• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[18.09.1972] Wrzos i Popiół || Ambroise & Nora

[18.09.1972] Wrzos i Popiół || Ambroise & Nora
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
25.07.2025, 15:39  ✶  
poranek 18.09.1972, Nora Nory
Nie planował zbyt długo zostawać w Londynie, jednak opuszczając szpital po nocnym dyżurze uświadomił sobie, ile tak naprawdę miał jeszcze do zrobienia. Było to jednak coś, na co świadomie się pisał, toteż ignorując zmęczenie, ruszył przed siebie w kierunku magicznej części miasta. Zamierzał odebrać kilka zamówień, złożyć parę wczesnoporannych wizyt i dopiero wtedy udać się do domu, raczej także nie bezpośrednio do łóżka. Miał zresztą pełną świadomość tego, że w najbliższych dniach z pewnością nie będzie mu dane zbyt porządnie się wyspać. Nigdy nie był jednak tak daleki narzekania, jak teraz.
Tak właściwie, mimo kilku dosyć trudnych przypadków, z jakimi przyszło mu mierzyć się w nocy, czuł się całkiem lekko i przyjemnie. Miał dobry humor, bez wątpienia zdecydowanie lepszy niż większość ludzi, których mijał w drodze do Dziurawego Kotła, a później także na brukowanych chodnikach Pokątnej.
Było chłodno i mgliście, ale zupełnie inaczej niż zazwyczaj. W powietrzu unosiła się typowa londyńska mżawka, jednak aura, jaka zawisła nad stolicą nijak nie przypominała tej zwyczajnej jesienno-zimowej atmosfery, jaka powinna w tej chwili powoli ogarniać ulice miasta. Nawet bicie dzwonów w odległej mugolskiej katedrze wydawało się bardziej stłumione, a jednocześnie w niepokojący sposób znacznie lepiej słyszalne niż zazwyczaj.
Nie dało się nie dostrzec, że Pokątna nie tętniła już życiem. Gwar energicznych, głośnych rozmów nie odbijał się między ścianami kamienic, ludzie nie przystawali przed kolorowymi witrynami, aby wymieniać towarzyskie plotki, przypatrując się przy tym produktom za szybami. Raczej pochylali głowy, kryjąc twarze w połach płaszczy i kapturach peleryn, jak najszybciej starając się mijać kolejne budynki w drodze tam, gdzie zmierzali.
Świat wydawał się znacznie bardziej szary i przygaszony, okryty niewidzialnym, lecz odczuwalnym woalem żałobnym. Dla większości ludzi, tegoroczne dni okalające Mabon bez wątpienia miały przebiegać w atmosferze zadumy i refleksji, nawet jeśli sam sabat powinien być dosyć radosnym świętem.
No cóż. O ironio, w jego przypadku sytuacja wyglądała dokładnie w ten sposób. Jego własne Mabon jawiło się pod znakiem barwnych wstążek, gwaru i świętowania, całkowicie kontrastując z zeszłym rokiem spędzanym w pracy nad ofiarami grzybków wyglądających zupełnie tak jak ten borowik ze zdjęcia. Nie, niemal nigdy nie wyglądały łudząco podobnie.
Tak, w tym roku miał to zupełnie gdzieś, nie zamierzając pojawiać się w szpitalu od czwartkowego poranka aż do przyszłego wtorku. Całe sześć dni do wachlarza wolnego, jakie miał nieoczekiwaną okazję wziąć w ostatnich miesiącach. Co prawda tym razem musiał nagłowić się nad paroma zamianami, jednak czego nie robiło się dla tak wyjątkowej okazji? To był niepodważalny argument, bez wątpienia.
Wchodząc do klubokawiarni Nory, lekko pchnął drzwi frontowe, unosząc wzrok na dźwięk dzwonka i uśmiechając się do siebie pod nosem. Moment później rozejrzał się po lokalu, szukając wzrokiem właścicielki.
- Hej, masz dziesięć minut? - Rzucił, niemal od razu przestępując kilka kroków, aby uściskać przyjaciółkę na powitanie.
Było jeszcze stosunkowo wcześnie, więc liczył, że rzeczywiście nie będzie to dla niej żaden kłopot.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#2
26.07.2025, 22:21  ✶  

Mabon zbliżało się wielkimi krokami, a to wiązało się z ogromem pracy, który aktualnie miała na głowie panna Figg. Poza świętem, które czarodzieje mieli obchodzić za kilka dni sporo czasu zajmowało jej tworzenie ogromnych ilości eliksirów, maści, czy świec. Musieli być gotowi na wszystko, więc robiła, co mogła, aby jakoś wspomóc swoich przyjaciół. Nigdy nie wiadomo, kiedy tamci postanowią znowu w nich uderzyć, musieli zacząć przygotowywać się na najgorsze, bo to był przecież dopiero początek. Nie sypiała ostatnio zbyt dużo, była naprawdę zapracowana, z drugiej strony dobrze, że miała się czym zająć, nie skupiała się za bardzo na innych sferach swojego życia, w których również doszło do zmian. Ostatnio wszystko działo się bardzo szybko, musiała nieco zwolnić, odetchnąć i faktycznie zastanowić się nad tym, czego chce od życia. Oczywiście poza rozwijającą się karierą, jako, że to jej wychodziło, to na tym się skupiała, tak było prościej.

Norka kręciła się po cukierni, było dosyć wcześnie, miała sporo czasu do pojawienia się pierwszych klientów, bo ostatnio te ranne godziny nie były aż takie pracowite. Ludzie byli zajęci swoimi sprawami, przez to również nieco zmieniła godziny pracy klubokawiarni, przynajmniej na te kilka tygodni. Miała sporo na głowie, musiała jakoś dzielić swój wolny czas na to, by być w stanie zająć się wszystkim na czym jej zależało. Akurat stała za ladą, kiedy usłyszała dźwięk dzwonka, przeniosła spojrzenie w stronę drzwi, bo nie spodziewała się tutaj nikogo tak wcześnie.

Na jej twarzy pojawił się uśmiech, gdy dostrzegła znajomą twarz. Zawsze cieszyły ją wizyty przyjaciół, chociaż ostatnio sama nie miała dla nich zbyt wiele czasu. Spodziewała się, że Greengrass również był zapracowany, nie wydawało jej się, by Mung już ogarnął tych wszystkich pacjentów, którzy trafili tam podczas Spalonej Nocy.

Wyszła zza lady, aby odpowiednio przywitać się z Ambroisem. Nie mogła sobie odmówić chociaż krótkiego przytulenia, naprawdę doceniała to, że nikt z jej bliskich nie stracił życia podczas tej tragedii, która wydarzyła się w Londynie.

- Tylko dziesięć minut? - Rzuciła jeszcze nim przytuliła się do Greengrassa.

- Wiesz, że dla Ciebie zawsze. - Raczej nie spodziewała się, że może mieć do niej jakiś interes, chociaż nigdy nie wiadomo. Odsunęła się więc o krok i przyglądała mu się w milczeniu przez krótką chwilę.

- Potrzebujesz czegoś? - To raczej ona zazwyczaj korzystała z jego wsparcia, więc dobrze byłoby się w końcu odwdzięczyć.

W cukierni poza nimi nie było żywej duszy, jedyny dźwięk jaki dochodził z pomieszczenia to Lady, która leżała gdzieś w kącie i bawiła się jedną ze swoich kocich zabawek. Nie było to typowe dla tego miejsca, ale chyba tak malowała się aktualna rzeczywistość.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
27.07.2025, 13:03  ✶  
Zazwyczaj nie był typem człowieka, który otwarcie rozpościerałby ramiona, żeby uścisnąć kogoś na powitanie. Na ogół skłaniał się raczej do ściśnięcia dłoni albo kiwnięcia głową w kierunku witanego człowieka, darując sobie pocałunki w policzek oraz inne zbędne czułości. Jasne, od czasu do czasu szedł w zgodzie z obyczajami, całując starsze ciotki w dłoń albo robiąc inne, idiotyczne dla niego gesty (w tym wypadku średnio pasowała mu szeroko pojęta tradycja), aby nie urazić towarzystwa.
Po prawdzie mówiąc, nawet w stosunku do swoich najbliższych bliskich nie zawsze skłaniał się ku ekscesywnej wylewności. Bywały momenty, kiedy bardzo świadomie wybierał trzymanie się na pewien dystans. Szczególnie wtedy, gdy miał za sobą wyjątkowo trudny dzień, nie potrzebując czułości, tylko chwili dla siebie, najlepiej spędzonej z dala od czyjegoś trajkotania.
Jednakże tego konkretnego poranka nie miał zupełnie żadnych oporów przed zainicjowaniem uścisku z Norą, uśmiechając się na widok jej ciepłego, wyraźnie radosnego spojrzenia. Dobrze było widzieć u niej pogodę ducha wyraźnie kontrastującą z ponurymi, zestresowanymi wyrazami twarzy ludzi na ulicach. Wewnętrznie naprawdę cieszył się z tego, że mimo wszystkich niedawnych wydarzeń, Figgówna nadal pozostawała sobą. Ba, wyglądała nawet na szczęśliwszą niż na początku września.
On także, warto dodać. Nawet po długim dyżurze, nawet po wielu wyjątkowo aktywnych godzinach na nogach, może nie promieniał, ale bez wątpienia zdawał się być bardziej żywy, gdy uściskał dziewczynę, zamykając ją w ramionach. Zupełnie tego nie planował, jednak w dosyć impulsywny, szczególnie jak na niego sposób uniósł ją przy tym lekko w górę (nie, nie tylko po to, by nie musieć niezręcznie się nad nią pochylać) uśmiechając się trochę szerzej.
- Dziesięć, nie więcej - przytaknął zdecydowanie, gdy znów stanęli obok siebie, bo choć zazwyczaj z pewnością pozwoliłby sobie na to, aby z przynajmniej kwadransu zrobiła się godzina lub nieco więcej, tym razem wychodził z założenia, że oboje mieli dosyć napięty grafik.
Chciał wrócić do domu przed jedenastą, przysiadając na chwilę na wczesny lunch i wymieniając kilka uwag na temat dalszych planów, w jakich powinien uczestniczyć w najbliższych dniach. Znając zaś życie, później z pewnością miał ruszyć gdzieś dalej, dostając bojowe zadanie od ich głównej koordynatorki wydarzenia albo od jej partnerki w zbrodni, jaką zdecydowanie były coraz szersze próby wmanipulowania ich w znacznie większe wydarzenie niż pierwotnie planowali organizować.
Tak, zarówno Mabon, jak i niedawne pożary zdecydowanie były doskonałymi zasłonami dymnymi (o ironio) umożliwiającymi im postawienie na nieco skromniejszą, bardziej prywatną ceremonię i równie niepubliczne świętowanie. Jednak pewnych przyjemności najzwyczajniej w świecie nie dało się uniknąć. Mieli mieć listę gości, która na jego oko była zdecydowanie za długa i zawierała co najmniej kilku zbędnych krewnych, którzy nieoczekiwanie (i bez entuzjazmu z jego strony) potwierdzili swoją obecność. Cóż, przynajmniej nie musieli zapraszać całej magicznej śmietanki towarzyskiej i darowali sobie przynajmniej dwie imprezy okolicznościowe poprzedzające wesele. To była niewątpliwa ulga, tym bardziej, że już organizacja jednej uroczystości była dosyć pochłaniająca. Tak, dla wszystkich to był bez wątpienia dosyć aktywny okres.
- Z pewnością masz dużo pracy - dodał, rozglądając się po pomieszczeniu i wciągając w nozdrza nuty delikatnie wybijające się spod standardowych cukierniczych zapachów.
Nie pamiętał, kiedy tak właściwie ostatni raz natrafił na tak cichy i spokojny moment w cukierni, przynajmniej w godzinach jej otwarcia, nie po zamknięciu. W pomieszczeniu, gdzie zazwyczaj spodziewał się natrafić na przynajmniej jednego klienta, nawet z samego rana, nie było dosłownie żywego ducha. Z pewnością nie była to jednak kwestia gasnącej popularności Nory Nory, która bez wątpienia w dalszym ciągu była jednym z najbardziej popularnych świeżych biznesów w magicznej części miasta. Raczej tego, w jaki sposób obecnie rysowała się sytuacja po pożarach i przed nadchodzącym Mabon.
Nie musiał widzieć tego, nad czym zapewne obecnie pracowała Nora, żeby dojść do wniosku, że wykorzystywała okazję i ten cały tymczasowy poranny brak ruchu w głównej części biznesu. Był dosyć wyczulony na te dyskretne, nieco mniej słodkie wonie wyłaniające się spod słodyczy lukrowanych ciasteczek i ciast.
Figgówna z pewnością miała całą masę roboty ze swoimi dodatkowymi zleceniami. Zarówno przy eliksirach i maściach leczniczych, na które nadal było wysokie zapotrzebowanie, nawet w miejscach takich jak Mung, jak i przy świecach oraz kadzidłach potrzebnych między innymi z okazji zbliżającego się sabatu. Po prawdzie mówiąc, sam powinien skorzystać ze wsparcia rzemieślnika, żeby uzupełnić własne zapasy medyczne, ale w tym momencie miał na głowie zupełnie inne sprawy. Zamierzał zająć się tym za kilka dni, może później, wizualnie oceniając swoje zaplecze i dochodząc do wniosku, że nie musiał jeszcze pilnie domawiać żadnych specyfików.
Jasne, przeszło mu przez myśl, aby przy okazji poprosić Norę o wpisanie go na listę oczekujących. Szczególnie, że sam zupełnie nie miał czasu, aby zająć się czymś na własną rękę i to raczej nie miało zmienić się w najbliższych tygodniach. Jednakże dosyć szybko zrezygnował z tego pomysłu. Miał zupełnie inne intencje, odwiedzając Norę tego poranka, toteż nie zamierzał łączyć pracy z prywatą. W końcu starał się rzeczywiście wziąć sobie do serca uwagę (lekko powiedziane, jak większość wymian zdania z ostatnich tygodni, nieprawdaż?) o nadmiernie pracoholicznych zapędach. Próbował, naprawdę próbował przywyknąć do konieczności wprowadzenia w swoje życie jednej czy dwóch (czy dwudziestu dwóch) zmian. To był dobry moment, aby zacząć.
- I tak, i nie - odparł dosyć gładko, spoglądając wpierw w kierunku Lady bawiącej się kocią zabawką, później zaś w kierunku zaplecza. - Tak właściwie, coś dla ciebie mam - dodał, jednocześnie odruchowo sięgając palcami do zewnętrznej kieszeni torby, jednak jeszcze nie spiesząc się, aby wyjmować stamtąd kopertę.
Teoretycznie byli zupełnie sami w lokalu, więc mogli pozostać w głównej części cukierni, nic sobie nie robiąc z ewentualnych reakcji nieistniejącego otoczenia, jednakże po prawdzie zdecydowanie wolał przenieść się z tym gdzieś indziej, gdzie mogliby przez cały czas rozmawiać z większą swobodą niż tutaj.
- Pozwolisz? - Teoretycznie prawdopodobnie nie musiał o to pytać (w końcu nie bywał tu od wczoraj, ich relacje były na tyle bliskie, że nie czuł się jak gość, zdecydowanie bliżej było mu do domownika), ale nie zwykł rządzić się na cudzych włościach, gdy nie miał takiej potrzeby.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#4
28.07.2025, 17:03  ✶  

Nora była dokładnie takim typem człowieka, który witał przyjaciół z szeroko otwartymi ramionami, przeciwieństwem Ambroisa. Te gesty nasilały się coraz bardziej, bo docierało do niej, że mogła stracić ich wszystkich. Musiała więc udowadniać im, jak bardzo jej na nich zależało - jakby właściwie to coś zmieniało. To ciepło, wylewność było dla niej typowe, wiedziała, że nie wszyscy za tym przepadają, ale nieszczególnie ją to obchodziło. W końcu było to tylko i wyłącznie krótkie przytulenie.

Nie tak łatwo było ją złamać, nawet w sytuacji, jak ta do której doszło starała się szukać pozytywów. Jasne, większość z jej najbliższych czekał remont, czy lizanie ran, ale nikt nie umarł, to był naprawdę spory wyczyn, jak na to co się stało. Bez wątpienia więc miała powód do tego, aby być w całkiem dobrym humorze.

- Nie spodziewałam się po Tobie takiej stanowczości. - Rzuciła całkiem lekko, jeśli jednak miało to być dziesięć minut, to niech tak będzie. Nie było powodu, aby go tutaj przetrzymywała wobec własnej woli, zresztą pewnie i tak nie byłaby w stanie tego zrobić... Nie umknął jej dobry humor, którym emanował Ambroise, cieszyło ją, że również nie należy do tych osób, które jakoś mocno załamały się po tej okropnej nocy.

- Tak, dosyć gorący okres. - Dosyć niefortunnie wybrała słowa, aczkolwiek można byłoby to nawet podciągnąć pod podwójne znaczenie. Zbliżało się Mabon, a wiadomo, że sabaty niosły ze sobą sporo zamieszania i zamówień, do tego dochodziła cała reszta związana z rzeczami, które mogły się przydać wszystkim po pożarach. Miała ręce pełne roboty, ale nie zamierzała się na to skarżyć, zapewne jeszcze będzie jej brakowało tego napiętego okresu. Lubiła, kiedy dużo się działo w jej cukierni, kiedy nie miała czasu zastanawiać się nad niczym, tylko i wyłącznie zatracać w pracy. Aktualnie w dużej mierze tak właśnie wyglądało jej życie, zajmowała się jednymi zamówieniami, by w między czasie wstawiać do kotła kolejne dawki eliksirów, które były potrzebne na już. Całkiem szybko mijał jej czas. Nie zastanawiała się dzięki temu jakoś szczególnie nad tym, co się wydarzyło, może to i lepiej.

Uniosła pytająco brew. Oczywiście, że nie mógł dać jej jednoznacznej odpowiedzi. Musiała więc chwilę poczekać, aż ją uzyska, bo w końcu musiał to z siebie wydusić. Na szczęście Figgówna należała do osób cierpliwych i mogła zaczekać te kilka sekund na informację, chociaż wzbudziło to jej ciekawość, powód jego wizyty, szczególnie gdy wspomniał o nim w ten mało konkretny sposób.

Coś dla niej miał. Spowodowało to zmrużenie oczu, najwyraźniej zaczęła się zastanawiać, czym mogło to być. Może powinna się czegoś spodziewać? Cóż, nie skomentowała tego póki co w żaden sposób. W pomieszczeniu było pusto, mogli więc się udać głębiej, do tej części, w której mogli mieć pewność, że nikt im nie przeszkodzi.

- Jasne, nie musisz pytać. - W końcu był jej przyjacielem, powinien się czuć tutaj jak u siebie. Nigdy raczej nie dała mu powodu, aby w to wątpił, zapewne zrobił to z grzeczności, chociaż zupełnie niepotrzebnie.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
29.07.2025, 09:42  ✶  
Tak, świadomość tego, jak blisko utraty najbliższych byli tamtej dramatycznej nocy oraz w dniach, które przyszły po pożarach dosyć mocno otwierała oczy. Chciało się tego czy też nie, tym razem skala zagrożenia była znacznie większa niż kiedykolwiek. Przynajmniej za ich własnego życia, bowiem Voldemort nie był przecież pierwszym czarnoksiężnikiem posuwającym się do coraz bardziej makabrycznych prób przejęcia władzy nad magicznym światem. Z pewnością nie miał być także ostatnim, jednak w tym momencie nie dało się ukryć, że nie posiadał żadnego jawnego rywala.
Ani jakiejkolwiek zdecydowanej przeciwwagi, po prawdzie mówiąc. Przynajmniej w oczach Greengrassa, który przez ostatnie miesiące zaczął podchodzić do tego wszystkiego coraz bardziej realistycznie. Wojna nie miała skończyć się ot tak. To nie była kwestia kilku tygodni, przynajmniej nie wedle obecnych perspektyw. Czekała ich trudna jesień, być może jeszcze trudniejsza zima. A Ministerstwo, jak do tej pory, pokazywało wyłącznie swoją skuteczną niekompetencję w zakresie zarządzania kryzysowego i ochrony ludności.
Dziwne? Nietypowe? Nie do przewidzenia? No nie. Jeśli ktoś był tym głęboko zszokowany, musiał mieć naprawdę duże klapki na oczach. Nawet jeśli deklarowano zajęcie się pomocą pogorzelcom, przez miasto przeszła tak duża fala zniszczeń i śmierci, że wszystkie działania, jakie miały miejsce w ostatnich dniach były wyłącznie kroplą w oceanie. Nie tyle nieskuteczne, co potrzeba było ich więcej i więcej. Niezliczenie dużo zasobów i akcji, aby choć spróbować przywrócić część dawnego stanu.
A przecież nie wszystko dało się cofnąć. Niektóre rzeczy wyrywały się zbyt głęboko w ludzkich umysłach. Pewne tragedie wywracały życia całych rodzin do góry nogami. Oni mieli szczęście, przynajmniej wedle jego bieżącej wiedzy, stracili wyłącznie dorobek, część rzeczy materialnych. Inni? No cóż, wiele widział podczas swojej drogi przez płonące miasto. Jeszcze więcej podczas dyżurów w szpitalu.
Tak, to zdecydowanie otwierało oczy. Życie było krótkie i ulotne. Należało czerpać je garściami, nawet jeśli to miały być tylko małe, raptem dziesięciominutowe garstki wyrwane z chaotycznych, naprawdę długich i pracowitych dni.
- Uważaj, bo pomyślę, że sugerujesz mi zbytnią uległość - rzucił w odpowiedzi, mimowolnie lekko unosząc brwi i kręcąc głową.
Jeśli coś było bowiem całkowicie trafnym stwierdzeniem to właśnie to, że bycie potulnym i łatwym do wkręcenia w cokolwiek, czego oczekiwało od niego otoczenie nie należało do typowych cech Ambroisa. Zwykle nawet nie próbował udawać, że robi coś wyłącznie z czyjejś czystej umiejętności przekonywania. Z tego, że ktoś ładnie go o coś poprosił i tyle. Nie. Jeśli nie chciał czegoś zrobić, na ogół po prostu tego nie robił. Naprawdę rzadko kiedy poświęcał się wbrew sobie.
A przynajmniej właśnie tak lubił to ujmować. Świadomie wybierał właśnie tę wersję rzeczywistości, co prawda od czasu do czasu musząc przymknąć oczy na fakty, które nieco wpłynęłyby na jego światopogląd, ale z tym także raczej nie miewał problemu. Tak, przynajmniej do pewnego momentu dosyć skutecznie zamykał oczy na to, że w rzeczywistości być może pozwalał najbliższym trochę zbyt mocno wykorzystywać jego dobrą wolę i szczere intencje. Pozwolił wmanipulować się w wiele syfu, wziąć zdecydowanie nazbyt dużo na swoje barki w imię dbania o dobro osób, na których mu zależy.
Cóż. Teraz wreszcie zaczął robić coś dla siebie. Faktycznie zgodnego z tym, czego chciał. Z budowaniem sobie lepszej przyszłości, nawet kosztem konieczności postawienia granic na nowo. Nie mógł ani nie zamierzał dłużej akceptować robienia z niego kogoś, kto pojawia się na zawołanie. Kto przyjmuje na siebie obowiązki, nie zaś towarzyszące im przywileje. Tak, to była trudna zmiana. Trudniejsza niż mogłoby się wydawać, ale był na nią gotowy.
W gruncie rzeczy przecież żył tak przez lata. To nie było nic nieoczekiwanego. Nic nowego. Żadne odstępstwo od tego, co już kiedyś znał. Być może odrobinę pogubił się po drodze, zamotał się w tym, co słuszne a tym, co było wyłącznie wynikiem jego własnych wewnętrznych obaw, jednakże ostatecznie zaczął wychodzić na prostą. Tym razem ostatnią. To było już pewne. Teraz potrzebował wyłącznie zakomunikować to wszystkim, na których mu zależało. Jedną z takich osób bez wątpienia była Nora.
- Wiem - przyznał, jednak mimo wszystko i tak postanowił wyjść z poziomu gościa, czekając aż to Figgówna pierwsza ruszyła w kierunku zaplecza.
Co prawda dosyć szybko zrównał z nią krok, mając na uwadze własne dosyć długie nogi, jednak liczył się gest, czyż nie? Przepuszczając gospodynię w drzwiach, wszedł do pomieszczenia, rozglądając się za kawałkiem wolnej przestrzeni roboczej, na której mógłby odstawić torbę i sięgnąć po to, co powinien wręczyć dziewczynie.
- Rzeczywiście masz cholernie dużo zleceń - stwierdził przy okazji, patrząc na stan, w jakim znajdowało się pomieszczenie.
Bez wątpienia nie próżnowała. Zresztą zupełnie zrozumiale i logicznie, w zgodzie z własną naturą, nieprawdaż?
- Na co najczęściej? - Spytał, odstawiając torbę.
Ot, pytał z czystej ciekawości. Raczej bez głębszego celu. Mimo wszystko, nie dało się ukryć, że pokłosie pożarów było interesujące również z perspektywy statystyk. Spaczenie zawodowe czy coś.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#6
29.07.2025, 16:38  ✶  

Norka niemalże od samego początku dość mocno angażowała się w to, co działo się aktualnie w Wielkiej Brytanii. Być może nie trzymała różdżki w dłoni i nie walczyła twarzą w twarz z oprawcami, jednak pomagała jak tylko potrafiła tym, którzy to robili. Należała do grupy, która stawiała opór, chociaż pewnie mało kto mógł się tego po niej spodziewać. Była niepozorna, uśmiechała się do wszystkich, miała przyjaciół zarówno wśród czarodziejów czystej krwi jak i mugolaków. Zdawała sobie sprawę z tego, że niektóre osoby, które bywały niedaleko niej, może nawet codziennie zaglądały do cukierni mogły należeć do tej grupy osób, której zależało na tym, aby pozbyć się mugolaków z ich świata.

Miała świadomość, że mogło być tylko gorzej, przynajmniej na to musieli być przygotowani po tym, co się ostatnio wydarzyło. Oprawcy przestali sięgać po półśrodki, zależało im na tym, aby ludzie się ich bali. Nie mogli pozwolić na to, żeby strach nie pozwalał im normalnie egzystować. Właśnie dlatego starała się żyć w miarę normalnie, no może poświęcała więcej czasu na tworzenie eliksirów, czy innych wyrobów, które mogły pomóc jej bliskim radzić sobie podczas walki. Nie zmieniało to jednak zbyt wiele w jej życiu.

- Tobie? Jakbym śmiała. - Rzuciła lekko, z uśmiechem. Zdawała sobie sprawę, że akurat Ambroisa wcale nie tak łatwo było urobić, jednak i na niego miała swoje sposoby, co zresztą udowodniła ostatnio, kiedy w końcu udało jej się wcisnąć mu jednego z kotów, które potrzebowały domu. Znała różne sztuczki, a na pewno nie można jej było odmówić uroku osobistego, no i jej pączki... za nie wielu dałoby się pokroić.

Figgówna ostatnio dość mocno pozwalała sobie wchodzić na głowę, Greengrass był jedną z osób, która raczej nigdy nie dzieliła się z nią swoimi problemami, wręcz przeciwnie - próbował nieco z niej ściągnąć, zawsze służył jej radą, czy wsparciem, często znajomościami, naprawdę to doceniała. Zresztą poniekąd przez to od wielu lat uważała go bardziej za brata, niż pierwszego, lepszego znajomego. Opiekował się nią, chociaż wcale o to nie prosiła.

- Domyślam się, że wiesz. - Przecież i medycy mieli aktualnie ręce pełne roboty, zapewne jeszcze trochę to potrwa. Nie było w tym niczego dziwnego. Pokłosie pożarów będzie się za nimi ciągnęło jeszcze przez długi czas. Nie sądziła zresztą, że kiedykolwiek o tym zapomną. Zbyt wiele złego się wydarzyło.

- Przepraszam za bałagan. - Mruknęła jeszcze, gdy znaleźli się w kuchni, bo faktycznie to miejsce nie wyglądało najlepiej. Na szafkach stały porozstawiane najróżniejsze składniki, na ogniu dosyć spory kocioł, jednak nie była w stanie sprzątać tego na bieżąco, nie kiedy ciągle musiała coś warzyć, czy gotować.

- Maści, eliksiry przeciwbólowe, no i teraz kadzidła na Mabon, właściwie to wszystko. - Odparła zgodnie z prawdą. Ludzie potrzebowali dosłownie wszystkiego, a skoro mogła im to dać, to zajmowała się każdym zleceniem po kolei. Wiedziała, że jej umiejętności pozwalały jej na to. Nie był to moment, w którym skupiała się tylko i wyłącznie na wypiekach, które stały się jej domeną, zajmowała się dosłownie wszystkim.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
29.07.2025, 20:47  ✶  
Spojrzał kątem oka na Norę, nie komentując jej słów, jednak bez wątpienia posyłając dziewczynie dosyć porozumiewawcze spojrzenie. Wiedział, że wiedziała. W końcu byli ze sobą na tyle blisko, aby znać się również od tej strony. Dokładnie tak samo jak on całkiem słusznie domyślał się, że ostatni gorący okres bez dwóch zdań mocno zaprzątał jej głowę mnogością dodatkowych zleceń. Widok zastany na zapleczu wyłącznie to potwierdzał.
Czy był jednak aż tak fatalny?
- Mhm - nie starał się ukryć tego, jak ironicznie zabrzmiał jego pomruk. - Nie postarałaś się, moja droga. Powinienem nasłać na ciebie inspekcję sanitarną. Z tej podłogi nie da się jeść - stwierdził, dosyć teatralnie wykrzywiając wargi i przesuwając czubkiem buta po wspomnianej powierzchni, która była wyłącznie jakieś pięćdziesiąt razy bardziej czysta niż podczas jego własnej działalności tego rodzaju.
A nie, nie był fleją. Jedynie nie przeznaczał zbędnych zasobów energetycznych na ekscesywne sprzątanie wszystkich możliwych zakamarków w trakcie wykonywania znacznie bardziej istotnych, poważniejszych i zdecydowanie trudniejszych zadań. Nie dało się ukryć, że raczej mało kto, kto nie korzystał z natychmiastowej pomocy asystentów lub skrzatów domowych był w stanie bezustannie utrzymać całkowity porządek, gdy zajmował się podobnymi czynnościami.
Eleonora w żadnym wypadku nie potrzebowała przepraszać go za bałagan. Szczególnie nie taki, który malował się tuż przed jego oczami. Zwłaszcza, gdy ewidentnie przeszkodził jej w pracy. Nie, nie musiała czuć się głupio, za to jego dziesięć minut stało się przy okazji zdecydowanie bardziej stanowcze.
- Jeśli potrzebowałabyś jakichkolwiek ziół i składników roślinnych, nasze szklarnie w żaden sposób nie ucierpiały w pożarach. Mogę dostarczyć ci, co potrzeba - nie miał żadnego problemu z tym, aby zadeklarować swoje ewentualne wsparcie w tym temacie, bo wiedział, że Nora miała wykorzystać je w najlepszy możliwy sposób.
Oczywiście, zdawał sobie sprawę z tego, że dziewczyna dysponowała własnymi zasobami, jednak w aktualnych okolicznościach z pewnością zasada im więcej, tym lepiej doskonale odnosiła się do realiów pracy rzemieślników. Bez sensu było także wydawać galeony na sprowadzanie czegoś, co z powodzeniem mogło znaleźć się w ich ogrodach lub na półkach i hakach w pomieszczeniach gospodarczych.
Przynajmniej tyle mógł zrobić od siebie w zakresie wsparcia potrzebujących, oczywiście, nie licząc tego, co robił jako uzdrowiciel. A co na chwilę obecną na kilka dni odłożył na dalszy plan. Nie kwestionował tej decyzji, nie zastanawiał się nad tym, co miało być bardziej właściwe czy też moralne. Nazbyt długo odkładał tę część życia na później...
...które mogło nie nadejść. Mogło nie mieć miejsca, rozwiać się pośród dymu i pyłu, zniknąć w płomieniach trawiących ich dawny świat. Czasy były coraz trudniejsze. Nikt ani nic nie było w stanie zagwarantować żadnemu z nich, że doczekają kolejnego wschodu słońca. Mogli więc pogrążyć się w cieniu, stawiając kolejne zachowawcze kroki i usiłując kryć się po kątach. Mogli też po prostu żyć.
Może nie tak elegancko jak powinni to robić. Bez olbrzymich balów, oficjalnego przyjęcia z okazji podjęcia decyzji o zaręczynach, zapraszania setek gości i całej tej maskarady bądź szopki (jak zwał, tak zwał), jaka zazwyczaj towarzyszyła wstępowaniu na nową drogę życia. Jednakże sam Ambroise akurat niespecjalnie żałował tego, że miały ich ominąć te wszystkie etapy. Nie potrzebował nic oznajmiać wszem i wobec, nie miał ochoty publicznie deklarować swojego szczęścia nikomu, prócz garstki ludzi, którzy byli dla niego istotni.
A Nora? Nora od lat była mu jak młodsza siostra. Nie wahał się ani przez chwilę nad tym, czy powinien uwzględnić ją na liście gości, która w gruncie rzeczy była dosyć wąska i zamknięta. Zwłaszcza jak na typowe uroczystości pośród tak zwanej czystokrwistej elity, które zazwyczaj obfitowały w gości, gości gości, gości honorowych, gości bez honoru, honorowanych gości, ciotki i pociotki, ciotki pociotków i tak dalej. No, właśnie. Tak nie miało być w tym wypadku.
Całe szczęście. Roise był z tego powodu niezmiernie zadowolony. Szczególnie, że udało mu się osiagnąć pewne ustępstwa w zakresie miejsca całego wydarzenia, korzystając z okazji i odwołując się do stanu domu w Dolinie Godryka i domniemanej klątwy ciążącej nad głównym, byleby tylko nie angażować w to zbytnio swojej macochy. Mieli lepsze relacje niż przed laty, ale zdecydowanie nie chciał jej pomocy. Miał już dostatecznie duży komitet organizacyjny, który jednogłośnie wybrał Snowdonię. Nie potrzebował więcej kucharek tam, gdzie były już dwie bardzo skuteczne. Zdecydowanie mieli mieć wszystko dopięte na ostatni guzik, nawet w tak krótkim czasie.
Co zaś przypominało mu przy okazji o powodzie, dla którego w pierwszej kolejności zjawił się u Nory. Nie czekał dłużej, rozpinając kieszeń torby i wysuwając z niej kopertę z eleganckiego zestawu grubej, mięsistej papeterii, którą gładkim gestem wyciągnął w stronę przyjaciółki.
- Do rąk własnych - zakomunikował swobodnie, czekając aż Figgówna przejmie zaproszenie.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#8
30.07.2025, 17:52  ✶  

Nie znosiła bałaganu. Raczej starała się utrzymywać porządek w miejscu swojej pracy. Nie zawsze jednak było to takie proste, nie kiedy miała ręce pełne roboty, i nie do końca wiedziała w co je wsadzić. Zlecenia sypały się jedno za drugim, a że starała się je realizować jak najszybciej się dało, to trochę cierpiały na tym jej standardy związane z czystością.

Pokręciła jedynie głową słysząc słowa przyjaciela. Jasne, na pewno wyśle na nią inspekcję, oczywiście tego właśnie mogła się po nim spodziewać, a tak naprawdę to wyczuła tę ironię w jego głosie. Wolała jednak przeprosić za warunki, jakie panowały w kuchni. Ambroise na pewno zdawał sobie sprawę z tego, że Norka miała dość wysokie standardy, przykładała wagę do takich pierdół, a co najważniejsze wszystkim zajmowała się sama. Teraz trochę brakowało jej rąk, ale bywały i takie momenty w życiu, kiedy nie do końca można mieć było wszystko.

- Będę miała to na uwadze, póki co niczego mi nie brakuje, ale kto wie. - Nie odrzucała propozycji, bo wiedziała, że dobrze było mieć jakieś dodatkowe źródła ingredientów. Składników w pobliskich sklepach mogło zabraknąć, bo czasy były niepewne, ludzie się obkupywali, bo woleli mieć wszystko pod ręką. Kto wie, kiedy będzie im się to mogło przydać. Zresztą wcale nie dziwiło jej podobne zachowanie, sama wolała mieć większe zapasy niż dotychczas.

Oczywiście miała swoją własną hodowlę ziół, jednak nie była ona zbyt wielka. Miała swój skromny ogródek na tyłach cukierni, jednak nie była w stanie tam sadzić zbyt wielu roślin. Musiała zastanowić się nad jakimś rozwiązaniem, bo zdecydowanie dużo lepiej było mieć wszystko swoje. Potrafiła zajmować się roślinami, od zawsze były one jej pasją, więc samo dbanie o nie nie było dla niej problemem, gorzej z miejscem. Miała zresztą wrażenie, że cukiernia powoli robi się dla niej za mała, powinna zastanowić się nad dokupieniem kolejnego piętra, które mogłaby zaadaptować. Być może sąsiedzi postanowią wynieść się z Londynu. Oczywiście, że nie zależało jej na tym, aby ludzie opuszczali to miejsce, w tym wypadku jednak to mogłoby być dla niej całkiem niezłym rozwiązaniem.

- Och. - Nie do końca wiedziała czego powinna się spodziewać, chociaż poniekąd miała swoje podejrzenia. Przejęła zaproszenie od Ambroisa i najpierw obejrzała je bardzo ostrożnie, nie chcąc go zniszczyć. To by dopiero było niefortunne. Kilka chwil później przeczytała jego treść. Gdy to zrobiła na jej twarzy pojawił się uśmiech, całkiem szczery. Przyjaźniła się z Greengrassem od lat i naprawdę dobrze mu życzyła. Najwyraźniej dość szybko odszedł od tego, o czym rozmawiali jeszcze podczas wakacji, dobrze było wiedzieć, że w końcu pozwolił sobie na szczęście.

- Widzę, że czekają Cię spore zmiany, jakże szybko wszystko się może zmienić. - Dość zabawne było to, że zdążył się zaręczyć w te kilka dni, kiedy ona zrobiła coś zupełnie przeciwnego. Niezbadane są koleje losu.

- Nie pozostaje mi nic innego, jak Ci pogratulować, długo na to czekałeś. - Nie miała zamiaru wytykać mu wieku, ale nie da się ukryć, że był od niej starszy o kilka lat i chyba czas najwyższy sięgać po to, co może przynieść szczęście.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
31.07.2025, 20:37  ✶  
Kiwnął głową. Tak po prostu, bez większego namysłu ani żadnej wewnętrznej konieczności namawiania dziewczyny na przyjęcie pomocy już teraz, dokładnie w tej chwili. Wiedział i widział, że doskonale radziła sobie we własnym zakresie. Potrafiła o siebie zadbać, a on zdecydowanie zdawał sobie z tego sprawę, nawet jeszcze zanim zobaczył ilość pracy, jaką wykonała w swojej kuchni. W końcu nie znał Nory od wczoraj, nie potrzebował zapewniać jej o czymś, co było dla nich raczej całkiem naturalne. Mogli na siebie liczyć. W kryzysie bądź w każdej innej, nawet najbardziej prozaicznej sytuacji.
To właśnie dlatego nie wyobrażał sobie nie odwiedzić jej jako jednej z pierwszych osób, własnoręcznie przekazując dziewczynie kopertę zaproszeniem, a nie wysyłając je przy pomocy sowy. Prawdę mówiąc, z zainteresowaniem obserwował wyraz twarzy Figgówny, gdy zaczęła zapoznawać się z treścią. Szczęście w nieszczęściu, nie pochodzącą spod jego ręki, przynajmniej poza podpisem na samym dole kartki.
Tak, to było dosyć nieoczekiwane. Nie zamierzał mówić tego na głos, ale dla niego poniekąd również, w końcu jeszcze niecały miesiąc wcześniej zupełnie nie przewidziałby znalezienia się u Nory w podobnym celu. Nie zamierzał jednak ukrywać, że w tym wypadku czuł się całkiem rozluźniony. Jeśli rzeczywiście istniała jakaś mityczna przedślubna presja, ani trochę jej jeszcze nie odczuł. Przynajmniej nie na ten moment.
- Możesz to powiedzieć, wiesz? - Odparł spokojnie, bez cienia zawahania, doskonale wiedząc, że Nora naumyślnie sformułowała swą wypowiedź w taki a nie inny sposób.
Jednakże przecież nie byli sobie zupełnie obcy. Wręcz przeciwnie. Jeśli pozwoliłby komuś na podobne słowa, zapewne byłaby to właśnie Figgówna. W końcu traktował ją jak młodszą siostrę, a rodzeństwo bywało...
...przekorne. Oj tak, zdecydowanie miał na to także kilka innych określeń, jednak w głównej mierze z pewnością nie oczekiwał, że dziewczyna będzie w jakikolwiek sposób krępować się powiedzieć dokładnie to, co przeszło jej przez myśl. Oboje to doskonale wiedzieli, prawda? Równie dobrze mogła tak po prostu rzucić te słowa na głos. To nie tak, że miał być za nie urażony.
Może w czyimś innym przypadku nie byłby do końca zadowolony z wytykania mu tego i owego, przede wszystkim w kwestii logiki, ale nie przy Eleonorze. Miała do tego prawo, którego nie zamierzał jej odbierać. No, może tylko trochę samemu zadrwić z tamtych okoliczności.
- A nie mówiłaś? - Rzucił, pozwalając sobie na bardzo ciche parsknięcie pod nosem, przypatrując się kopercie i zaproszeniu w dłoniach Eleonory, po czym ostatecznie lekko wzruszając ramionami. - Tak, może rzeczywiście nie jestem aż tak straconym przypadkiem - być może rzeczywiście to nie było takie proste.
Jasne, oczywiście, że mógł iść w zaparte, próbując wykręcać na wszystkie strony tamtą poprzednio przyjętą narrację. Najlepiej w taki sposób, aby ostatecznie nie wyjść na kogoś, kto dosyć mocno i zupełnie bezsensownie zapierał się przy swoich twierdzeniach, raczej nie dopuszczając do siebie (przynajmniej z zewnątrz) chociażby cienia wątpliwości, co do tego, że sytuacja może wyjątkowo szybko ulec zmianie. Mógł próbować wyjść z tego z twarzą. Tylko po co miał to robić?
Tak, w tym wypadku nigdy nie mów nigdy rzeczywiście miało swoje przełożenie na rzeczywistość. Los bywał zarówno przewrotny, jak i całkowicie przekorny. Burzył założenia, tworzył niezależne plany, narzucał nagłe zmiany okoliczności. W ostatnim czasie wydarzyło się wiele, zapewne jeszcze więcej czekało na nich w przyszłości. To nie tak, że Ambroise równie nagle i nieoczekiwanie nauczył się akceptować istnienie niezbadanych ścieżek przeznaczenia. Co to, to nie. Zwyczajnie nie zamierzał na siłę udawać, że cały czas należy walczyć z losem.
- Nie pozostaje mi nic innego, jak przyjąć gratulacje - uśmiechnął się do Nory, jednocześnie kolejny raz rzucając spojrzenie na jej dłonie i nieznacznie mrużąc oczy.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#10
02.08.2025, 22:12  ✶  

Wiele dla niej znaczyło wsparcie Ambroisa. Doceniała je. Miała świadomość, że może się do niego zwrócić z każdym gównem, ale nie należała do osób, które lubiły za bardzo korzystać z dostępnych możliwości. Póki miała swoje zasoby - wolała opierać się na nich. Oczywiście, że dopuszczała możliwość, w której będzie potrzebowała wsparcia, ale to nie był jeszcze ten moment. Ostatnio też nieco odchodziła od bronienia się przed uzyskaniem pomocy. Wiedziała, że jej najbliżsi robią to ze względu na ich relację, nie mogła wiecznie odrzucać wsparcia, zresztą sama pomagała komu tylko mogła. Były to czasy, w których doceniało się istnienie przyjaciół, wyjątkowo. Świadomość tego, że w takim trudnym momencie ma się na kogo liczyć była naprawdę budująca.

- Nie zamierzam się nad Tobą znęcać. - Dodała z uśmiechem, chociaż w tej chwili naprawdę mogła sięgnąć po te magiczne słowa. Szczególnie po tej rozmowie, którą odbyli tutaj całkiem niedawno, na pewno byłoby to bardzo satysfakcjonujące, ale nie była taką osobą. Wystarczało jej po prostu to, że Ambroise poszedł po rozum do głowy i pozwolił sobie być szczęśliwy. To naprawdę całkiem spora odmiana.

- Ty to powiedziałeś, a ja mówiłam wtedy. - Dodała z uśmiechem, przyglądając się jeszcze chwilę zaproszeniu, które trzymała w dłoni. Fakt, działo się to bardzo szybko, ale może to i dobrze? Znając Greengrassa mógłby jeszcze znaleźć jakieś przeciw... więc lepiej było kuć żelazo póki gorące.

- Zawsze to wiedziałam, dobrze, że w końcu dotarło to też do Ciebie. - Nie kryła tego, że cieszyła się jego zmianą narracji, znała go przecież i wiedziała, jakim jest człowiekiem. Na pewno nadawał się na męża, wiedziała, że jego wybranka nie pożałuje swojej decyzji. Miała szansę zresztą być z nim na tyle blisko, że wiedziała, że był w stanie zrobić naprawdę wiele dla osób na którym mu zależało, zasługiwał na to, by być dla kogoś najważniejszym, a co najistotniejsze sam musiał na to pozwolić, chyba w końcu to zrobił.

- Nie masz innego wyjścia, to prawda. - W tej chwili mógł tylko i wyłącznie przyjąć jej gratulacje. Nie zamierzała go męczyć jakąś pogadanką na temat jego poprzedniego podejścia, to nie było w jej stylu, wystarczało jej to, że wydawał się być w tej chwili naprawdę szczęśliwy.

Dostrzegła spojrzenie przyjaciela, zawsze wyłapywał szczegóły, nie sądziła jednak, że jest to odpowiedni moment na to, by dzielić się tym, jak to wyglądało u niej. Nie było o czym odpowiadać, to on w tej chwili przeżywał radość, nie zamierzała mu jej odbierać opowiadając o tym, że u niej sporo się zmieniło. Na pewno kiedyś o tym wspomni, ale nie był to na to najlepszy moment.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Nora Figg (3960), Ambroise Greengrass (6711)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa