30.03.2025, 22:13 ✶
10.09.1972
Little Hangleton, dom Rodolphusa
Ten dzień wydawał się taki spokojny. Kurz opadł, pogorzelska dogasały, zajęto się ciałami zmarłych. Londyn nigdy już nie będzie taki sam, lecz świat zaczął przyzwyczajać się do nowego porządku. Wczoraj jeszcze panował chaos, lecz dziś sprawy zostawały dopinane i kończone, a ci, którzy którzy przetrwali, rozumieli już, z czym będzie wiązała się przyszłość. Dla Charlesa, ta wyglądała kolorowo, choć domyślał się, że wiele dni przybierze barwę szkarłatu, jak krew, którą będą musieli przelać. Rozumiał coraz więcej, wiedział już, dlaczego przemoc jest konieczna. Pod przewodnictwem Czarnego Pana i z pomocą Rolpha, miał pewność, że ich sprawa zostanie zakończona pomyślnie, a on da z siebie wszystko, by jej pomóc.
Ten dzień nie był jednak do rozmyślania o krwi, ogniu i śmierci. Charles postanowił opuścić dość chłodne i zadymione, bo pozbawione okien mieszkanie, i pojechać na wieś, do Rodolphusa, do Little Hangleton, gdzie zaprosił go Lestrange. W zamyśle mieli zjeść kolację, ale nie trzeba było być jasnowidzem, by zgadnąć, że rozmowa może zejść na tematy poprzednich dni. Charlie nie musiał się bać. Był z siebie dość zadowolony, wydawało mu się, że dzielnie wykonywał rozkazy i mimo paru podknięć, zdołał się wykazać.
Aportował się przed domem Rodolphusa. Chatka wyglądała, jakby ominęła ją pożoga i wciąż przedstawiała sobą sielski, tak niepasujący do jego drogiego kolegi obraz. Zapukał krótko, chcąc oznajmić swoje przybycie, po czym odwrócił się do ostatnich promieni zachodzącego słońca. Błękit przechodził w róż i pomarańcz, grzejąc swoim blaskiem wymarzniętego w przeciągu Mulcibera. Przeszło mu przez myśl, że ten włóczkowy sweter z golfem który na siebie wciągnął, mógł być rzeczywiście trochę zbyt ciepły na warunki panujące w Little Hangleton.
Moment wydawał się idealny na odpalenie papierosa, lecz Charlie niestety nie palił.