• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[08.09.72] Noc była jasna

[08.09.72] Noc była jasna
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
23.04.2025, 09:02  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 23.04.2025, 21:41 przez Brenna Longbottom.)  
Pierwszą myślą Brenny, gdy to wszystko się zaczęło, był nie Zakon, a Ministerstwo, z prostego powodu - nie spodziewała się skali tego ataku i przyszło jej do głowy, że być może Voldemort właśnie próbuje je przejąć. Na szczęście albo nieszczęście, obrał inną taktykę, Brenna skończyła więc z kilkoma Brygadzistami i aurorami, którzy jak ona nie byli pierwotnie w gmachu Ministerstwa, posłana w pobliżu Dziurawego Kotła.
Wcześniej, gdy patrzyła w niebo, sądziła, że to miejsce płonie, ale wyglądało na to, że pub stał, przynajmniej na razie, za to wokół...
...wokół rozpętało się piekło.
A przynajmniej tak myślała w tej chwili. Jeszcze nieświadoma, że to dopiero przygrywka, że piekło dopiero nadejdzie w najbliższych godzinach.
- Julian! – zawołała, gdy jeden z aurorów machnął ręką, krótko polecając, żeby sprawdziła jedną z pobliskich uliczek z „Bletchleyem”. Dopiero teraz dostrzegła, że jedną z osób, które teleportowały się na miejsce, jest jej sąsiad, i z jednej strony to było pocieszające, wiedzieć, że był tutaj, cały i zdrowy… z drugiej, no cóż, właśnie trwała tak na miasto. Nikt nie był bezpieczny. Zaczęła uświadamiać sobie to dopiero teraz, gdy trafiła na Pokątną i widziała ten cholerny popiół, lecący z nieba, gdzieś w oddali ku niebu unosił się dym – jej odruchem było najpierw ruszenie w tamtą stronę, ale posłano tam ponoć kogoś innego – a ulice wypełniały się ludźmi, próbującymi zorientować się, co się dzieje, szukającymi swoich bliskich lub bezpieczniejszych kryjówek.
– Dziewczyny są bezpieczne? – spytała, dopadając do niego i mierząc go szybkim spojrzeniem. Były całe i zdrowe w Dolinie? Co jeśli Alice miała jakąś próbę? – Hestia jest dziś w pracy? Kazali nam sprawdzić tamto miejsce – wyrzuciła z siebie pośpiesznie, po czym szybkim krokiem ruszyła w stronę, którą sama wskazała, palce zaciskając już na różdżce. Bardzo chciała wypytywać Juliana, czy coś wie, ale mogli rozmawiać idąc, i sprawdzając, gdzie najbardziej w tej chwili potrzeba pomocy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
twój stary
I am not the man you knew
I know that you've been waiting
181 cm, ciemne oczy i włosy z siwizną, wąsy

Julián Bletchley
#2
24.04.2025, 19:06  ✶  
Było za późno.
Powinienem to przewidzieć, pomyślał zbyt stary, aby jeszcze wierzyć w przypadki, a za mało arogancki, żeby sądzić, że wiedział wszystko, auror. Nie uderzyli w mury Ministerstwa, nie próbowali jeszcze skruszyć biurokratycznego betonu, bo po co? Ministerstwo samo osłabnie. Powinien był przewidzieć, że uderzą tam, gdzie ludzie czuli się najbezpieczniej. Pokątna. Dziurawy Kocioł. Najludniejsze miejsca. Dolina Godryka. Domy, rodziny, czyli taktyka starej szkoły. Siej strach tam, gdzie człowiek śpi. Gdzie dziecko się śmieje. Miał za sobą lata na służbie i dekady doświadczenia, więc dlaczego nie ujrzał tego, co było w tym momencie tak oczywiste?

Z różdżką w dłoni czuł jeszcze szarpnięcie od teleportacji, a potem słyszał swoje imię. Mężczyzna ujrzał Brennę Longbottom dopiero, gdy jej sylwetka wyłoniła się z dymu niczym obrazek wyrwany ze starej fotografii. Widok znajomej sąsiadki nie przyniósł mu ulgi, tylko więcej smrodu spalenizny, kurzu i żaru.
— Brenno, nic ci nie jest?! — zawołał z troską, skracając dzielący ich dystans. Jego spojrzenie zsunęło się po niej w jednej, szybkiej ocenie, czy była cała, czy trzymała się prosto, i czy jej twarz nie zdradzała, czegoś czego nie powiedziałaby słowami. Kwestia instynktu albo nawyku, ponieważ następnie rzucił okiem za jej plecy. Spodziewał się, że coś albo ktoś się za nią nie czaił... Najwyraźniej paranoja była częścią jego zawodu. — Widziałaś coś? Ranni? Ktoś z naszych oberwał? — ruszył za brygadzistką bez słowa protestu. Zaklęcie obronne już pulsowało mu pod palcami, kiedy dorównał jej kroku.— Alice dostała... — wyrzucił z siebie zbyt szybko i nerwowo. — Była ze mną w Dolinie, gdy z nieba zaczął sypać popiół. Odstawiłem ją do Munga, ale nawet nie wszedłem do środka. Zostawiłem ją i... — urwał. Słowa utknęły mu w gardle. Nie widział się z Jo. Nie widział Hestii. Umówił się z Alice, że dopiero jeśli żadnej z nich nie spotka, wtedy będą się martwić. Tyle że panika już w tym momencie wspinała się po jego po kręgosłupie i zaciskała się na karku. Panikował. Nie jako Julek, auror. A jako Julek, ojciec. Szkoda, że ten pierdolony mundur nie znał różnicy.
— Nie minęłaś się z nią? Też jej nie widziałem, ale prędzej czy później ją znajdę. A my idziemy razem. Żadnego rozdzielania się, jasne? Nie podoba mi się to — powiedział. Wzrok znowu powędrował ku uliczce, którą mieli sprawdzić.

!Co złego to nie Jenkins
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
24.04.2025, 19:06  ✶  
Przedzierając się przez ulice, natrafiasz na wielki kłąb dymu, który osiada na niej niczym mgła. Jest paskudny, duszący i najpewniej wywoła u ciebie objawy uporczywego kaszlu charakterystyczne dla osób, które przetrwały Spaloną Noc. W dymie razem z tobą krąży cywil. Nie potrafi sobie z tym poradzić, nie wie, w jaki sposób przeciwdziałać czemuś, co go dusi. Powinieneś wyprowadzić go w bezpieczne miejsce. Masz jedną próbę rzutu na dowolną statystykę mającą sens. Dymu nie da się rozproszyć.

Jeżeli ci się uda: Młody chłopak wyglądający jakby dopiero co ukończył Hogwart, jest spanikowany, ale bezpieczny. Nie dziękuje ci w żaden sposób, przerażony ucieka w losowym kierunku, w tylko sobie znanym celu.
Jeżeli ci się nie uda: Mężczyzna mdleje i potrzebuje pomocy medycznej.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#4
25.04.2025, 08:51  ✶  
– Nie, nic mi nie jest – zapewniła odruchowo, tak jak zrobiłaby prawdopodobnie nawet gdyby miała połamanych kilka kości. Tym razem jednak naprawdę wszystko było w porządku: Brenna nie zdążyła jeszcze nawet się ubrudzić, a jej ubrania dopiero zaczynały przesiąkać wonią dymu. – Nie, tylko ludzi tutaj, wiem, że Victoria i Heather ruszyły na miasto i im nic nie jest, ale pozostali…
Zmyliła krok i potknęła się na nierównej płycie chodnikowej, gdy Julian powiedział, że Alice dostała i że w Dolinie z nieba sypał się popiół. Nie sądziła, nie przyszło jej nawet do głowy, że Dolina Godryka i Londyn zostały zaatakowały na raz. Przez chwilę miała wrażenie, że brakuje jej powietrza, i to wcale nie dlatego, że ulice zaczynał ogarniać dym. Przed oczyma niemal natychmiast stanął jej Morpheus, jego wizja, płonąca Warownia, mroczny znak nad domem i…
– N… nic poważnego się jej nie stało? – wydusiła z siebie w końcu. – Zgłosiłeś, że Dolina też płonie? M… muszę…
Nie była pewna, co musi.
Teleportować się do Doliny Godryka i upewnić, że jej rodzina była bezpieczna? Jeśli coś działo się w Warowni, na pewno już się ewakuowali. A poza tym zaklęcia ochronne… i wizja Morpheusa była metaforą, musiała być metaforą, liście jeszcze wcale nie były żółte…
Trudno powiedzieć, co by tak naprawdę zrobiła, bo przez chwilę czuła się rozdarta niemal fizycznie, jakby coś w środku ciągnęło ją w różne strony. W Londynie byli ludzie, których kochała i o których się martwiła. Były tu też setki mieszkańców, którzy czekali na pomoc odpowiednich służb. Członkowie Zakonu, jeśli sytuacja była tak zła, wkrótce zaczną zbierać się pewnie w okolicach klubokawiarni i antykwariatu. W Dolinie Godryka była jej rodzina: tam stał jej dom.
Chciała być wszędzie. Chciała upewnić się, że nic im nie jest. I przez chwilę obawa o nich, strach, miłość, łączyły się w przedziwną mieszankę z falą nienawiści wobec Voldemorta i śmierciożerców, tak wielką, że gdyby wpadli teraz na śmierciożercę, Brenna mogłaby pierwszy raz w życiu użyć czarnej magii – spróbować zabić.
Ale nie musiała podejmować decyzji, bo nagle ogarnął ich kłąb dymu, który pojawił się jakby znikąd.
– Cholera, to musi być jakieś zaklęcie! – wydusiła, w pierwszej chwili rozglądając się za ogniem, ale nigdzie nie dostrzegła żadnych płomieni. Machnęła różdżką, próbując rzucić na Bletchleya bąblogłowę, aby ułatwić mu oddychanie. – Jest tutaj ktoś?! – zawołała, trochę głupio, bo jeżeli byli tu przeciwnicy, to ryzykowała… ale jeżeli ktoś potrzebował pomocy…

kształtowanie, bąblogłowa dla Julka
Rzut W 1d100 - 42
Sukces!


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
twój stary
I am not the man you knew
I know that you've been waiting
181 cm, ciemne oczy i włosy z siwizną, wąsy

Julián Bletchley
#5
04.05.2025, 15:55  ✶  
— Nie — odpowiedział z trudem, mimo że sam nie do końca był pewny, czym ta trudność była spowodowana. Pytaniem o Alice? Przez własny strach czy absurd tej sytuacji, która wymknęła mu się spod kontroli już w Dolinie? — Poleciało szkło i ona… Ona była za blisko. Może przez to, że stała najbliżej epicentrum, nie wiem. Mówiła, że nic jej nie jest, ale nawet nie chciałem ryzykować. Poza tym znasz ją — a po chwili fuknął pod nosem ze złością, która nie potrafiła znaleźć ujścia z jego ciała odkąd się tu zjawił. Nie na Brennę, nie na Munga, nie na tych pieprzonych szaleńców, którzy ponownie rzucili świat w płomienie. Na siebie, bo kogo innego miał winić, jeśli nie tego idiotę, który tydzień temu opowiadał przy kolacji, jak to w razie czego sam jeden wyniesie swoje dziewczyny z płonącego domu, nawet z nogą złamaną w kolanie? Co za ironia. Co za żałosny żart. Pod jego własnym nadzorem — pod jego pieprzonymi rękami — jego najstarsza córka dostała, kiedy dźwięk pękającego szkła rozciął powietrze jak zgrzyt noża po porcelanie. Przynajmniej zdążył ją odprowadzić. Przynajmniej Alice była w Mungu. Tyle że jaka z tego pociecha, jeśli tam też zaraz miało się zacząć piekło? Może tam też mieli zaraz uderzyć?
— Zgłosiłem. Ktoś już powinien być na miejscu, ale wątpię, żeby to wystarczyło — im dalej się poruszali, tym przestrzeń zatracała swoje granice. Kontury budynków zniknęły, bo dym zjadał rzeczywistość kawałek po kawałku. — Dolina to jedno, Londyn to drugie. Martwi mnie to, że… — powstrzymał się ze swoim dalszym filozofowaniem skoro nie był pewien, czy to miasto nie zabrało mu już zbyt wiele? W jego głowie rozprawiała identyczna rozterka. Czy było coś złego w tym, że najpierw chciał upewnić się, że wszyscy, których kochał, byli cali? Że przedkładał ich bezpieczeństwo ponad kolejne zlecenie, oddział, raporty i porządek operacyjny?

Nie było nic naturalnego w tym, jak dym wpełzał mu do gardła i bez ostrzeżenia zaatakował płuca. Zaklęcie Brenny przyniosło ulgę natychmiastowo, więc skinął głową w podzięce.
— Halo?! — wychrypiał ktoś. — Proszę…
— Hej! Stój, nie ruszaj się! — zawołał. Julian podniósł różdżkę.— Słyszysz mnie? Podejdę!
— N-nie… Ja… Ja nie widzę nic! — głos zadrżał. Młody. Bardzo młody. — Coś… Coś mi się dostało do oczu, na Matkę, ja nie wiem… Ktoś… Ktoś krzyczał, potem był wybuch i…

III af, czy ewentualnie dam radę wyciągnąć chłopaka siłą z dymu T_T
Rzut Z 1d100 - 43
Slaby sukces...
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#6
05.05.2025, 09:02  ✶  
– Na pewno… na pewno wysłano ludzi do ochrony Munga. Jolene się nią zajmie.
Chciała w to wierzyć. W to, że chociaż te dwie osoby są na pewno bezpieczne, w świecie, w którym w niebezpieczeństwie był właściwie każdy inny.
Brenny nie obchodziła w tej chwili praca sama w sobie, meldunki, raporty. Nie trzymała jej na miejscu chęć zachowania pracy czy obowiązkowość BUMowca: może zresztą, gdyby nie weszli w ten dym, faktycznie teleportowałaby się do Doliny. Ale chodziło o to, że… w tej chwili londyńską noc rozjaśniał blask płomieni, a ona wiedziała, że pomoc będzie potrzebna właściwie wszędzie.
Zaniosła się kaszlem, gdy dym dostał się do ust i nosa, pośpiesznie zasłoniła twarz chustą. Chwyciła lewą ręką za rąbek ubrania Juliana, nie chcąc, aby oni też zgubili się w dymie.
– Idziemy po ciebie! – zawołała, jednocześnie próbując wyczarować powiew, który rozproszy ten dym… i nie wyszło. Brenna nie miała pojęcia, czy to jej zaklęcie było za słabe, czy dym się mu opierał, ale coś było nie tak. Oczywiście, pomijając, że Londyn - i Dolina Godryka - właśnie stały się obiektem ataku. – Ten dym… może być magiczny… nie mogę go rozproszyć – powiedziała jeszcze kaszląc, gdy zbliżyli się do źródła głosu.
Pozwoliła bez protestów, by to Bletchley go chwycił. Mógł go podeprzeć go przecież równie dobrze, a bąblogłowa ułatwiała aurorowi oddychanie, więc powinien poradzić sobie szybciej niż ona. Dzieciak – czy raczej młody chłopak, jak okazało się, gdy już wytoczyli się z dymu – podpierał się mocno na Julianie, słaniał na nogach, a kiedy wyłonili się z dziwnej chmury, przewrócił się na chodnik. Nie stracił przytomności, ale zdawał się na krawędzi omdlenia, jakby nie był w stanie ustać.
Uniósł głowę, wbijając spanikowane spojrzenie w Juliana, a potem spróbował wstać i zataczając się ruszył w stronę alejki.
– Zaczekaj! – zawołała za nim Brenna, bo niby Bletchley wydostał go, ale jednak… młody nie wyglądał najlepiej. Nie obejrzał się jednak, a Brenna zdecydowała, że nie będzie go gonić: zamiast tego przetarła oczy i zaczęła się rozglądać. – Mówił coś o wybuchu – powtórzyła, przypatrując się budynkom w pobliżu, szukając takiego, który nosiłby ślady „wybuchu”. Zwłaszcza, że „wybuch” to nie to samo, co pożar: może ktoś w pobliżu przeprowadził jakiś atak?
Kłąb dymu wciąż snuł się za nimi, a Brenna aż zagryzła ze złości wargę, i w ustach poczuła smak krwi i popiołu. Mieli to coś tutaj po prostu zostawić? Kolejne osoby mogły się zgubić, ale nie wiedziała, jak się tego pozbyć, skoro jej zaklęcia nie podziałały.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
twój stary
I am not the man you knew
I know that you've been waiting
181 cm, ciemne oczy i włosy z siwizną, wąsy

Julián Bletchley
#7
13.05.2025, 21:04  ✶  
Drugą oznaką, że rozum powoli wymykał mu się spod kontroli, nie był chaos płonącego miasta ani duszący dym, który rozkładał mu się w płucach. Była to drobna ręka Brenny Longbottom, która chwyciła materiał jego płaszcza — odruchowo czy ufnie, nie miało to większego znaczenia, żeby zrozumieć, jak blisko był obłędu. Kazał jej się nie rozdzielać, a przed momentem był gotów ruszyć samotnie w duszną gardziel pomiędzy budynkami. O krok od decyzji, która mogłaby kosztować go życie, a co gorsza mogłaby sprawić, że coś młodszej Brygadzistce by się stało.
— Spokojnie, jesteśmy tu. Już po ciebie idziemy. Nie ruszaj się, słyszysz? — dzięki zaklęciu Brenny przemknął przez gęste i oleiste powietrze do właściciela trzeciego głosu bez większego problemu. Wyprowadzenie go zajęło kilkanaście kroków, które wydawały się wiecznością. Ciało młodego chłopaka było bezwładne, chude, a jednak uparte w tej ślepej walce o ruch o ucieczkę. Kiedy wyszli z dymu, chłopak zatoczył się, wyrwał, bo adrenalina eksplodowała w nim nagle i pchnęła go naprzód. Julek sam prawie ruszył za nim! Nie był jego ojcem, nie był nawet jego przełożonym. Nie mógł być wszystkim dla wszystkich, a i tak już przez chwilę znów próbował, aby potem tylko zawieść.
— Jeśli ma siłę uciekać, to znaczy, że przeżyje — odwrócił się z powrotem do Brenny, a następnie pośledził za jej spojrzeniem w stronę dymu. — Miałaś rację, to nie jest dym z pożaru… W przypadku magicznego dymu, pewnie nie zniknie bez źródła. Trzeba je znaleźć i zneutralizować, bo inaczej zaraz znajdziemy się w środku kolejnego piekła.
Oparł się dłonią o zimny kamień i pochylił się niżej, ponieważ nad chodnikiem dostrzegł ślad. Przypominało to magiczne detonacje, jakie znał z dawnych misji, gdzie czarodzieje używali zmodyfikowanych run do tworzenia pułapek. Tyle że to nie wyglądało na pułapkę, a bardziej na punkt…
— Brenno — rzucił w jej kierunku. — Mam coś. Przypalenie na chodniku. Nie wygląda na zwykły ogień, bardziej jakby magia eksplodowała w jednym miejscu. Ktoś mógł rzucić zaklęcie ofensywne albo aktywować jakąś runę. Nie mam jeszcze reszty, ale możesz zobaczyć, czy u siebie znajdziesz coś podobnego?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#8
15.05.2025, 11:16  ✶  
Brenna zmarszczyła tylko lekko czoło i stłumiła kaszlnięcie. Jeśli miał siłę uciekać, to przeżyje? Tu walczyły w niej w tej chwili dwie skłonności – z jednej strony ta wrodzona do prezentowania optymizmu i nie podkopywania morale, która wzbraniała się przed powiedzeniem czegoś w stylu „o ile nie oberwie avadą zaraz za rogiem”, z drugiej nabyta, do dopatrywania się wszystkiego, co może pójść nie tak, żeby móc na to reagować. Albo przynajmniej oszukiwać samą siebie, że będzie mogła zareagować.
Rozejrzała się, ale nie widziała w pobliżu żadnego pożaru, który mogliby ugasić. Tylko gdzieś w oddali niebo zdawało się jaśnieć – może od łuny pożaru albo jakiegoś zaklęcia.
– To może być też jakaś czarnomagiczna klątwa? Jeśli tak, to nie zdejmiemy tego bez klątwołamacza – zasugerowała, spoglądając w tył, na chmurę, którą minęli. Zaczęła rozglądać się posłusznie, by się upewnić, ale prawda była taka, że gdy chodziło o coś, na co zaklęcia rozpraszające nie działały, niewiele mogła zrobić. Nie znała się na runach, pieczęciach ani nie umiała łamać klątw, więc to był moment, w którym pozostawało jej wyłącznie zgłoszenie w punkcie, z którego się tu pojawili, dziwnej, duszącej chmury. – Uszkodzony mur – powiedziała, przesuwając się powoli wzdłuż budynku i rozglądając, nie tylko za tym, czego kazał szukać auror, ale też czy któryś z domów nie płonął, czy nie zostawiono tutaj jeszcze jakichś innych pułapek albo ktoś w pobliżu nie potrzebował pomocy. I wkurzała się wewnętrznie: kazano im sprawdzać ulicę, więc właśnie to robiła, ale nie mogła powstrzymać tego paskudnego uczucia, że powinna być… nie, nie była pewna gdzie. Gdzieś, gdzie coś się działo? Gdzie mogłaby pomóc bardziej?
– Ale chyba ktoś po prostu go wysadził, może nie trafił, kiedy kogoś atakował albo chciał utrudnić przejście, gdyby ktoś wydostał się z tego dymu – oceniła, nie dostrzegając niczego, co przypominałoby jakieś runy, krwawe ślady albo cokolwiek innego.
Być może sprawcy już się stąd ulotnili. Siać zniszczenie gdzieś indziej, świadomi, że to w te miejsca tutaj na początku wylądują siły szybkiego reagowania – w pobliżu przejść łączących magiczny Londyn z mugolskim…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
twój stary
I am not the man you knew
I know that you've been waiting
181 cm, ciemne oczy i włosy z siwizną, wąsy

Julián Bletchley
#9
24.05.2025, 22:51  ✶  
Prawdopodobnie ci, którzy za tym stali, celowo rozciągnęli działania, odciągając służby w przeciwne strony. Prawdziwe starcia już toczyły się w kilku punktach jednocześnie. Tyle że żeby to dostrzec, trzeba było znaleźć wzór, dostrzec schemat, złapać sens w splątanej nici wydarzeń. Wydawało się natomiast inaczej — czy coraz częściej nie działał nią tylko chaos?
Julek słuchał jej słów w milczeniu, jednocześnie klęcząc przy resztkach wypalonego znaku na bruku. Niestety, samym wzrokiem nie mógł wydobyć z kamienia prawdę o tym, co tu się wydarzyło. Podejrzewał również, co Brennę rozdzierało. Wyłapał w niej napięcie zrodzone z chęci do działania, ale świat wciąż przecież musiał rzucać kłody pod nogi! Zniecierpliwienie. Frustracja.
— Możliwe — przyznał, zerkając przez ramię w stronę ciemniejącej chmury, która niknęła już za budynkami. Mężczyzna westchnął. — Co ja gadam, pewnie masz rację, nie wiem czego próbuję się doszukiwać. Klątwy rzadko mają tak szeroki promień działania i pewnie rzadko są aż tak niestabilne, prawda? Nie widzę też żadnych śladów po zabezpieczeniach — przesunął dłonią po nierównej powierzchni. Pył osiadły w pęknięciach był świeży, jeszcze nie zdążył nasiąknąć wilgocią z powietrza. Jeśli tu była pułapka, to jednorazowa, aby zrobić hałas i wywołać panikę. — Chodźmy dalej. Jak niczego nie znajdziemy w trzech kolejnych przecznicach, prześlę raport i wrócimy do głównej osi. Może damy radę wesprzeć najbliższe ulice, zależy co znajdziemy.
Auror zatrzymał się przy jednej z bram. Przez moment wpatrywał się w kierunek, z którego bił blask łuny. Jego ręka zadrżała lekko nim ponownie wsunął ją na rękojeść różdżki. Bletchley wiedział, co powinien zrobić — przeszukać tę część Pokątnej, tak jak kazano. Sprawdzić ludzi. Upewnić się, że nie było tu nic, co mogło eksplodować im za plecami. Odwrócił głowę, spojrzał w kierunku dymu jakby go kusił. — Jeśli zauważysz u siebie jakiekolwiek pogarszające się objawy od tej chmury… Duszności, zawroty głowy, rozbiegany puls, mów od razu, dobrze? Nie udawaj, że to tylko zmęczenie – jego wzrok zmiękł, zniknęło z niego napięcie. Julian nie musiał patrzeć na Brennę, żeby wiedzieć, że się zatrzymała tylko na moment. Słyszał tę charakterystyczną pauzę, która dla niego po tylu latach w terenie była jak przecinek między jedną decyzją a drugą. Każdy młody funkcjonariusz miewał takie zawahania. Różnica polegała na tym, że kobieta nie była już świeżakiem. Przynajmniej nie w jego oczach.
Zaufaj procedurom, chciał jej powiedzieć, ale było to łatwiej powiedzieć niż zrobić, gdy serce waliło jak młot, a każdy rozsądny wybór śmierdział zdradą. Bletchley ponownie posłał spojrzenie w kierunku jasnego odcienia nieba. Spojrzał raz jeszcze w stronę nieba rozjaśnionego niepokojącym światłem.
— Gdybyś była moją córką, powiedziałbym ci: nie biegnij za ogniem. Zostań tu — tak działali ojcowie… I aurorzy, jeśli mieli trochę rozsądku. — Jeśli chcesz tam iść… Nie będę cię zatrzymywał. Znasz teren, znasz siebie. Powiem, że to ja ci kazałem zostać w tyle, że miałaś inne rozkazy. Pokryję cię w raporcie, a tę uliczkę sam już zabezpieczę, aby nikt się nie napotoczył — rzucił z zmartwionym uśmiechem.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#10
30.05.2025, 11:11  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.05.2025, 11:13 przez Brenna Longbottom.)  
Oczywiście, że chciała biec w stronę łuk ognia. Chciała zrobić bardzo wiele rzeczy: szukać wielu osób, sprawdzić mnóstwo lokacji. Imiona bliskich i tych, którym obiecała pomoc, odbijały się jej w głowie. Ale nie mogła też zostawiać mężczyzny samego w uliczce wypełnionej dymem, gdzie dopiero co prawdopodobnie byli śmierciożercy. Julian był doskonałym aurorem, ale tym był także Derwin Longbottom, a pozostawiony w pojedynkę nie przetrwał nocy.
- Pójdę z tobą do końca uliczki – powiedziała cicho. – Zdążę jeszcze rzucić się w ogień, jeśli będziesz mógł wziąć na siebie sam meldunek, to świetnie. I dziękuję ci – stwierdziła, zaciskając rękę na moment na jego ramieniu. Myślała, że on też pewnie chciał tej nocy być gdzieś indziej: i że właściwie dotyczyło to większości mieszkańców Londynu.
Nie zatrzymywały jej poczucie obowiązku czy obawa o pracę. Po prostu wiedziała, że w tym momencie ludzie chętni do walki z żywiołem i tymi, którzy go rozpętali, byli potrzebni absolutnie wszędzie.
Brenna ruszyła więc z nim, by upewnić się, że na końcu, w ślepym zaułku, nie czają się żadne zmory, a potem jeszcze ustawiła błyszczącą policyjną taśmę, by zniechęcić do wchodzenia w dym, a gdyby ktoś tam jednak wszedł, ułatwić znalezienie wyjścia – miała wkrótce zniknąć, ale zawsze lepsze to niż nic, zanim skierowali się z powrotem tam, skąd przyszli. Większość Brygadzistów i aurorów rozbiegła się na różne strony, kiedy więc w głowie Brenny rozbrzmiał krzyk Heather, że chyba problemy będą w sklepie…
Jestem blisko, lecę to sprawdzić – rzuciła pośpiesznie w myślach do Wood, zanim krzyknęła do Bletchleya i najbliższych Brygadzistów, że sprawdzi budynki za rogiem. Ledwo skręciła bliżej placu, odkryła, że Heather miała rację: faktycznie nad budynkiem było ciemniej niż gdziekolwiek indziej. Na szczęście popiół dopiero zaczynał się sypać z nieba, więc dopiero zaczynał się tam tlić dach: czym prędzej wpadła więc do środka, ostrzec ludzi i sama zabrała się za rzucanie zaklęć, mających ugasić płomienie.

kształtowanie, próba ugaszenia zaczynającego się ognia:
Rzut W 1d100 - 69
Sukces!


Odetchnęła z ulgą, kiedy ogień, który zaczynał nadpalać dach, ugasł pod wpływem wyczarowanej mżawki. Nie została na miejscu - ruszyła sprawdzać, gdzie jeszcze może być potrzebna pomoc, nadając jeszcze do Heather, że sytuacja opanowana.



Używam fal, odpowiadając Heather, która użyła ich na innej sesji mniej więcej w tym samym czasie.

Koniec sesji


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (1851), Pan Losu (119), Julián Bletchley (1609)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa