• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[28.08.1972] Nothing left but one another

[28.08.1972] Nothing left but one another
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#1
20.12.2024, 01:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 20.12.2024, 01:40 przez Maeve Chang.)  

28 sierpnia 1972


Maeve Chang & Stanley Andrew Borgin

Palarnia Changów, pokój Mewy, wieczór


Wstydziła się własnego cienia.

Tak nie zrozumieć powagi sytuacji mogła tylko ona; normalnie przecież rozumieli się bez słów, znali się jak łyse konie, a jakimś cudem nie wyczytała z tego pierwszego listu, że Stanley nie żartuje. Kiedy przeczytała wiadomość po raz drugi, już świadoma swojego sakramenckiego faux-pas, treść wydawała się kurewsko oczywista. Nie mogła tego nawet zwalić na karb bycia zwyczajnie nabzdryngoloną, bo choćby chciała, nie mogła się upić. W sumie nie było co gdybać - nigdy wcześniej tak bardzo nie chciała znieczulić się alkoholem jak teraz.

Pluła sobie więc w brodę, że po pierwsze zachowała się jak zjeb na dzień dobry, a po drugie zaprosiła go do siebie, kiedy była ostatnią osobą, która powinna wspierać kogoś w żałobie. Wszak Mewa nie umiała żadnej żałoby uszanować, prędzej czy później będzie próbować obrócić to w jakiś żałosny żart, co będzie zdecydowanie daremne, bo Borgin definitywnie nie miał ochoty na śmiech.
A po trzecie, to było jej zajebiście przykro. Nawet nie dlatego, że umarł mu ten ojciec, bo wcale tego zgreda nie żałowała, nawet jeśli istniały przesłanki, dzięki którym powinna ze Stanleyem żal za zmarłym dzielić. Było jej smutno, bo nie dość, że wszedł mu do życia z butami tylko po to, żeby umrzeć, to jeszcze bezczelnie zrobił to w jego urodziny.

I jak mu miała dać teraz ten prezent? Co miała powiedzieć?
Hej, wszystkiego najlepszego z okazji śmierci twojego ojca?

Wpuściła go do swojego pokoju, a raczej nieokiełznanej dżungli, z której tylko nieśmiało wychylało się z oddali niepościelone łóżko, a także kawałek zdrapanego parkietu, na którym rozwalone były trzy doniczki i ziemia. Tak rzuciła o tych paprotkach, bo akurat sowa przyniosła te marne wieści jak je przesadzała, więc zostawiła wszystko jak stało. Nie marnowała czasu na sprzątanie, wolała ostrzec rodzinę, że sprawa jest poważna i mają się do jej pokoju za żadne skarby nie wpierdalać.
- Siadaj, gdzie chcesz i na czym chcesz - powiedziała, po czym migiem zdjęła ubrania, definitywnie nie swoje, i pelargonię zawalające pobliski fotel. Starła z podłokietnika kurz i ziemię, uśmiechnęła się głupio, choć przepraszająco. - Dać ci coś do picia? Gdzieś mam chińskie wino ze śliwek, smakuje jak kompot, ale kopie jak samogon. Znaczy, tak mówią klienci, ja się chuja znam - zaproponowała, a potem zaczęła przeglądać zakamarki za butelką, którą kilka dni temu napoczęła z Lorraine, a potem w ferworze ich zwyczajowych przygód, wcisnęła w jakiś kąt, byle nie zawadzało. Widać było, że się trochę kręci po pokoju bez sensu, jak smród po gaciach, ale wyraźnie dlatego, że nie wiedziała, co innego powiedzieć, żeby się jeszcze bardziej nie zbłaźnić.
Lub żeby Stanleya nie zranić.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#2
20.12.2024, 02:39  ✶  

To miał być wyjątkowy dzień. To miał być dzień Stanleya. Jego święto. Jego uroczystość. Nic nie zapowiadało, że cokolwiek czy ktokolwiek mógłby zakłócić ten dzień.

Pierwsze życzenia spłynęły już w kilka minut po północy, wszak Francis był na miejscu i nie omieszkał życzyć pomyślności swojemu przełożonemu. Następnie wpadło kilka wiadomości od krewnych i przyjaciół, ot chociażby od Sauriela, Lorraine czy tego starego chuja Alexandra. Nie zmieniało to jednak faktu, że o ile nie chciał żadnych prezentów, wszak liczyła się pamięć, tak niektórzy naprawdę poszaleli - jak chociażby Malfoyówna z piżamą w ogórki. Pomysł przedni, a wykonanie jeszcze lepsze. Borgin nie krył uśmiechu na twarzy kiedy rozpakował paczkę od swojej serdecznej przyjaciółki. Lorraine, Lorraine, Lorraine... co ja z Tobą mam? pytał samego siebie, dalej nie wierząc w jej kreatywność.

Nikomu też nie wspominał, że chciał zorganizować spotkanie-niespodziankę poprzez wysłanie listów z zaskoczenia, aby zebrać się w Głębinie i wspólnie świętować, ponieważ niecodziennie kończy się 26 lat, a w przypadku niektórych, jak chociażby Stanley, był to jakiś tam sukces.

Niestety jego pomysł spalił na panewce. Coś się święciło, ale Borgin nie wiedział jeszcze co. Pierwsze przesłanki, że coś mogło być nie tak, nadeszły o poranku wraz z listem od Alexa. Ten zdawał się być zaskoczony faktem, że Stanley jest poszukiwany. Nie wiedział? Nie doszło to do jego uszu? dziwił się, wszak Rosie wiedziała, a on nie? Nie mniej jednak, nie był to najgorszy list tego dnia. Ten, którego nie chciał widzieć na własne oczy, miał dopiero nadejść.

Robert odszedł. Tak brzmiał krótki list, którego nadawcą był Richard. Z samego początku brzmiało może jak jakiś nieśmieszny żart czy próba wkręcenia solenizanta. Nie oszukujmy się - próba była całkiem niezła...

Szkoda tylko, że to były fakty. Im dłużej to weryfikował, tym było więcej przesłanek, że takie były fakty. Robert Mulciber umarł.

Stanley dalej nie wierzył. Nie chciał w to wierzyć. Nie mógł. W końcu złego licho nie brało, więc jakim cudem miało przyjść po niego? Po jego ojca? Po człowieka, którego dopiero poznawał i uczył się z nim koegzystować. Po kogoś z kim był spokrewnionym bardziej, niż dalej i bardziej, niż mógłby chcieć. Aż w końcu po kogoś, kto był tym całym mistycznym mężczyzną o którym nie chciała mówić Anne.

Nie wiedząc co powinien uczynić, postanowił poinformować Maeve, która według podań ludowych i legend była również jego córką. Powinna o tym wiedzieć Borgin był o tym święcie przekonany. Wiedział, że tak należy zrobić, bo sam chciałby być w takiej chwili poinformowany.

Błąd. Po niedługiej chwili też wiedział, że jednak nie należało tego robić. Jej odpowiedź pozostawiała wiele do życzenia. Pozostawiała do życzenia tyle, że najchętniej cofnąłby czas, aby tego listu nie napisać. To go po prostu przerosło. Jej odpowiedź wyrwała go z butów. Zostawiła w niemałym szoku.

Przyćmiony tym wszystkim - pytaniem Alexa, informacji o zgonie Roberta i odpowiedzią Maeve - odpisywał jak na jakimś autopilocie. Francis, widząc, że to się na nic nie zda, przejął dziękowanie za życzenia od Stanleya, pozwalając mu się w pełni skupić na konserwacji z Changówną.


Nie minęło dużo czasu, a snując się po Nokturnie, dotarł do Palarni Changów. Nie zwracając uwagi na nic ani na nikogo, po prostu człapał w ustalonym kierunku. Jego podróż mogła równie dobrze trwać całą wieczność, a on po prostu nie zdawał sobie z tego sprawy. Czas zdawał się zatrzymać i nie grać kluczowej roli w tym momencie.

Przekroczył próg jej pokoju, podnosząc na moment wzrok w kierunku swojej rozmówczyni, chcąc ja obdarować chociaż krótkim i wymuszonym uśmiechem. Trwało to może ułamek sekundy, kiedy opuścił głowę, rozglądając się po okolicy w poszukiwaniu miejsca do tego, aby usiąść.

Mimo, że udało mu się znaleźć miejsce do spoczynku, stał tak wryty przez minute, a może nawet dwie. Wzrok miał pusty, nieobecny - zupełnie jakby go tutaj nie było. Może to przez ten natłok myśli?

Dopiero kolejne słowa Maeve wyrwały go z transu, sprawiając, że zasiadł okrakiem na krześle, opierając ręce na oparciu. Ciężko westchnął widząc to pobojowisko z paprotek.

Borgin nie wiedział co powinien uczynić. Czy powinien być smutny? A może powinien puścić te sprawę mimo uszu? Z jednej strony był to człowiek niemal obcy, a z drugiej poczuł jakby go to ukłuło gdzieś tam w sercu. Jakby zrozumiał, że został sam. Gdy znał tylko swoją matkę, a ojciec dalej pozostawał nieznaną istotą to nie wiedział co z nim było - czy żył czy umarł. Dzisiaj już wiedział, że właśnie stało się to drugie. Że to już koniec pewnego rozdziału.

Po kilkuminutowej ciszy, którą przerwał przełknięciem guli w gardle, spojrzał się na Maeve. Kilkukrotnie przetarł własne dłonie, aż w końcu wypowiedział jedno zdanie.

- Czy ja przynoszę pecha, Maeve?



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#3
21.12.2024, 23:14  ✶  
Maeve zatrzymała się w pół kroku, z butelką śliwkowego wina w ręce. Przez moment wyglądała tak, jakby przez przypadek nieproszona weszła komuś w kadr, stała jak łania zahipnotyzowana światłami nieubłaganie zbliżającego się pociągu. Pytanie Stanleya brzmiało niemal absurdalnie, jakby chciał obarczyć się winą za coś, co nigdy nie mogło być pod jego kontrolą. W pierwszym odruchu chciała zaprzeczyć natychmiast, rzucić jakimś zgryźliwym żartem o tym, że pecha przynoszą tylko osoby, które próbują ją rozdzielić z jedzeniem i to przede wszystkim sobie, ale jego spojrzenie sprawiło, że tego nie zrobiła. Widział ją na przestrzał, jakby wszystkie jej fasady, które budowała przez lata, były niczym więcej niż cieniutką warstwą mgły.

Już rzuciła dzisiaj głupim żarcikiem i wszyscy wiedzą, jak fantastycznie na tym wyszła.

Ostrożnie postawiła butelkę na biurku, ledwo omijając stertę papierów, kadzidełek oraz narzędzi ogrodniczych. Usiadła na skraju łóżka, niedbale strzepując z miejsca resztki ziemi, i spojrzała na niego uważnie, próbując znaleźć właściwe słowa.

- Stanley - zaczęła, ale zaraz umilkła. Przełknęła ślinę, jakby to, co miała powiedzieć, było czymś gorzkim, czymś, co nie chciało przejść przez gardło. - Pecha przynosi zrządzenie losu, nie ludzie. Jeśli już, to pecha przynoszą tobie inni. W sensie... cholera, wiesz, o co mi chodzi. - Odwróciła wzrok, jakby nagle bardzo zainteresowała się doniczką, która groziła upadkiem z parapetu. Podrapała się po głowie, próbując nie myśleć o tym, że być może właśnie teraz jest odpowiedzialna za to, by nieco posklejać tego człowieka w całość. A przecież zawsze czuła, że jej ręce są zbyt niezdarne do tak precyzyjnej roboty.

- To, co się stało... - zaczęła znów, a jej głos był cichszy niż zwykle, bardziej miękki. - Nie świadczy o tobie. W życiu Roberta było tyle zmiennych, tyle innych osób, że szansa na to, że tylko ty, jako jedyny, miałeś wpływ na jego śmierć, jest nikła, jeśli nie zerowa. - Przeniosła na niego wzrok, już bez cienia wymuszonego uśmiechu, którym zwykle starała się maskować swoje emocje. - Poza tym, gdybyś zabił człowieka samym istnieniem, siedzeniem sobie wyczilowany w Głębinie, nie byłbyś zwykłym chodzącym pechem. Byłbyś jebanym bogiem, Borgin - wycedziła już trochę przez zaciśnięte zęby, zirytowana, że w ogóle przeszło mu przez myśl, że gdzieś w tym leżała jego wina.

Przez chwilę siedziała w ciszy, niepewna, czy jej słowa mają jakikolwiek sens. Potem wzruszyła ramionami, jakby chcąc rozładować napięcie, a następnie zerwała się z łóżka, żeby podejść do Stanleya.
- Nieważne. Chodź tu - zarządziła, a potem wciągnęła go w swoje objęcia i zwyczajnie przytuliła. Zwykle nie była skora do takich gestów, ale miała wrażenie, że właśnie tego mógł teraz potrzebować. Nawet jeśli nie znajdzie właściwego sposobu, by jakoś pomóc, to chociaż swoją obecnością może powiedzieć mu, że nie jest sam.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#4
31.12.2024, 01:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.01.2025, 23:31 przez Stanley Andrew Borgin.)  

Czy zrządzenie losu miało na cokolwiek wpływ? Czy nie za bardzo podchodziło to pod wróżenie z fusów i losowanie zapałek, czyli rzeczy, które odrobinę rozsierdzały Borgina? W końcu czy to nie on dobierał sobie ludzi, więc sam był winny tego co go spotykało w życiu?

Nie mógł zrzucić całej winy na zły świat, los czy kogokolwiek innego. Tak to nie działało i nie należało doszukiwać się winy w innych, a w sobie. Na pewno musiał mieć jakiś wkład w śmierć Roberta. Nie był bez winy. Zdążył mu podnieść nie raz ciśnienia podczas ich krótkiej ale jakże wyboistej znajomości. Ich jakże dziwnej relacji ojciec-syn, chociaż było to wielkim przerostem formy nad treścią i każdy mógł się z tym zgodzić.

- Ja chyba po prostu... zacząłem się przyzwyczajać, że on jest... - dodał cicho pod nosem jako swój komentarz do słów Changówny. Mogło to zabrzmieć jakby był zbitym psem, bo właśnie dostał solidny opiernicz od własnej rodzicielki i próbował się z wytłumaczyć ze swojego postępowania - bardzo nieporadnie i źle. Nic jednak nie mógł na to poradzić w zaistniałej sytuacji.

Nie pozostało mu nic innego jak po prostu słuchać dalej Maeve i jakoś przetrwać. Jej sama obecność wpływała kojąco na Stanley w jakiś sposób. Najpewniej chodziło o to, że nie był sam w tej dziwnej i zawiłej chwili. Liczyło się, że ktoś bliski był tuż obok.

- Bo... - nie było mu jednak dane dokończyć, ponieważ kolejne czyny sprawiły, że go zamurowało.

To było... miłe? Wzięło go całkowicie z zaskoczenia... że Mewka... i coś takiego?

Nie oporował. Nie bronił się. Przechylił głowę na bok, pozwalając jej, aby zrobiła to, co chciała zrobić - przytulić go.

Jakoś tak go to rozczuliło, że zbliżył się niebezpiecznie do krawędzi zwanej płaczem, co było wielkim osiągnięciem, wszak Stanley Borgin nie okazywał zbyt wiele emocji po śmierci Anne - starał się to robić na tyle na ile mógł... ale i on mógł mieć czasem dość... prawda?

Nie bardzo potrafił wytłumaczyć taki stan rzeczy. Może był fakt, że była to Maeve? A może to, że była dzisiaj jakaś taka... inna? Była tą wersją Changówny, której chyba do tej pory nie znał i nie miał możliwości uświadczyć. Prawda była tez jeszcze jedna - 28 sierpnia 1972 roku - to była data, która wpłynęła zarówno na Stanleya Borgina jak i Maeve Chang. Dało się to zauważyć i odczuć. Zarówno jedno jak i drugie, nie było po prostu sobą w tej chwili. Wyglądało to jakby byli ekskluzywnymi wersjami siebie, które nie miały ujrzeć światła dziennego. Coś jak przysięga złożona na mały palec, że nikomu o tym nie powiedzą, bo przecież żyli w świecie gdzie musieli być twardzi. Nie było tutaj miejsca na miękką grę. Nie było miejsca na pokazywanie słabości. Nie było na to miejsca na Nokturnie.

- Ja... - zaczął, próbując to ubrać jakoś w słowa, bo nie wiedział jak miałby się wyrazić, aby zostać dobrze zrozumianym - Dziękuje, że jesteś - przyznał spokojnie - Doceniam... Naprawdę - zapewnił. Nie miało znaczenia co wcześniej mówiła czy pisała. Czy wiedziała, że chodzi o Roberta czy też nie. Odkupiła swoje winy - było oparciem, plastrem, który w odpowiedniej chwili zakleił ranę, tak aby ta nie zdążyła zacząć się jeszcze jątrzyć.

Zamilkł na chwilę, spoczywając głową na swojej siostrze, przyjaciółce, wspólniczce... Bez znaczenia. Całkowicie zasługiwała na któreś z wcześniej wymienionych określeń, jeżeli nie na wszystkie na raz.

- To... nie moja wina? - zapytał z pewną nutą nadziei w głosie, chcąc się upewnić, że rzeczywiście nie będzie miał dwójki własnych rodziców na swoim sumieniu... bo jedno z nich było wystarczającym ciężarem, który musiał nosić na swoich barkach.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#5
03.01.2025, 21:59  ✶  
Maeve przyglądała się Stanleyowi z niemal chirurgiczną precyzją. Jego słowa, gesty, napięcia w mięśniach - wszystko to składało się na obraz człowieka przytłoczonego ciężarem, który dźwigał zbyt długo. Była przyzwyczajona do ukrywania własnych emocji, ale widok Borgina w takim stanie dotknął ją bardziej, niż chciałaby przyznać. Może dlatego, że widziała w nim echo samej siebie?

- Nie znam się na tym, więc mogę pierdolić od rzeczy, ale... - zaczęła, głos miała spokojny, niemal delikatny. - Ale mam wrażenie, że ludzki umysł zwyczajnie dostaje pierdolca, kiedy dzieją się przed naszymi oczyma rzeczy niewyjaśnione logiką. Zawsze szukamy przyczyny, i w całej tej fiksacji na punkcie znalezienia winnego, z braku lepszych opcji nominujemy samych siebie - rzuciła swoją teorią, a potem westchnęła z wielką boleścią w głosie, bo poczuła straszną niemoc. Chciała ulżyć cierpieniu Borgina, ale czuła się tak niekompetentna. Tak wybitnie nieskrojona do tej roli.

Może właśnie dlatego go przytuliła, choć nigdy dotąd nie potrafiła być taka wylewna. Bo wiedziała, że żadne słowa nie sprawią, że Stanley przestanie się obwiniać. Tak już ludzie reagowali na stratę bliskich - zadręczali się tym, co mogli zrobić inaczej, aby zachować ich przy życiu. I nie podchodziła do tego z taką lekkością i dystansem dlatego, że czuła się odczłowieczona. Po prostu Robert nie był jej bliski. Prawdę mówiąc, nie był dla niej nikim, nawet mimo tych wszystkich insynuacji i znaków na niebie oraz ziemi, że był także jej ojcem.
Czuła co najwyżej złość, że odszedł z tego świata bez spojrzenia jej w oczy. Żałobę za prawym sierpowym, który mogła sprzedać mu w twarz.

Odsunęła go od siebie, lekko rozluźniając uścisk, ale nie puściła go ani na moment - przesunęła ręce na ramiona Stanleya, ściskając je z dziwaczną czułością. Jej spojrzenie przesunęło się na jego twarz, szukając w niej odpowiedzi na pytanie, którego nie zadała na głos: czy jest coś, co może dla niego zrobić. Wiedziała, że nokturnowa codzienność nauczyła ich oboje jednego - nie ma miejsca na słabości. Jednak teraz, w tej chwili, Maeve nie mogła się oprzeć wrażeniu, że ten jeden raz mogą pozwolić sobie na odrobinę człowieczeństwa.

- Zawsze tutaj będę - zapewniła bezceremonialnie, ale tylko dlatego, że dla Mewy była to niepodważalna oczywistość. Nie cierpiała na kompleks mesjasza, nie poświęciłaby się w imię ludzkości, ale za Stanleyem skoczyłaby w ogień. Wielu nazwałoby to głupim posunięciem, iść za przyjacielem na pewną śmierć tylko i wyłącznie dla towarzystwa, ale co to by było za życie bez niego? - Nie dziękuj mi, nie robię ci żadnej przysługi. Dla mnie to nie jest handel wymienny. - To samo powiedziała Lorraine; dla Maeve miłość nie była transakcją. Nie oczekiwała niczego w zamian, nawet jeśli wszystko było czysto platoniczne. Dlatego właśnie nie potrzebowała żadnego boga, bo miała własne sumienie, u którego podstaw leżała lojalność. Nie czuła potrzeby wznosić pobożnych modlitw o dobre życie, kiedy wiedziała, że znajdzie je pośród własnych bliskich tak długo, jak będzie przy nich trwała.

- Czy ty nie sikałeś jeszcze dzisiaj? Oczywiście, że to nie jest twoja wina. Już ci to powiedziałam, nadążaj - mówiąc to, poklepała go po policzku, jakby chciała go ocucić. Nie umiała już dłużej ciągnąć tej grobowej atmosfery, a nawet jeśli to miała być jakaś stypa po tym całym Robercie, z takiej okazji ludzie zwykli pili alkohol, jedli dobre jedzenie i wspominali serdecznie zmarłego. Albo mówili, że był kawałem chuja. Każdy zostawia po sobie inny ślad na tym świecie, nie miała pojęcia, jaki dokładnie zostawił po sobie Mulciber. - Może chcesz mi o nim coś powiedzieć? Skoro się już przyzwyczaiłeś do jego obecności, to chyba musiał wywrzeć na tobie dobre wrażenie? - Zaproponowała, chcąc z całego serca brzmieć przyjaźnie, ale gdzieś tam w tle plątały się nuty swoistego cynizmu. Nie mogła tego nazwać zazdrością, ani nawet irytacją, że Stanley rozpacza za kimś, komu ona chciała napluć w twarz - głównie dlatego, że obydwie konotacje były zwyczajnie nie na miejscu. Mimo to nie potrafiła się pozbyć jakiegoś niesmaku, który pozostał na jej języku po tym, gdy zadała to pytanie.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#6
12.01.2025, 02:27  ✶  

Niewiele mogła tutaj zobaczyć, ponieważ Stanley był po prostu zagubiony w tym wszystkim. Nie wiedział jak powinien się zachować - smucić się, a może cieszyć? Trochę jednak był przybity tym wszystkim, ponieważ niecodziennie traciło się kogoś, kto był wpisany w papiery jako Twój własny "ojciec" - to było też bardzo duże naciągnięcie, wszak zarówno na taką rolę jak i "taty", trzeba było się napracować. Czy Robert to zrobił? Nie oszukujmy się. Nie zrobił. Daleko mu było, aby zarówno on jak i Maeve mogli go w ten sposób nazywać. Nie mniej jednak, uderzyło to Borgina w jakiś sposób i wyglądał tak, a nie inaczej.

Słysząc słowa Maeve, opuścił tylko głowę. Brzmi to logiczne Zgodził się z nią. Nie mógł obwinić nikogo innego o śmierć Roberta, więc obwiniał samego siebie. Nie doszukiwał się winny w innych - w Richardzie, Sophie, Lorien, Alexandrze czy którymkolwiek z dzieci jego brata, a w samym sobie. Zupełnie jakby to on był odpowiedzialny za wszelkie zło świata codziennego, a tak przecież nie było. Przynajmniej jeszcze nie było.

O ile śmierć bliskiej osoby nie było mu obca, wszak pożegnał własną matkę, tak śmierć Mulcibera uderzyła go bardziej, niż powinna. Gdzieś w głębi duszy zdawał sobie z tego sprawę, a jednak zareagował w ten sposób. Pozwolił, aby ta emocjonalna - jakkolwiek by to nie brzmiało - część wzięła nad nim górę. To było złudne i wyprowadzało Stanleya na manowce. Sprawiło, że był w takim stanie, a nie innym.

- Weź bo jeszcze się zaraz popłaczę - odparł na słowa Mewki, pozwalając sobie na krótki uśmiech skierowany w jej stronę. Jeszcze tego by brakowało, aby miał uronić łzę w takich okolicznościach. Mogło mu być smutno, ale łzy musiały poczekać na prawdziwy ból - taki z prawdziwego zdarzenia, który miał prawo zmieść go z planszy, a nie ten, gdzie nie wiedział jak ma się zachować i czy w ogóle jest to szczere.

Nie mniej jednak, było coś rozczulającego w zachowaniu Changówny. W zasadzie to nie musiała robić zbyt wiele - ten zwykły, pojedynczy uścisk przyniósł ogromne ukojenie dla strudzonej duszy Stanleya. Żadne słowa nie czyniły takiej poprawy jak jej jeden, mały gest. Może kosztowało ją to bardzo dużo ale Borgin bardzo to doceniał. Zdawał sobie sprawę, że nie na marne przeszli tyle w życiu, aby tkwić właśnie w tej dziwnej pozycji.

Nawet jeżeli nie wychował ich Robert to jedną rzecz mieli wspólną. Zarówno Maeve jak i Stanley byli lojalni. Może za bardzo lojalni, wszak Borgin powtarzał, że jego własna lojalność zaprowadzi go do grobu. Te słowa miały wiele zastosowań, ponieważ odnosiły się zarówno do jego własnej rodziny, przyjaciół, osób bliskich jego sercu czy organizacji, której złożył przysięgę wierności. Mogło się wydawać, że było tego od groma i był to fakt - cała masa ludzi wpisywała się w te słowa.

Prawdę mówiąc to sam obiecał Lorraine, że zarówno blond własnej jak i jej wybrance serca, nie spadnie włos z głowy. Obiecał, że zrobi wszystko, aby w razie czego stanąć po ich stronie i po prostu ich bronić, bo tego wymagała właśnie wierność wobec osób, które wykazywały się tym samym wobec niego samego. Changówna właśnie dowiodła, że nie mylił się z jej oceną... bo jeżeli znosiła jego najgorszą formę to zasługiwała na Stanleya w jego najlepszym stanie.

- Co mam Ci powiedzieć? - zapytał jej, bo może miała coś, co chciała dokładniej usłyszeć albo zrozumieć - Niewiele mogę powiedzieć... To chyba jakiś efekt psychologiczny, że on po prostu istniał. Że... to nie był mój wymysł, tylko on rzeczywiście był realną istotą, którą mogłem spotkać - próbował jakoś wytłumaczyć to Mewce, chociaż sam się w tym gubił - Po prostu zaskoczyło mnie to, że po 25ciu latach życia okazało się, że on dalej żyje i będę mógł go poznać... - westchnął - Może gdyby Anne żyła... to nie miałoby takiego efektu, a tak? Nie potrafię Ci tego wytłumaczyć Maeve. Bardzo bym chciał ale nie umiem - dobył paczki papierosów - Zapalisz? - zaproponował, wyciągając nikotynowych przyjaciół w jej stronę - Można tu w ogóle palić? W sensie czy sobie życzysz? - zapytał, czekając na zgodę nim sięgnie po swoją ukochaną używkę.

- Może to też tak, że zazdrościłem całe życie swoim kolegom, którzy mieli wzór do naśladowania... bo mieli ojca? I on mógł im wytłumaczyć pewne rzeczy albo wziąć ich w garść kiedy była na to potrzeba? - dopowiedział, spoglądając na paczkę papierosów w swoich dłoniach - Nagle ja też miałem okazję do tego. Trochę późno, bo pewnych rzeczy nie szło już zmienić ale jednak - pokręcił przecząco głową na własne słowa. Nie wiedział już co bredził, ponieważ szukał wytłumaczenia dla Roberta. Starał się go wybielić za wszelką cenę, chociaż nie wiedział dlaczego miałby tak w ogóle robić. Po prostu czuł, że musi to zrobić i przyszło mu to z wielką łatwością.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#7
25.01.2025, 22:59  ✶  
Maeve wpatrywała się w Stanleya z wyrazem twarzy, który był niemal nieprzenikniony, choć gdzieś w jej spojrzeniu tliła się delikatna nuta zrozumienia. Siedziała spokojnie, jednak w jej drobnych, niemal niedostrzegalnych gestach widać było napięcie. Nie przerwała mu ani słowem, choć widać było, że każde zdanie, które wypowiadał, rezonowało gdzieś w niej głęboko. Jej ramiona unosiły się i opadały w równym rytmie oddechu, a jednak to milczenie, którym go obdarzyła, miało w sobie więcej treści niż wiele niepotrzebnych słów.

Czy zastanawiała się kiedyś, kim był jej ojciec? Żeby tylko raz. Co jakiś czas zagadka powracała, ale nigdy nie męczyła ją na tyle prominentnie, by chciała ją rozwiązać. Głównie dlatego, że dorastała w środowisku, gdzie mężczyźni byli zwyczajnie marginalni. Byli niezbędni w fazie poczęcia, ale później nie grali żadnej istotnej roli. Żadna z jej sióstr nie znała nikogo oprócz matki, dorastały w przekonaniu, że tak ma być. Mewa sama przecież prawiła, że obecność ojca by tylko zamąciła ich spokój, bo głowa rodziny może być tylko jedna, a Madeleine nie miała zamiaru tej roli nikomu oddawać. Niemniej i tak przychodziły chwile słabości, właśnie takie jak teraz, kiedy chciałaby poznać odwieczną niewiadomą.

Wyrwała się z zamysłu, słysząc pytanie o papierosa. Machnęła ręką, zbywając sprawę.
- A pal, ile fabryka dała. Przecież tutaj i tak wszystko jest zadymione od opium i kadzideł - wyznała, pokazując ręką na przestrzeń wokół nich, którą okrywała cienka mgła wiecznie unoszących się oparów. Ilości towaru, jaki przepalano na dole, gdzieś przecież musiały się ulatniać. Wentylacji w tym budynku nigdy nie było dobrej, nikt się tym nie przejmował, przecież byli w Podziemiach. Siłą rzeczy wszystko musiało się pchać w górę.

Sięgnęła po jednego z papierosów, które Stanley trzymał w dłoni. Przez chwilę wahała się, jakby zastanawiała się, czy to odpowiedni moment, ale w końcu wzięła jednego, powoli wsuwając go między palce. Zapaliła go różdżką, przytrzymując płomień przez chwilę zbyt długo, jakby potrzebowała tego momentu, by zebrać myśli. Zaciągnęła się, a dym, gęsty i gryzący, ulatywał z jej ust jak nieme westchnienie.
- Jakby, rozumiem twój punkt widzenia, tylko zastanawia mnie jedno - przerwała na moment, spoglądając w przestrzeń, jakby szukała odpowiednich słów w mroku otaczającej ich ciszy. - Dlaczego wzorem musiał być dla ciebie akurat ojciec? Samo istnienie i sprowadzenie cię na ten świat nie sprawi, że będzie człowiekiem godnym naśladowania. - Uniosła brwi sugestywnie, bo choć Roberta ani razu na oczy nie widziała, podskórnie przeczuwała, że nie był nikim szczególnym. Zdawała sobie sprawę, że to definitywnie uprzedzenie do niego jako mężczyzny, ale przecież trzeba było przyznać, że wcale nie zaimponował faktem, że nie poczuwał się do odpowiedzialności przez dwie i pół dekady życia Stanleya.

Jej wzrok spoczął na Borginie, a w jej oczach była teraz mieszanka zdziwienia i determinacji.
- Co ty chcesz w sobie zmieniać, człowieku? - Zmarszczyła brwi, słysząc ostatnie zdanie. - Wiesz, nie chcę ci teraz pierdolić jakichś frazesów, że nie byłbyś sobą, gdybyś był inny, ale... chyba szukasz dziury w całym - musiała przerwać, żeby pokręcić głową z niedowierzaniem. - Jeśli potrzebujesz kogoś, kto pomoże ci się wziąć w garść, polecam się na przyszłość. Nie potrzebujesz do tego jakiegoś, pożal się boże, Mulcibera, kiedy masz mnie. - Oznajmiła, kładąc dłoń na jego ramieniu z szerokim uśmiechem. Choć wiedziała, że średnio nadawała się na wsparcie emocjonalne, była święcie przekonana, że robiła to lepiej niż śniętej pamięci Robert. - Poza tym, nic mnie tak nie cieszy, jak okazja do powiedzenia facetowi, żeby zamknął wreszcie ryj i wziął się za siebie. - Zaśmiała się, chcąc rozładować sytuację, ale jednocześnie obserwowała bacznie przyjaciela, gotowa zmienić ton rozmowy, jeśli nie był jeszcze gotowy na żarty. Każdy inaczej znosił żałobę.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Ogórkowy Baron
Świat nie ma sensu. Trzeba mu go nadać samemu
Stanley mierzy około metra dziewięćdziesięciu wzrostu i jest atletycznej budowy ciała. Jego krótko ścięte, zaczesane na bok ciemnobrązowe włosy okalają owalną twarz, która zrobią piwne oczy. Zawsze ma lekki, kilkudniowy zarost w postaci wąsa i brody. Na co dzień można go spotkać noszącego mundur brygadzisty. Jeżeli jednak uda się komuś go wyciągnąć na jakąś aktywność niedotyczącą pracy to przybędzie w długim, ciemnym płaszczu, a pod spodem będzie miał koszulę i najprawdopodobniej krawat. Wypowiada się w sposób spokojny dopóki nie zostanie wyprowadzony z równowagi.

Stanley Andrew Borgin
#8
16.02.2025, 16:27  ✶  

Wychowani przez rodzicielki - to był jeden z głównych wątków, które wyglądały tak samo u Stanleya i u Maeve. Obydwoje nie znali swojego drugiego rodzica przez niemal całe życie, bo o ile Borgin zdążył poznać Mulcibera, to u Changówny nie było tak kolorowo. Z jednej strony, według podań ludowych, to właśnie Robert był jej ojcem. Z drugiej zaś pojawiało się pytanie - czy była to prawda?

Chuj jeden wiedział. W sensie pewnie Robert, ale ten już nie żył i nie mogli go zapytać. Tylko czy to zmieniało cokolwiek w tej chwili? Raczej nie. Maeve nie wydawała się jakoś szczególnie przejęta faktem, że nie zna swojego ojca. Pomyśleć że to wszystko, to najpewniej wina Atreusa...

Wracając jednak do sedna sprawy. Czy wyszli źle na tym, że nie mieli twardej ręki w domu, która mogłaby ich zbić na kwaśne jabłko za wybryki w Hogwarcie, których było co nie miara? Otóż nie. Wychowywali się w mniej lub bardziej spokojnych środowiskach, pozbawionych krzywdzącej męskości i próśb o poprawne świecenie latarką. Tyle ich ominęło, a ile nerwów im oszczędziło! Aż nie do uwierzenia!

Otrzymując zgodę na zapalenie papierosa, która brzmiała trochę jak reprymenda czy obraza majestatu dla Palarni Changów - w końcu była to Palarnia i miałby być zakaz palenia? sic! - wyciągnął papierosa i nie omieszkał zapalić. Nie omieszkał również podzielić się nimi ze swoją terapeutką. Darmową, czyli w dobrej cenie, ale terapeutką, która została wytypowania do wysłuchiwania gorzkich żali, tudzież udzielenia wsparcia.

W porównaniu do Maeve, nie skorzystał z różdżki, a metalowej zapalniczki, która swoje najlepsze lata, miała już dawno za sobą. Wspaniałe gówno... pomysłał, rozkoszując się pyszną nikotyna, która zaczęła rozprowadzać się po jego organizmie.

- No... - zaciągnął się - No właśnie nie był wzorcem, bo go kurwa nie było... - odparł bez żadnych wyrzutów - Po prostu uważam, że pewnie byłoby trochę inaczej... Ale Anne dała z siebie 100 procent... Może nawet i 200. Idealnie pełniła rolę zarówno jednego, jak i drugiego. Chwała jej za to - zauważył. Skąd wiedział, że mogłoby być jakoś inaczej? Nie wiedział. Zakładał, patrząc po innych, którzy mieli sposobność wychowywać się z dwójką rodziców.

Słysząc jej kolejne słowa, uniósł brew w zaskoczeniu. Co chcesz w sobie zmienić...? Chciał coś zmienić? Starego psa nie szło nauczyć nowych sztuczek, a jednak zdawał się coś opanować - stratę po kimś, kogo tak naprawdę nie znał.

- To dopiero ciekawe... - zauważył, patrząc się na Maeve trochę z ukosa. To były bardzo odważne słowa, że nie "nie potdzebuje żadnego, pożal się Boże, Mulcibera", a jeden właśnie siedział przed nim. Trochę to brzmiało komicznie, ale przynajmniej sprawiło lekko uśmiech pod nosem Stanleya.

- Widzisz... Tak to byś mogła mówić to w kółko Atreusowi... - przyznał - Albo to może była Lorraine...? - nie pamiętał, która z ich dwójki kręciła akurat z Bulstrodem - Ale jeżeli sprawi Ci to uśmiech na twarzy, który zamieni się w wewnętrzną satysfakcję, powiedz to - zezwolił, kręcąc głową z niedowierzaniem. Szalone. Jedna nakręca drugą, a potem mamy to, co mamy

- Dobra - zaciągnął się ponownie - Jak już sobie powspominaliśmy jakim to był wspaniałym ojcem i co by mogło być, jakby się pojawił się w naszym życiu na więcej, niż piętnaście sekund i spadam... to co masz tutaj dobrego do picia? - zapytał, rozglądając się po tym lekkim rozgardiaszu, który panował w tym pokoju - W końcu trzeba opić zmarłego, prawda? Co by mieć pewność, że nie wstanie zza światów, aby się o to upomnieć - dodał, a pierwsza fala smutku zdawała się odpłynąć w nieznanym kierunku.

Nic dziwnego. W końcu mieli zaraz walnąć jakiegoś kielonka na rozruszenie, a to zawsze radowało człowieka. No może nie Maeve, ale ona była z Chin i już to zostało ustalone w lipcu.



"Riddikulus!"
- Danielle Longbottom na widok Stanleya Bo[r]gina

"Jestem dumna, że pomagałeś podczas zamachu."
- Stella Avery na wieści o udziale Stanley w walkach podczas Beltane 1972
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Maeve Chang (2143), Stanley Andrew Borgin (2772)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa