• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[16/17.08.1972] Głos, który umilkł || Ambroise, Roselyn, Samuel

[16/17.08.1972] Głos, który umilkł || Ambroise, Roselyn, Samuel
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#11
20.12.2024, 14:14  ✶  
Nie chciał się zmieniać. To było niewygodne. Nie chciał się zmieniać, bo wtedy trzeba było mówić i się tłumaczyć. Co sobie wtedy takiego myślał? Dlaczego wtedy wydawało mu się to oczywiste, a teraz, słysząc ton Roselin zwątpił?

Sapnął tak, że jego niedźwiedzie wargi zadrgały od podmuchu i nadstawił jeszcze łeb do głaskania, bo było to miłe i przyjemniejsze od konieczności tłumaczenia się.

W końcu jednak nadszedł czas i zamiast niedźwiedziego dywanu, w saloniku pojawił się ludzki dywan. Sam cały czas miał głowę na udzie Rose, nie widząc w tym nic zdrożnego, tym bardziej że pozwalała mu na to wcześniej. Odwrócił się jednak na plecy, by móc widzieć jej twarz... i tonąć w poczuciu winy, rozumiejąc nagle z całą mocą na jaki stres ją naraził.

– Potwór odchodził, wiedziałem, że macie jak wrócić a ja... ja miałem najlepsze możliwości, żeby zobaczyć gdzie jest jego leże. Bo gdzieś jest, on szedł w określone miejsce. Musimy się dowiedzieć co to było i jak to zgładzić. Może... – podniósł się gwałtownie do siadu prostego i odwrócił, tak by mieć w zasięgu wzroku komplet rodzeństwa. – Może Wasi krewni coś będą wiedzieć? Może w legendach i opowieściach Greengrassów znajdzie się wskazówka co mogłoby być zgubą rodu, istotą, mogącą sięgać spokojnej... – urwał, nie chcąc przywoływać tego wspomnienia. Poderwał się zamiast tego sprężyście i zaczął dreptać po pokoju. – Mogę zapytać moją rodzinę. McGonagallowie co prawda są po drugiej stronie w dążeniu do jedności ze światem natury, ale mogą wiedzieć. Dziadek... dziadka nie zapytam. – Tomiszcze opisujące florę Kniei Roberta McGonagalla Juniora stało i na półce nie tylko w leśniczówce w której wychował się sam ale i w tym domu, tej rezydencji osób, do których prawdziwie należała. Robert Jr wyjechał jednak do Ameryki Południowej wraz ze swoją przemienioną ukochaną, by spędzić z nią resztę życia pod postacią ptaka, nieprędko powinni spodziewać się jego powrotu. – ... i pan Morpheus pracuje przy dziwnych magicznych sprawach, a Brenna! Ona na pewno będzie wiedziała co robić! – był w emocjach, więc znów opadł na ziemię i zaczął oddychać, ukrywając twarz w dłoniach. To nie było bezpieczne. Jego własna prywatna klątwa mogła ich napaść, jeśli tylko dałby się porwać temu nurtowi.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#12
06.01.2025, 06:12  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 06.01.2025, 06:14 przez Ambroise Greengrass.)  
Normalnie Ambroise raczej nie kłóciłby się z Roselyn, ale dosyć stanowczo zająłby się jej obrażeniami, nawet tak niewielkimi. Istotne było to, że je miała. Że były brudne i bolące. Że to była kwestia kilku chwil, żeby się ich pozbyć, następnie mogąc upewnić się co do stanu ich drugiego towarzysza. Przynajmniej fizycznego.
Jednak w tym momencie Greengrass wyłącznie nieznacznie kiwnął głową, przyjmując tą odpowiedź. Przynajmniej na teraz, bo musiał całkiem otrzeźwieć (jeśli to w ogóle było możliwe, w co wewnętrznie wątpił) zanim zacznie zachowywać się chociaż trochę logicznie i zgodnie ze sobą.
Obecnie po prostu nie reagował na większość tego, co działo się dookoła niego. Z opóźnieniem obserwując ruchy Sama powracającego do ludzkiej formy i dając mu wyrzucić z siebie niemalże cały monolog wraz z podnoszeniem się wpierw do siadu a potem zerwaniu się na równe nogi. Zanim w ogóle zaczął przetwarzać przekaz.
- Wnioskuję, że w nie nie dotarłeś? - To było pierwsze pytanie, jakie padło z jego strony.
Ze słów mężczyzny wynikało, że leże gdzieś było, a więc w istocie raczej nie mogli polegać na dokładnej lokalizacji. Choć i tak niewiele mogliby zrobić z tą informacją, nie potrafiąc radzić sobie z zagrożeniem i cholernie niewiele o nim wiedząc. Tym bardziej, że głusza może należała do nich, lecz w tym momencie nie mogli już tak po prostu poruszać się tam w świetle dnia czy w blasku księżyca, badając sprawę.
- Wejście do Kniei jest surowo zabronione, objęte chuj wie, jakimi prawnymi konsekwencjami - nie to, żeby jakoś specjalnie się tym przejmowali, patrząc na załączony obrazek, ale otwarte gadanie o tym z dużą grupą ludzi było już czymś innym. - Nie mówiąc już o poinformowaniu wszem i wobec o tym, że zrobiliśmy to w środku nocy gnani jakimś pierwotnym instynktem - odezwał się po chwili milczenia, wodząc spojrzeniem za McGonagallem i jego nagłą ekspresyjnością.
Tak bardzo kontrastującym z obecnym stanem Ambroisa czy Roselyn, na którą Roise spojrzał przelotnie, posyłając jej niewiele mówiące spojrzenie. Nie świdrował siostry wzrokiem, nie pytał bezgłośnie, skąd wstrząsnęła kogoś kto w jednej chwili potrafił stać się ptakiem, w kolejnej niedźwiedziem a w jeszcze następnej chodzącym wulkanem energii. Tak właściwie to sam nie wiedział, czego szukał w oczach młodszej Greengrassówny, ale z pewnością tam tego nie odnalazł.
O dziwo nie próbował oceniać zachowania Samuela. Nie czuł się przytłoczony tym deptaniem po pokoju ani nagłą gadatliwością mężczyzny. Chyba wyczerpał wszelkie zasoby energii przeznaczonej na reakcje na to, co działo się dookoła niego. Bowiem nie był człowiekiem, który z łatwością przyznawał, że każdy miał prawo do okazywania swojego podenerwowania bieżącą sytuacją w taki sposób, jaki mu pasował.
Niby wiedział, że jedni stawali się wręcz nadmiernie aktywni, inni zaś (tak jak ich dwoje w tej chwili) pogrążali się w jakimś dziwnym stanie otępienia. A jednak był raczej skłonny do całkiem szybkiego wydawania powierzchownych opinii i oceniania ludzi, nawet jeśli później zazwyczaj nie miewał aż takiego problemu, aby weryfikować te osądy.
Zresztą w normalnych okolicznościach zacząłby rozważać czy nie powinien tego zrobić w przypadku Samuela, bo może jednak nie był z niego taki znowu godny pożałowania element. Nie po tym, w jaki sposób nagle się przed nimi otworzył, wydając z siebie dźwięki, które formowały się w słowa a te słowa, choć pozbawione sensu, bo mogły przynieść konsekwencje, były całkiem logiczne. Po tamtym milczeniu w drodze do Kniei, to było zaskakujące odkrycie.
A więc jaki był Sam? Dziwny? Też raczej nie. Bardziej pasowałoby tu określenie osobliwy, przyprawiający o uniesienie brwi. Chaotyczny, ale kto taki nie był w obecnym świecie? Jedyny problem tkwił w tym, że jego nieumiarkowanie w wydawaniu z siebie dźwięków przypominało zachowanie młodego chłopaczka, który nagle nauczył się mówić. I który mógł przypadkiem powiedzieć zbyt wiele, za bardzo skupiając się na chęci podzielenia się swoim głosem z resztą świata.
- Wołanie Kniei? Bezgłośny wrzask w głowie? Nawet w naszym świecie słyszenie głosów tam, gdzie inni ich nie słyszą, nie jest dobrze odbierane - przypomniał, siląc się na składną wypowiedź wbrew temu uczuciu, jakie nadal go ogarniało. - W najlepszym wypadku nam nie uwierzą, tak jak w większości nie wierzą w nasze rodzinne bajki i przesądy - celowo przytoczył właśnie te określenia, lekko kręcąc przy tym głową. - W umiarkowanym poślą nas do Lecznicy Dusz. W każdym innym? Zakładam, że żadne z nas niespecjalnie rwie się, żeby to sprawdzić? - Spytał, choć chyba nie musiał.
Przed wszystkimi tymi wydarzeniami miał wrażenie, że co najmniej jedno z nich nadawało się do tego, żeby zagrzać tam cieplutkie miejsce w ładnym białym kubraczku. W tamtym momencie wydawało mu się, że McGonagall mógłby się nawet z tego w jakimś sensie ucieszyć, bo w kaftanie bezpieczeństwa jeszcze bliżej byłoby mu do leśnego grzyba. Cały byłby jedną białą nóżką zakończoną jego potarganą czupryną.
Teraz? Teraz nie zamierzał twierdzić, że wszyscy by się tam nadawali, bo to zbyt mocno by w niego godziło, jeszcze bardziej mu dopierdalając, toteż nie chciał tam słać już nikogo. Zdecydowanie powinni unikać czegokolwiek, co mogłoby im zagwarantować pobyt na kozetce czy w pokoiku. Z oknami czy bez.
- Poza tym wybacz, Sam, ale Ministerstwo i ludzie stamtąd nie są w tym... ...domu... ...w tej rodzinie, ściślej mówiąc, traktowani jak opoka czy sojusznicy - stwierdził bez entuzjazmu, obserwując jak drugi mężczyzna opada na podłogę, skrywając twarz w dłoniach.
Nie wiedział jak powinien zareagować, więc nie reagował, pozostawiając to w rękach Roselyn, samemu zaś kończąc myśl tyczącą się zarówno Morpheusa jak i Brenny. Ministerstwo. Nie lubili Ministerstwa. Ministerstwo zaś zazwyczaj miało na nich wyjebane.
- Raczej wolimy na własną rękę radzić sobie z problemami, nieważne, jakie by one nie były - w tym momencie był zbyt mocno wewnętrznie przyduszony, żeby brzmieć tak nieuprzejmie jak mogłyby sugerować wypowiadane przez niego słowa, gdyby ktoś przytoczył je w swojej opowieści.
W istocie wcale nie usiłował być oschły czy upominający. Wręcz przeciwnie. Być może mówił bardzo powoli i neutralnie. Z pewnym oporem, ale jednocześnie zadziwiająco miękko, jakby w istocie nie patrzył na Samuela z góry tylko raczej starał się wytłumaczyć mu pewne uniwersalne prawdy. Trochę jak podekscytowanemu dziecku spodziewającemu się otrzymania listu z Hogwartu, gdy na swoje nieszczęście jest charłakiem.
- Czyli wracamy do punktu wyjścia - to chyba miało być podsumowanie, nawet jeśli nie brzmiało dostatecznie zdecydowanie. - Źródła pisane i tak dalej. Reszta krewnych, ale tu też raczej byłbym ostrożny - nie to, że nie ufał swojej rodzinie, ale ten wypad w mrok do lasu mógł nie przejść bez dodatkowego echa.
Takiego, którego żadne z nich zdecydowanie nie chciało.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#13
27.01.2025, 22:50  ✶  
Roselyn zmrużyła gniewnie oczy. Czy w ich legendach i podaniach jest cokolwiek o tym, co może ich zniszczyć? Umieszczanie takich informacji w księgach byłoby głupotą, dlatego niemalże od razu wiedziała, że mogłaby odpowiedzieć przecząco na zadane przez Samuela pytanie. Ale nie odezwała się, zamiast tego zaciskając usta w wąską kreskę. Przeniosła wzrok na brata.
- Nie kojarzę - powiedziała w końcu, wypuszczając z siebie powietrze z takim impetem, jakby trzymała je w płucach od wielu miesięcy. - Samuel, nie wolno ci pytać byle kogo o to, co się stało w Kniei.
Greengrassówna wstała, chociaż zrobiła to niezwykle pokracznie. Chwiała się na nogach, które wciąż były osłabione. Jej chude ciało nie było przyzwyczajone do tego typu eskapad, a i tak Rose wystarczająco je wyniszczała nie sypiając ostatnio po nocach. Ale potrzebowała się rozprostować i ogrzać, chociaż wciąż miała wrażenie, że nic nie będzie w stanie przywrócić jej dawnego, wewnętrznego blasku.
- Tylko z tymi, za których oddałbyś życie. Ambroise ma rację, chociaż ledwo przechodzi mi to przez gardło - potrząsnęła głową lekko, pozwalając by potargane wiatrem włosy rozsypały się wokół bladej twarzy z podkrążonymi oczami. Usta miała suche jak wiór i dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo chciało jej się pić. Rozejrzała się za dzbankiem, jednocześnie próbując zebrać myśli. Wyglądało to tak, jakby po prostu się zacięła w myśleniu.

Na szczęście od myślenia miała brata. Spojrzała na Ambroise z wdzięcznością, którą nieczęsto u niej widział, szczególnie ostatnio.
- Wyjątkowo mówimy dzisiaj jednym głosem, bracie - Roselyn oblizała spierzchnięte wargi, decydując się na ostrożne przesunięcie do stolika z dzbankiem. W środku była woda, której tak potrzebowała. - Ministerstwo nam nie pomoże. Nie zrobili tego do tej pory, nie zrobią i teraz. Oni... Oni nie są jednymi z nas.
Podrażnione suchością gardło z ulgą przyjęło kojący, zimny płyn, który płynął teraz przez przełyk Roselyn. Jak leśny strumień - ta woda również była krystalicznie czysta.
- Nie wytłumaczysz im tego, co czujemy. Sam pomyśl, Sam. Dlaczego przez tyle lat mieszkałeś w Kniei, zamiast wśród ludzi? - nie zrobiła tego złośliwie: wyciągnęła ten jeden jego element z przeszłości bo wierzyła w to, że świat nie rozumie Samuela i on o tym wiedział. Świat nie zrozumie również rodzeństwa Greengrass. Jej niebieskie oczy patrzyły na przyjaciela uważnie. Brenna, Brenna... Coś kojarzyła. Morpheusa chyba nie, ale dziwne miał imię. Chociaż... Zmarszczyła brwi. - Nie mieszaj w to Longbottomów, proszę. To jest sprawa Greengrassów. I twoja.
Powtórzyła, lecz w jej słowach nie było przygany. Raczej ciepło i zrozumienie, coś na kształt troski, którą wzmocniła gdy wolno przesunęła się do McGonagalla i przytuliła się do niego.
- Obiecuję ci, że gdy tylko się czegoś dowiemy, wtedy pójdziemy do kogo trzeba. Ale teraz... Teraz nie mamy dowodów. Nie tylko złamaliśmy prawo, ale również uznają nas za niepoczytalnych - i wszystkich pozamykają, a potem potraktują tak, jak oni traktują rośliny w swoich szklarniach.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#14
02.02.2025, 11:59  ✶  
... tylko z tymi za których oddałbyś życie.

powiedziała Rose, a potem zasiewała w chłonnym umyśle słowa, które niegdyś tkała dla niego jego matka. Samuel miał wpisany brak zaufania w skuteczność służb porządkowych, w skuteczność SYSTEMU od maleńkości. Miasta były rozrastającymi się abominacjami, cywilizacja wyjaławiała ziemię, a Knieja, tylko Knieja była bezpiecznym miejscem, w którym można było się ukraść. Ostatnie dwa miesiące przeczyły tym tezom, sprawiały że Sameul jak bardzo wolno dojrzewający kwiat, otwierał się na nowe przekonania, na zaufanie, na ciepło, które może mu dać społeczność. Wciąż jednak był w tym wszystkim bardzo zagubiony, a mówiące tak wiele obecnie rodzeństwo Greengrassów mu nie pomagało w zrozumieniu delikatnych współzależności.

– Nie znalazłem – potwierdził tylko, że nie znał lokalizacji leża, podczołgując się jak mały niedźwiadek do Roselyn i zwijając się obok niej w małą kulkę nieszczęśliwości i skonfundownia. Oddychał i na tym się skupiał. Odliczał godziny odkąd Nora powiedziała mu, że chce go widzieć w swoim życiu znowu, że jednak wciąż, mimo niewybaczalnego błędu, który popełnił przed laty, jest mu wybaczone. Odliczał godziny odkąd dowiedział się że matka okłamywała go całe życie w sprawie zazdrosnej Kniei, w sprawie klątwy żywiołów, a teraz musiał zmierzyć się z kolejnym konfliktem i bardzo, bardzo, BARDZO nie chciał klątwie żywiołów dojść teraz do głosu. Nie chciał być tym, który zrani tak bliskie mu osoby. Te dni były zbyt intensywne i tak jak nigdy tęsknił za monotonią i naturalnym pulsem lasu. Jak nigdy...

– Nie pomogę. Nie znam się na tym. Umiem nic. – Twarz miał zakrytą dłońmi, które powoli wilgotniły się nadmiarem emocji. Oddychał głęboko, oddychał i bliskość Rose, bliskość jego drzewa pomagała, ale bardziej by się uspokoić i nie myśleć, niż znaleźć skuteczne rozwiązania.
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#15
05.02.2025, 02:17  ✶  
Gdyby postanowili mocniej zagłębić się w temat źródeł pisanych i tego, co mogło a co nie mogło być w nich zawarte, słowa Roselyn odnośnie wyjątkowego mówienia jednym głosem pewnie nigdy by nie padły. Ambroise zdecydowanie był bowiem zdania, że gdzieś pośród tych wszystkich ksiąg zapewne musiał znaleźć się choćby zalążek jakiejś informacji.
Nawet krótkie hipotetyczne rozważanie. Jedno zdanie wciśnięte gdzieś między zdecydowanie inne treści. Zakamuflowane, nie dosłowne, ukryte pośród mniej newralgicznych przekazów. Coś, co z pozoru nie byłoby dla nikogo zbyt oczywiste. Coś, co nie krzyczałoby zagłada i zniszczenie! ani na pierwszy, ani na drugi, być może nawet nie na trzynasty rzut oka.
Ich przodkowie nie byli głupi. Z pewnością też nie całkowicie naiwni, stuprocentowo przekonani o swojej pośmiertnej niezniszczalności. Przedstawiciele rodu Greengrassów mieli raczej tendencję do dość twardego stąpania po ziemi. Nie można było zarzucić im marzycielstwa czy bujania w obłokach, przynajmniej nie w większości przypadków. Mieli swoje dziwactwa, ale bycie całkowicie doklejonym od rzeczywistości do nich nie należało.
Nie byli młodym rodem - to też miało duże znaczenie. Jego zdaniem ktoś gdzieś musiał kiedyś rozważać tę kwestię. Tak samo jak ktoś gdzieś kiedyś musiał stanąć może nie przed dosłownym odzwierciedleniem ich bieżącego problemu (ten z pewnością był czymś nowym w całej swej potworności i makabrze), ale przed czymś, co choćby trochę zachwiało jego bądź jej wiarą w nieśmiertelność dębów.
Kiwnął głową w kierunku Roselyn, słysząc jej jakże wyjątkowo przychylny komentarz. Być może nawet by się do niej uśmiechnął, gdyby nie to, że ledwo drgnęły mu kąciki ust. Zamiast tego odprowadził ją wzrokiem do stolika, jednocześnie raz na jakiś czas kwitując kolejne słowa siostry w dokładnie ten sam sposób, co wcześniej - kiwnięciem.
Na nic więcej nie było go obecnie stać, zwłaszcza że i tak powiedział wszystko, co miał do dodania w temacie. Przynajmniej na teraz, gdy nie mieli jeszcze żadnego planu. Musieli to wszystko przetrawić, przemyśleć...
...zapowiadały się ciężkie dni i godziny.
Tak właściwie, dopiero patrząc na poczynania Roselyn uświadomił sobie swój stan fizyczny. Może nie to jak bardzo chciało mu się pić, lecz to, że we wszystkim, co wydarzyło się przez ostatnie godziny niemalże całkowicie zapomniał o większości banalnych, potencjalnie wyuczonych i automatycznych czynności.
Picie było jedną z nich - tego akurat nie potrzebował robić, zresztą miał na to zbyt ściśnięte gardło. Nie czuł też żadnego głodu. Ssanie w żołądku było wywołane przez coś zgoła innego niżeli pustka w żołądku. Nie czuł się też zmęczony w sposób, który świadczyłby o senności. Sen z pewnością nie miał przyjść jeszcze przez wiele godzin.
Za to cholernie mocno piekły i szczypały go oczy. Zupełnie tak, jakby ktoś sypnął w nie piachem. Bądź też pyłem. Pyłem w rodzaju tego, w który zaczęły przemieniać się pozbawione życia liście dębu w Kniei. Ambroise mimowolnie potarł dłonią powieki, na chwilę zamykając przy tym oczy i wsłuchując się w rozmowę prowadzoną między dwojgiem towarzyszów.
Wyczuł ruch w pomieszczeniu. Nie musiał patrzeć, aby wiedzieć, że w pomieszczeniu kolejny raz nastąpiło pewne poruszenie. Zresztą w tym momencie raczej nie czuł specjalnej potrzeby kontrolowania sytuacji od tej strony. Prawdę mówiąc odczuwał wręcz kłujący, niemal fizycznie bolesny brak kontroli nad czymkolwiek, co działo się tego wieczoru. Również jako pokłosie wydarzeń.
Milczał przez chwilę, nie włączając się w rozmowę. Jak na siebie, powiedział już całkiem dużo. Tym razem nie był też w nastroju na docinki, na błyszczenie jakże wyszukanym humorem, na czepianie się słówek siostry. Nie. Czuł się zbyt przytłoczony zaś to sprawiało, że przez większość czasu instynktownie wybierał milczenie. Siedzenie w ciszy na podłodze.
Przynajmniej do tych ostatnich, również jednych z nielicznych słów Samuela.
- Nie ma ludzi całkowicie nieprzydatnych - stwierdził w końcu dosyć zmęczonym, raczej posępnym tonem, mimo wszystko chyba starając się nie być kompletnym bubkiem; w końcu nie musiał być mistrzem czytania z ludzi, żeby wiedzieć, że dla nich wszystkich była to raczej cholernie trudna sytuacja. - Masz te swoje... ...talenty, nie? To nie animagia - nawet nie pomyślał o tym, żeby upewnić się odnośnie tego osądu; po prostu stwierdził fakt - nie wiem, jakie ma ograniczenia - tu też nie zamierzał dodawać, że o tych animagicznych co nieco wiedział - ale to na pewno coś. Umiesz coś - i to byłoby na tyle z bycia pocieszającą wersją siebie.
Niby niewiele, ale całkiem sporo. Szczególnie na myśl o tym, że zazwyczaj raczej nie byłby tak miły, aby szukać zalet kogoś, kogo nie znał i którego raczej nie chciał dogłębnie poznawać. Ba, zdecydowanie nie ufając mu na samym początku tego wieczoru.
Teraz? Niespodzianka: nadal nie ufał Samuelowi. Tak już po prostu miał. Nie szastał zaufaniem na prawo i lewo. Jasno ujmując sprawę, bardzo trudno było je sobie u niego zaskarbić, ale mieli wspólny sekret. To też było znaczące.
Ponownie przetarł powieki wierzchem dłoni, ani na chwilę nie otwierając oczu ani nie zmieniając pozycji, w której siedział.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Czarodziej
Każde drzewo, to okruch wieczności.
Szczupła, wysoka dziewczyna (175 cm) o długich ciemnych włosach i dużych, niebieskich oczach. Na pierwszy rzut oka miła i dobrze wychowana, z nienagannymi manierami i pięknym, przyjemnym uśmiechem.

Roselyn Greengrass
#16
13.02.2025, 12:31  ✶  
Roselyn otoczyła Samuela ramionami tak, jak drzewo otacza swoimi gałęziami ptasie gniazdo. Dawała mu poczucie bezpieczeństwa i stabilności, chociaż Przodkowie jej świadkiem, że sama w tej chwili nie była w żadnej mierze stabilna. Ale cóż mogła zrobić? Jako jego bratnia dusza wyczuwała rozedrgane emocje, targające Samuelem. Rozrywały jego duszę na kawałki, każda emocja ciągnęła półprzezroczystego Sama w swoją stronę. Jeszcze chwila a rozerwą go tak mocno, że nie da się go naprawić - a do tego nie mogła dopuścić. Musiała być silna, musiała odzyskać spokój - nie tylko dla niego, ale i dla siebie oraz brata. Matka jej świadkiem, że Ambroise również nigdy nie widziała w takim stanie. Sama nigdy w takim stanie nie była, lecz czy to miało być wytłumaczeniem?

Nie mogli się teraz rozsypać jak zamek z piasku. Nie byli szklaną figurką, którą ktoś strącił z komody.
- Umiesz więcej niż my. Razem się uzupełniamy i dojdziemy do tego, co się stało w Kniei - powiedziała cicho, gładząc Samuela w uspokajającym geście po plecach. Chciała dodać mu otuchy, lecz nie planowała go podburzać do tego, by znowu zapuszczał się do Kniei. - Teraz jednak musimy zatroszczyć się o siebie. Nabierzemy sił, opadną emocje, poszukamy czegoś w księgach... A potem pomyślimy, co dalej.
Głos wciąż jej drżał - światełko, którym była, zgasło, lecz w jej głowie kiełkował plan. Na razie to był malutki, maciupki planik, lecz w ciągu kolejnych tygodni powinien się wykształtować na tyle, by mogli zrobić jakikolwiek krok w przód. Teraz nie było sensu, szczególnie że w ciągu następnych kilku dni czekał ich najazd Departamentu Tajemnic na rezydencję Greengrassów.
- Przygotować ci pokój gościnny? - zapytała Samuela. Ambroise nie musiała: wciąż miał tu swoje miejsce. Ani ona, ani rodzice, nie ruszali pomieszczenia, które zajmował. Wchodziły tam tylko skrzaty, by zetrzeć kurze: nic więcej.
przybłęda z lasu
The way to get started is to quit talking and begin doing.
Jasne jak zboże włosy, jasnobłękitne oczy. 183 cm wzrostu, szczupła ale dobrze zbudowana sylwetka. Ubiera się prosto, choć jego rysy zdradzają arystokratyczne pochodzenie. Ma spracowane ręce i co najmniej kilkudniowy zarost.

Samuel McGonagall
#17
16.02.2025, 00:28  ✶  
Emocje, były w nim dziwne, a może po prostu ostatnie trzy dni TRZY DNI to był jakiś koszmarny kołowrotek, który wyrywał go z korzeniami, jak ten straszliwy potwór wyrwał duszę z ziemi, do której ta dusza przynależała. Sam był przerażony tym co się działo i nic z tego nie było dobrego, ale wszystko było boleśnie prawdziwe.

Kochał Norę. Kochał ją tak samo, jak osiem lat temu, jak wtedy gdy kradli światło księżyca dla siebie właśnie na jednej polanie w Kniei. Ale nie miał pojęcia, jak to będzie wyglądać, jak uda im się połączyć świat spokojnej Doliny i krzykliwego Londynu, który przyprawiał go o ból głowy. Czuł się taki nieprzydatny w jej wypełnionym ludźmi życiu, taki nie na miejscu, a przecież chciany, przyjmowany z otwartymi ramionami kobiety, która jak się okazało po prostu czekała, aż wszystko wskoczy na swoje tory, aż znajdą się w swoich ramionach i tam zamieszkają obrośnięci mchem.

Kochał swoją matkę. Kochał ją bardzo i marzył o tym, by pewnego dnia znów móc zamienić z nią chociaż jedno słowo. I jeszcze dwa dni temu chciałby pokazać jej swoją córkę. Chciałby prosić o błogosławieństwo przed ślubem z miłością jego życia. A teraz... teraz chciałby go zapytać, czemu go okłamywała całe życie, czemu klątwę nazywała błogosławieństwem, czemu lekarstwem na zachwianą w nim magię, miała być absolutna separacja od wszystkich wokół ludzi.

Kochał też Roselyn i nie rozumiał tej miłości. Nie rozumiał niepokoju, który nie pozwolił mu dzisiaj zasnąć i nici po której dotarł do czekającego u wrót Kniei rodzeństwa. Czuł jej ból jak swój własny, choć była dla niego własną osobą i wiedział, że byłby gotów oddać za nią życie, oddać jej swoje życie w dłonie. Najgorsze było jednak to, że jakby to co było między nimi wyjątkowe, to nie był w stanie jej pomóc, bo wiedział nic, widział nic, nie dał rady nawet wytropić leża bestii. Czuł się winny, że w ogóle próbował, czuł się winny że nie może nic więcej. Mówili mu teraz miłe rzeczy, ale Sam był zagubiony, a takie zagubienie zawsze prowadziło do jednego, a emocjonalny chaos tylko wzrastał.

Rok temu nie miał nikogo. Nosił sercu tylko mgliste wspomnienie matki i spokojny głos ojca mówiący mu, że prawda zapisana jest w gwiazdach... A teraz tak wiele ludzi, tak wiele spraw...

Był zagubiony i mały. I zaczął się bać.

– Nie chcę zostać. Mam... mam klątwę żywiołów. Może przyjść sen. Koszmar. Mogę zniszczyć Twój dom. Wasz dom. U siebie mam eliksir na uspokojenie od pani Bulstrode, ja... nie chcę żeby stała się Wam krzywda – bełkotał coraz mniej wyraźnie, zdając sobie sprawę, że drży. – Muszę to rozlatać, nie... nie mogę tu zostać ale... obiecuje Rose. Obiecuje że nie polecę go szukać znowu. Będę bezpieczny. Przyjdę jutro spokojny. Będę. Przepraszam. – otumaniony, z zeszklonymi oczami, oderwał się od niej i dopadł do okna, tylko po to by czmychnąć równie niespodziewanie, jak wtedy gdy się pojawił. Życie było słodkie. Życie było gorzkie. Życie było obezwładniająco szczęśliwe. Życie było obezwładniająco przerażające. Życia było stanowczo za dużo.

Pożegnał ich głośny, krogulczy pisk szybującego w objęcia nocy ptaka.

Musiał to rozlatać.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Samuel McGonagall (1714), Roselyn Greengrass (2079), Ambroise Greengrass (5672)


Strony (2): « Wstecz 1 2


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa