodnej pozie, ramieniem opierając się o oparcie i szarymi, wypełnionymi niepewnością oczyma zapatrując się w okno. Był zapodziany w kaskadzie myśli, w potrzebie działania, która iskrzyła teraz setką dróg i możliwości. Lorraine była jednym z kamieni węgielnych, ale czy rzeczywiście podejmie się zaplanowanej dla niej roli? Kto jeszcze mógłby przyłączyć się do Syndykatu, kto jeszcze mógłby współdzielić z nim kurs, być o tyle pewnikiem, który nie ostrzyłby sztyletu na cesarskie plecy?

W pierwszej chwili nie zauważył pojawienia się we wspólnej przestrzeni Laurenta. Może wyczuł jego zapach, choć perfumowane tkaniny robiły swoje - oddzielając świątynię krawieckiej sztuki od pospólstwa chadzającego brukiem Pokątnej. Odwrócił jednak głowę ku niemu, a w rozkojarzonych oczach pojawiło się po chwili zrozumienie.

– Pan Prewett, moje uszanowanie. Jak samopoczucie? – spytał bez podawania detali, ale przecież ostatnio widzieli się, gdy Laurent znajdował się w szalenie nieciekawej sytuacji. Ton głosu i wyraz twarzy ułożył się w to samo zatroskanie. Przyjaciele moich przyjaciół, są moimi przyjaciółmi – mówiło stare przysłowie, a Victoria, ach ostatnia rozmowa z Victorią... Jego oczy zwęziły się tylko na moment, gdy rozważył taką ewentualność. Język mimowolnie zwilżył wargi, które zaraz potem rozciągnęły się w uśmiechu.
– Proszę, skoro mamy razem czekać, możemy i napić się razem. Przyznam, że sam nie chciałem ruszać tych karafek, ale z towarzystwem zawsze jest to bardziej usprawiedliwione. – Czy to już alkoholizm? Na tę myśl zdecydowanie nie było miejsca w jego głowie.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#2
26.11.2024, 22:46  ✶  

Robienie zakupów i przymierzanie na swoje ciało nowych ciuchów powinno być czystą przyjemnością - nie koniecznością. Jakoś tutaj spadało to z półeczki, gdzie wieszał przyjemności. Pewnie dlatego, że mnóstwo produktów już z niej spadło. Rozsypana kawa, gorzkie kakao, mieszający się w brązowym pyle cukier, który miał je osłodzić. Laurent i tak myślałby tylko o tym, że podobno kakao poprawia libido. Tak jakby rzeczywiście było mu to do szczęścia potrzebne. Pudełka półpuste, słoiczki półpełne - poobijane, pobrudzone kurzem z podłogi. Czas je podnieść i tutaj posprzątać, panie Prewett. Zamiast tego jest przechodzenie po ich zawartościach, odbijanie bosych stóp na panelach prowadzących donikąd. Zawsze jasny cel był teraz nieskończoną drogą. Mówili - ta wędrówka najważniejsza, cel to tylko mżawka. Kto inny, jak nie Anthony Shafiq zrozumiałby, że dla takich ludzi jak oni to cel był najważniejszy. Ludzi, którzy zostali wychowani tak, by osiągać sukcesy. Per aspera ad astra - nie ważne, jak wiele zrobisz śladów i jak wiele krwi popłynie po alabastrze skóry. Zawsze dotrzesz do celu. Zranienia i małe zwycięstwa po drodze mogły być przeszkodami i drobnymi nagrodami, ale satysfakcja skrywał koniec. Tylko koniec. William Blake napisał parę wersów na ten temat, jak one...

... mogły brzmieć głosem Anthonyego Shafiqa? Głębokie zamyślenie potrafiło być godne reprymendy, ale jakoś blondyn wyłączył się od otoczenia i środowiska. Włączył go dopiero znajomy, przyjemny dla ucha głos. Och, jest. Przystojny i lśniący - jak zawsze. Wielka słabość Laurenta, który nie potrafił nie stawać się ćmą dla tego płomienia, nawet jeśli zachowywał fason i upominał siebie samego o opamiętanie. Jedni wzdychali do Nike z Samotraki, inni do Day z Luwru, a Laurent mógłby wzdychać do Anthony'ego Shafiqa. Kto znał jego beznadziejną przypadłość wiedziałby, że to było jak choroba. Z tej choroby ratowała go tylko myśl o brązowych, pieskich oczach.

- Zdecydowanie lepsze niż podczas naszego ostatniego spotkania. - Odetchnął cicho i przywołał na usta delikatny uśmiech. Nieszczególnie wymuszony, bo miło było zobaczyć to uosobienie klasy i elegancji. W zupełnie innej sytuacji. Nie takiej, gdzie wyglądał żałośnie i potrzebował pomocy, bo nie mógł nic poradzić na bandę dzieci... - Dzień dobry, Panie Shafiq. - Może i sytuacja była inna, ale pamięć pozostała. Niesmak pozostał. Nie po Anthonym, skąd! Po własnym wystąpieniu, żałosnym - w istocie godnym pożałowania. Przystanął, ale słysząc słowa zaproszenia skierował się ku niemu, by poprawić mankiet koszuli podczas dosiadania się do stolika. Właściwie to miał rację - skoro przykazane było im i tak czekać... to czemu nie? - z towarzystwem nie nazwałbym tego jako: usprawiedliwione. Ładniej brzmi słowo: wskazane. - Uniósł te kąciki ust odrobinę wyżej.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#3
05.12.2024, 09:09  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 05.12.2024, 09:10 przez Anthony Shafiq.)  
Nie dało się ukryć, że przebywanie w towarzystwie Laurenta było przyjemnym doświadczeniem. Eteryczny mężczyzna osadzony w bieli i chłodzie błękitu miał w sobie wszystko, czego osoba zmęczona doświadczeniami minionych tygodni mogła potrzebować - przyjemna aparycja, kojący głos i spokój, elegancja w choćby najmniejszym geście. Nie był przy tym zbytni - zbyt teatralny, zbyt egzaltowany, zbyt napompowany samozadowoleniem ze swojej pozycji i stanu, a przynajmniej nie dziś, nie teraz, w zaciszu przyjemnego saloniku przeznaczonego rosierowym gościom.

Uśmiechnął się i skinął głową, kontent odpowiedzią w ten subtelny, właściwy dla siebie sposó. Anthony zaproponował, więc sam sięgnął po karafkę i rozlał przyjemnie lepki słodyczą trunek, lekko kwaskowaty w swoim owocowym dziedzictwie, ale też niezobowiązujący, jak spotkanie, którego właśnie doświadczali. Biegunowo odległy od wina, którym częstował Prewetta ledwie kilka tygodni temu. Towarzysz oczekiwania nagle objawił mu się jako wspomnienie poprzedniego życia, kiedy jeszcze nie wiedział, że jego najdroższy przyjaciel postanowił narażać życie nie tylko w pracy, ale i poza nią. Czy może ta rozmowa będzie cieniem bezpowrotnie straconego życia? A może nowym rozdziałem, preludium do nowego tomu w którym każda ze znanych mu relacji nagle będzie zmuszona do nabrania światła lub cienia, pod karzącym mieczem sprawiedliwego osądu? Przyjaciel czy wróg? Sojusznik, czy zguba...?

– Dobrze to słyszeć, ufałem w tym sobie, że pozostawiłem Cię w dobrych rękach – lekka protekcjonalność w tym łagodnym spoufaleniu, nie przesłaniała pewnej zmiany, która nastąpiła z Anthonym od tego wydarzenia. Laurent zdecydowanie przestał być anonimową figurą, arabeską zdobiącą bankiety innych. Z przedmiotu rozmowy, z tematu, gdy mogło się obdarzyć go uwagą mówiąc o nim stojącym w pewnym oddaleniu, stał się podmiotem, osobą interesującą. Wciąż było to zainteresowanie raczej wynikające z jego znajomości z Victorią, niemniej punkt zaczepienia był zdecydowanie mocniejszy niż poprzednim razem gdy wymieniali uprzejme uwagi dotyczące świata, takie same jak z każdym, w masce społecznych oczekiwań.

Oczywiście i tu, w cichym saloniku, obaj panowie trzymali karty przy sobie. Było w tym jednak - przynajmniej ze strony Shafiqa - więcej życzliwości.
– Za cóż wzniesiemy toast? Za spotkanie? A może za pokój na świecie, żeby Departament Przestrzegania Prawa w końcu oczyścił ulice z niepokojącego nas elementu? – zasugerował lekko, wszak mógł mówić o dzieciarni zabawiającej się kosztem rozkojarzonych czarodziei. Mógł mówić też o czym, o kimś innym, choć nic w jego postawie nie sugerowało tak ciężkiego tematu na ten przyjemny poranek przy kieliszku słodkiego ulepku. I tylko srebrzyste oczy obserwowały czujnie piękną twarz. Sojusznik, czy zguba?
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
06.12.2024, 18:00  ✶  

Mężczyźni byli i bywali - Anthony Shafiq należał do tych, którzy byli. Nie miał wątpliwości, że na wszystkich robił silne wrażenie i zostawał w ich pamięciach. Miał naturalną manierę przyciągania, a jego charyzma sprawiała, że chciało się zawieszać na nim oko. Być może śledzić jego poczynania w gazetach? Och tak, Laurent czytywał Proroka Codziennego, a nawet i nie tylko - ostatnio pan Shafiq nie próżnował. W umyśle selkie miał jednak specjalne miejsce. To ta słabość do wszystkiego, co sobą reprezentował ten mężczyzna. Chęć wpełznięcia na jego kolana, uśmiechnięcia się - jakże niewinnego - odkrywania tajemnic szarych oczu. Stałyby się perłami zatopionymi w rybackiej sieci, które potem odliczasz za kilogramy galeonów. To wszystko było - był i Anthony. Znalazł się obok Laurenta, który nie przekraczał żadnych granic i nie zamierzał ich nawet testować - przynajmniej w swojej własnej głowie. Przecież to nie tak, że miał taką potrzebę, prawda? Przecież miał kogoś, do kogo chciał wrócić, kogo uśmiech zobaczyć... Czemu w gazetach nie pisano zaś o damie Shafiq? Pani, która szłaby z takim dżentelmenem jak Anthony pod rękę i słała śliczne uśmiechy? Być może powinna być z Egiptu - jak Guinevere. Albo z rodziny Buruq z Turcji, jak żona Edwarda Prewetta. Coś egzotycznego. Coś, co napełniłoby wiecznie pusty i głodny brzuch tego Smoka...

- Przyjaźnimy się z Victorią od kilku lat. - Mógłby wyliczyć, od ilu, ale to nie było potrzebne, potraktował temat pobieżnie, dopóki nie stanowił on centrum zainteresowania samego Anthonyego. Wyczuć nastrój rozmówcy, nastrój samej konwersacji, dostosować się. Teraz na gruncie pewniejszym, gdzie nie musiał paradować w pożyczonym szlafroku. Ciągle pamiętał, że zobowiązał się do pomocy temu mężczyźnie. Naprawdę wiele mu zawdzięczał. Nie zamierzał jednak się przypominać. Przecież to mogłoby ugodzić dżentelmena sugestią, że o czymś takim zapomniał. A jeśli zapomniał to znaczy, że chciał zapomnieć. Niuanse kultury potrafiły być węzeł Gordyjski. Uczono go wiązać - nie jak rozplątywać. - Jak idą interesy z Egiptem? - Zagaił zamiast tego, od razu wychodząc z prostą informacją - czytał prasę i widział, że Anthony miał tam swój wkład i się starał. To nie było jednak tylko czysto grzecznościowe - był rzeczywiście zainteresowany.

Uśmiechnął się ociupinkę mocniej słysząc o pokoju na świecie. Taak... oto, co by się temu światu przydało.

- Możemy wypić za coś bardziej realnego - by Departament Prawa przystał na przyjęcie ustawy pozwalającej chronić ludzkie życie. - Słychać było mały sceptycyzm w jego głosie, tak i nie ukrywał tego na twarzy. Odrobiny niezadowolenia. - Proszę sobie wyobrazić, że pragnienie ochrony starych obyczajów jest silniejsze od pragnienia ochrony czarodziei. Już w czerwcu próbowałem przekonać Ministerstwo, że potrzebna jest ochrona mieszkańców Doliny Godryka. Zbagatelizowali to i już są ofiary. - Już wtedy były. Teraz już... były ofiary w śmierci. - Wiele potrafię zrozumieć, ale opieszałości względem realnych niebezpieczeństw już nie. To samo tyczy się to tych terrotystów nazywających siebie Śmierciożercami. - Nie musieli tego mówić na głos - to przecież była korupcja. Laurent bardzo uważnie spoglądał na Anthonyego z bardzo prostym pytaniem w swojej głowie: czy on jest jednym z nich?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#5
19.12.2024, 16:13  ✶  
Na ile Anthony był przygotowany do tej rozmowy? Prawie wcale. Jego legendarny brak zainteresowania końmi, jak również brak zainteresowania eteryczną bielą istoty siedzącej obok, raczącej się słodkim alkoholem sprawiał, że informacje miał szczątkowe. Plotki. Pomówienia. Rodzinny biznes... Na szali leżało kilka spraw, między innymi relacja z Victorią, którą Anthony znał od maleńkości i w której osąd względem ludzi wierzył. Victorii, którą tak bardzo chciałby widzieć w osi dalszych badań nad potencjałem i sposobem pacyfikacji jej przypadłości...

Zmrużył na moment oczy, to nie była wielka rewelacja narzekać publicznie na Śmierciożerców. Gdyby był Śmierciożercą sam by to robił, udzielał setek wywiadów potępiających te działania, byle tylko odsunąć od siebie podejrzenia w informacyjnej wojnie. Ale nie był, więc pozostało ufać mu instynktowi.

Zaufanie. Najcenniejsza waluta.

– Obyczajów? Zdaje się, że masz coś konkretnego na myśli? – upił nieco trunku, pozwalając wysokiej jakości alkoholizowanej słodyczy. Tak, chciałby zmian w prawie. Mógł za to wypić. – Niestety jak piękny nie byłby głos idealizmu, tak decyzje podążają za pieniądzem. Dopóki górze opłaca się być opieszałym, dopóty ryba ta płynie nader wolno. Zastanawiałem się nie raz, na ile porządek legislacyjny byłby wprowadzany od ręki, gdyby dotyczył bezpośrednio zainteresowanych. Z mieszkańców Doliny ilu jest w Ministerstwie? Może wśród brygadzistów... ale pozostałe piętra? – Zmarszczył nos z powątpiewaniem i pokręcił głową, nie kryjąc swojego niezadowolenia. – Czasem zastanawiam się, hipotetycznie, jak przebieraniec zwany lordem zapewnia sobie takie ciche poparcie, tak zwany włoski strajk opieszałości. Szantaż? Może ciche obietnice składane pod stołem? Czasami zastanawiam się, jaki argument możnaby wyciągnąć wobec tych ludzi, aby przelicytować drania. – Tym razem wypił wszystko i ze stukotem odstawił kieliszek na stół. – Sądziłeś, że to zabrnie tak daleko? Tak długo? Ja byłem przekonany, że złapią ich i przykładnie ukarają za te żałosne przebieranki w pierwszych miesiącach. Maksymalnie pół roku! – Może nazbyt z emfazą, może nigdy nie mówił tych słów wobec ludzi, których nie był pewny. Ale musiał, musiał zaryzykować. Nie było innej drogi.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#6
27.12.2024, 22:13  ✶  

Byli bogaci, a jednak na zaufanie nie było ich stać. Czy to nie był paradoks? Nie ważne, jak wiele galeonów przesypaliby między swoimi palcami, wiedzieli lepiej - nic nie uratuje wiary w ludzi. Ona była osobą monetą. Należała do osobnej skarbonki. Miała osobne ułożenie w banku. Jej legitymizacja leżała poza karbami Departamentu Skarbu i nie wliczała się do nowych praw w dłoniach Wizengamotu. Jesteśmy tym, co Bogiem się staje, jeśli tylko mu się na to pozwoli. Tkaczami Losu, bo Mojry dawno złożyły swoją licencję. Myślimy, że to ma sens - ta włada w tej dłoni, kiedy przekładasz tego jednego galeona. Wartość? Bez wartości! To tylko kosz twoich uczuć, tylko rany z twoich palców, tylko wiara, nadzieja... i miłość. Kosz był pełen. Czy na pewno? Ten Laurenta był całkiem pusty. Rozdał już tyle z jego zawartości, że zaczynały tam zostawać najgorsze z ludzkich odruchów i odczuć. Brzydota egoizmu i pragnienie zagarniania do tej skarbonki w końcu paru monetek tylko dla siebie. Mammon się cieszył - szczerzył kły do Dionizosa, wznosili kufle do Lokiego. Podajcie dalej - nie brakuje kultur i narodów, w których triumfem stawała się ta straszna, przerażająca dorosłość.

Nie, na zaufanie było ich stać. Musieli je jedynie ostrożnie ulokować.

- Odważnie powiem, że zabobon, jakoby nekromancja w całokształcie nas zabijała, jest śmieszny. - Kapsuła stop - nie pozwólmy temu piaskowi dotoczyć się do dna. Nie pozwólmy, by czas przeminął. Odnawiajmy go, to da nam więcej możliwości. Laurent nie był gotów przekonać się, jaki ruch wykonałby mężczyzna naprzeciwko niego, gdyby jednak czas im się skończył i nie korzystał z tego prostego oszustwa. Bycie otwartym i wylewnym było w końcu czystym pozorem. Fatamorganą do pojenia oczu. Ludzie w końcu bardzo lubili te osoby, które takie były względem nich. Sprawiało to, że czuli się wyjątkowi. W przypadku Anthony'ego chyba potrzebował czegoś więcej. Tylko czego..? - Ostatnio słyszałem niepokojące pogłoski rodzące się na podobieństwo poprzedniego Ministra - o rzekomym powiązaniu z mugolami. O interesowności Szefów Depaartamentów mówi się o wiele częściej, a jakimś cudem powodują zerowe szkody. - Zestawił to ze sobą, bo dobrze wiedzieli, jak skończył poprzednik Jenkins - nie za ciekawie. Jakoś za to niewiele słyszało się o Szefach, którzy spadali w dół przez to, że ktoś mówił, że jest przekupny. Laurent nie wierzył w idealistyczny świat, chociaż go pragnął. Albo raczej... wierzył, ale nie pozwalał tej wierze przysłonić sobie oczu. - Pewien człowiek powiedział kiedyś, że strach to gilotyna codzienności. Ludzkie przekonania potrafią być zmienne, ale strach... jeśli tylko nie naciśniesz zbyt mocno, to strach pozostaje niezmienny. - Spojrzał w zamyśleniu na lampkę, przechylając ją na bok. Bardzo powolutku przechylał się płyn tak, jak powinien się przesypywać ten piasek w klepsydrze. - Nie do końca się z tym zgadzam. Strach potrafi być zmienny. Jeśli tylko się wie lepiej na temat tego, czego dana osoba pragnie, nie na temat tego, czego się boi. - Różni ludzie wymagali różnego podejścia. Aczkolwiek pragnienia zazwyczaj łączyły wszystkich. Każdy czegoś się bał, ale to pragnienia sprawiały, że ludzie potrafili się ze strachu otrząsnąć... albo na stałe w nim zatrzymać. I te pragnienia stawały się nagle instrukcją do człowieka. Laurent coś o tym wiedział. W końcu to właśnie był jego sposób na manipulację ludźmi.

- Historia nauczyła nas już, że zło poparte przez tych, którzy mają władzę, potrafi zadziwiająco długo spijać krew ze społeczeństwa. A im więcej jej spiło, tym mocniej osiada na wypracowanym miejscu. - Nie była to odpowiedź bezpośrednia, ale i bezpośrednio nie potrafił powiedzieć, że był pewien, że szybko sobie z zagrożeniem poradzą. - Prawdę mówiąc szok niektórymi wydarzeniami przyćmił mój umysł. Musiał przyćmić, inaczej nie obudziłbym się z potrzebą reakcji dopiero teraz. - Uśmiechnął się enigmatycznie, łagodnie w swoim zastanowieniu.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#7
16.01.2025, 11:03  ✶  
Zmrużył oczy na wzmiankę o nekromancji. Oczywiście potrafił rozróżnić nekromancję od czarnej magii i bawiło go bardzo to, z jaką pieczołowitością zabraniano lekarzom używać magii mogącej ratować życie w momencie, kiedy manipulacja energią dawała stokroć, jeśli nie tysiąckroć więcej możliwości by fantazyjnie doprowadzić do cudzego zgonu. Kształtowanie młotów, maczug, kowadeł, ciężkich, ostrych przedmiotów, które chwile potem rozpłyną się jak we mgle nie pozostawiając żadnego narzędzia zbrodni. Transmutowanie naszyjników w malutkie pierścionki, olbrzymiej kuli w małe ziarenko tak proste do połknięcia, które z czasem utraci swoje mikroskopijne rozmiary. Translokowanie ubrań, kości... Uroki, które nawet bez rozkazów mogły iluzorycznie przesłonić śmiercionośne miejsce, do którego zdążała nic nieświadoma ofiara. Z tego wszystkiego dziedzina rozproszeń zdawała się najprzyjaźniejsza, a i tak... odpowiednio rozproszone zaklęcie, w odpowiednim miejscu czasie, mogło przynieść dramatyczne skutki.

Ale nekromancja była czymś złym.

– Mowa o patronusie?– dedukował, choć mogło jednak chodzić o szpitale. – One chyba mają dość ograniczone zastosowanie? Poza dementorami... któż jeszcze na nie reaguje? A czemuż mieliby tego właśnie uczyć, by mogło się okazać, że kogoś opiekuńcze zwierzę jest nazbyt mizerne, że ktoś nie jest w stanie już go wyczarować? – Cynicznie uśmiechnął się, upijając słodki trunek, zawieszając odpowiedź utkaną w pytaniu. Nie wierzył w dobre intencje zakazywania tego zaklęcia, wszak magowie w Azkabanie i tak pozbawiani byli różdżek, a dementorzy z tego co wiedział nie biegali po ulicach Londynu ścigając przestępców. Na szczęście mieli od tego służby.

Zamyślił się na tak jawne oskarżenia, rozważając na ile jego kolejne słowa mogłyby być potraktowane już jako "hak", intepretowane jako brak lojalności. Zemlął więc odpowiedź, która szczerze lęgła mu się w głowie, milcząc co mogło być bardziej wymowne dla rozmówcy, a jednocześnie bezpieczne z perspektywy ewentualnej zdrady. Zaufanie... cenna i rzadka waluta. Dopiero na wzmiankę o potrzebach, na jego zamyśloną twarz powrócił uśmiech. Wyglądał trochę jak nauczyciel, który spogląda z dumą na ucznia. Jak mentor, który z satysfakcją odkrył że jego podopieczny opanował w końcu coś, czego nie dostrzegał wcześniej.
– Pragnienie to najsilniejsza dźwignia. Zdrowie, bezpieczeństwo najbliższych to działa nawet silniej niż pragnienie władzy i potęgi. Choć nie możemy milczeniem przykrywać faktu, że jednostki socjopatyczne nie dbają o to na drodze do osiągnięcia własnego celu. Jednostki pozbawione honoru, których słowo - czemu nie mogę przestać się dziwić - odbierane jest za pewnik. – Umilkł, uciekając wzrokiem ku ścianom udekorowanym pięknymi zdjęciami najmodniejszych strojów, stojącym gdzieś w tle manekinom obwieszonym barwnymi fatałaszkami. Wszystko marność.
– Może byliśmy po prostu konformistami, którzy lubili własne życia. Wygodne życia. Niezmienne życia. To zawsze jakaś zmiana, aby nagle wybrać to co słuszne, w miejsce tego co łatwe. – Jego głos stał się odleglejszy, nieobecny, zaskakująco jednak w swojej surowości szczery. Oczy zeszkliły się nieco poczuciem winy, straconych miesięcy. Odetchnął głęboko, zapodziany w planach, które od dwóch tygodni formułowały się zawzięcie, plany, które mogły sprawić, że nie dożyje następnego lata. – Ty i ja, jesteśmy czystokrwiści, teoretycznie zagrożenie nas nie dotyczy. Tak nam wmawiają, tak powtarzamy sobie na balach i przyjęciach. Ale to jest kłamstwo lśniące bezsensem jak tombak. Jeśli społeczeństwo się wykrwawia, my się wykrwawiamy. Każda rewolucja zjada swoje dzieci, wystarczy tylko odrobić lekcje historii... – Westchnął ciężko, umieszczając kciuk i kłykieć wskazującego palca u nasady nosa, gdy nieoczekiwanie swobodna rozmowa przy przymiarce garniturów nabrała ciężaru gatunkowego, intymności w której nigdy nie spodziewał się znaleźć z bladolicym aniołem. – Myślałeś o tym co Ty mógłbyś dla tego sprawy? Zastanawiałeś się nad wszystkimi narzędziami od których odwracałeś wzrok? – Zapytał nieoczekiwanie i nie brzmiało to pytaniem retorycznym. Wręcz przeciwnie, przypominali teraz bardziej dwójkę przestępców, którym nie wyszedł skok i musieli obmyśleć awaryjny plan jeszcze przed południem.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#8
22.01.2025, 21:37  ✶  

Ameryka wiedziała już lepiej - nekromancja nie była zbrodnią. Nie w całym swoim szerokim zastosowaniu. Być może udostępnianie jej tłumom nadal nie było najlepszym pomysłem. Ludzie robili głupoty, bo wydawało im się, że wiedzą, co robią. Kiedy coś było zakazane, szersze pole ludzi miało... węższy zasięg. Niektórzy się bali konsekwencji, inni nie mogli znaleźć źródeł nauki. I tak to się ciągnęło. Zaraz możemy powędrować w drugą stronę - że zakazane owoce smakują najlepiej. Och tak, o tym wiedziałeś doskonale - sam mógłbyś być nauczycielem. O tym i o tym, jak miłość do złota, błyskotek i piękna rujnowała życie. Niestety dziedziczne obciążenie nie pozwalało przestać zachwycać się tym, co naprawdę lśniło. Nie pozwalało poddać się nawet tam, gdzie walka wydawała się z góry przegrana.

- Na dobry początek o tym. - Plany były przecież takie wielkie! Motywacja zaś wcale nie spadała, pomimo tego, jak ta walka się przeciągała już na... miesiące! A problem Doliny Godryka wcale nie znikał. Przez moment wpatrywał się w Anthony'ego, zastanawiając się, czy to prowokacja, to jego wypowiedziane zdanie, zaczepka, czy może zachęcenie do spowiedzi świętej przed jego majestatem. Och, z całą pewnością nie brakowało tych, którzy składali przed nim modły. Nie brakowało mu niczego, aby odbierać mu tytuł Króla Londynu. - Nie wie Pan o zagrożeniach z Doliny Godryka? - Dało się w ogóle o tym nie wiedzieć? Może jak się przegapiło jedno czy dwa wydania Proroka Codziennego... W zasadzie Laurent sam nie był w stanie nadążyć za wszystkimi wydarzeniami tego kraju. Być może Dolina po prostu nie interesowała pana Shafiqa. Tutaj jednak następowało kolejne grząskie pole. Przecież gdyby się zaczął wypowiadać teraz szeroko o patronusie mógłby zostać posądzony o zainteresowanie wiedzą zakazaną. Słusznie. Nie znaczyło to, że tę słuszność chciał wykładać. - Zaklęcie to odstrasza nie tylko dementorów. Istoty im podobne właśnie sieją terror w Dolinie. - O tym akurat wiedziało niewiele osób. Chyba tylko ci zainteresowani magicznymi istotami... albo czarną magią. - Aurorzy muszą posługiwać się tym zaklęciem, tymczasem w każdej chwili ktoś może ich podać do sądu. I wygrać sprawę. Nawet jeśli robili to w ochronie życia. - Dopowiadanie tutaj, że to tworzyło dysbalans prawny nie musiało przecież zabrzmieć, tak? To, że ktoś mógł to wykorzystać, żeby pozbyć się niewygodnych aurorów. Albo to, że ludzie tam mieszkający nie mogli nawet próbować się bronić. - Być może nie każdy jest w stanie wyczarować silnego patronusa. Ale wystarczy chociaż jedna osoba, której uratuje to życie. O to warto walczyć. - Niezależnie od tego, co myślał o tym Shafiq. Tylko czy każde życie warto chronić..? Kiedyś Laurent powiedziałby, że tak. Dzisiaj powiedziałby... też, że tak... tylko wcale nie byłby co do tego przekonany. Więc i odpowiedź przyszłaby później, bardziej opieszała.

- Być może dziwić nie przestają, ale przecież działanie jest jasne. - Dla takich, jak Pan. Jak ja. Jak wszyscy, którzy wiedzieli, co powiedzieć, żeby zaskarbić sobie sympatię tłumów. - Można wierzyć w Boga, Matkę, albo Nimue. Można też wierzyć w człowieka. Nie ma religii bez krwi na rękach. Nie ma tłumów, które nie uwierzyłyby w słuszność wojny, obwieszczonej płomiennym przemówieniem. - A wystarczy nadal tylko to - wiedzieć, czego ludzie pożądają. Jak działa społeczeństwo. Czego potrzeba przeciętnej Julii i przeciętnemu Braianowi. - Wybór własnej wygody zbliża nas do wywołanych socjopatów. - Uśmiechnął się delikatnie, z zainteresowaniem badając to zamyślenie, jakby Shafiq się zamyślił. Jakby właśnie w tym momencie jakaś decyzja szarpała jego sercem, wbijała się w nie powoli. I ta strzała wcale go nie bolała. Była witana jak przyjaciółka, której od dawna potrzebował. - Oczywiście. - Nabrał odrobiny podejrzliwości przy tym pytaniu, ale nie okazał tego. Biały wąż o łuskach mieniących się barwami tego świata wystawił swój czujny język i naprężył ciało. - Nawet o tych bardziej drastycznych... - Przesunął wzrokiem po twarzy Shafiqa, na jego szyję, ramiona, ale zaraz wrócił do kontaktu wzrokowego. Co mu chodzi po głowie? - Mam jednak przeczucie, że i tak jestem krok za panem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
the web
Il n'y a qu'un bonheur
dans la vie,
c'est d'aimer et d'être aimé
187 cm | 75 kg | oczy szare | włosy płowo brązowe Wysoki. Zazwyczaj rozsądny. Poliglota. Przystojna twarz, która okazjonalnie cierpi na bycie przymocowana do osoby, która myśli, że pozjadała wszelkie rozumy.

Anthony Shafiq
#9
27.02.2025, 16:54  ✶  
– Słyszałem, ale nigdy nie byłem dostatecznie blisko tematu. – przyznał, gdy temat ich rozmowy jeszcze obejmował sprawy Doliny Godryka i leżącej obok nich Kniei. Anthony nie był specjalistą ani od fauny, ani flory, nienawidził lasu i nienawidził Kniei, nawykiem bardzo dawnym, jeszcze z czasów dzieciństwa i niefortunnych zabaw w okolicach domu swojego przyjaciela. Kryzys tamtej lokacji wydawał mu się mało istotny wobec kryzysu międzynarodowego, który lada moment mógł zapukać do ich drzwi, gdy co bardziej liberalne w poglądach mugolackich kraje odkryją zakres wojny domowej, niemniej Laurent mówił z przekonaniem, a jego naturalna charyzma przykuła wzrok Shafiqa do tego zmartwienia. Patronusy. Tajemnicą poliszynela był fakt, że o tej sztuczce wiedziało całkiem sporo osób, które znał. A jednak, formalnie rzeczywiście wciąż była ona zabroniona, traktowana i opisywana jako preludium do bardziej zaawansowanych form manipulacji nade wszystko ludzką energią. Żarliwość Prewetta jednak niepokoiła, swoboda z jaką się wypowiadał, czynił z siebie orędownika zmian w bardzo starym prawie, bez odpowiedniego zaplecza. Anthony zmrużył oczy, odruchowo niemal przykładając wskazujący palec do swobodnych, wciąż jednak zamkniętych ust.
– Rozumiem i więcej nie potrzebuję wiedzieć. Muszę to przemyśleć, takich spraw... – nie chciał brzmieć protekcjonalnie, ale w pewnych układach trudno było mu nie powstrzymywać ciężaru lat doświadczenia w podziemnym stawie pełnym rekinów – raczej nie załatwia się tak wprost. Niemniej. Obiecuje znaleźć czas by to przemyśleć, ach i... znam pewną specjalistkę od dementorów, która jak nikt zna się na tych przedziwnych stworzeniach. Czy mogę przekazać jej kontakt do Ciebie, jeśli byłaby zainteresowana sprawą tych widm? Jestem przekonany, że w lot mogłaby określić stopień podobieństwa. Oczywiście ze wszystkimi niezbędnymi pozwoleniami, wciąż jest zakaz wchodzenia do Kniei czyż nie? – szufladki otwierały się. Polana, Departament Tajemnic, aurorzy. Wszyscy Ci, którzy mogliby pomóc w sprawie najwidoczniej ważnej dla serca białowłosego. Wszyscy Ci, którzy mogliby mimowolnie przysłużyć się jemu, kupując Anthony'emu cenny kruszec zaufania i wzajemnych zależności.

Tymczasem kolejne tory rozmowy kierowały ich ku niebezpiecznej grze. Shafiq poczuł się jakby tańczył z młodszym mężczyzną w tańcu, który nie jest przecież bojowym stroszeniem piór, a wzajemną sztuką uwodzenia. I rzeczywiście słowa młodzieńca mimowolnie zapalały go rzędami podobieństw. Ich hipokryzji, ich płomienia, ich naglącej potrzebie działania teraz, gdy weszło się na ścieżkę bez odwrotu. Nie był w stanie ukryć uśmiechu wysyconego słodkim nektarem aprobaty i swoistej drapieżności, gdy Laurent wspomniał o bardziej drastycznych środkach. Potrzebował narzędzi. Potrzebował ostrzy, ukrytych za upajającym uśmiechem czystokrwistego chłopca. 
– Postanowiłem dołączyć się do tej gry dość późno – przyznał z pewną dozą ociągania. Minęły dwa tygodnie. Minęła cała wieczność, każda minuta napęczniała galopadą myśli i próbą okiełznania ich i uszeregowania w sensowny plan działania, taktyk, pozyskiwania sojuszników, określenie punktów, w które należałoby uderzyć. – Trwa impas. Trzeci gracz zwykle zmienia wiele, jak to mówią... gdzie dwóch się bije. Sam oczywiście nie jestem w stanie zdziałać zbyt wiele, jednakże osłodą poranionego o kondycję krajowej gospodarki serca jest myśl, że ktoś myśli podobnie. Że takich osób nie jest mało. – Pozostawił sugestię w powietrzu, pozostawił nici, okruszki które nie poraniłyby go, gdyby ktoś postanowił zagrać nimi przeciwko niemu. Między wierszami tkał swoją pajęczą nić: Ja pomogę Tobie, Ty pomożesz mi. Dawno nie ryzykował tak wiele, a lekki rausz adrenaliny przyjemnie pobudził lekko odrętwiałe czekaniem ciało. Niemal czuł gibki kręgosłup Prewetta układający się na jego szerokiej dłoni w tanecznym wychyleniu, w którym trzeba było zaufać partnerowi, że ten nie wypuści z rąk, nie rzuci na twardą ziemię. Wychyleniu w którym szukało się lśniących iskier, rozchylonych warg i cichego przyzwolenia na wypełnienie tanecznego karnetu tylko jednym nazwiskiem.
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
25.06.2025, 09:39  ✶  

Byli pewni ludzie, którzy stanowili poemat codzienności. Tacy, którzy zabierali cię do innego świata i przy okazji wmawiano tobie z zewnątrz, że to nadal ten rzeczywisty. Nie, to nie mogła być rzeczywistość. Rzeczywistość nie rozpływała się tak łatwo i nie stawała miałką, kiedy patrzyłeś na drugiego człowieka. Takim czarodzieje był właśnie Anthony Shafiq. Illiada miałaby piękniejszy wyraz, gdyby to on stał na polach trojańskich, stał się wychowankiem Chejrona i bohaterem z tylko jednym słabym punktem. A tym punktem był..? Achillesowa pięta kryła się za bystrym spojrzeniem, przenikliwym i równo uprasowanym garniturze. Ubranie leżało na nim jak ulał. Jakby się urodził w tej elegancji i splendor naturalnie do niego przylgnął. Anthony nie musiał niczego nikomu udowadniać - on samym sobą udowadniał to, jaką klasę prezentował. Laurent stawał się ćmą dla płomienia. Pokrewieństwo z Victorią ani trochę mu w tym wszystkim nie przeszkadzało. Nie przeszkadzało wcale też to, że przecież była osoba, która go kochała i właściwie aktualnie mieszkała z nim w domu. Wszystko się niemal rozjeżdżało i stawało tylko kakofonią dźwięków, kiedy oczy, uszy i nos chciały chłonąć dostarczane przez tego człowieka bodźce. Jego wygląd, jego spokojny głos, jego zapach i perfumy, jakich używał. Gdzieś w głowie tworzył się obraz tego, że powinien od niego czuć woń półsłodkiego wina, ale tak nie było. Ten właściciel jednej z najlepszych winiarni w świecie czarodziei nie był przesiąknięty tym, co sam fundował społeczności.

- Byłbym zobowiązany. - Dłużny? Tak, prawdopodobnie tak. Małe przysługi należało spłacać małymi przysługami. W kwestii hojności Laurent nigdy nie miał z tym problemów. Pozory tego, że grali do jednej bramki, nadal mogły być tylko pozorami. - Pośpiech to najgorszy z doradców. Aczkolwiek niektóre sprawy, przez bałagan papierkowy Ministerstwa, ciągną się zdecydowanie za długo. - Co już nie było kwestią wyborów, tylko kajdanami administracji. Nawet z odpowiednimi dojściami bywało problematyczne, żeby przeskoczyć niektóre rzeczy. Jeśli patrzyli ci na ręce - było jeszcze trudniej. W sprawie widm było bardzo wiele tarcz, od których człowiek się odbijał, głównie przez Departament Tajemnic. - Podejrzewam, że kwestia braku dostępu do Kniei się zmieni dzisiejszego dnia. Przynajmniej dla osoby mojej. - Spotkanie z Lazarusem miało to zmienić. Laurent naprawdę bardzo długo nastrajał się na tę chwilę. Ciekawość. Ciekawość i pragnienie uchronienia ludzi pchała go do przodu.

- Pragnę wierzyć, że nie jest moją naiwnością to, że takich osób jest w istocie więcej. - Wierzyć w to, żeby wierzyć - do tego się to sprowadzało. To zdanie miało w sobie pewien ukryty czar o tym, że narzędzie, jakim były pragnienia, były w istocie delikatne z wierzchu. Mogły być zabetonowane w środku, ale stanowiły coś o wiele bardziej złożonego na zewnątrz, co łatwo było naruszać. Jak ta wiara. Bo przecież nie da się iść samemu na wojnę. Nie da się też stwierdzić, komu na pewno można zaufać, a kto wbije ci sztylet w plecy. To były trudne wybory. A jeśli przestawałeś wierzyć... to czy w ogóle wybory podejmowałeś? Niektórzy powiedzieliby, że brak działania i unikanie to też jakieś działanie. Laurent tak nie uważał - bo to było przeciwieństwo działania. Bierność. Pozwolenie, by ktoś działał za ciebie. Ktoś, świat, zjawiska narzucone, albo jakieś istoty magiczne - nie ma znaczenia. Decyzje podejmowane były za ciebie. Na to Laurent pozwolić nie chciał. - Jest pan niezwykle intrygującym czarodziejem, panie Shafiq. Obcowanie z panem to czysta przyjemność. - Powiedział po chwili, subtelnie się znów uśmiechając, lekko przesuwając dłonią po własnym udzie, przechylając lampkę z winem w drugiej dłoni. W minimalizmie potrafiły drzemać nuty symfonii. W percepcji Laurenta, Shafiq cały był symfonią.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (3296), Anthony Shafiq (3318)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa