• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Retrospekcje i sny v
1 2 3 4 5 … 14 Dalej »
[Lato 72, 27.08 Hannibal & Gabriel] Już jakiś czas nie ma go, tańczę wódkę piję

[Lato 72, 27.08 Hannibal & Gabriel] Już jakiś czas nie ma go, tańczę wódkę piję
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#1
16.06.2025, 18:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.06.2025, 19:15 przez Gabriel Montbel.)  
Noc 27.08, okolice północy

SOHO

Rozmowa z Ministrą Jenkins oraz Szefem Departamentu Bletchleyem nie była już tak przyjemna, gdy brakło publiczności. Brakło oczu pilnie śledzących każdy ruch, brakło napiętej nici lśniącej... jakimś kolorem, odkrytym, gdy opuścił zasłonę oklumencji, ryzykując wiele, ale w obecnym układzie, po sześciu latach milczenia ze strony Jonathana Selwyna nie ryzykując nic.

Ta biel wyszyta złotą nicią. Och ile dałby, by móc tę nić pruć, kawałek po kawałku, jak prułby jego duszę, docierając do rdzenia zdradliwego istnienia, które wybrało życie w Londynie, ponad niekończącą się paryską sielankę. To oburzenie w głosie, tak dobrze mu znane z początków ich znajomości, zbyt szerokie gesty zdradzające nerwy, gdy treść wygłaszanych stwierdzeń próbowała utwierdzić go w przekonaniu, że nic... absolutnie nic nie było w stanie wzburzyć byłego kochanka. Nic bardziej niż świadomość, że przez dwa kwadranse siedzieli obok siebie, ramię w ramię, dusza w duszę, serce w serce... Wampir wiedział, że ten łomot, który pieścił później jego uszy był strachem, nie odwzajemnionym pragnieniem, ale... pozwolił sobie tam na tej magicznej polanie od czasu do czasu przymknąć oczy i marzyć, że jest inaczej.

Sny jednak kończyły się. Bolesny świt witał ludzi, dla niego była to zakończona schadzka z angielskimi dygnitarzami. Zaraz po niej ruszył w niemagiczny Londyn, za poradą, och selwynowego podopiecznego, który nawet słowa nie rozumiał po francusku. Upadek obyczajów, tak pewnie nazwałby to Gabriel, przyzwyczajony, że kiedyś normą wśród wyspiarskich ludów gawiedzi było używanie Francuskiej mowy.

Kilka odpowiednio zadanych pytań zaprowadziło go na Soho, dzielnicę barwną i kuszącą intensywnością dźwięków. Oczywiście pozbył się swojej elfickiej szaty, która znajdowała się w dress codzie imprezy z której zmuszony był się ewakuować. Pozostały jednak długie włosy, magiczne przedłużenie, które powinno zniknąć dopiero następnego wieczoru. Blada skóra pociągnięta została przydającym nieco "żywotności" podkładem, pozostawił policzki i kości obojczyka pociągnięte złotem, dla własnej fanaberii.

Był wygłodniały, nieszczęśliwy i bardzo samotny.

Stanowiło to koszmarne połączenie wielu niezaspokojonych potrzeb, poszedł więc tam, gdzie było najciemniej i najgłośniej.

To nie jest tak, że polował z rozmysłem na jego rodzinę, choć powinno tak być, gdyby zrealizował swój plan B. Plan A, czyli dość widowiskowe podwójne morderstwo nie zostało zrealizowane, plan B sypał mu się w posadach, gdy nie odnajdował przyjemności w motaniu się dookoła osobników zbyt młodych. Tak przynajmniej zaklasyfikował Theo jako swojego rozmówcę, ale ciemnowłosy aktor, którego miał okazję kilka dni temu podziwiać na scenie...? Tak, sprawdzał w programie wielokrotnie. Rónież Selwyn. Kuzyn? Bratanek? Nie był pewien, genealogia anglików przypominała mu bardzo ciasno spleciony wieniec, ale nazwisk pomylić się już nie dało.

Błękitne oczy obserwowały młodzieńca gnącego się na parkiecie, był skupiony, mimo niezobowiązującej rozmowy prowadzonej z trzpiątką bardzo pragnącego tego by postawił jej drinka i w dość nonszalanski sposób bawiącej się jego włosami. Hrabia ciągnął tę rozmowę, jako całkiem udaną przykrywkę, ale gdy tylko tancerz udał się do wyjścia, starszy (zdecydowanie starszy) mężczyzna ruszył za nim.

Zaułek w którym ukryte było zejście do klubu był odpowiednio ciemny, odpowiednio wilgotny, odpowiednio gotycki mimo rozświetlających wilgoć neonów. Różowe i błękitne światło ładnie układało się na ostro zarysowanej szczęce Hannibala.

- Dość nieoczekiwane miejsce spotkania, z kimś tak... czarującym - brzmiało to niezgrabnie, lecz swobodna poza i odpowiednio przyjęty ton robiły swoje. - Makijaż i kostiumy robią swoje, ale dałbym sobie rękę uciąć, że niedawno jeszcze straszył pan w operze monsieur Selwyn - wyciągnął z własnej kieszeni papierośnicę, ale nawet nie kłopotał się, by szukać czegokolwiek czym mógłby ów papierosa zapalić. Zapalniczka? Różdżka? Nie było to jego zmartwienie, gdy oparł się obok Hannibala. Był ciekaw czy byłby równie łasy na atencje i poklask jak jego krewny. Czy mogło być to aż tak proste?

lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#2
16.06.2025, 19:17  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.06.2025, 21:50 przez Hannibal Selwyn.)  

To był długi dzień - pomiędzy upierdliwie porannym (o 10.30!) spotkaniem w sprawie promocji “Ekstazy Merlina”, na którym kierownik artystyczny koniecznie życzył sobie obecności Hannibala, treningiem tanecznym (Salvatore z radością zgodził się udzielić mu kilku lekcji tanga argentyńskiego), próbą i wreszcie wieczornym spektaklem - i Hannibal zaczynał odczuwać zmęczenie. A jaki mógł być lepszy sposób na zmęczenie całym tygodniem ciężkiej artystycznej pracy, niż wyjście do klubu?

Przyszedł tu z założeniem, że wypije drinka albo dwa i potańczy, i teraz, gdy dochodziła północ, gdy wypił te dwa drinki i nasycił się bliskością anonimowego tłumu na parkiecie, zaczął rozważać powrót do domu, a co ważniejsze - osobę, z którą mógłby do tego domu wrócić. Odszukał wzrokiem dziewczynę, która przetańczyła z nim kilka kawałków w uścisku graniczącym ze skandalicznym, mimo, że mgliście kojarzył, że nie wchodziła tu sama, wymownym spojrzeniem wskazał wyjście - niezobowiązująca propozycja - i opuścił lokal.

Na zewnątrz oparł się plecami o ceglaną ścianę i wyciągnął papierosa. Rzadko pozwalał sobie na palenie - podobno czyniło spustoszenie w głosie - ale dzisiaj uznał, że należy mu się ten drobny luksus. W nagrodę za perfekcyjnie zagraną rolę. Sięgnął po zapalniczkę - różdżka spoczywała bezpiecznie ukryta w ukrytej przemyślnie kieszeni czarnych spodni, nie niepokojąc żadnych mugoli - i otulił dolną część twarzy dłońmi, starając się zapalić ogień. Jeden papieros - tyle da tej ślicznotce na decyzję, czy skorzystać z okazji i porzucić swego dotychczasowego towarzysza na rzecz Hannibala, przystojniejszego, sprawniejszego na parkiecie i lepiej ubranego, skoro już o tym mowa. Na dzisiejsze wyjście wybrał czerwoną jedwabną koszulę, która, kiedy wychodził z domu, miała rozpięte dwa górne guziki, ale teraz, po kilku godzinach na parkiecie, była zapięta jedynie na dwa dolne, nie z jego własnej inicjatywy zresztą. Selwyn, lekko opalony, ciemnowłosy i brązowooki, dobrze wyglądał niemal we wszystkim, ale czerwień, kolor jego aury, wyjątkowo z nim rezonowała tego wieczoru.

Chłód sierpniowej nocy był przyjemną odmianą po dusznym, wypełnionym zapachem potu i dymem papierosowym wnętrzu klubu. Hannibal zaciągnął się dymem, ostrożnie, bo przy całej swojej nonszalancji, nie miał wielkiej wprawy w paleniu, a nie chciał się wygłupić zanosząc się kaszlem. Rozejrzał się po - dziwnym trafem pustej - ulicy. Zza ściany ledwo było słychać dudnienie muzyki. W zamyśleniu spojrzał w gwiazdy, palcami wolnej ręki głaszcząc się po brzuchu w miejscu, gdzie materiał rozchełstanej koszuli odsłaniał wyrzeźbione mięśnie.

Zamiast jednak spodziewanej kobiety, drzwi klubu wypluły z siebie mężczyznę - sporo starszego od Hannibala i zapewne od większości bywalców dyskoteki, przystojnego nawet w świetle neonów, które przydawało jego skórze niesamowitego, bladego odcienia. Selwyn spojrzał na niego, oceniając melancholijne spojrzenie, pozorną swobodę ruchów, nieco niezdarny początek rozmowy. Uśmiechnął się kokieteryjnie, uciekł spojrzeniem, odgarniając z czoła zmierzwione włosy.

- Przyznaję się do winy - spojrzał ponownie w oczy nieznajomego - niebieskie? W tym świetle trudno było to określić - Rozumiem, że miał pan okazję mnie oglądać w “Upiorze”, panie?...- zawiesił wyczekująco głos. Dłoń z rąbka koszuli przesunęła się do kieszeni, wydobywając zapalniczkę - rozmówca wyraźnie oczekiwał na ogień i choć najwyraźniej był czarodziejem (skoro znał go z The Globe) to nie było bezpieczne miejsce na używanie magii. Hannibal zbliżył się jeszcze o krok, by sięgnąć do jego papierosa - przez chwilę stali na tyle blisko, że mógł poczuć zapach perfum drugiego mężczyzny, a kiedy sięgnął drugą dłonią, by osłonić płomień i musnął nią rękę obcego, dało się to uznać za całkowicie przypadkowy kontakt.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#3
17.06.2025, 14:18  ✶  
– Miałem okazję, choć oczywiście teraz niewątpliwie mam okazję czynić to bardziej. – Bliżej. W tym hipnotyzującej aurze pytań, które nie padły, więc nie wymagały odpowiedzi. Był go ciekaw, nawet nie trzeba było udawać. Znał już smak gron z tego szczepu, ale czy każdy owoc byłby równie... słodki?

Sam mężczyzna nie unikał kontaktu fizycznego, choć ten przynosił intuicyjny dreszcz biegnący po kręgosłupie ludzi, którzy wyczuwali anomalię nawet jeśli nie byli jej w pełni świadomi. Wampir nie był lodowaty, jego zatrzymane w czasie ciało było jednak ponad wszelką wątpliwość martwe z perspektywy żyjących organizmów. Mógł markowac oddech, mrugać, ale gdy jego krew nie krążyła w żyłach, skóra i tkanki przyjmowały temperaturę otoczenia. Różnica nawet kilku stopni była banalna do wyczucia. A kilkunastu? Chłód palców mógł być mimo wszystko chroniczną chorobą, a strach ofiary łatwo można było odczytać jako elektryzującą chemię.

Gdy odpalał papierosa bezczelnie korzystał z tego, że może przyjrzeć się twarzy aktora z pozycji, która nigdy nie byłaby możliwością podczas scenicznego występu. Ciężki różany ogród wypełnił się zapachem wiśniowego dymu, gdy czarna cygaretka zaćmiła między nimi. Nie komentował istnienia zapalniczki. Zwykł łowić wśród mugoli - musiał znać ich zwyczaje i zabawki.

– Montbel. Gabriel Montbel. – Dzisiejszego wieczoru używał pełnego imienia, z którego znany był w czystokrwistej sociecie. Jean Baptiste Francois Gabriel de la Rochfoclaud Montbel. Czasy się zmieniły, ludzie żyli coraz szybciej i z zaskakującą łatwością lgnęli do możliwie prostych rozwiązań. Gabriel był imieniem prostszym do wymówienia poprawnie niż Jean.

– Spodziewałem się spotkać Pana te kilka godzin wcześniej na Śnie Nocy Letniej, które organizowali Avery... byłem bardzo rozczarowany brakiem tej możliwości, miło się zaskoczyć, odkryć że gwiazdy nie były jednak tak nieprzychylne. – zaciągnął się wprawnie, jego płucom kawałek dymu robił absolutnie nic. Jedyną trucizną która zabijała go z taką bezwzględną skutecznością było wzgardliwe milczenie ze strony byłego kochanka.

lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#4
17.06.2025, 17:38  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.06.2025, 00:08 przez Hannibal Selwyn.)  

Nieznajomy - Gabriel - pachniał przyjemnie, wyglądał dobrze i najwyraźniej był zainteresowany towarzystwem. Jego skóra była chłodna w dotyku, ale młodszy czarodziej złożył to na karb własnego rozgrzania tańcem i chłodnego, nocnego powietrza.
- I jak wrażenia?.. - mruknął trochę niewyraźnie wokół trzymanego w ustach papierosa, pozornie skupiony na podawaniu ognia, ale doskonale świadomy poświęcanej mu uwagi. Dopiero, gdy w półmroku rozjarzył się drugi ognik, obdarzył rozmówcę przelotnym spojrzeniem. Wzrok, jaki napotkał można było określić jako… głodny?
Hannibal miał słabość do ludzi, którzy patrzyli na niego głodnym wzrokiem. Ośmielony, oparł się o ścianę trochę bliżej, niż poprzednio. W tej konfiguracji, w połączeniu z różnicą wzrostu, Montbel spoglądał na niego z góry i niemalże dmuchał mu dymem w twarz. Nie szkodzi.

- Gabriel Montbel - powtórzył, wypróbowując francuskie nazwisko, które stoczyło się z jego języka z nienagannym akcentem - Francja, prawda? - bardziej stwierdził, niż zapytał - Dzielimy ogień i dobry gust, to chyba wystarczy, żebyśmy nie musieli mówić sobie na “pan”? - powiedział swobodnie, wydmuchując kłębuszek dymu w bok - Hannibal.
Nie było między nimi miejsca, by wyciągnąć dłoń, ale podał ją towarzyszowi na tyle zgrabnie, na ile to było możliwe.

- Co cię tu sprowadza? Nie wydajesz się stałym bywalcem - wskazał głową na budynek, z którego wyszli. Starszy mężczyzna zdecydowanie nie pasował do okolicy. Hannibal znał ten typ. Zwykle jemu podobni odwiedzali kluby Soho przygnani kryzysem wieku średniego, złamanym sercem, pragnieniem odwetu - na żonie, na kochanku, na życiu - albo kombinacją tych czynników. Zwykle byli raczej żałośni, niż… no właśnie.
Selwynowi trudno było zgadnąć, która przyczyna powodowała Gabrielem, ale jedno pozostawało pewne - nie czuł politowania. Raczej miał ochotę znaleźć sposób, żeby rozebrać do reszty tę cienką fasadę opanowania, za którą czaiła się desperacja i zobaczyć ją w całej okazałości. Pragnienie. Spełnienie.

- Nie wyglądasz, jakbyś miał ochotę tam wracać, więc może wolisz znaleźć jakieś odpowiednie miejsce do… rozmowy? La nuit est encore jeune - powiedział bardziej miękko, niż planował. Francuski często robił to z jego głosem, zwłaszcza bezpośrednio po przestawieniu się z angielskiego.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#5
17.06.2025, 20:19  ✶  
Och tak, hrabia był głodny szczególnie tutaj, na angielskiej ziemi, kiedy było nieco zbyt daleko do francuskich dostawców. Nie zapomniał jednak posmaku szczurzej krwi, więzienia i odwyku trwającego zbyt długo, wystarczająco długo, nie zamierzał więc łamać zbyt bezczelnie wampirzego prawa. To była lekcja, którą odrobił.

Niestety jego czekoladka z teatru była raczej spalona, przez gniew jej braci na niewinny żarcik zafundowany wspomnianej. Dziwne, zdawało się hrabiemu, że kobiety raczej cieszą się, gdy nie są w ciąży z przygodnymi partnerami, tymczasem tej pannie zrobiło się wyjątkowo przykro. Na tyle by jej rodzina powzięła odwet. Czasem dobrze, gdy po Londynie chodził ktoś podobny. Ktoś na kogo całkiem łatwo było zganić winę.

Ale to stało się kilka dni temu. Dziś zupełnie inne myśli chodziły mu po głowie, rozkwitało w nim zaintrygowanie. Cóż nim powodowało? Nuda, złamane serce, chęć odwetu? Być może wszystko po trochu, być może wszystko na raz.
- Wieczór został zamknięty wcześniej w wyniku niedopilnowania odpowiednich zabezpieczeń. Sama ewakuacja przyniosła jednak pewien posmak... ekscytacji. Niewystarczający mimo wszystko na dziś.Niewystarczający dla mnie - Wirtuozi, malarze, artyści...nie robili na nim Takiego wrażenia, jak na niektórych widzach. Był zbyt stary, zdarzało mu się obcować z ludzkimi geniuszami, a tym daleko wciąż było... Nie... Tak na prawdę nie słuchał i nie patrzył, tak na prawdę skupiał się tylko na słodkim pulsie rwącym do przodu, na grymasie zaskoczenia, gdy kochanek dotknął swym trzecim okiem łączącej ich nici. Były kochanek. Tak... musiał sobie to przypominać.

W końcu z desperacją nie było mu do twarzy.

A jednak, stojąc sobie tak przy zimnej ścianie, obserwując innego Selwyna spod przymrużonych ślepi, myślał sobie z nieutulonym żalem o przeszłości, która zdawała się być niemożliwa do odzyskania. Przystał na skrócenie dystansu, tak fizycznie jak i w mowie. Przystał na tę chwilową bliskość, ulotną i złudną. Był tylko Sposobem zabicia nudy. Sposobem ukojenia samotności. Sposobem odwetu. Był tylko dzisiejszą opcją na kolacje pozbawioną śniadania.

- Mets les mains sur mon front où tout l'humain orage - zaczął mówić, odwracając wzrok ku przeciwległej ścianie - nieregularnemu murkowi zwilżonemu sierpniową mżawką. Odpowiedź na to co go sprowadza, bo przecież sprowadzało go tu wołanie pustki. Mówił cicho, melodyjnie, nieświadom jeszcze, że jego rozmówca zrozumiałby choćby słowo. -
Lutte comme un oiseau,
Et perpétue, ainsi qu'au creux des coquillages,
Le tumulte des eaux.

Ferme mes yeux afin qu'ils soient clos et tranquilles
Comme au fond du sommeil,
Et qu'ils ne sachent plus quand passent sur la ville
La lune et le soleil.

Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;

Reste, voici la nuit, et dans l'ombre croissante
Je sens rôder la peur; - Ah! laisse que mon âme amère et bondissante...
- Zbyt wiele wieczorów, zbyt smutne świty. Chłodne, pozbawione koloru, zmieniające się w popiół - ten metaforyczny i prawdziwy - gdy w gniewie palił wszystko co przypominało mu jego. Pustynia - tym stało się jego życie. Chciał nadać mu kolory, ale kluby zaproponowane przez napotkanego przypadkiem Theo Kelly'ego nie syciły, nie przynosiły ulgi, nie koiły bólu rozsadzającgo jego martwą klatkę piersiową, opustoszałą żałobą.

- Zabierz mnie do teatru. Chciałbym zobaczyć go teraz, bez blichtru przedstawienia. - rzucił nagle odpychając się od muru, ciskając w połowie ledwie spalony papieros na chodnik. Trwało lato i noc nie była młoda. Noc była nade wszystko bardzo krótka.

[+]tlumaczenie
Połóż ręce na mym czole, gdzie są wszystkie ludzkie burze,
Walcz jak ptak
I zachowaj jak puste muszle
Szum wody spad.

Zamknij me oczy tak,  jak teraz zamknięte i spokojne są,
Jak na snu dnie
I nie będą wiedzieć, kiedy nad miastem się przesuną
Księżyc i słońce.

Opowiedz mi o śmierci, o śnie, który tam prowadzi,
O wypoczynku wiecznym,
Gdzie nie wie się nic o miłości i  nienawiści,
ani o zadowoleniu smutnym.

Poza tym, tutaj jest noc, wokół wyrastają cienie,
Czuję, że błądzę w strachu;
- Ach, zostaw mą zgorzkniałą i skaczącą duszę,
Która rozprysła w twym sercu...
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#6
17.06.2025, 23:45  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.06.2025, 00:06 przez Hannibal Selwyn.)  
Błąd, to był błąd… czy to był błąd? - przewaliło się przez głowę Hannibala w panice, gdy Gabriel jakby zapadł się w sobie, zapytany o powód wizyty w Soho, ewidentnie nie chcący zagłębiać się w tłumaczenia i bardzo nieszczęśliwy. Może trzeba było odwołać pytanie, lekkim tonem i prowokacyjnym dotykiem odwrócić jego uwagę i zatrzeć złe wrażenie…
Nowopoznany jednak zaczął deklamować i Hannibal nie zdążył wprowadzić w życie kontroli szkód, porwany melodyjnym, francuskim wierszem…

Znał go!

Miał osiemnaście lat i pierwszy raz oglądał zapełnioną widownię ze sceny w Cancan Carcolh. Trwał wieczór poezji śpiewanej, a piękna dojrzałą, trochę melancholijną pięknością Yvette śpiewała - inny wiersz co prawda, ale tej samej autorki. Hannibal klęczał u jej stóp, z głową na jej kolanach - uderzający kontrast młodziutkiego aktora i dobiegającej pięćdziesiątki śpiewaczki. Jego delikatny, niemal kobiecy głos i jej zmysłowy alt tworzyły niesamowite wrażenie, kiedy dołączył do piosenki w ostatniej zwrotce, podnosząc głowę, patrząc jej w oczy, jakby śpiew jedynie powstrzymywał ich od pocałunku - upojeni energią wspólnego wykonania, bliscy sobie w całkiem niewinny sposób, choć dla publiczności wyglądali, jak para kochanków.
Przygotowując się do tego duetu znalazł w antykwariacie cały tomik wierszy Anny de Noailles i pochłonął go, zachwycony ich zmysłowością.
Teraz, słuchając Gabriela, zatonął na chwilę we wspomnieniach, zapatrzony w niego, ukołysany językiem poezji i miłości, który zawsze zdawał się poluzowywać coś w nim, w środku - i zaciskać jednocześnie coś innego. Recytujący umilkł, a słuchacz wziął drżący, urwany oddech.

- Où pourrions-nous aller pour nous sentir moins tristes ?...- odpowiedział cicho, ostatnim wersem tamtego wiersza, mimo woli intonując go śpiewnie, zgodnie z tamtą melodią, nagle całkiem odarty z cynizmu i bezczelności, odsłonięty w obliczu tego wszystkiego, co poruszało jego artystyczną duszę.
Rozmarzone oczy Hannibala, wielkie i ciemne w półmroku zaułka, napotkały te drugie - pełne bólu, otoczone cieniutką siateczką zmarszczek. Byli tak blisko, że niemal oddychali jednym powietrzem i Selwyn nie miał pojęcia, kiedy i jak to się stało. Cisza przeciągnęła się o uderzenie serca. Jedno. Drugie.
Za dużo. Czy to było za dużo?

- Zabierz mnie do teatru. Chciałbym zobaczyć go teraz, bez blichtru przedstawienia.
Hannibal zagryzł wargę. Bez słowa zgasił papierosa i podążył za Gabrielem. Może jednak nie wygłupił się tak bardzo, jak się obawiał.

Droga, wsparta teleportacją z bezpiecznego, odosobnionego punktu, minęła w większości w milczeniu. Nie rozmawiali, być może nie chcąc psuć nastroju. Kiedy stanęli pod monumentalnym gmachem The Globe, Hannibal pozwolił towarzyszowi przez chwilę nacieszyć oczy widokiem, po czym ujął go za rękę i pociągnął wzdłuż ogrodzenia, za róg. O tej porze brama główna była zamknięta na cztery spusty, ale Selwyn, właściwie wychowany w teatrze i zaznajomiony z nim dogłębnie i intymnie od najwcześniejszych lat, nie potrzebował głównego wejścia. Znalazł przęsło z obluzowanym prętem, który dało się odsunąć tak, żeby przecisnęło się dziecko albo szczupły dorosły. Przelazł, czując się z powrotem beztroski i psotny, jak dzieciak, wymykający się na lody kiedy dorośli nie patrzyli. Wyciągnął dłoń, gotów pomóc Gabrielowi w razie potrzeby.
Za ozdobnym, żeliwnym płotem znajdował się niewielki teren zielony. Młodszy czarodziej zmierzył wzrokiem starszego, starając się ocenić jego sprawność fizyczną.
- Dasz radę się wspiąć na piętro? - zapytał z łobuzerskim uśmiechem, podchodząc do drabinki pożarowej. Dobrze wiedział, które okno na piętrze da się otworzyć prostą Alohomorą, by dostać się do sali bankietowej.

Nie tak wyobrażał sobie tę noc, ale jak dotąd nie żałował niczego.


wiadomość pozafabularna
Hannibal recytuje ostatni wers wiersza "Soir d'été", w wolnym tłumaczeniu: "Gdzie moglibyśmy pójść, żeby poczuć się mniej smutni?..."


Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#7
18.06.2025, 13:32  ✶  
Czy to był błąd? Nie nazwałby tak tego. Choć może określiłby to jako błąd ze swojej strony. Ten nieznośny sentymentalizm, który przyklejał mu się do podniebienia jak chałwa, drażnił go bo odsłaniał wrażliwe tkanki. I nie ważne kto je widział, czy rozumiał znaczenie tej sytuacji... Hrabia nienawidził czuć się w ten sposób, a niestety tak właśnie wyglądało jego życie od kilku ostatnich lat. Zaczął się bać, że zapomni jak mogłoby wyglądać inaczej. Jak wyglądało inaczej zanim jakiś Selwyn przeciął jego ścieżkę i obraził się z powodu podarowanej książki.

Teraz zaś poezja rozszarpująca jego duszę, zwieńczona była innym zdaniem, innym wierszem tej samej autorki i och, oczywiście że Gabriel wiedział, miał wyryte te słowa w głowie, zbyt wiele czasu poświęcając swojemu nieszczęściu, pozbawiony pracy, pozbawiony znajomych czy innych rozrywek niż zatracanie się w bólu i samotności. Nie skomentował jednak słów, które wysmyknęły się spomiędzy warg aktora, przyjął je, czując nić sympatii, której tak bardzo nie chciał czuć, jak było to możliwe.

Był słaby. Jego zęby prawdziwie zostały spiłowane przez jego krewniaka, a gniew miał spore trudności by przebić się przez szarą mgłę apatii i rezygnacji, zwłaszcza dziś, zwłaszcza po spotkaniu, po którym mógł domniemywać, mógł mieć złudną nadzieję, że być może, kto wie... może nie tylko jego nić niosła ze sobą strzępki czerwieni, choć nie zmieniało to absolutnie nic.

Podążał więc za Hannibalem, śledził jego ruchy wdzięczny za milczenie, wdzięczny też, że skorzystali z przywileju teleportacji, zamiast pokonywać pieszo cały dystans. Dla niego ta noc nie była młoda, każde ziarenko piasku opadające w szklanej osnowie rzeczywistości przybliżało go nieubłaganie do morderczego świtu. Przez moment, gdy obeszli bramę teatru złapał się na myśli, na głodzie, na pragnieniu zemsty.

Nie był w stanie zabić Jonathana i była to niewątpliwie słabość, którą nie należało się chwalić. Ale czyż nie byłoby miło zabić kogoś, kto jest wystarczająco podobny do niego? Substytut, który pozwoliłby mu poczuć w końcu ulgę, nasycić pragnienie zemsty za upodlenie, które było jego udziałem w momencie kiedy śmiertelnik wpierw ukradł jego serce, by roztrzaskać je w drobny mak. Milczenie nabrzmiewało między nimi, nieostrożnie pozostawiona koszula w stanie niezapiętym kusiła, podobnie jak wrażenie, które - był tego pewien - robi na zapoznanym młodzieńcu. Bez kwiatów i wina, bez cichych obietnic, szli skrótami omijając zbędne ceregiele społecznie uwarunkowanego adorowania. Gabriel był ciekaw jaki według młodszego Selwyna miałby być finał ich spotkania i był pewien, wciąż był pewien, że ich wyobrażenie tegoż finału rozwarstwia się na dwie niemożliwe do pogodzenia ze sobą rzeczywistości.

Przez chwilę przeszło mu na myśl, że nie musi wchodzić do środka, by poczuć wrzącą posokę spływającą mu po gardle. Ciało przyciśnięte do metalowych prętów, głowa brutalnie odgięta do tyłu, naprężająca tkanki tak proste do rozdarcia. Już kiedyś był w tym miejscu, już kiedyś pragnął szybkiej śmierci kogoś, kto kroczył przed nim, zbyt pewny siebie i swojego uroku, aby zachować ostrożność. Bolesna analogia orzeźwiła go szybciej niż pytanie Hannibala.

Spojrzał do góry, po czym uśmiechnął się rozbawiony, jakby zaszyta we wspomnianym pytaniu sugestia jakoby miałby nie dać rady, była najlepszym żartem tego wieczoru.

– Ależ oczywiście. Co prawda dawno się już do nikogo nie włamywałem, ale sądzę, że nie wyszedłem aż tak z wprawy... – na moment cała rozrywka przywróciła szelmowski uśmiech, sięgający nawet jasnych oczu. Nie zamierzał pytać o możliwe konsekwencje złapania, nie po to w jego kieszeni ciążyło wahadło obrośnięte grawerem różanych płatków, by miał jakkolwiek martwić się tą sytuacją. – Gospodarze przodem – ukłonił się staromodnie, wskazując prymitywną drogę, daleką od głównego wejścia, podwójnych drzwi i czerwonych dywanów. Chciał być zaproszony. Nie musiał, ale bawiła go ta gra z wampirzymi konwenansami. Szczególnie gdy obiekt jego dzisiejszych zainteresowań wciąż nie miał pojęcia z kim rozmawia.
lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#8
18.06.2025, 15:30  ✶  
Hannibal z zachwytem odnotował uśmiech na twarzy Gabriela. Merde, chciałby go wziąć do domu, ale teatr był równie ekscytującą opcją.

Świadom obecności Montbela za sobą, wspiął się z wprawą po drabince, polegając w ciemnościach na pamięci mięśniowej - wejście na pierwsze piętro budziło w nim co prawda dreszcz emocji, ale jeżeli nie patrzył w dół, był w stanie tego dokonać. Nawet lepiej, że nie było wiele widać. Na wysokości wspomnianego okna, celowo przygotowanego przez pracowników technicznych do otwarcia z zewnątrz w razie konieczności, zahaczył się bezpiecznie łokciem o metalowy pręt i wysupłał z kieszeni różdżkę. Szeptem wypowiedział zaklęcie. Zamek w oknie szczęknął i skrzydło uchyliło się z cichym skrzypnięciem.
Wdrapał się na parapet, tylko raz kurczowo łapiąc się futryny z całkiem pozbawionym godności piśnięciem. Będąc wewnątrz odwrócił się i pomógł Gabrielowi, obejmując go mocno i wciągając bezpiecznie do pomieszczenia. Słodki ciężar. Kątem umysłu zarejestrował to, jak zimna była jego skóra i że jego oddech wydawał się nawet nie przyspieszyć podczas wdrapywania się po ścianie - zdumiewająca kondycja, jak na czterdziestolatka. Hannibal był mimo wszystko lekko zdyszany.
- Zimno ci? - zapytał, odrobinę niechętnie wypuszczając gościa z objęć. Noc nie wydawała mu się aż tak chłodna, ale Gabriel był naprawdę zimny w dotyku. Może to niskie ciśnienie.

Wnętrze sali bankietowej, puste i ciemne, sprawiało niesamowite wrażenie. Selwyn powiódł spojrzeniem po pustym stole i dosuniętych krzesłach.
- Lumos! - mruknął i koniec jego różdżki rozświetlił się blado. Przeszedł przez pomieszczenie i odwrócił się w drzwiach. Szerokim gestem zaprosił Gabriela na korytarz.

Ta eskapada mogła być szalona, ale Hannibal nie był idiotą, więc pominął pomieszczenia administracyjne i gabinety z dokumentacją, a skierował ich w stronę Sali Wawrzynowej. Przystanął pod jej drzwiami, w marmurowym, pełnym przepychu holu teatru, uniósł różdżkę i przyjrzał się w jej bladym świetle twarzy towarzysza, z zadowoleniem dostrzegając, że nieco się rozchmurzyła. Świetny pomysł, by tu przyjść - nie sposób włamywać się do teatru zachowując cierpiętniczy wyraz twarzy.

- Do twarzy ci z desperacją - uśmiechnął się czarująco - ale myślę  że wolę cię takiego, jak teraz.

Może nie potrzebowali rozmawiać. Może nie potrzebowali się poznawać. Może dobrze było tak, jak teraz - kiedy znali tylko swoje imiona, kiedy łączyły ich tylko francuska poezja i fascynacja teatrem.

Otworzył dwuskrzydłowe drzwi głównej sali The Globe i podał ramię Gabrielowi. Powietrze pachniało kurzem i starym drewnem, dekadami, jeżeli nie wiekami istnienia przybytku sztuki. Puste i mroczne teatralne wnętrza mogły sprawiać liminalne wrażenie - ale nie dla niego. Ta sala była jego domem i przedszkolem, i pracą. Wylewał tu pot, jadł drugie śniadania (i obiady, i czasami kolacje), płakał, tańczył, zawierał przyjaźnie i drzemał w tylnym rzędzie. Przeżył tu swój pierwszy pocałunek - wymuszony rolą, którą grał, skradziony przez Sztukę, albo może złożony jej w ofierze dobrowolnie, bo przecież w końcu zgodził się na to i zrobił to, czerwony na twarzy, zakłopotany i otoczony spojrzeniami współpracowników.

Pozostało niewiele rzeczy, których te ściany nie widziały w jego wykonaniu i teraz, prowadząc swojego nowego znajomego między rzędami foteli w stronę sceny, nie mógł powstrzymać się, by o nich nie pomyśleć. Westchnął i mimowolnie przycisnął rękę Gabriela do swojego boku, czując jej chłód przez cienki materiał koszuli, z każdym krokiem bliżej sceny, bliżej Selwyna-aktora, kolejnego z długiej linii utalentowanych artystów, z których każdy przysiągłby, że to on właśnie jest tym najbardziej wybitnym, mimo, że to Hannibal był oczywistym szczytowym produktem ewolucji tego rodu.

- Zapraszam na scenę. Masz jakieś szczególne życzenia w związku z dzisiejszym zwiedzaniem? - zapytał cicho, trochę prowokacyjnie, przesuwając palcami po wierzchu dłoni Gabriela.


Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#9
18.06.2025, 22:52  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.06.2025, 22:55 przez Gabriel Montbel.)  
Te słowa, kilka prostych słów wypowiedzianych ustami młokosa, innymi ustami, tymi samymi ustami, krew krwi, ciało z ciała...

Pierdolona winorośl. Pierdoleni Selwyni.

W Gabrielu zagotowało się, ponieważ Hannibal zupełnie nieświadomie powiedział to samo, co Jonathan napisał do niego w swoim pożalcie się bogowie liściku. To znaczy nie dosłownie... Jonathan bowiem uważał, że mimo wszystko nie jest mu do twarzy z desperacją i było to wszystko co miał mu do powiedzenia po pięciu latach związku, po tym, jak udało mu się przekonać długowiecznego wampira, że może kochać i być kochanym. To było wszystko co miał mu do powiedzenia po sześciu latach milczenia, braku jakiegokolwiek odzewu na jego wcale przecież nie tak pasywnoagresywne życzenia urodzinowe, czy inne wiadmości, które zupełnym przypadkiem czasem znajdowały drogę do Anglii. Jedyne słowa, które dla niego miał, na które było go stać.

Nie jest Ci do twarzy z desperacją

Jest Ci do twarzy z desperacją

Zdania stapiały się i przenikały, gwałtowen wzburzenie brało górę nad jakąkolwiek agendą istoty. Na korzyść hrabiego zdecydowanie działał brak pulsu i - całkiem dosłownie - zimna krew. Rumieniec nie pokrył jego twarzy, ciskające gromy oczy skryte były półmrokiem korytarza. Jego oddech trenowany przez lata wciąż mógł być miarowy, nawet jeśli miał ochotę rozszarpać Selwyna na strzępy. Jednego, drugiego, wszystkich Selwynów świata, tak aby pozbawić świat zagrożenia, które płynęło z ich strony. Nienawiść zaciskała się na jego wnętrznościach, oplatała go ciasno jak dwieście lat temu zaplotły się na nim ostre łodygi magicznego różanego krzewu porastające plugawą kaplicę. Każdy krok sprawiał mu ból, myśli, obsesyjne myśli nie dawały mu spokoju.

Wyszli na scenę. Idealne miejsce na śmierć. Łabędzi śpiew, choć nie miał ochoty go słuchać, nie chciał dopuścić by padło choć słowo więcej, które mogłoby sprawić że opuści gardę, że zejdzie z pragnienia mordu. Kilka dni temu Hannibal był upiorem, teraz przyjdzie mu spotkać prawdziwego potwora w tej operze. Nieświadomy zagrożenia gospodarz i przewodnik obrócił się, zapewne przekonany o wszelkich przyjemnościach, które miały go czekać już za moment, gdy jego ciemne oczy, tak słodko, tak jadowicie podobne do ciemnego spojrzenia byłego ambasadora spoczeły na zupełnie przemienionej twarzy, możliwe odległej od awantażowej aparycji nieznajomego z baru. To nie był smutek, to nie było zaciekawienie, ani rozbawiony, psotny uśmiech. To było prawdziwe oblicze wampirzej desperacji, surowej, przepełnionej goryczą i nienawiścią, szeroko rozwarta szczęka odsłaniająca zęby, straszliwe zębiska żądne krwi. Jego krwi. Dłonie momentalnie zacisnęły się na koszuli, a atak przyszedł z nienacka. Wampir podciął go, a potem naparł na niego i głucho uderzyli o deski sceny, gdy starszy, tak dużo, dużo starszy mężczyzna przycisnął ofiarę do ziemi całym ciężarem własnego ciała, kolanami dociskając boleśnie parę ramion człowieka, aby ograniczyć jego możliwości ruchu. Wierzgające nogi nie powinny być aż takim zmartwieniem, to nie miało trwać długo. Jedną z dłoni osadził w tych ciemnych lokach i podążając za swoją minioną fantazją boleśnie pociągnął je tak, by odchylona głowa eksponowała szyję, napięcie zduszało krzyk wewnątrz krtani.

- Jedynym moim życzeniem jest zgasić Twój uśmiech, zedrzeć go, zatrzeć z powierzchni istnienia, chcę wbić się w Ciebie, chcę być leżał nieruchomy na lepkim dywanie własnej krwi, chcę żeby scena stała się Twoim parszywym katafalkiem, - syczał zaciekle wysypując z siebie potoki pragnień zbieranych latami osamotnienia, przestając w końcu trzymać swoje nerwy na wodzy, po całym wybitnie nieudanym wieczorze, miesiącu, dekadzie, zwłaszcza teraz gdy ofiara była tak blisko, na odległość ledwie oddechu, w zmysłach zalanych tętnem galopującego pod nim serca. I tylko zapach... Zapach się nie zgadzał, to nie był ten zapach, to nie był ten człowiek... Słowa jednak toczyły się nadal:- ..chcę przestać o Tobie myśleć, chcę przestać widzieć Cię we wszystkim co mnie otacza, chcę abyśmy nigdy się nie spotkali, chcę abyś zniknął, abyś nigdy się nie narodził, chcę... - wypluwane litanie traciły swój impakt, po gwałtowności pierwszej fali zimne palce zesztywniały uwalniając głowę, a ciało napięło się, ale nie by przeprowadzić atak, tylko zsunąć się z ofiary. Z niedoszłej ofiary. - ...chcę, żeby przestał mnie nienawidzić, chcę, żeby przestał widzieć we mnie tylko potwora, ale to niemożliwe bo ja jestem potworem, niczym więcej jestem tylko potworem... - Dłonie które przed chwilą były gotowe urwać młodemu aktorowi głowę, teraz stanowiły mizerne ukrycie dla własnej twarzy, szept przeszedł w szloch, gdy na środku sceny Sali Wawrzynowej istota będąca niegdyś człowiekiem zapomniała, że była tu z kimkolwiek, zamiast tego postanawiając utonąć we własnej rozpaczy, wyciągającej po nią znów swoje zachłanne dłonie w końcu... nistety nie potrzebowała oddychać by żyć. Opadł na bok, lezac na ziemi i ściskając ciało i duszę w jeden segment. Jeden kamień. - ... chcę przestać czuć... chcę przestać się tak czuć.... - zdawało się, że można było wychwycić ledwie słyszalne pomiędzy zaciśniętymi w kamieniu spazmami.

lover, not a fighter
175 cm wzrostu (na scenie wydawał się wyższy!) Pełna emocji twarz. Ciemne oczy i włosy, które zwykle pozostają w nieładzie. Goli się na gładko. Szczupły, ale umięśniony - zawodowy tancerz. Strój modny wśród mugolskiej młodzieży, czasami zgoła ekstrawagancki.

Hannibal Selwyn
#10
19.06.2025, 01:49  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.06.2025, 01:52 przez Hannibal Selwyn.)  
Pozostało niewiele rzeczy, których te ściany nie widziały w jego wykonaniu i właśnie miała nastąpić najbardziej ostateczna z nich.

Hannibal nie zdążył się nawet dobrze przestraszyć kłów, gdy został rzucony na deski sceny.
Pod powiekami rozbłysło, a potem pociemniało, kiedy przywalił w podłogę głową, której nie schował na czas w ramionach, Ciało zabolało w znajomy, wyciskający powietrze z płuc sposób, jak po wyjątkowo spektakularnym upadku, który przecież nie zdarzył mu się już od dawna.
Stęknął głucho, przygnieciony ciężarem Gabriela, wprawnie unieruchamiającego jego ręce, udaremniającego wszelkie próby obrony. Wierzgnął, próbując zrzucić z siebie napastnika, ale ten, sycząc groźby i zapowiedzi, złapał go za włosy i pociągnął, niemal odrywając mu głowę, wyciskając z ofiary kolejny jęk, żałośnie bezsilny. Selwyn spróbował wyszarpnąć się z uścisku, ale było to niemożliwe. Znieruchomiał, czując, jak zalewa go adrenalina - na próżno, bo i tak nie mógł nic zrobić, poza oddychaniem panicznie szybko i sercem walącym, jakby zaraz miało mu wyskoczyć z piersi, tłoczącym krew - donikąd, donikąd, ale już niedługo być może do gardła wampira. Jak to jest być ukąszonym?

Zdecydowanie nie chciał umierać, ale jakie lepsze miejsce na śmierć aktora, niż scena?
- Nnnnghhh… laisse-… moi… - wycharczał z trudem, skręcona tchawica nie pozwalała na wiele więcej. Bez sensu, bo co niby miało się stać, wściekły wampir posłuchałby jego życzenia i puś-...

...-cił.

Podziałało.

Hannibal, zaciskający powieki i czekający już właściwie na swój koniec, poczuł, jak palce agresora wyplątują się z jego włosów, a przygniatające go ciało zsuwa się. Zerwał się, ale zaraz klapnął niezgrabnie na podłogę, jak pijany. Odsunął się niezgrabnie metr czy dwa na czworaka, macając za swoją różdżką, upuszczoną podczas ataku, i rozglądając się po ciemnym wnętrzu sali. Nie dostrzegł jednak żadnego wybawcy na białym koniu bo i skąd koń w teatrze w środku nocy, tylko Gabriela, którego pełen gniewu monolog przeszedł w żałosny płacz.

To była kulminacja dziwnych wydarzeń tego wieczoru. Musiała być - strach było pomyśleć, co jeszcze dziwniejszego mogłoby się zdarzyć. Krwiożerczy wampir, diabli wiedzą jak wiekowy i ewidentnie szurnięty, szlochał skulony na środku sceny, a Selwyn czuł się jak w grotesce. Nie miał pojęcia, co robić - spieprzać jak najdalej? Wezwać jakieś służby?
Istota przed nim mamrotała, pogrążona we własnym bólu.
Kim był ów “on”? Nie wiedział, ale brzmiało to jak zawód miłosny. Czy był podobny do Hannibala? Słyszał opowieści o psychofanach, ogarniętych obsesją na tle swoich idoli, ale zrozpaczonemu wampirowi ewidentnie nie chodziło o niego - całe szczęście.
Zamknął otwarte ze zdziwienia usta. Pomacał pokaźnego guza na potylicy i syknął, czując lepką wilgoć pod palcami. Poczuł, jak drżą mu ręce, jak absurd sytuacji i nowa fala adrenaliny spowodowana raną uderzają mu do głowy, w której i tak trochę się kręciło.
- To ci się, kurwa, prawie udało! - mruknął. 

Wampir płakał, najwyraźniej chwilowo nieszkodliwy, i cóż, to nie było tak znowu różne od pijanego z żalu przyjaciela, którego rzuciła dziewczyna, a teraz trzeba było go przytulić i pozwolić emocjom przetoczyć się w spokoju. Hannibal poczuł absurdalny, irracjonalny impuls, by to zrobić, nie był jednak aż tak głupi.

- Uhm… - zaczął zamiast tego ostrożnie, za namową resztek instynktu samozachowawczego utrzymując w miarę bezpieczną odległość i różdżkę w pogotowiu -  Może, nie wiem… chcesz porozmawiać?... Tak wiesz… zamiast wpierdolu i okrutnej śmierci?




« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Gabriel Montbel (6726), Hannibal Selwyn (5816)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa