02.07.2025, 11:41 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 16.07.2025, 17:22 przez Anthony Shafiq.)
—13/09/1972—
Anglia, Londyn
Lazarus Lovegood, Jonathan Selwyn & Anthony Shafiq
![[Obrazek: XFaB2ii.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=XFaB2ii.png)
Be strong!
We are not here to play, to dream, to drift;
We have hard work to do, and loads to lift;
Shun not the struggle—face it; ’tis God’s gift.
Be strong!
Say not, “The days are evil. Who’s to blame?”
And fold the hands and acquiesce—oh shame!
Stand up, speak out, and bravely, in God’s name.
Be strong!
It matters not how deep intrenched the wrong.
How hard the battle goes, the day how long;
Faint not—fight on! Tomorrow comes the song.
![[Obrazek: XFaB2ii.png]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=XFaB2ii.png)
Be strong!
We are not here to play, to dream, to drift;
We have hard work to do, and loads to lift;
Shun not the struggle—face it; ’tis God’s gift.
Be strong!
Say not, “The days are evil. Who’s to blame?”
And fold the hands and acquiesce—oh shame!
Stand up, speak out, and bravely, in God’s name.
Be strong!
It matters not how deep intrenched the wrong.
How hard the battle goes, the day how long;
Faint not—fight on! Tomorrow comes the song.
Na tym etapie, wszystkie sznurki znów były trzymane w szczupłych dłoniach o długich palcach kogoś, kto w innym życiu z pewnością zostałby pianistą.
Anthony J. Shafiq siedział w swoim biurze. Chciałoby się rzecz - jak zwykle, ale nie byłoby to aż tak zgodne z prawdą. Nawet najzłośliwsi jednak musieli przyznać, że od czasu spalonej nocy lider biura porzucił pozę lekkomyślnego marzyciela i filantropa, na rzecz ciężko pracującego urzędnika. W jasnym, wysokim (jak na standardy podziemnych biur) pomieszczeniu znajdowała się przestrzeń na wszystkie sprawy. Beże i złoto tonował prześwit magicznego okna imitującego zewnętrzne warunki pogodowe. Szczęśliwie magii tej nie infekowała złowieszcza czarna chmura unosząca się nad budynkami...
Szczęśliwie...
Stalowe oczy urzędnika ześlizgiwały się po liście poległych i rannych - jego pracownicy nie byli bumowcami i aurorami, część z nich zdecydowała się jednak podobnie do niego ruszyć na ulice Londynu i nieść pomoc swoim bliskim, a czasem zupełnie obcym. Czasem chodziło o względy materialne i próbę ratowania dobytku, czasem budził się w nich altruizm i dbanie o miasto, jak można było o nie dbać podczas szalejącej pożogi. Część nie powróciła na stanowisko pracy, składając później podania urlopowe na poratowanie zdrowia, konieczność opiekowania się rodziną i bliskimi w tym trudnym czasie gdy tak wielu straciło dach nad głową.
Część była też martwa.
Oczywiście, Shafiq sam przeszedł urzędniczą drogę. Zaraz po ukończeniu kursu prawa międzynarodowego w Paryżu, znał cały układ pokarmowy od podszewki i te braki kadrowe nie stały mu na przeszkodzie, aby dokończyć inwentaryzację szykującą do audytu i utrzymać biuro na niezbędnej powierzchni. W przyszłym miesiącu spodziewali się pierwszych dostaw z kambodżańskiej ziemi. Jeśli tylko mugolska wojna tego nie zaburzy... jeśli te dostawy nie padną łupem Śmierciożerców... Musieli być na to gotowi, a brakowało ludzi. Czy powinien do ochrony tego transportu zaprosić bardziej zdeterminowane jednostki, stanowiące zaplecze Morpheusa. Stanowiące zaplecze Jonathana... Wojenny topór został zakopany, sojusz wciąż pozostawał kruchy, rana świeża. Emocje związane z kłótnią z zastępcą wciąż buzowały, gdy jego ruchy podczas przekładania kolejnych dokumentów stawały się coraz bardziej poszarpane. Część z tej korespondencji nie powinna trafić w ogóle na jego biurko, część z tych spraw powinna być od ręki delegowana komu innemu, nim w ogóle na nią spojrzał.
Oparł łokcie na biurku i opuszkami zaczął powoli rozmasowywać swoje skronie. Niespiesznie. Chłonąc spokój. Opanowanie.
Potrzebował kawy.
Potrzebował...
...pukanie do drzwi wyrwało go z tego zamyślenia. Zmarszczył brwi i spojrzał na kalendarz. A tak... Lazarus Lovegood, rzeczywiście, przecież napisał do niego wczoraj, aby zjawił się dziś. Już dziś? Było tak późno? Rzucił spojrzeniem na zegar umiejscowiony nad bliźniaczym biurkiem swojego wciąż zastępcy. Zaraz potem oczy na moment powędrowały ku sufitowi zdobnemu w rozciągniętą i bardzo zdobną mapę świata. Odetchnął zbierając myśli. Potrzebował asystenta, ale tak bardzo nie chciał wyjść na desperata w tej materii. Szczególnie, że dla wielu wakaty w Wizengamocie zdawały się o wiele bardziej smakowite.
– Proszę wejść! – niedbałym ruchem ręki wprawił magię w ruch i przestawił fotel dla petentów sprzed biurka Jonathana do swojego własnego. Tak rzadko bywał w biurze, że oczywistym było, że wszelkich gości podejmował Selwyn. Teraz jednak Selwyna nie było, a przed nim lada moment miał pojawić się nowy/stary pracownik. Lovegood... Gdzieś miał jego akta...
Anthony J. Shafiq siedział w swoim biurze. Chciałoby się rzecz - jak zwykle, ale nie byłoby to aż tak zgodne z prawdą. Nawet najzłośliwsi jednak musieli przyznać, że od czasu spalonej nocy lider biura porzucił pozę lekkomyślnego marzyciela i filantropa, na rzecz ciężko pracującego urzędnika. W jasnym, wysokim (jak na standardy podziemnych biur) pomieszczeniu znajdowała się przestrzeń na wszystkie sprawy. Beże i złoto tonował prześwit magicznego okna imitującego zewnętrzne warunki pogodowe. Szczęśliwie magii tej nie infekowała złowieszcza czarna chmura unosząca się nad budynkami...
Szczęśliwie...
Stalowe oczy urzędnika ześlizgiwały się po liście poległych i rannych - jego pracownicy nie byli bumowcami i aurorami, część z nich zdecydowała się jednak podobnie do niego ruszyć na ulice Londynu i nieść pomoc swoim bliskim, a czasem zupełnie obcym. Czasem chodziło o względy materialne i próbę ratowania dobytku, czasem budził się w nich altruizm i dbanie o miasto, jak można było o nie dbać podczas szalejącej pożogi. Część nie powróciła na stanowisko pracy, składając później podania urlopowe na poratowanie zdrowia, konieczność opiekowania się rodziną i bliskimi w tym trudnym czasie gdy tak wielu straciło dach nad głową.
Część była też martwa.
Oczywiście, Shafiq sam przeszedł urzędniczą drogę. Zaraz po ukończeniu kursu prawa międzynarodowego w Paryżu, znał cały układ pokarmowy od podszewki i te braki kadrowe nie stały mu na przeszkodzie, aby dokończyć inwentaryzację szykującą do audytu i utrzymać biuro na niezbędnej powierzchni. W przyszłym miesiącu spodziewali się pierwszych dostaw z kambodżańskiej ziemi. Jeśli tylko mugolska wojna tego nie zaburzy... jeśli te dostawy nie padną łupem Śmierciożerców... Musieli być na to gotowi, a brakowało ludzi. Czy powinien do ochrony tego transportu zaprosić bardziej zdeterminowane jednostki, stanowiące zaplecze Morpheusa. Stanowiące zaplecze Jonathana... Wojenny topór został zakopany, sojusz wciąż pozostawał kruchy, rana świeża. Emocje związane z kłótnią z zastępcą wciąż buzowały, gdy jego ruchy podczas przekładania kolejnych dokumentów stawały się coraz bardziej poszarpane. Część z tej korespondencji nie powinna trafić w ogóle na jego biurko, część z tych spraw powinna być od ręki delegowana komu innemu, nim w ogóle na nią spojrzał.
Oparł łokcie na biurku i opuszkami zaczął powoli rozmasowywać swoje skronie. Niespiesznie. Chłonąc spokój. Opanowanie.
Potrzebował kawy.
Potrzebował...
...pukanie do drzwi wyrwało go z tego zamyślenia. Zmarszczył brwi i spojrzał na kalendarz. A tak... Lazarus Lovegood, rzeczywiście, przecież napisał do niego wczoraj, aby zjawił się dziś. Już dziś? Było tak późno? Rzucił spojrzeniem na zegar umiejscowiony nad bliźniaczym biurkiem swojego wciąż zastępcy. Zaraz potem oczy na moment powędrowały ku sufitowi zdobnemu w rozciągniętą i bardzo zdobną mapę świata. Odetchnął zbierając myśli. Potrzebował asystenta, ale tak bardzo nie chciał wyjść na desperata w tej materii. Szczególnie, że dla wielu wakaty w Wizengamocie zdawały się o wiele bardziej smakowite.
– Proszę wejść! – niedbałym ruchem ręki wprawił magię w ruch i przestawił fotel dla petentów sprzed biurka Jonathana do swojego własnego. Tak rzadko bywał w biurze, że oczywistym było, że wszelkich gości podejmował Selwyn. Teraz jednak Selwyna nie było, a przed nim lada moment miał pojawić się nowy/stary pracownik. Lovegood... Gdzieś miał jego akta...