• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Niemagiczny Londyn v
1 2 3 4 5 6 Dalej »
[6.09.1972] Tajemnica Czarnych Róż | Victoria & Laurent

[6.09.1972] Tajemnica Czarnych Róż | Victoria & Laurent
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
21.03.2025, 17:50  ✶  

Tragedią Victorii Lestrange były jej oczy. To musiały być oczy. Potrafiące tak bez wyrazu wpatrywać się w ludzi, że sądzili, iż przed nimi wyrósł posąg trwalszy niż ze spiżu. Nauczyła się więc tego, co uczyni ją tym posągiem. Tragedią były oczy. Te z życiem, ale możliwie trudne do rozczytania. Oczy, które nie pasowały do kogoś, kto swoim językiem zaraz wymierzy sprawiedliwość po swojemu. Były ciepłe, stworzone do wpatrywania się w ogień kominka, kiedy deszczowa pogoda Londynu dobijała się do okien. Jej uroda, która przywodziła na myśl włoskie wybrzeża, słodkie cytryny i oliwne gaje. Jej... Kiedy zaczynasz widzieć błogosławieństwa jako przekleństwa odkrywasz, że każdy medal ma swoje dwie strony. To, co podziwiane i pożądane łatwo zamienia się w straty na rachunku życia. Nikt tego nie chciał. Każdy chciał się uśmiechać, z uniesioną głową iść naprzód. Każdy chciał kochać i być kochanym. Pechowe życie masz tak długo, jak długo dostrzegasz tylko tego pecha. Tragedią opisujesz siebie tylko wtedy, kiedy cień tworzony przez medal przysłania ci jego blask z drugiej strony.

Widział teraz długi cień Victorii i jej tragedię, ale wiedział dobrze - to była jedna strona, którą Victoria pokazywała nielicznym. Nie pytał, jak wielu osobom - nie czuł, że powinien. Ta kobieta ostrożnie rozdawała części siebie, bojąc się tego, że trafią w niepowołane ręce. Trochę odwrotnie do niego samego, kiedy sam chciał tylko, żeby ktoś go zabrał.

Być może odwrócenie od niej wzroku było teraz dobrym rozwiązaniem, kiedy sama go unikała. Nie podjął żadnej decyzji, bo spojrzenie na niego wróciło. Żal? Nie, to było nawet coś więcej, niż żal. Była przejęta sobą. Była złamana swoim niepowodzeniem. Aż w końcu - była bezradna. Bezbronna wobec świata, który udowadniał, że mógł jej rzucać wyzwania, których nawet nie mogła podjąć. Okrucieństwo było pisane właśnie takimi wydarzeniami.

- Zawsze będą w tym świecie siły, którym ulegniemy. I osoby, które będą silniejsze od nas. - W tym wypadku tkwił w tym smutek. Siły i potęgi, o którym przeciętnym czarodziejom się nawet nie śniło. Laurent nadstawił ramię, proponując je Victorii, kiedy przechodzili przez resztę ogrodu. - Zdaje się, że nie przemawiały tylko do mnie. Przy perłach... było kilka ciał selkie i trytonów. Musiały wzywać każdego z drobiną morza we krwi. - Było tam wiele przerażających rzeczy, które sprawiały, że Laurent potem nie był w stanie zmrużyć oka. Ale nie to teraz zaplątało jego myśli. Nawet nie to, jak perła wracała do Victorii. Myślał tylko o tym, jak ciężkim przeżyciem dla tej kobiety było to, czego doświadczyła. O tym, jak teraz wątpiła i nie wiedziała już, przed czym będzie w stanie się obronić, a przed czym nie. - Naprawdę mi przykro, że doświadczyłaś czegoś takiego... jeśli mógłbym jakoś pomóc... jeśli chciałabyś spróbować poćwiczyć razem ze mną, na przykład, bardzo chętnie się przysłużę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
27.03.2025, 00:22  ✶  

Czy to faktycznie chodziło o oczy? Czy może o charakter, to w jakim domu i warunkach była wychowana, jak się do nich dostosowała, jakie kajdany i ograniczenia nałożyła na samą siebie, kształtując swoją osobowość w ogniu, tak jak kowal urabiał metal. A może powodem była ta zdolność, dzięki której z umysłu robiła się pusta kartka, albo otaczany był z każdej strony trudnym do przebycia murem – ćwiczyła przecież do tego również jak oczyścić głowę z emocji, jak zapanować nad nimi… przynajmniej na chwilę, co oczywiście też miało swoją drugą stronę. Laurent znał ją jako opanowaną, chłodno kalkulującą kobietę i to był właściwy obraz, bo Victoria rzadko kiedy się gdzieś spieszyła, albo robiła coś pochopnie, nagle i podyktowane emocjami. Wiele osób miało ją za osobę nieprzystępną, zimną w obyciu, z kijem w tyłku – i dokładnie taka była dla otoczenia w tym profesjonalnym wydaniu, ale również prywatnym i neutralnym. Bo bliskim pokazywała inną stronę swojej osobowości. Jednak to, że bywała nieopanowana, że jej spokój też dało się zmącić – o tym wiedzieli nieliczni. Prewett należał właśnie do tego grona. Ale czy tą tragedią rzeczywiście były oczy? Czy surowe zasady, którym się poddawała…?

– Nie mogę sobie pozwolić na takie uleganie siłom – była przecież aurorem i miała pracę do wykonania… Pracę, której nie wykonywała zbyt dobrze, bo znając tożsamość przynajmniej dwóch Śmierciożerców, nic z tym nie zrobiła od miesięcy – a wręcz przeciwnie. To, że domyślała się trzeciego, nic akurat nie zmieniało. – Nie chcę już nigdy więcej robić czegokolwiek wbrew sobie – dodała ciszej. Gdzie zaczynała się Victoria Lestrange a kończyła Elisabeth Parkinson? Gdzie była młoda aurorka, a gdzie tajemnicze moce tego świata, które tak lubowały się w zmuszaniu ludzi do czegoś, czego wcale nie chcieli sami robić? Gdzie była granica możliwości magicznych…? Ciemnooka od miesięcy była przekonana, że nie było rzeczy niemożliwych i to był tak samo obosieczny miecz, jak ta moneta z orłem i reszką. Jeden wyjątek kompromitował regułę, ale kilka przypadków tworzyło nową. Wpływ rytuału Beltane nie był dla niej tak dotkliwy, bo był zbieżny z jej własnym wyborem, ale jeśli dodać do tego kotła inne rzeczy, to mieszanka robiła się mocno wybuchowa, a znając Victorię i jej chowanie spraw w sercu – prędzej czy później wszystko, co nabudowane, mogło spektakularnie wybuchnąć.

Kiwnęła głową, przyjmując do wiadomości dalsze rewelacje Laurenta i przełożyła sobie donicę z kwiatem do jednej ręki, by wygodnie przyjąć jego ramię. Mogła go dzięki temu delikatnie pociągnąć, dając znać, w którą stronę ogrodu się teraz udają – a prowadziła ich tam, gdzie zazwyczaj można było spotkać ciotkę Lolę, biorąc pod uwagę fakt, gdzie byli do tej pory i że nie było jej wtedy na horyzoncie: na południe, do rozarium.

– Poćwiczyć…? – nie zrozumiała w pierwszym momencie, bo… śpiew Laurenta nigdy na nią nie zadziałał, ale może nie miał zadziałać. Łatwo w tym było zapomnieć o tym, kim był i co potrafił. Szybko sobie jednak przypomniała. – Och! No tak, wybacz – westchnęła, lekko tylko zażenowana. – Jeśli tylko masz ochotę i znajdziemy czas, to czemu nie? – mało było osób, przed którymi chciałaby odsłonić swój umysł, a Laurentowi przecież ufała, że nie zrobiłby niczego… niewłaściwego.


Droga do rozarium nie była długa, a prawda była też taka, że Victoria była bardzo ciekawa tego, czy coś stało się z tamtejszymi różami i czy być może tych czarnych jest tam więcej. Istniała też duża szansa na to, że Lorelei znajdzie się właśnie tam, mając podobne rozterki. I właściwie to się nie pomyliła, bo dostrzegła wysoką postać, do której zamierzała podejść – pod ramię z Laurentem, a w drugiej ręce trzymając bardzo starą donicę, w której rosła sobie pojedyncza czarna róża.

– Lorelei! – powitała ją z jakąś taką ulgą. – Dzień dobry, dobrze cię widzieć w zdrowiu – czego nie do końca można było powiedzieć o Zimnej Victorii, która puściła ramię Laurenta, gdy zbliżyli się do jej krewnej. – Pozwól, że ci przedstawię, mój towarzysz to Laurent Prewett, przyszedł pomóc mi zrozumieć, co tu się dzieje – tak wypadało, najpierw starszej osobie przedstawić młodszą. – Poznaj proszę Lorelei Lestrange, zarządczynię naszych ogrodów – za moment zwróciła się do blondyna, po czym lekko się uśmiechnęła. – Przed chwilą byliśmy razem z Louvainem w oranżerii, ale zdążył uciec… – najwyraźniej bardzo wystraszony opowieści od duchach. Nieważne. – Wszystko u ciebie dobrze, ciociu? Nie będę ukrywać, że właśnie cię szukaliśmy.

Czarodziejska legenda
Lost in the serenity
Found by the water
Mirabella była czarownicą nieznanego statusu krwi, która zakochała się w trytonie i zamierzała wziąć z nim ślub, czemu głośno zaprotestowała cała jej rodzina. Rozczarowana tym kobieta zamieniła się w rybę (plamiaka).

Mirabella Plunkett
#3
11.04.2025, 11:50  ✶  

Lorelei stała niedaleko przepięknego drzewka, które rosło w rozarium, lecz nie patrzyła na nie. W dłoni trzymała niewielką książęczkę w twardej okładce w kolorze ciemnego dębu, bez żadnych napisów. Notatnik? Być może, chociaż w jej dłoni nie znajdowało się pióro. Wokół postaci nie krążyło też samopiszące pióro - wydawało się, że Lorelei czyta jakieś zapiski, skupiona i ze ściągniętymi, ciemnymi brwiami. Twarz miała spokojną, tak jakby jej umysłu nie mąciło pojawienie się anomalii w postaci czarnych róż. Drgnęła dopiero, gdy usłyszała kroki, a potem swoje imię, wypowiedziane znajomym głosem.
- Victoria! Moja droga, tak dawno cię nie widziałam. I pan Prewett, dzień dobry - Lorelei zamknęła książeczkę, obdarzając parę promiennym, choć nieco zmęczonym uśmiechem. - Wiele o panu słyszałam i rada jestem, że przyszedł pan akurat z Victorią.
Na wspomnienie Louvaina Lorelei przechyliła głowę, unosząc lekko brwi - nawet nie starała się ukryć zaskoczenia, gdy jej krewna wspomniała, że tu był.
- Louvain tu był? Od kiedy interesuje się roślinami? - roześmiała się, przyciskając książeczkę do klatki piersiowej. - Czy może kradł normalne róże dla którejś ze swoich wybranek?
Mrugnęła porozumiewawczo do Victorii, bo przecież to nie tak, że Louvain codziennie przychodził do ogrodów i kradł kwiaty - nie musiał. Ale to byłoby w jego stylu, a tak się składa, że akurat kilka sztuk zostało uciętych kilka dni temu, więc może to jego sprawka?
- Nie najlepiej, mam całkiem sporo pracy - powiedziała, nieco chmurniejąc. - Nie będę ci kłamać, Victorio, pojawienie się tych czarnych róż pokrzyżowało nieco moje plany, plany ogrodników... I zapędziło nas w kozi róg. To jedna z nich?
Zapytała, wskazując na doniczkę, którą dzierżyła Vika. Nie była zła, że ją wzięła - kto jak kto, ale akurat Victoria Lestrange mogła brać z ogrodów tyle czarnych róż, ile trzeba, by rozwikłać tę zagadkę.


Lost in the serenity
Found by the water
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#4
16.04.2025, 14:53  ✶  

Biedna Victoria. Tak bardzo jej współczuł, ale nie chciał pokazywać tego współczucia w swoim spojrzeniu. Tego żalu, jaki czuł, że cierpiała z powodu bycia ofiara czegoś większego. Kogoś większego. Jakichś sił, na które nie mieli wpływu. Nawet wielcy tego świata mieli mizerne. Ukształtowana została przez swoją matkę, ale ile było w niej Izabeli? Ile było babki, która podzieliła się z nią cząstką siebie? A raczej - z którą wymieniła się cząstką siebie. Biedna, biedna Victoria. Bohaterka w jego oczach, ktoś silny, o swoich własnych perspektywach. Nie zawsze musieli się w nich zgadzać. Pojęcie tego, co "należy". Należało jej pomóc, a przecież na to sam nie miał wpływu. Mógł tylko biernie obserwować, jak wewnętrzne drżenie rozregulowuje Victorię od środka. A ona nadal prezentowała się na tę samą, dumnie wyprostowaną kobietę.

Uśmiechnął się na jej zgodę na ćwiczenia. Czy to w ogóle miało szansę jej pomóc? Może? Chyba? Nie miał pojęcia. Chciał, żeby jej pomogło. Może pomoże również jemu samemu..? Tak, chciał poćwiczyć, ale to okienko widział jako jakaś szansa dla niej, żeby wzmocniła swoje zdolności. O ile w ogóle on sam będzie stanowił dla niej jakiekolwiek wyzwanie. Niby był pewien swojego głosu... a kiedy myślał o konfrontacji - wcale już taki pewny nie był.

- Dzień dobry. - Laurent uśmiechnął się czarująco do czarownicy i lekko pochylił, wyciągając dłoń w staromodnym zwyczaju, jaki nakazywał ucałowanie paluszków damy na powitanie. Staromodnym? Albo po prostu uporczywie wpisanym w ramy zachowań rodów czystej krwi, które kochały swoją kulturę wetkniętą w zamierzchłe wieki. Właściwie to nie wiedział, czy Lorelei jest mężatką, czy też nie, więc chwilowo bezpiecznie obszedł konieczność wyboru między "pani" a "panienka". - Doprawdy? To dla mnie zaszczyt - gościć jako echo między czarującymi alejkami Maida Vale. - Wyprostował się po dopełnieniu powitania. - Wzajemnie. Sławna opiekunka klejnotu ogrodniczego Anglii - poznanie takiej persony osobiście to prawdziwy zaszczyt. - Kwestię Louvaina pominął z bardzo prostej przyczyny - nie wypadało mu obgadywać tak swobodnie członka rodziny obu Pań. Chociaż na ploteczki był bardzo łasy i lekko błysnęły mu oczy słysząc o zrywaniu róż dla "tajemniczych lubych".

- Tak, to jedna z nich. Przychodzimy z bardzo nietypowym zagadnieniem. Historia tych kwiatów - sięga kilku wieków wstecz, prawda? Być może czasu, kiedy rodzina Lestrange się tutaj zadomawiała? - Z ciekawością spojrzał na trzymany przez Victorię kwiat, nim znów spoczął morskimi źrenicami na niewieście. - Czy istnieje prawdopodobieństwo, że w jakiś sposób przebudziły się przez anomalie wywołane wydarzeniami na Beltane?



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#5
18.04.2025, 23:19  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.04.2025, 23:24 przez Victoria Lestrange.)  

Stała całkowicie swobodnie, jakby wcale nie przyprowadziła w swoim towarzystwie do ogrodów mężczyzny, z którym dopiero co szła pod rękę, kompletnie niewzruszona tym, jak mogło, choć nie musiało, wyglądać to w oczach innych osób. Louvain odebrał to na swój sposób, Lorelei zapewne odbierze na swój. Ale prawda była taka, że to naprawdę było czysto przyjacielskie spotkanie, zresztą na wyraźną prośbę Victorii, która szukała tutaj drugiego umysłu do pomocy. I zdaje się, że znaleźli jakieś odpowiedzi… i kolejne rodzące się z tego tytułu pytania.

– Był, pisał do mnie rano – potwierdziła kiwnięciem głowy i uśmiechnęła się leciutko, bo bawiło ją to niezmiernie. – Najwyraźniej interesuje się nimi od dzisiaj, ale obawiam się, że żar roślinnej pasji już prysł… – Victoria zawiesiła na moment głos. – Wytrzymał… nie wiem. Piętnaście minut – i tak mu naciągnęła ten czas. – Nie, był żywo zainteresowany tymi czarnymi i stwierdził, że koniecznie chce je obejrzeć, zwłaszcza jak mu zasugerowałam zajrzenie do ksiąg. No ale uparł się, że nie będzie czytał – wzruszyła ramionami. Victoria absolutnie nie krępowała się przed Lorelei z tą historyjką, odwdzięczając się poniekąd za gesty jakie jej kuzyn wyczyniał w kieszeni, by Laurent nie zobaczył. – Lepiej żeby jednak zdecydował się na jedną. Zakręcił się wokół mojej przyjaciółki i mogę mu wybaczać wiele, ale nie jeśli złamie jej serce – zwłaszcza, że wczoraj usłyszała, że jej się oświadczył. O nie, nie darowałaby mu gdyby pogrywał sobie z Cynthią. Rodzina ponad wszystko, jasne, ale Cyna… też była dla niej jak rodzina – innego rodzaju, ale jednak ich relacja trwała odkąd spotkały się w Wielkiej Sali przy jednym stole podczas pierwszego dnia w Hogwarcie. I bardzo, ale to bardzo nie chciałaby zostać postawiona w sytuacji, w której musiałaby wybrać któreś z nich.

Laurent mógł więc w najlepsze podsłuchać najnowszych ploteczek wymienianych przez dwie kobiety dzielące nazwisko. Ploteczek, o których wcale nie wyczytałby w gazecie.

Pokiwała kilka razy, słysząc, że Lola ma dużo pracy, a czarne róże popsuły sporo planów. Prawdę mówiąc, to się nie dziwiła – wyrosły w jedną noc, pojawiając się dosłownie wszędzie, dorodne i piękne jak z wystawy. A przecież róża w czerni nie występowała w naturze… choć te wyglądały całkowicie naturalnie, jakby wcale przy ich kolorze nie majstrowano magią.

– Oboje jesteśmy wręcz przekonani, że te dziwne anomalie, które wpływały na rozrost roślin w innych częściach Anglii, mogły się pojawić też tutaj, ale to by znaczyło, że te rośliny były już tutaj zasiane… Że były w tej ziemi, uśpione, ukryte – dodała, wyjaśniając tok myślowy Laurenta. – A ta tutaj – uniosła nieco bardzo starą donicę z tą jedną czarną różą – znaleźliśmy ją w oranżerii. Rosła już w tej donicy, jakby to było jej miejsce… I była mokra, ktoś ją dopiero co podlewał. Zastanawiałam się, czy wiesz może, kto mógł ją tam posadzić? Nie wiedziałam w ogóle, że mamy tutaj takie stare donice, ale może któryś z ogrodników? – czy może dostali wytyczne, by nie dotykać tych kwiatów? Victoria była ciekawa, o co tu chodzi, bo reszta róż wyrastała wszędzie, a ta jedna – jak gdyby nigdy nic w donicy.


@Mirabella Plunkett
Czarodziejska legenda
Lost in the serenity
Found by the water
Mirabella była czarownicą nieznanego statusu krwi, która zakochała się w trytonie i zamierzała wziąć z nim ślub, czemu głośno zaprotestowała cała jej rodzina. Rozczarowana tym kobieta zamieniła się w rybę (plamiaka).

Mirabella Plunkett
#6
25.04.2025, 11:30  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.04.2025, 12:01 przez Mirabella Plunkett.)  

Lorelei uśmiechnęła się do Laurenta, chociaż nie tak czarująco, jak on sam uśmiechnął się do niej - z prostej przyczyny: jej uśmiech był z tych, którymi obdarowywały ciotki o ogromnym sercu. Kto wie, czy gdy Victoria nie była młodsza, to Lorelei nie ściskała jej policzków, szczebiocząc jakie puci puci, by następnie złożyć pocałunek na jednym, a potem drugim? Biła od niej ta klasyczna ciotkowatość, chociaż w całej postawie widać było znamiona rodu Lestrange. Jakaś taka duma, wyniosłość i, oczywiście, dobre maniery, które nie pozwalały na swobodne zachowywanie się w obecności Prewetta, na którego teraz spojrzała, marszcząc brwi.
- Wieków wstecz? Mój drogi, te róże pojawiły się wczoraj - powiedziała, przekrzywiając lekko głowę. Przeniosła spojrzenie na Victorię, nieco pytające. - Przyjaciółki... Być może lepiej, żeby nie dawał jej jednego z tych okazów. Nie wiemy, czym są.
Lorelei westchnęła, a jej dłoń sięgnęła do czarnych jak smoła włosów. Przeczesała miękkie kosmyki palcami, pozwalając im rozsypać się w idealnie ułożonym nieładzie na plecy.
- Mógł się chociaż przywitać, ale rozumiem, że księgi i Louvain nie idą w parze, pewnie uznał, że nic tu po nim. Nie on jedyny zresztą - dodała nieco smętnie. Lorelei wyciągnęła różdżkę i machnęła nią, a książka, którą miała w dłoni, zmniejszyła się do takich rozmiarów, by mogła spokojnie spocząć w jej kieszeni. - Przykro mi, jeżeli was rozczaruję, kochani, ale chociaż znam historię naszego rodu i historię naszych ogrodów, to była tam jedyna mała wzmianka o czarnych różach. Tak jak pisałam wam w listach, Victorio: pojawiły się w jeden dzień. I nawet ja wiem, że rośliny potrzebują czasu, by wykiełkować. Te z kolei... Po prostu się pojawiły. I zdecydowanie to jakaś dziwna anomalia, lecz nie jestem w stanie powiedzieć, skąd się tu wzięły. Znam wszystkich ogrodników, osobiście ich zatrudniałam i sprawdziłam, żaden nie mógłby ich zasiać bez mojej wiedzy. A nawet jeśli: to róże potrzebują czasu, żeby wyrosnąć, prawda?
Lorelei podeszła do donicy, chociaż nie wyciągała w jej kierunku dłoni. Nachyliła się nad jednym z kwiatów, lekko przechylając głowę. Obserwowała ją, lecz Victoria wiedziała, że jej ciotka nie była zielarką - była doskonałym zarządcą, lecz nie znała się na roślinach jako takich.
- Dostali przykaz, żeby ich nie dotykać. Jest odgórny zakaz podlewania ich, przesadzania i próby wykopywania. Nie wiemy o nich absolutnie nic, dlatego posłałam listy między innymi do Mirabelli Abbott. I do ciebie, Victorio. Liczyłam, że przyjdziesz i rozjaśnisz trochę tę zagadkę- chwilę przyglądała się róży, zanim nie powróciła spojrzeniem do Lestrange. - Chcesz ją wziąć na... Jakieś badania?


Lost in the serenity
Found by the water
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
25.06.2025, 09:21  ✶  

Rośliny, które pojawiają się z dnia na dzień. Od razu rozkwitają, jakby zawsze tutaj były. Laurent chciał zapytać, czy może ktoś przegapił po prostu ich kwitnienie... ale o ile uwierzyłby, że jeden czy dwóch ogrodników nie przyłożyło się do roboty (bo niezależnie od tego, jak bardzo sama Lorelei by zapewniała, że ona pilnuje swoich pracowników, to nigdy nie da się ich dopilnować do końca), to nie wierzył, że nagle wszyscy stali się ślamazarni. Włącznie z samą opiekunką tego miejsca. W głębokim zamyśleniu przesunął palcem po pierścionku z białego złota, przekręcając go na palcu w obie strony.

- Kiedy była ta wzmianka o tych różach? - Podchwycił od razu, kiedy niewiasta o tym napomknęła, wychodząc ze świata swoich myśli. To jak przenieść się z krainy pełnej zieleni i jednorożców prosto do ponurego ogrodu, który był apokaliptycznym zwiastunem tego, co miało stać się z Londynem i jego okolicami. To nie był jednak czas, w którym ktokolwiek miałby o tym pojęcie. - Byłaby możliwość zagłębienia się w dzienniki czy księgi, które zawierają o tym zmianki z archiwum Państwa biblioteki? - Czy musiał się tłumaczyć z tego, dlaczego w ogóle pojawiał się temat? Na pewno nie. Czy dla Lorelei byłoby to wtedy bardziej zrozumiałe? Pewnie tak. - Róże mają głęboką więź z morzem, albo oceanem, przez które przepływał francuski statek. Podejrzewam, że francuski. Z godłem Pani rodu. Wiedza ta jest jedynie wskazówką - wywodzi się z wizji. - A już to, czy to było widmowidzenie, czy coś całkowicie innego - Laurent tego nie zamierzał poruszać i się nad tym rozwodzić. Jeśli miało się jakąkolwiek wskazówkę - należało się jej złapać. Nawet jakby się okazało, że to były tylko majaki i jakaś trucizna tych kwiatów.

Wiedza o roślinach i eliksirach nie była u Laurenta nawet w połowie tak bogata, jak u Victorii. Jeśli chodziło badanie ich to nawet nie zamierzał podejmować tematu - owszem, gotów był pomóc, ale o tym był pewien, że Victoria wiedziała. A może za to opiekunka Maida Vale nie życzyłaby sobie, żeby ktoś "obcy" jej kwiaty tak dogłębnie badał? Jej? Obce. Obca narośl, która mogła zdusić wszystko inne. A to by znaczyło szkody dla tego miejsca. Rachunek zysków i strat wpasowywałby się więc, na logikę, w to, żeby tych "obcych" wpuścić i dopuścić do badań. Z dumą jednak różnie bywało, a w końcu Prewett tej kobiety nie znał wcale, oprócz tego, że słyszał, że takowa istnieje i tym nieziemskim miejscem się zajmuje.

- Zbadanie ich pod różnorakim kątem byłoby właściwe. Również pod kątem tego, czy to agresywny gatunek, niebezpieczny i jak ewentualnie nad nim zapanować. - To już powiedział spoglądając na Victorię. Na takie badania potrzebne były też odpowiednie warunki, których ona w mieszkaniu nie miała, ale organizacja takowych, z funduszami tej kobiety, nie była problemem.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
25.06.2025, 20:19  ✶  

Jeśli Louvain zamierzał dawać czarne róże Cynthii – była pewna, że przyjaciółka sobie z nimi poradzi, czymkolwiek były. O ile rzecz jasna zamierzał jakieś róże stąd kraść, co rzecz jasna było bardzo nierozważne, tym bardziej, że sam na kwiatach znał się… kiepsko. Ale prawda była taka, że Lestrange nie miała ochoty dyskutować o życiu towarzyskim kuzyna, o tym, ile panien się wokół niego kręci, a wokół ilu on sam. Nie lubiła w mężczyznach tej niestałości, pogonią za kilkoma króliczkami na raz. Po tym zawsze ktoś kończył z płaczem. Uśmiechnęła się więc nieco przepraszająco do Loli, bo mogła jedynie wzruszyć ramionami. A ostatecznie rozmowa i tak przeniosła się na to, co bardziej ich interesowało – róże.

Dziwaczne czarne róże.

– Normalnie każde rośliny potrzebują czasu, to prawda. Ale od czasu Beltane… Żywioły zaczęły szaleć. Najpierw dziwaczna wichura w Dolinie Godryka, a potem… Co jakiś czas słyszałam o buncie roślin, że w różnych miejscach Anglii rozrastały się nagle do ogromnych rozmiarów, albo z dnia na dzień rozrastały się miejsca, w których ich wcześniej nie było i tak dalej. Dlatego to jest tak podobne do tego, co stało się z naszym ogrodem. Wyrosły w jedną noc, pasuje do profilu – wyjaśniła Lorelei to, o czym mówili przed chwilą z Laurentem. – Tylko nie wyjaśnia skąd się tu w pierwszej kolejności wzięły – dodała i lekko przygryzła pełne usta w zamyśleniu. To zresztą dało czas Laurentowi, by zadać swoje pytania. Przyglądała się w tym czasie samotnej róży, której doniczkę trzymała w rękach. Piękną różę. Naprawdę, jakby była gotowa wystąpić w konkursie, jakby hodowano ją tylko do tego celu. – Francja ma sens, stamtąd wywodzi się ród Lestrange. Opowiadałam ci kiedyś? – uśmiechnęła się leciutko, tutaj zwracając się do Laurenta. – Być może przywieziono je z Francji w czasach założenia naszej rodziny… – to już były tylko gdybania.

– To dziwne… Ta róża była w tej oranżerii sama jedna i wyglądała jakby dopiero co została podlana. A dałabym sobie paznokcia uciąć, że nie widziałam nikogo przy wyjściu – zmarszczyła przy tym brwi, mieląc w głowie informacje otrzymane od Loli: że ogrodnicy dostali odgórny zakaz podlewania róż. – Zdążyłam zbadać jej ziemię, tak wiesz, na szybko, ale wygląda na całkowicie normalną. Muszę ją sobie zobaczyć na spokojnie – kiwnęła głową, przyznając rację Laurentowi. Chciała jednak, by Lorelei wiedziała, że zabierze ze sobą jedną z tych róż. – To bardzo wygodne, prawda? Że akurat jedna jedyna róża rośnie sobie w donicy, tak akurat, żeby ją stąd zabrać i obejrzeć – sama nie chciała tykać całej reszty porastających ogród, właśnie dlatego, że nie wiedziała, jak to się może skończyć. – Aaa… elfy? Pokazały się? Nie widziałam żadnego – nie było tajemnicą, przynajmniej nie dla członków rodu, że w Maida Vale mieszkały malutkie elfy.

Czarodziejska legenda
Lost in the serenity
Found by the water
Mirabella była czarownicą nieznanego statusu krwi, która zakochała się w trytonie i zamierzała wziąć z nim ślub, czemu głośno zaprotestowała cała jej rodzina. Rozczarowana tym kobieta zamieniła się w rybę (plamiaka).

Mirabella Plunkett
#9
27.06.2025, 14:05  ✶  

- Niestety nie mam pojęcia, ale dawno temu. Wtedy również pojawiły się na Polanie Ognisk. Te z naszego ogrodu zostały wycięte i nie pojawiły się więcej... Aż do dzisiaj - odpowiedziała Laurentowi, uśmiechając się nieco przepraszająco, że nie może bardziej pomóc. Nie pamiętała wszystkiego aż tak dokładnie. - Jak najbardziej możecie poszukać, skoro Louvainowi nie jest po drodze z kronikami... To może wam się uda odkryć, czemu znowu się pojawiły. I czy może znowu są na Polanie Ognisk? Słyszałam, że nie działo się tam ostatnio dobrze. Może tobie, Victorio, obiło się coś o uszy? Albo możecie to sprawdzić w Ministerstwie?
Spojrzała na kobietę - w końcu była aurorką, a Polana Ognisk podlegała teraz pod nich przez to, co się stało na Lithe.
- Jeszcze Sad Abbottów - przypomniała Victorii, krzywiąc się nieco. Ciężko było nie słyszeć o tym, co tam się stało. - Plotki mówią, że było tam sporo pracowników Ministerstwa, ale nie pojawiły się tam róże, tylko... Coś. Jakieś pnącza? I chciały zaatakować ich słynną złotą jabłoń. [b]- Te róże nie są takie, jak tamte pnącza. Nie atakują, ale kto wie - może to tylko kwestia czasu? Podejrzewam, że jeżeli zagadka się nie rozjaśni, to znowu je wytniemy i zapomnimy o sprawie.
Wzruszyła ramionami. Ot, kolejna dziwaczna anomalia - Lorelei powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać. Gdy Victoria zapytała o elfy, tylko westchnęła cicho.
- Pochowały się. To mnie niepokoi. Jakby obawiały się tych róż albo przeczuwały jakieś niebezpieczeństwo - powiedziała cicho, marszcząc brwi. - Ale to nic dziwnego, one wyczuwają takie rzeczy. Wiedzą, że coś tu jest nie tak i chcą trzymać się od tego z daleka. W przeciwieństwie do niektórych.
Tutaj kobieta nieco się rozjaśniła i mrugnęła zarówno do Victorii, jak i Laurenta.

Gdy młodsza Lestrange wspomniała o tym, że ktoś możliwe że niedawno podlewał różę, Lorelei zmarszczyła brwi. Jej piękna twarz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie niezadowolenia.
- Mówiłam każdemu, żeby ich nie dotykał. Dziękuję, że mi powiedziałaś, Victorio. Porozmawiam z pracownikami - jej ton głosu nagle stał się chłodniejszy, dużo bardziej cichy. Nie nawykła do tego, że ktoś jej nie słuchał. - Mogę wam w czymś jeszcze pomóc?
Mam całą zgraję ogrodników do opierdolenia - zdawała się mówić jej twarz.


Lost in the serenity
Found by the water
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#10
30.06.2025, 22:50  ✶  

Skinął lekko głową na zapytanie, czy opowiadała, aczkolwiek to nie było pełną odpowiedzią. Stanowiło bardziej odpowiedź na zasadzie - tak, słucham. Bo zaraz za tym gestem poszły słowa.

- Coś wspominałaś kiedyś... Jestem jednak pewien, że historii rodu Lestrange nie przerabialiśmy. - A pewnie mieli coś o nim na Historii Magii, ale chociaż Laurent nie był Trollem z tego przedmiotu, to nadal nie był z niego Wybitny. Wiele rzeczy mu umykało, wiele wiedzy było nieobjętej i niepojętej - z różnych przyczyn. Tym bardziej łatwo było pozapominać niektórych faktów.

- Weryfikacja wiedzy z Ministerstwem jest trudna o tyle, że tematem zajmuje się Departament Tajemnic. - Innymi słowy: nikt nic nie wie i wiedzieć nie będzie, dopóki Ministerstwo nie postanowi wydać jakiegoś oświadczenia, tak? Tak - przynajmniej oficjalnie. Bo przecież Laurent miał problemy z instynktem samozachowawczym i miał skłonności do pchania się tam, gdzie nie powinien. Na Polanę Ognisk również planował się dalej pchać. - Tym nie mniej na pewno zasięgniemy języka, dziękuję za napomknięcie. - Kobieta robiła więcej, niż musiała. Nie wiedział dokładnie, jakie relacje panowały w całej tej rodzinie, nie wiedział, na ile ta sprawa w zasadzie była otwarta dla wszystkich, a na ile panowała tu jakaś dyskrecja. Chyba ubodłaby go duma, że jego stajnia jest opanowana przez jakieś dziadostwo, z którym nie może sobie poradzić. Tym nie mniej wiedział też, że każdy inaczej przeżywał swoje problemy. Każdy też inaczej sobie z nimi radził.

- Z mojej strony wszystko, dziękuję. - Odwzajemnił grymas kobiety swoim promiennym uśmiechem i poczekał, aż ta ich zostawi, albo po prostu odejdą z Victorią na bok. - Chyba trzeba przekopać bibliotekę Twojego rodu. Podejrzewam, że będzie czego szukać.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Victoria Lestrange (2166), Laurent Prewett (1587), Mirabella Plunkett (1084)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa