20.12.2024, 14:14 ✶
Nie chciał się zmieniać. To było niewygodne. Nie chciał się zmieniać, bo wtedy trzeba było mówić i się tłumaczyć. Co sobie wtedy takiego myślał? Dlaczego wtedy wydawało mu się to oczywiste, a teraz, słysząc ton Roselin zwątpił?
Sapnął tak, że jego niedźwiedzie wargi zadrgały od podmuchu i nadstawił jeszcze łeb do głaskania, bo było to miłe i przyjemniejsze od konieczności tłumaczenia się.
W końcu jednak nadszedł czas i zamiast niedźwiedziego dywanu, w saloniku pojawił się ludzki dywan. Sam cały czas miał głowę na udzie Rose, nie widząc w tym nic zdrożnego, tym bardziej że pozwalała mu na to wcześniej. Odwrócił się jednak na plecy, by móc widzieć jej twarz... i tonąć w poczuciu winy, rozumiejąc nagle z całą mocą na jaki stres ją naraził.
– Potwór odchodził, wiedziałem, że macie jak wrócić a ja... ja miałem najlepsze możliwości, żeby zobaczyć gdzie jest jego leże. Bo gdzieś jest, on szedł w określone miejsce. Musimy się dowiedzieć co to było i jak to zgładzić. Może... – podniósł się gwałtownie do siadu prostego i odwrócił, tak by mieć w zasięgu wzroku komplet rodzeństwa. – Może Wasi krewni coś będą wiedzieć? Może w legendach i opowieściach Greengrassów znajdzie się wskazówka co mogłoby być zgubą rodu, istotą, mogącą sięgać spokojnej... – urwał, nie chcąc przywoływać tego wspomnienia. Poderwał się zamiast tego sprężyście i zaczął dreptać po pokoju. – Mogę zapytać moją rodzinę. McGonagallowie co prawda są po drugiej stronie w dążeniu do jedności ze światem natury, ale mogą wiedzieć. Dziadek... dziadka nie zapytam. – Tomiszcze opisujące florę Kniei Roberta McGonagalla Juniora stało i na półce nie tylko w leśniczówce w której wychował się sam ale i w tym domu, tej rezydencji osób, do których prawdziwie należała. Robert Jr wyjechał jednak do Ameryki Południowej wraz ze swoją przemienioną ukochaną, by spędzić z nią resztę życia pod postacią ptaka, nieprędko powinni spodziewać się jego powrotu. – ... i pan Morpheus pracuje przy dziwnych magicznych sprawach, a Brenna! Ona na pewno będzie wiedziała co robić! – był w emocjach, więc znów opadł na ziemię i zaczął oddychać, ukrywając twarz w dłoniach. To nie było bezpieczne. Jego własna prywatna klątwa mogła ich napaść, jeśli tylko dałby się porwać temu nurtowi.
Sapnął tak, że jego niedźwiedzie wargi zadrgały od podmuchu i nadstawił jeszcze łeb do głaskania, bo było to miłe i przyjemniejsze od konieczności tłumaczenia się.
W końcu jednak nadszedł czas i zamiast niedźwiedziego dywanu, w saloniku pojawił się ludzki dywan. Sam cały czas miał głowę na udzie Rose, nie widząc w tym nic zdrożnego, tym bardziej że pozwalała mu na to wcześniej. Odwrócił się jednak na plecy, by móc widzieć jej twarz... i tonąć w poczuciu winy, rozumiejąc nagle z całą mocą na jaki stres ją naraził.
– Potwór odchodził, wiedziałem, że macie jak wrócić a ja... ja miałem najlepsze możliwości, żeby zobaczyć gdzie jest jego leże. Bo gdzieś jest, on szedł w określone miejsce. Musimy się dowiedzieć co to było i jak to zgładzić. Może... – podniósł się gwałtownie do siadu prostego i odwrócił, tak by mieć w zasięgu wzroku komplet rodzeństwa. – Może Wasi krewni coś będą wiedzieć? Może w legendach i opowieściach Greengrassów znajdzie się wskazówka co mogłoby być zgubą rodu, istotą, mogącą sięgać spokojnej... – urwał, nie chcąc przywoływać tego wspomnienia. Poderwał się zamiast tego sprężyście i zaczął dreptać po pokoju. – Mogę zapytać moją rodzinę. McGonagallowie co prawda są po drugiej stronie w dążeniu do jedności ze światem natury, ale mogą wiedzieć. Dziadek... dziadka nie zapytam. – Tomiszcze opisujące florę Kniei Roberta McGonagalla Juniora stało i na półce nie tylko w leśniczówce w której wychował się sam ale i w tym domu, tej rezydencji osób, do których prawdziwie należała. Robert Jr wyjechał jednak do Ameryki Południowej wraz ze swoją przemienioną ukochaną, by spędzić z nią resztę życia pod postacią ptaka, nieprędko powinni spodziewać się jego powrotu. – ... i pan Morpheus pracuje przy dziwnych magicznych sprawach, a Brenna! Ona na pewno będzie wiedziała co robić! – był w emocjach, więc znów opadł na ziemię i zaczął oddychać, ukrywając twarz w dłoniach. To nie było bezpieczne. Jego własna prywatna klątwa mogła ich napaść, jeśli tylko dałby się porwać temu nurtowi.