• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Little Hangleton Las Wisielców [07.09.1972, Kamienie Greybacków] Syn Księżyca

[07.09.1972, Kamienie Greybacków] Syn Księżyca
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#1
09.03.2025, 16:47  ✶  
Alexander Mulciber dokonał szybkiej kalkulacji azymutu Mizar i Megrez, biorąc przy tym poprawkę na odchylenie standardowe w miarach opisujących lokalizację gwiazd najjaśniejszego z asteryzmów nieba północnego. Zakłócenia pomieniowania reliktowego wprowadzało niepokojące rozbieżności w obliczeniach: drobne fluktuacje atmosferyczne i aberracja świetlne mogły znacząco zaburzyć wyznaczoną dlań trajektorię, chociaż współrzędne ekliptyczne sugerowały precyzyjny punkt odniesienia. Alexander spędził jednak setki godzin nad mapami nieba: wodził palcem po kartach efemeryd, śledził ruchy ciał niebieskich, opisywał dysregulacje orbit planetarnych, korygując drobne przesunięcia wynikające z nieregularności ruchu libracyjnego i refrakcji astrolabium. Astronomia była nauką wymagającą dokładności, ignorancją było więc uznać błąd paralaksy geocentrycznej za pomijalny, zwłaszcza, że gdy doprecyzował wszystkie dotychczasowe kalkulacje metodą triangulacyjną, był w stanie ustalić współrzędne docelowe z dokładnością co do ułamka sekundy łuku.

Korzystając ze starannie wyliczonego efektu zaskoczenia, Mulciber teleportował się prosto na Greybacka, licząc, że zwali go z nóg samym tylko impetem... I kto teraz klęka, Greyback, pomyślał mściwie, chwytając wilkołaka za fraki.

Gwiazdy świeciły jasno na niebie, wiatr targał skrzypiącymi konarami martwych drzew, a zaklęte głazy milczały wyniośle, zamykając w kamiennym kręgu swych ramion tarzających się po ziemi mężczyzn, którzy szarpali się ze sobą, wymieniając ciosy.

– No dalej, zawyj teraz do księżyca, zamiast pierdolić głupoty o cygańskich piosenkach – warknął wrogo Alexander, unosząc pięść.

Korzystam z przewagi Astronomia, żeby na podstawie gwiezdnych wyliczeń teleportować się z impetem na Greybacka, i zwalić go tym z nóg. Wykonuję rzut na aktywność fizyczną, próbując uderzyć go z pięści twarz.
Rzut Z 1d100 - 95
Sukces!


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Krew jak czekolada
Nikt nie jest bezkarny - Zawsze trzeba płacić.
Przerośnięta, barczysta zbitka mięśni mierząca 192 cm wzrostu. Jego ciało w większym stopniu pokrywają tatuaże. Niepokojące, podkrążone ślepia w kolorze jasnego błękitu często wyrażają szaleńczą rządzę mordu. Włosy ciemne od skóry głowy - pojaśnione słońcem końce, zazwyczaj zaczesane na gładko do tyłu. Odziany zazwyczaj w szyte na miarę garnitury, na palcach widnieją dwa sygnety, zaś na szyi złoty łańcuszek. W lewym uchu często widnieje złoty kolczyk - kółeczko. Pachnie trawą cytrusową, słodką mandarynką, piżmem - niekiedy i krwią (czasami pizzą xD). Pierwsze wrażenie raczej każe zejść mu z drogi.

Hati Greyback
#2
09.03.2025, 21:01  ✶  
Dochodziła północ, a jasne ślepia Greybacka obserwowały nocne sklepienie. Kruczoczarna tafla na której kiedyś ktoś rozsypał tysiące, migoczących niczym drogocenne kryształy, gwiazd.
Czy było to spotkanie z przeszłością? W pewnym sensie.
Humor mu dopisywał, czuł mrowienie pod opuszkami palców na myśl spotkania - ostatni raz przyszło im wymienić ciosy, jeszcze w czasach szkolnych. Wtedy obijali sobie mordy dość często, taki wybrali sobie w końcu sport.
Miał nadzieje, że przez te piętnaście lat Mulciber nie stracił ani krzepy, ani siły - a wręcz przeciwnie.
Żywił nadzieje, że kruczowłosy urósł w siłę i nie zawiedzie, inaczej walka nie miała sensu.
Niezależnie od tego jak nieustępliwy był Alex - a była to jedna z cech za którą go szanował. Bo tak, szanował go za to i kilka innych rzeczy, za wiele rzeczy, chociaż nic na to nie wskazywało - czasem wręcz przeciwnie. Wsunął do ust papierosa, unosząc żeliwną zapalniczkę na benzynę.
I chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że Mulciberem mogła targać teraz piękna, cudowna, najsłodsza chęć mordu, a jego słodka frustracja niczym trucizna, sączyła się z listów, leniwie skapując na podłogę - wiedział, że pod koniec dnia Alexander będzie mu wdzięczny. Bo chociaż w gorzkich słowach, Greyback zawsze mówił mu co myślał, nigdy to co Mulciber chciał usłyszeć.

Z cichym, charakterystycznym kliknięciem mechanizm ustąpił, ukazując płomień. Jednak nim zdążył odpalić papierosa, poczuł znajomy zapach który pojawił się nagle, niespodziewanie -w kolejnej sekundzie z impetem runął na ziemie - tracąc zarówno papierosa, co zapalniczkę, które wylądowały gdzieś na trawię. JEBANY MULCIBER.
Uderzenie, któremu nie zapobiegł, a które weszło zajebiście mocno. Na tyle mocno, że Greyback przez moment poczuł zamroczenie, adrenalinę która żywo zaczęła rozlewać się po jego ciele, oraz... krew, gdyż przegryzł wargę. Policzek palił, nie był pewny czy nie pękła skóra. Odruchowo pochwycił rękę Alexa ciut pod ramieniem, nim zdążył ją zabrać, zaciskając na niej palce
-Zabolały słowa? - Zachichotał cichym, chrapliwym głosem, obracając głowę w jego kierunku - Bardzo kurwa dobrze. Jak boli to znaczy, że jeszcze nie zdechłeś - szarpnął chłopaka ku sobie, chcąc zmusić go do nachylenia. Odbił się ramieniem od podłoża, aby zrzucić z siebie Mulcibera, zrywając się na równe nogi.

Rzut na aktywność fizyczną : Próba zrzucenia z siebie Mulcibera.
Rzut PO 1d100 - 9
Akcja nieudana
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#3
14.03.2025, 19:04  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 14.03.2025, 19:06 przez Alexander Mulciber.)  
Może i okładał go teraz pięściami, ale przegrał o wiele ważniejszą walkę. Walkę na symbole. Mógł próbować zakpić z niego, rzucając mu w twarz wspomnieniem kręgu Greybacków, ale Hati odparował cios, wymierzywszy w niego cygańską przyśpiewką z andaluzyjskich szlaków. Piosenką, która bolała jak prawy sierpowy. Piosenka, która bolała, bo uderzając w jego tożsamość, w jego dziedzictwo – prawdziwe dziedzictwo, to cygańskie, które płynęło w jego krwi, nie to angielskie, które przypadło mu razem z arystokratycznym nazwiskiem – uderzała w to, co najbliższe było sercu Cygana, zdradzonego przez własną piosenkę. Oczywiście, że bolało, bo Greyback, podobnie jak i Mulciber, posiadał szczególny talent do mówienia rzeczy, które bolały.
"Jest teraz zbyt wiele rzeczy, których nie można naprawić pięściami", westchnęła mu nad uchem Ambrosia – nad tym samym, w którym od czasu bójki z Louvainem mieszkała cisza – ale Alexander tylko potrząsnął niecierpliwie głową, sam nie wiedząc, od czyich słów opędza się teraz jak pies od gryzących go pcheł. "Jest teraz zbyt wiele rzeczy, których nie można naprawić pięściami"... Ta?, pomyślał nieprzytomnie Alexander. To patrz teraz.

Przyłożył mu tak, że aż go ręka zabolała.

Skrzywił się, ale nie mógł rozetrzeć knykci, bo Greyback szybko otrząsnął się z początkowego zamroczenia. Hati zawsze był silniejszy, o wiele silniejszy, i dobrze o tym wiedział, ale Alex, dyszący teraz ciężko, też miał wiele sztuczek w rękawie. Nie mógł równać się z nim sprawnością, ale nadrabiał to nieustępliwością i trzecim okiem. Wykorzystując to, że Greyback chwycił go za ramię, przycisnął mężczyznę do ziemi własnym ciężarem, szarpnąwszy się w drugą stronę, gdy ten próbował go z siebie zrzucić "Jak boli, to znaczy, że jeszcze nie zdechłeś", zaśmiał mu się w twarz Hati. Alex zastanawiał się, czy nie kopnąć go w retaliacji.

– Próbowałem – wycedził. Jeszcze kilka dni temu powiedziałby, że wciąż próbuje zdechnąć, ale nie mogł powiedzieć tego teraz. "Próbuję" nie śmiało przejść przez zaciśnięte zęby. Życie nie stało się prostsze po powrocie Rumunii, ale prostsze niż dotychczas stało się wybieranie życia pomimo wszystkiego, co go w tym życiu spotkało. Już nie wbrew sobie, pomyślał, a pomimo siebie. – A ty?

Kiedy widzieli się ostatnio? Trzy lata minęły co najmniej od służbowego wyjazdu do Włoch, kiedy zahaczył niezobowiązująco o Sycylię, podziwiając po drodze sady cytrusów porastające obrzeża wąwozu Alcantara, oliwne gaje i winnice, w których rozlewano słodkie wina do ceramicznych waz w motywie le teste di Moro. Przywiózł wtedy rozmiłowanemu w poezji Hatiemu eleganckie wydanie wierszy Petrarki, i chwała Merlinowi, bo miał przynajmniej co zrobić z rękoma, które same zaciskały się w pięści na widok życia, jakie zbudował sobie przyjaciel. Dom, żona, jeszcze piękniejsza od poprzedniej, i sycylijskie słońce palące w twarz, gdy spacerowali we dwóch, wreszcie znalazłszy chwilę, by porozmawiać na osobności.
"Udało ci się, Greyback", stwierdził z rozmysłem Alexander, sięgnąwszy po kiść daktyli, zwieszającą się z rosnącej dziko palmy daktylowej. Obracał przez chwilę zerwane z drzewa owoce w palcach: tak soczyste, że aż lepkie od soku, i wciąż jeszcze ciepłe od słońca. Zastanawiał się, czy włoskie daktyle są równie słodkie, co te greckie. Czy tamtejsze pomarańcze smakują równie cierpko, czy brzoskwinie pachną równie intensywnie. "Masz tu dobre życie", odezwał się nagle. "Nie zepsuj tego". A potem wpakował daktyle do buzi, całą garść, aż sok pociekł mu po brodzie, choć kompletnie stracił apetyt.

No i kurwa zepsuł, bo inaczej by go tutaj nie było. Bo oto Greyback leżał pod nim, z obitą mordą, i na pewno nie wiódł już życia godnego zazdrości. Zepsuł swoją szansę na szczęście, tak samo, jak zrobił to Alexander, i jeszcze miał czelność udawać, że jest inaczej, więc zasłużył, żeby dostać w ryj.

Rzut na aktywność fizyczną, bijemy się.
Rzut Z 1d100 - 36
Slaby sukces...

I dostał. Bo zasłużył.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Krew jak czekolada
Nikt nie jest bezkarny - Zawsze trzeba płacić.
Przerośnięta, barczysta zbitka mięśni mierząca 192 cm wzrostu. Jego ciało w większym stopniu pokrywają tatuaże. Niepokojące, podkrążone ślepia w kolorze jasnego błękitu często wyrażają szaleńczą rządzę mordu. Włosy ciemne od skóry głowy - pojaśnione słońcem końce, zazwyczaj zaczesane na gładko do tyłu. Odziany zazwyczaj w szyte na miarę garnitury, na palcach widnieją dwa sygnety, zaś na szyi złoty łańcuszek. W lewym uchu często widnieje złoty kolczyk - kółeczko. Pachnie trawą cytrusową, słodką mandarynką, piżmem - niekiedy i krwią (czasami pizzą xD). Pierwsze wrażenie raczej każe zejść mu z drogi.

Hati Greyback
#4
21.03.2025, 20:51  ✶  
Próbowałem Czy był to szok, czy niedowierzanie, z pewnością zmartwienie. Zmartwienie, które jednak nie malowało się na jego twarzy - te objawiło się w duszy. Chciał powiedzieć, że pierdoli głupoty, ale wtedy...
A ty?
Greyback zacisnął zęby, wymierzając z impetem cios, starając się trafić Mulcibera w szczękę przy nagłym przypływie adrenaliny, gdy ten trafił w czuły punkt.
-Nie mogłem - syknął.
On nie próbował, On tego pragnął, ale nie śmiał próbować. Pragnął zdechnąć jak ten bezpański kundel gdzieś w zatęchłej uliczce. Bo prawda była taka, że umiera się w byle jakim miejscu, o byle jakiej porze. Byle jak. Zamknąć oczy i w końcu odpłynąć, odpłynąć i nie wrócić, ściągnąć z siebie ciężar, który kroczył za nim całe pierdolone życie. A zamiast chwilowego oddechu, anieli zesłali mu jebanego milforda, aby mogli być pewni, że zapamięta każdą chwilę.
Wiesz czym jest strach, Alexandrze? To gdy mając zaledwie 4 lata potrafisz rozpoznać kroki każdego z domowników - jak i ich intencje, a jedne z tych kroków sprawia, że umierasz wewnętrznie z przerażenia, mimo że jeszcze nic się nie wydarzyło. Ale ty wiesz, naprężony niczym struna, obserwując pokój niczym zdziczałe zwierzę, kurczowo trzymając się siostry.
-Nigdy nie mogłem
Gdy ten koszmar trwa latami, a ty budujesz w sobie poczucie odpowiedzialności za życie innych - bo jako mały chłopiec odkryłeś bezradność - Wiesz jak kojąca wydaje się śmierć? Ale ta nie jest dla Ciebie zarezerwowana, bo kto się zajmie nimi? Kto im pomoże, jeśli będą potrzebować?
Poczucie jebanej odpowiedzialności, które nie pozwala Ci zdechnąć i nigdy nie pozwoli. Krzyż, który musisz dźwigać każdego dnia, a który nigdy nie da Ci o sobie zapomnieć.
I wiedział, że Mulciber również niósł swój własny. Urodzili się w końcu oboje za słaby by żyć - ale dość silni by upierać się przy życiu.
Po raz kolejny spróbował naprzeć na Mulcibera, chcąc go z siebie zrzucić.
-A wiesz... - z jego ust wyrwał się krótki śmiech - czekam, aż zakwitnął moje róże... mimo że już dawno po sezonie...  - I mimo iż Hati Greyback wyglądał na rozbawionego, to jego dusza krzyczała przeraźliwie, płakała bezgłośnie, rozdzierana po raz kolejny na tysiąc kawałków.
Pamiętał policyjne taśmy, gdy tego dnia wracał do domu. Pamiętał jak próbował dostać się do środka. Pamiętał jak padł na kolana tuż przy jej ciele. Czując pierdoloną bezradność, czując jak palący ból rozrywa jego serce. Tego dnia jego słońce zgasło. Odeszło, a jego przy niej nie było, a winien być. Winien ją ochronić. W głowie wciąż kotłowała się myśl... jak bardzo się bała? Czy bardzo cierpiała? Czy go wołała? A jego nie było. Nie w chwili w której najbardziej go potrzebowała.
-Lubi czerwone różę - rzucił nieco rozbawiony, a nieco może nawet zażenowany, gdy razem z Alexandrem przechodzili przez ogród, który był zasypany tysiącem kwiatów w kolorze szkarłatu.
Ogród, który po jej śmierci stał się cmentarzyskiem w którym pragnął skonać, ale nie mógł. Nie mógł bo wiedział, że wciąż jest ktoś za kogo był odpowiedzialny.
-Papa? Kiedy mama wróci od aniołków? - zapytała, opierając się o futrynę ogrodowych drzwi, obserwując jak ten leży na trawie.
Nie wróci. Nigdy nie wróci. Już nigdy nie usłyszysz jej głosu, nie poczujesz ciepła dłoni. A za kilka lat, a może nawet krócej, zaczniesz zapominać jak wyglądała, jak brzmiał jej głos, jak ciepła była jej dłoń - ale ja będę pamiętać. Będę pamiętać jej piękny uśmiech, jej słodki śmiech, ale również martwy wzrok - gdy skąpana we własnej krwi leżała bezwładnie. Krwi szkarłatnej niczym ogrodowe róże. A Ona przecież kochała czerwone róże.
-Mama nie może wrócić, ale... kiedyś to my do niej pójdziemy... - odparł, siadając powoli. Rozkładając ręce, aby chwilę później mocno przytulić tą drobną istotkę, błagając ją bezgłośnie o wybaczenie.
Ale jeszcze nie teraz. Nieważne jak dusi i pali. Jakie spustoszenie pozostawił jej brak.
Łzy dziecka, które tęskni, które nie rozumie pojęcia śmierci, a którego ty bardzo nie chcesz uświadamiać, bojąc się zbrukać jej niewinność. Bojąc się, że zabijesz w niej tę cząstkę, która tobie została odebrana nagle i brutalnie.
A róże... róże nigdy już nie były tak czerwone, nie jak te w których skąpane było jej ciało. Toteż posadził białe, z uporem maniaka barwiąc każdy płatek krwią. Chcąc jeszcze raz ujrzeć szkarłat róż. Jak gdyby choć na chwilę miało to zwrócić jej życie - oddać chociażby małą cząstkę. Po raz ostatni usłyszeć jej głos. Po raz ostatni dotknąć jej dłoni. Więc malował, aby choć przez chwilę zobaczyć czerwone róże, wrócić myślami do ich małego świata. Gdzie słychać było jej śmiech, gdzie widział jej twarz pełną życia - trwało to jednak zaledwie chwilę, nim szkarłat zaczął zmieniać się w burgund, a następnie w czerń, przypominając o tym, że ich świat przestał istnieć i nigdy istnieć już nie będzie. A jedyne co mu pozostawało to jej martwy wzrok, wspomnienie zimnej dłoni i poczucie bezsilności.

Rzut na aktywność fizyczną. Próba uderzenia
Rzut PO 1d100 - 78
Sukces!
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#5
29.03.2025, 12:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 29.03.2025, 12:32 przez Alexander Mulciber.)  
Tralalala, co za pierdolenie.

Być może poświęciłby słowom Greybacka więcej uwagi, gdyby nie pulsujący ból, który rozlał się nagle wzdłuż żuchwy, promieniując wyżej, aż po skroń. Gwiazdy, które jeszcze chwilę temu wirowały nad ich głowami, stanęły Mulciberowi przed oczyma, jak gdyby miał zastąpić w ich koniunkcji wchodzący w nów księżyc, w którego tafli zwykły przeglądać się jak w lustrze.

Jakie, kurwa, róże?

– Ażeby ci wszystkie zwiędły jak twój chuj – zdążył stęknąć, zanim nagłe szarpnięcie Greybacka wyrwało mu z piersi resztę tchu. Chwilę później boleśnie szorował plecami po żwirze, krzywiąc się, gdy jakiś kamień o ostrych krawędziach wbił mu się najpierw pod łopatkę, a potem między żebra. Ale tak jak celny cios w szczękę nie wystarczył, aby zamknął mordę, tak impet, z jakim Hati zrzucił go z siebie, nie wystarczył, żeby Alex odpuścił walkę. Przekotłował się dalej, nie miałby bowiem szans zrzucić go z siebie, gdyby temu przyszło na myśl przygwoździć go do ziemi, a nie chciał przecież pozwolić na to, aby Greyback uzyskał przewagę. Chwiejnie podniósł się na nogi. Odruchowo wyciągnął rękę, próbując złapać równowagę, tak że opuszkami palców musnął niemal jeden z kamieni w kręgu, gdy zatoczył się lekko do tyłu. Mroczki powoli przestawały mu nachodzić na oczy po tamtym ciosie w szczękę, który zabolał go bardziej, niż chciałby przyznać. Dobrze, że miał jutro wolne, pomyślał, ignorując pulsujący ból. Zdąży znaleźć kogoś, kto naprawi mu twarz.

Nie zamierzał bowiem niczego naprawiać pięściami. Na pewno nie siebie. Nie Greybacka. Nie było czego naprawiać. To zawsze ich sposób na radzenie sobie z emocjami, na przekazanie tego, czego nie potrafili i nie chcieli powiedzieć na głos. Jeżeli dla Hatiego to był sposób na odreagowanie bólu i straty, tak dla Alexandra to był sposób na odcięcie się od nich.

– Pomyliłeś bójkę na pięści ze slamem poetyckim – poinformował uczynnie przyjaciela, wykrzywiając się doń paskudnie. Greyback zrzucił go na ziemię, ale Mulciber zamiast się poddać, przetoczył się, podniósł  przygotował na kolejny cios. Przyjął niby to zrelaksowaną postawę, ale wszystkie mięśnie miał napięte, w oczekiwaniu na ruch Hatiego.

Rzucam na aktywność fizyczną, żeby sprawdzić, jak pójdzie mi obrona przed kolejny ciosem Hatiego.
Rzut Z 1d100 - 1
Krytyczna porazka

Tralalala, co za pierdolenie.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Krew jak czekolada
Nikt nie jest bezkarny - Zawsze trzeba płacić.
Przerośnięta, barczysta zbitka mięśni mierząca 192 cm wzrostu. Jego ciało w większym stopniu pokrywają tatuaże. Niepokojące, podkrążone ślepia w kolorze jasnego błękitu często wyrażają szaleńczą rządzę mordu. Włosy ciemne od skóry głowy - pojaśnione słońcem końce, zazwyczaj zaczesane na gładko do tyłu. Odziany zazwyczaj w szyte na miarę garnitury, na palcach widnieją dwa sygnety, zaś na szyi złoty łańcuszek. W lewym uchu często widnieje złoty kolczyk - kółeczko. Pachnie trawą cytrusową, słodką mandarynką, piżmem - niekiedy i krwią (czasami pizzą xD). Pierwsze wrażenie raczej każe zejść mu z drogi.

Hati Greyback
#6
09.04.2025, 10:15  ✶  
A żeby ci wszystkie zwiędły jak twój chuj - zacisnął zęby, czując jak frustracja bucha okrutnie i nie chodziło o nieporadne uderzenie w męskość. Zwykłe Mulciberowskie pierdolenie, którego sensu albo szukało się w tafli stawu, albo nie. Ale co do jednego miał racje - one więdły, więdły i Greyback nie chciał tego zaakceptować. Dość marnie wypadały na tle włoskiego ogrodu, mimo że starał się pielęgnować je jak tylko potrafił. Otaczać troską aż zbyt wielką. A jednak to nie wystarczyło, to było zbyt mało, te pierdolone kwiaty były jego przekleństwem.

Udało mu się trafić, udało mi się zrzucić z siebie ciężar, ciężar który zechciał pochwycić - złapać w szpony, rozerwać w nagłym akcie złości, złości która mieszała się z nawarstwionymi wspomnieniami tworząc odurzającą mieszankę. Mieszankę, która zaczęła rozmywać rzeczywistość - już nie stał przed nim Alexander Mulciber. Patrzał lecz nie widział, wzrok jednocześnie się wyostrzył co zmętniał okrutnie. Przekręcił się gwałtownie, wyrywając w kierunku Alexa. Chcąc rzucić na niego, przygwoździć do ziemi, pokazać jak kończy się igranie z wilkiem - acz ten okazał się być szybszym, a pięści Greybaka uderzyły z głuchym hukiem o ziemię, w miejsce gdzie jeszcze chwilę wcześniej leżał mężczyzna - a który sprawnie się odsunął, schodząc z pola rażenia.
Zdziczałe spojrzenie gwałtownie się uniosło, śledząc wzrokiem jak chłopak wstaje i niczym lustrzane odbicie robiąc to samo. Złapał głośniej wdech, otwierając szerzej usta, przecierając dłonią rozcięte usta, ścierając krew, zostawiając szkarłatne smugi na szczęce. Zapach krwi przywoływał kolejną fale wspomnień.
e tu, Luna? - szyderczy chichot rozbrzmiał w jego uszach - Dai! tagliagli la gola, Lu, questa non è la scuola materna.
Stał, stał podczas jednej z egzekucji, czując smak własnej krwi, czując zapach krwi wszystkich obecnych, zaciskając dłoń na włosach dłużnika"Deve pagare, Lu"
Zacisnął pięści, dysząc ciężko, pochwycił głośniej powietrze. Czując jak rzeczywistość rozmazuje się ze światem Morfeusza, a on próbuje nie utonąć. Utrzymać świadomość.
"Devi pagare tutto"
-Devi pagare tutto - sapnął zaraz za głosem w swojej głowie, po czym wystartował do ataku. Uniósł rękę, biorąc zamach. Jego ręka, niczym gilotyna, poszybowała w kierunku Mulcibera.

Rzut na af, bijem się srutututu
Rzut PO 1d100 - 75
Sukces!
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#7
07.05.2025, 23:36  ✶  
Nie bronił się. Nie podniósł nawet rąk, aby osłonić się przed ciosem. Gdy gniew ogarniał Hatiego Greybacka, niewielu potrafiło go zatrzymać. Spróbuj zatrzymać burzę. Spróbuj złapać piorun gołymi rękoma. Szarpnięcie szyi, skręt karku, a potem eksplozja bólu, który rozlewał się pod czaszką niczym ogień: widział tylko błysk w oczach Greybacka, nieobecnych, jakby patrzyły nie na niego, lecz przez niego. Mulciber patrzył jak unosi pięść.

Nic nie mogło zatrzymać kogoś, kto nie walczył z człowiekiem, tylko z widmami przeszłości.

Oddychał nierówno, chrapliwie, jak stary pies, który przebiegł zbyt wiele kilometrów i leży, ziejąc bokami, nie wiedząc, po co w ogóle biegł: pot mieszał mu się z krwią na skroni, gdy dyszał ciężko. Nie rozumiał, co Greyback do niego mówi. Mamrotał po włosku, dokładnie tak samo, jak robiła to Lorien przez sen. Każdy mięsień miał spięty, nie z gotowości, lecz z walki o utrzymanie się w pionie. Grunt zdawał mu się usuwać spod stóp, gdy potoczył się w tył, popychany przez Greybacka: wyprostował się gwałtownie pod impetem wymierzonego mu ciosu.

Gdy uderzył plecami o kamień, zaniósł się śmiechem. Alex śmiał się, choć czuł, jak usta wypełnia mu krew, a uśmiech zmienia w grymas. Splunął Hatiemu krwią pod nogi, wypluwając przy tym zęba.

Od czasu powrotu z Rumunii nie mógł znaleźć sobie miejsca. Czuł się trochę jak jeden z tych bezpańskich psów, które czasem kręciły się na skrzyżowaniu Horyzontalnej z Nokturnem. Psy pojawiały się i znikały. Czy ktoś je przygarniał, czy wyłapywało je miasto – czy może same wymykały się poza magiczny Londyn i ginęły pod kołami mugolskich pojazdów – tego nie wiedział. Czasem jakiś trącił go nosem, rozpoznając dłoń, która rzuciła mu ochłap z ministerialnego baru, ale zwykle ignorowały go, węsząc nosami przy ziemi – przemykały obojętnie między nogami przechodniów, tropiąc bezustannie: czekając na ten jeden, szczególny zapach, za którym musiały podążać całe życie. Tylko dokąd? Alexander także węszył za starymi uciechami, ale nie sądził, by te mogły dać mu radość.

– Wiesz – wydyszał – w poprzednim życiu musiałem być psem. W poprzednim życiu byłem psem. To dlatego psy tak bardzo mnie lubią.

Otarł twarz rękawem, a potem oparł się o kamień, rozmazując własną krew na powierzchni prastarego menhiru.

Unoszę ręce, żeby się bronić (rzut na aktywność fizyczną).
Rzut Z 1d100 - 14
Akcja nieudana


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Krew jak czekolada
Nikt nie jest bezkarny - Zawsze trzeba płacić.
Przerośnięta, barczysta zbitka mięśni mierząca 192 cm wzrostu. Jego ciało w większym stopniu pokrywają tatuaże. Niepokojące, podkrążone ślepia w kolorze jasnego błękitu często wyrażają szaleńczą rządzę mordu. Włosy ciemne od skóry głowy - pojaśnione słońcem końce, zazwyczaj zaczesane na gładko do tyłu. Odziany zazwyczaj w szyte na miarę garnitury, na palcach widnieją dwa sygnety, zaś na szyi złoty łańcuszek. W lewym uchu często widnieje złoty kolczyk - kółeczko. Pachnie trawą cytrusową, słodką mandarynką, piżmem - niekiedy i krwią (czasami pizzą xD). Pierwsze wrażenie raczej każe zejść mu z drogi.

Hati Greyback
#8
22.05.2025, 21:37  ✶  
Rzeczywistość rozmazywała się na krawędziach, coraz to bardziej i bardziej, mocniej, zacierając granicę. A może tej tak naprawdę nigdy nie było?
Obraz drżał. Podłoga zdawała się zmienić kolor, światło stało się bardziej żółte, brudne. Powietrze gęstniało od wilgoci i metalicznego zapachu krwi - ale nie była to krew Alexa, nie była to też krew samego Greybacka.
Była to krew Włocha. Dłużnika, który poprosił o jeden tydzień zbyt wiele razy. Z głosem niczym papier ścierny co błagał na kolanach w ciasnej piwnicy gdzieś pod Neapolem. Wargi sine, twarz we krwi i łzach. Greyback go znał. Może nie z imienia, ale znał. Znał go z dźwięku błagania, które teraz odbijało się echem w jego uszach.
"Un'altra settimana...solo una, ti prego..."
Pięść przecieła przestrzeń i trafiła, a jednak jego oczy nie były w stanie dostrzec w nim twarzy przyjaciela. Alex splunął krwią, a Greyback ciągnięty kolejnym wspomnieniem podążył za nią wzrokiem. Jak rozkwitające róże, rozbite płatki na szarej ziemi.
Dormi... Dormi... mio tesoro... - wślizgnęła się melodia. Nie stąd. Nie z tej chwili.
W kącie piwnicy - widzenie, złudzenie, wspomnienie. Nie. To nie było tam.
Salon w ich wspólnym domu. Giulia kołysząca dziecko, jakby świat się nie walił, jakby nic nie istniało poza tym delikatnym rytmem, poza tą cholerną piosenką.
Dormi... Dormi... mio tesoro... - rozbrzmiewał jej głos. Włoch zaczął stawać się cieniem, potem głosem, potem już tylko mokrym dźwiękiem mięsa. Hati czuł pod skórą echo róż z ogrodu, które nie chcą być czerwone. Nie tak czerwone jak te jedyne. Wspomnienia zaczęły się przecinać, boleśnie pulsować, a Hati miał wrażenie, że zaraz rozsadzi mu czaszkę.
Znów patrzył na zakrzywioną rzeczywistość, na kolejną zakazaną mordę z przeszłości, gdy  gwałtownie ruszył na Alexa. Uniósł rękę, chcąc zamachnąć się na Mulcibera, który opierał się o kamień. Krwawił, ale w swej głupocie czy upartości nie uciekał, nigdy nie uciekał, stał twardo, walczył do końca. To była ich gra, ich wojna bez powodu, ich sposób wyrażenia sympatii - nieważne jak absurdalnie mogłoby to brzmieć. Ale tym razem było w tym coś innego.
W połowie ruchu coś pękło. Rzeczywistość zadrżała po raz ostatni.
To nie Alex, to nie Włoch. To Ona.
Nie jako duch, cień, ale tak prawdziwa, że wręcz czuł jej słodki zapach.
Ale coś było nie tak. Jej oczy... jego dom, jego spokój, jego życie, jego miłość... gasnął. Niczym zdmuchnięta świeca. Jej piękne ślepia w kolorze turmalinu patrzyły na niego jak tamtego dnia, jak wtedy... gdy wrócił za późno. Jeszcze żywe, choć mętne. Jeszcze widzą, jeszcze szukają go w ciemności, jeszcze się łudzą. Spojrzenie, które przyszło mu sobie wmawiać, bo wiedział, że Ona wierzyła do samego końca, że zdąży. Wzrok który go przepoławiał, nie krzyczał, nie oskarżał. Po prostu patrzył i to było o wiele bardziej okrutne. Jakby pytał bezdźwięcznie "Dlaczego"
I ten ułamek sekundy wystarczył by Greybackowi zmroziło krew w żyłach, zatrzymał atak, opuścił powoli rękę. Cofnął się, wzrok jakby oprzytomniał, choć obraz pozostał. A wraz z nim seria krótkich obrazków, które niczym migawki na starej taśmie filmowej.
Wiesz –Dotarł do niego głos Mulcibera i tym razem był pewien do kogo należy i że był głosem rzeczywistości, może nie rozsądku... bo choć Alexander był inteligentny to rozsądny prawie nigdy, ale duszę miał po matce, a przynajmniej tak zakładał Greyback. Duszę pragnącą wolności, duszę zbyt wrażliwą by istnieć w tym świecie, zbyt waleczną by z tego świata odejść – w poprzednim życiu musiałem być psem. W poprzednim życiu byłem psem. To dlatego psy tak bardzo mnie lubią.
Greyback odchylił się, upadając do siadu.
-Pierdolisz takie kocopoły, że aż mi krwawią uszy- splunął mieszanką krwi i śliny gdzieś w bok-Byłeś wilkiem, kretynie... - prychnął, ale nie patrzył na Mulcibera - Wciąż nim jesteś, nawet jeśli tylko w połowie... - sapnął, a jego wzrok wciąż zalegał na trawie. Nie zgadzał się z nim, nie do końca, nawet jeśli Mulciber miał rację, nawet jeśli Greyback cenił, że mu to mówi - Dlatego wciąż walczysz... - przetarł wierzchem dłoni zakrwawione usta -Nie wiem co tam pierdolą te twoje karty, Mulciber... - delikatnie przechylił głowę w bok- ale jesteś waleczniejszy od psa, a przez to upatry do porzygu... Jesteś lojalnym indywidualistą, co prawda wciąż kretynem, ale nie psem... - umilkł na krótką chwilę, jakby chciał ułożyć słowa, a było to ciężkie w tej chwili, gdy skronie wciąż pulsowały - Bo pies już dawno by zdechł w oczekiwaniu na świt, ty zaś wydeptałeś sobie nową drogę... i nawet jeśli nie wiesz, gdzie konkretnie jesteś, to każdej nocy patrzysz na księżyc...-powoli uniósł na niego wzrok, średnio dbając o to czy mu przypierdoli, czy go kopnie.
-Bo jesteś Hijo de la luna, Alexandrze... I wiesz to, czujesz aż do krwi, dlatego tak Cię to wkurwia... - mruknął z pełną powagą i szczerością - W poprzednim życiu byłeś wilkiem... w tym zaś bliżej Ci i twojej cygańskiej duszy do ogiera, ale nie psa, nigdy do psa...  - zmrużył ślepia. Może i Alexander Mulciber wierzył, że był psem, a może był to kolejny niemy krzyk. Wiedział, a przynajmniej myślał, że te słowa dużo kosztowały Mulcibera, który nie uzewnętrzniał się z reguły. Temu też wziął to na serio, bo było to ważne, bo dla Mulcibera było to ważne, a ważne rzeczy należało brać na serio. I chociaż z boku mogli wyglądać jak kretyni to w tym cały sens i urok, że Ci z boku wcale nie musieli rozumieć, nie powinni rozumieć bo byli tylko tłem - Ty chcesz, aby inni widzieli Cię jako psa, może sam chciałbyś w to uwierzyć, ale nim nie jesteś... i dlatego wciąż żyjesz... - z wolna rozchylił ręce - Autorzy nie zostają psami, Mulciber. To ty kreujesz świat... czy to nie szło jakoś tak? Niech pomyśle "Nie każdy kto śni jest autorem. Nie uciekam w iluzję, ja ją tworzę" - wyrecytował niemalże z bolesną poprawnością słowa, które padły kilkanaście lat temu, które tamtego dnia powinny zatonąć razem z litrami whisky, ale nigdy nie zatonęły, nigdy nie zostały odłożone bo były ważne. I to przez nie potem tak ciężko patrzyło się na Mulcibera, gdy zaczął tonąć i nijak nie można było mu pomóc.
IX. The Hermit
you're an angel and I'm a dog
or you're a dog and I'm your man
you believe me like a god
I'll destroy you like I am
Na ten moment nieco dłuższe, ciemnobrązowe włosy, które zaczynają się coraz bardziej niesfornie kręcić. Przeraźliwie niebieskie oczy, które patrzą przez ciebie i poza ciebie – raz nieobecne, zmętniałe, przerażająco puste, raz zadziwiająco klarowne, ostre, i tak boleśnie intensywne, że niemalże przewiercają rozmówcę na wylot – zawsze zaś tchną zimną obojętnością. Wysoki wzrost (1,91 m). Zwykle mocno się garbi, więc wydaje się niższy. Dosyć chudy, ale już nie wychudzony, twarzy nie ma tak wymizerowanej, jak jeszcze kilka miesięcy temu. Nieco ciemniejsza karnacja, jako że w jego żyłach płynie cygańska krew: w jasnym świetle doskonale widać jednak, jak niezdrowo wygląda skóra mężczyzny, to, że jego cera kolorytem wpada w odcienie szarości i zieleni. Potężne cienie pod oczami sugerują problemy ze snem. Raczej małomówny, ma melodyjny, nieco chrapliwy głos. Pod ubraniem, Alexander skrywa liczne ślady po wkłuciach w formie starych, zanikających blizn i przebarwień skórnych, zlokalizowane głównie na przedramionach – charyzmaty doświadczonego narkomana – którym w innych okolicach towarzyszą także bardziej masywne, zabliźnione szramy – te będące z kolei pamiątkami po licznych pojedynkach i innych nielegalnych ekscesach. Lekko drżące dłonie, zwykle przyobleczone są w pierścienie pokryte tajemniczymi runami. Zawsze elegancko ubrany, nosi tylko czerń i biel. Najczęściej sprawia wrażenie lekko znudzonego, a jego sposób bycia cechuje arogancka nonszalancja jasnowidza.

Alexander Mulciber
#9
16.06.2025, 22:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.06.2025, 23:17 przez Alexander Mulciber.)  
– Co – jęknął Alexander, klapnąwszy na ziemię, plecami opierając się o kamień.

Niczego już nie rozumiał.

– To po jaką cholerę się ze mną bijesz? – zapytał, a szczere zdziwienie, wręcz pretensja, przebrzmiały w jego głosie, gdy przerwał Hatiemu. Było coś niecodziennego w tym pytaniu, bo w sytuacjach takich jak ta, Alex nie zwykł nigdy pytać "dlaczego". Ostatecznie nie miało już znaczenia, o co, albo o kogo poszło. Gdy padały ciosy, nie dbało się już o motywację, która potrzebna była do uniesienia pięści. "Dlaczego" nie miało znaczenia. Traciło je w tej samej chwili, w której wywarczane przez zęby obelgi zyskiwały znamiona czynu dokonanego. Pozostawało tylko rzucić się naprzód, postawić wszystko na jedną kartę, postąpić tak, jak postępował zawsze Alexander. Tak jak został wychowany – z tarczą albo na tarczy, ale nigdy bez niej. A jednak chłopięce "po cholerę się ze mną bijesz" padło tym razem, wypowiedziane na głos. Naiwne, niemal dziecinne pytanie, w którym nie było drwiny, a jedynie szczere niezrozumienie. Jak gdyby wciąż byli jedenastolatkami, a jeden drugiego nieoczekiwanie zdzielił przez łeb kijem od miotły na zajęciach z latania, kiedy nauczyciel odwrócił na chwilę wzrok. Przechylona lekko głowa, grymas na twarzy, zmarszczone pytająco brwi. "O co ci chodzi", pytały oczy, które wtedy jeszcze potrafiły pytać.

Zamiast pierdolić w liście o Charliem, o tym gówniarzu, który psuł imię rodu w sposób, jaki Alexowi nawet nie przyszedłby do głowy, Hati mógł po prostu zapytać go, jak się ma. Zamiast punktować mu błędy, których Mulciber popełnił w życiu wiele, mógłby opowiedzieć o tym, dlaczego postanowił nagle wrócić do tej zapchlonej, zaszczanej Anglii. Zamiast przywoływać imię jego brata, mógł przywołać ich wspólne wspomnienia. Ale on po prostu wpierdolił się w to wszystko z gracją wilkołaka zamkniętego w rzeźni, wybierając przemoc. Jaki jest twój, kurwa, problem?, pomyślał Mulciber, łypiąc gniewnie na starego przyjaciela.

Po co Greyback go prowokował, pisząc w liście wszystkie te rzeczy na temat jego rodziny? Wszystko tylko po to, żeby teraz próbować przekonywać Mulcibera o tym, że ten wciąż ma jeszcze wartość jako człowiek? Alexander tego nie chciał. Więcej, on tego nie potrzebował. A jednak wszyscy uparcie mu o tym przypominali. Być może była to jedna z tych niezbywalnych cech bycia ćpunem, poza zaburzeniami poznawczymi i nieustannym drętwieniem rąk. Poza ubytkami w czuciu i percepcji oraz okazjonalnymi napadami kołatania serca, które zawsze przychodziło z paniką. Poza znajomym ssaniem w żołądku, wspomnieniem głodu, który potrafił wybudzić go nawet z najgłębszego snu. Ludzie zawsze patrzyli na niego inaczej, bo zawsze był inny, ale dopiero gdy zaczął brać, poczuł na sobie ciężar ich spojrzeń. Brał więc więcej, żeby nie czuć nic. A może żeby czuć wszystko. Nieważne. Bycie ćpunem wiązało się ze zbyt wieloma wzniosłymi pytaniami, na które wszyscy chcieli usłyszeć równie wzniosłe odpowiedzi. Jestem coś wart. Zasługuję na to, żeby wyzdrowieć. Nie jestem więźniem swojego uzależnienia. Mam wokół siebie ludzi, którym na mnie zależy. Biorę na barki odpowiedzialność za swoje wybory. Wybieram życie. I tak w kółko, i w kółko, do jebanego porzygu. Nie mógł znieść Diany, gdy wychodziła z detoksu i skandowała sennie pod nosem wciąż te same dyrdymały, nie odzywał się jednak, wierząc, że być może jej będą w stanie pomóc. Alexander nie szukał pomocy. Nie szukał współczucia. Jego problem nie leżał w tym, że był zbyt "wrażliwy", żeby żyć. Nie leżał też w tym, że wydawał się zbyt "waleczny", żeby się z tym życiem rozstać. On nie ćpał jak Diana czy Loretta. Nie ćpał jak Albert. Nie wciągał rekreacyjnie kokainy, nie brał stymulantów po to, żeby podbić sobie pewność siebie, poczuć ogień w żyłach, buzowanie krwi pod czaszką. Nie, on zawsze się znieczulał. Był opiowrakiem, rozsmakowanym w ogłuszających zmysły opioidach, które zapewniały przyjemne wrażenie dryfowania na granicy między snem a jawą, pomagając znosić ból rzeczywistości. Brał morfinę, ale morfinę trudniej było dostać niż heroinę, więc brał heroinę. A gdy nie było heroiny, brał to, co było. Znieczulony. Zmulony. Bezpiecznie zdystansowany. Nienawidził tego uczucia. Kochał je. Potrzebował go. Potrzebował dystansu od samego siebie. Od prześladujących go wizji. Od niekończących się wersji tego, co było, a co mogło być, od proroctw, które rodziły się i ginęły w przestrzeni wyobraźni, od niespełnionych snów, pochowanych pod powiekami.
Alexander Mulciber przepowiadał przyszłość, której nie potrafił zmienić.
Nie było narkotyku wystarczająco silnego, aby mógł uspokoić bezradność, jaką czuje mężczyzna, gdy wszystko wymyka mu się z rąk. Rąk, które kiedyś były silne, teraz jednak zbyt często drżały, jak u słabeusza. Ale po cóż była mu siła, skoro pozostawał bezsilny wobec własnych przepowiedni? Silniejsi od niego polegli w walce z przeznaczeniem. Była to bowiem walka ustawiona, walka, o której wiedział z góry, że jest przegrana. Kasyno zawsze wygrywa, rzucał z uśmiechem do Lorien, odchodząc od stołu do pokera, na którym zostawił zbyt dużo pieniędzy. Hazard pomagał. Trochę łatwiej było mu potem pozostawiać za sobą kolejne wersje przyszłości, którą przegrywał, grając w karty z losem. Ale to przecież nie poczucie utraty bolało najbardziej. To nadzieja, że los wciąż może się jeszcze odmienić, była dla niego najgorsza.

W Rumunii pozbył się tej nadziei. Niektórzy powiedzieliby, że nie można żyć bez nadziei, ale Alexander uważał, że żyje mu się jakoś lżej, odkąd zdechła. Wstał razem ze słońcem, a potem przeszedł się pośród rozkopanych pól, aby zakopać truchło. Czy uczyli cię jakich modlitw w dzieciństwie, zapytał Lorien, wygarniając ptasie pióro zabłąkane pośród jej włosów, gdy się wreszcie przebudziła. Chciałbym za coś podziękować. Dostał to, przed czym wielu drżało. Dar. Wizję tego, jak odejdzie. Wielu jasnowidzów wzdragało się na myśl o wizji własnej śmierci. Wielu jej wyczekiwało. Jego własna matka żyła w zawieszeniu, nie wiedząc, kiedy i jej czas nadejdzie. Alexander wiele razy myślał o śmierci. O samobójstwie. Ale teraz – teraz, kiedy wiedział, że dane mu będzie odejść w taki, a nie inny sposób – teraz myślał wreszcie o życiu. Teraz był wreszcie pogodzony z tym, że nie może nic zmienić. Pozwól sobie popłynąć z nurtem, szeptała tafla jeziora we śnie. W swoim śnie, Alexander wreszcie poczuł się szczęśliwy. Wejdź do wody.

Nie spodziewał się odnaleźć szczęścia w Rumunii. A jednak odnalazł je tam, gdzie zagubił je przed laty.

Hati Greyback nie musiał mu mówić, kim jest. Alexander Mulciber mógłby nawet docenić, że przyjaciel widzi w nim kogoś podobnego do siebie. Kogoś... Zezwierzęconego, a jednak ludzkiego. Że widzi w nim kogoś silnego. Kogoś, kto dostrzega więcej niż inni. Kogoś innego niż inni. Ale Alexander Mulciber naprawdę był psem. Niewdzięcznym, jebanym kundlem ze skołtunioną sierścią, bo przecież loki, które pojawiały się w jego włosach, gdy nie strzygł się zbyt długo, odziedziczył po matce z cygańskiej braci, nie po ojcu z Mulciberów. Doskonała hodowla czystej krwi anglosaskich psów gończych z rodowodem zbrukanym przez jedną zdziczałą sukę. Ile razy przyszło mu tego wysłuchiwać? Zbyt wiele. Nauczył się zagłuszać te słowa swym jebanym ujadaniem. Spróbuj zabić wściekłego psa, mówiły jego oczy. No, spróbuj. Psy biegały rozszczekane u stóp Hekaty, łasiły się do kolan Apolla, gdy brał je na swe łowy. Czasem, nie wiedzieć czemu, skomlały smutno, podkuliwszy ogony, częściej jednak skakały do gardeł, błyskając bielą ostrych zębów. Nie krzyczały o pomoc. Zawodziły do księżyca, na którego łonie składał głowę syn Hypnosa, zsyłający prorocze sny.

Alexander nie znajdował w tym hańby.

Może dlatego zignorował przemowę przyjaciela, nieważne jak żarliwą, skupiając się li tylko na ostatnich jego słowach.

– Może i ktoś tak kiedyś powiedział – skwitował chłodno Alexander, łapiąc się na tym, że nawiązuje mimowolnie do sposobu, w jaki często formułowała swe najprzedniejsze myśli Lorien. "Kiedyś" mogło odnosić się zarówno do trwającej właśnie chwili, jak i do momentu, w którym decydowała, że powinna podkreślić swoją wyższość. Nieważne, czy powodowana była wówczas urażoną dumą, smutkiem odrzucenia, czy zwykłą fanaberią. "Ktoś" najczęściej oznaczał bowiem nikogo innego, jak ją samą. Ktoś tak kiedyś powiedział... – Ktoś, kto sam autorem nigdy się nie mienił, ale przyjaźnił się z chłopakiem, który miał marzenie autorem zostać. No i co? Zostałeś nim, Greyback?

Splunął na ziemię obok, po czym wsadził łapę do gęby, przesuwając palcami wzdłuż rzędu zębów, żeby sprawdzić, czy żaden z nich nie obluzował się po bójce. Wypluł przed chwilą jednego, nie potrzebował więcej plomb.


Kiedy tańczę, niebo tańczy razem ze mną
Kiedy gwiżdżę, gwiżdże ze mną wiatr
Kiedy milknę, milczy świat
Krew jak czekolada
Nikt nie jest bezkarny - Zawsze trzeba płacić.
Przerośnięta, barczysta zbitka mięśni mierząca 192 cm wzrostu. Jego ciało w większym stopniu pokrywają tatuaże. Niepokojące, podkrążone ślepia w kolorze jasnego błękitu często wyrażają szaleńczą rządzę mordu. Włosy ciemne od skóry głowy - pojaśnione słońcem końce, zazwyczaj zaczesane na gładko do tyłu. Odziany zazwyczaj w szyte na miarę garnitury, na palcach widnieją dwa sygnety, zaś na szyi złoty łańcuszek. W lewym uchu często widnieje złoty kolczyk - kółeczko. Pachnie trawą cytrusową, słodką mandarynką, piżmem - niekiedy i krwią (czasami pizzą xD). Pierwsze wrażenie raczej każe zejść mu z drogi.

Hati Greyback
#10
06.07.2025, 09:59  ✶  
To po jaką cholerę się ze mną bijesz? - To było pytanie, które nie miało odpowiedzi. Bo go zaatakował? Bo chciał poczuć nostalgie mienionych lat? A może... za to że Mulciber kiedyś pobłądził o krok za daleko?  A może by pozbyć się napięcia, które powracało i powraca, a Greyback traci poczucie rzeczywistości? A może dlatego, że ten nie oceni tego jak wszyscy inni? A może dlatego, że chciał spotkać przyjaciela, ale nie potrafił inaczej?  A może trochę wszystko i trochę nic.
Hati Greyback nie znał odpowiedzi na to pytanie, bo ta błądziła gdzieś między dziś, a wczoraj. Stała w ogrodzie i szeleściła liśćmi, wyglądała zza rogu, skrobała o posadzkę, grzała i ziębiła i... była, mimo że nie istniała. Toteż wzruszył ramionami, wstrzymując się od odpowiedzi czy komentarza.

Słuchał jego kolejnych słów, a gdy pojawiło się następne pytanie, Greyback uśmiechnął się kpiąco, kręcąc delikatnie głową. Starł krew z twarzy, a jego wzrok zaległ na bliżej nieokreślonym fragmencie otoczenia.
-Miałem wiele marzeń, Mulciber - prychnął z nieprzyjemnym rozbawieniem - o wyrwaniu się z półświatka i życiu jak przykładny obywatel, o pięknym domu i kochającej rodzinie, zupełnie innej niż ta w której dorastałem- powoli przesunął wzrok na Mulcibera - i żadne z nich nie chciało się spełnić, a jeśli chciało to jeszcze gorzej, Alexanderze... 
Nigdy nie żył jak przykładny obywatel, nawet we Włoszech gdzie planował start z czystą kartą z daleka od ojca i całej patologii w której dorastał. A jednak bardzo szybko jego ręce również tam zaczęła pokrywać krew. Jego dom zamienił się w pustostan, który palił w oczy, mroził krew w żyłach i doprowadzał do szaleństwa. Przesiąknięty tym co było, a czego nie będzie. Jego żona została zamordowana, a On został z dzieciakiem i nie potrafił zastąpić jej obojga rodziców, mimo że bardzo tego chciał. Był gotów oddać jej wszystko, przychylić nieba, a jednocześnie wiedział, że wciąż będzie to niezbyt wiele. I nieważne jakby się starał to będą wracać noce, te paskudne, zimne, znienawidzone. Te, które winny nigdy nie wracać. Gdy Hatiego wybudzi przeraźliwy krzyk jego córki, krzyk nawołujący matkę, krzyk przerażenia, rozpacz i strach, gdy we śnie wróci do chwili śmierci Giulii. Gdy małe czarne oczy zalane będą łzami, a Hati po raz kolejny wpadnie do jej pokoju, po raz kolejny starając się ją przebudzić, wyciszyć, uspokoić, wyjaśnić że to tylko sen. I kolejny. I kolejny. I kolejny. I z każdym takim  jebanym razem będzie się łudzić, że kiedyś te sny odejdą, zostawią ich w spokoju i dadzą Esme spać spokojnie, tak jak dzieci winny spać. I łudził się, że może Londyn jej w tym pomoże, mimo że dotychczas chciał trzymać rodzinę z daleka od tego miejsca.
-Chodź, poskładamy Cię, amigo - mruknął, powoli zbierając się z ziemi - Opowiesz mi co u Ciebie...-powoli podszedł do Alexandra, stając naprzeciw. Chwilę tak stał, po czym wyciągnął w jego kierunku dłoń, a w tym geście skryły się nieme przeprosiny.
-Miło zobaczyć twoją mordę po takim czasie, nawet obitą - mruknął. I rzeczywiście coś w widoku Mulcibera sprawiało, że było mu nieco lżej. Może to czas, bo ten nie zmienił się zanadto, wciąż wyglądał jak tamten Mulciber, nawet jeśli nim nie był. Trochę bardziej elegancki, nie opierdolony co prawda na buzzcut'a - ale to i w czasach szkolnych się zdarzało, ale  mimo to wciąż ten sam. Nawet jeśli jego wzrok nie był taki jak dawniej, nawet jeśli czas pozostawił po sobie blizny i zadrapania to wciąż można by stwierdzić, że wygląda jak dawniej. I ten złudny widok sprawiał, że było lżej.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Alexander Mulciber (3299), Hati Greyback (3086)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa