• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna v
1 2 3 4 5 … 9 Dalej »
[23.03.1972] Proszę dopisać do rachunku| Rhiannon & Oleander

[23.03.1972] Proszę dopisać do rachunku| Rhiannon & Oleander
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#1
27.05.2023, 23:48  ✶  
Elegancka restauracja


Rhiannon Pettigrew & Oleander Crouch


Nie, żeby specjalną radość sprawił jej zaproszenie na kolację, które dostała kilka dni wcześniej. Z początku zaskoczona, bowiem milczenie trwało już jakiś czas. Prosiła zresztą, aby tego nie robił, nie spotykał się z nią, nie pisał, urwał kontakt. Jak widać nie posłuchał. Odezwał się, choć nie wiedziała w jakim celu. Chciał się spotkać na kolacji, Pettigrew zdecydowanie nie było to na rękę. Wolała nie być z nim kojarzona, widywana, ktoś jeszcze mógłby zwrócić na nich uwagę. Miała jednak świadomość, że nie może mu odmówić. Łączyła ich tajemnica, która nie mogła wyjść na światło dzienne. Bała się, że jeśli się nie pojawi, nie odpowie na zaproszenie to opowie komuś o tym, co ich łączyło i kiedy się zaczęło. Na to nie mogła pozwolić, nie mogła dopuścić do tego, aby ktokolwiek się dowiedział. Czuła, że byłby to koniec jej dopiero początkującej kariery. Mimo niechęci spowodowanej tym, że złudny spokój został naruszony odpowiedziała na zaproszenie, potwierdziła swoją obecność na kolacji.

Przygotowywała się nawet dłuższą chwilę do tego wyjścia. Chciała się dobrze prezentować, sama nie miała pojęcia dlaczego, może dla samej siebie tak po prostu. Wybrała szmaragdowo-zieloną sukienkę, zwiewną, w końcu był już kwiecień i można było zrzucić z siebie te wszystkie ciepłe materiały i pozwolić sobie na nieco ekstrawagancji. Włosy spięła w niskiego koka, część pasm jasnych włosów z niego wypadła, co powodowało na jej głowie artystyczny nieład - ale była zadowolona z efektu. Spojrzała jeszcze w lustro przed wyjściem, zastanawiała się, jak bardzo się zestarzała przez te kilka ostatnich lat, czy jej wygląd bardzo się zmienił. Nie minęło jednak aż tyle czasu, aby miała szansę się jakoś specjalnie zmienić. Jej myśli wędrowały w stronę Oleandra - on na pewno nie był już tym chłopcem, którego poznała. Musiał wydorośleć. Była ciekawa tego, jak się zmienił, jak wygląda i co u niego słychać, czy dalej gra i jak mu się układa w życiu. Nie powinna, odrzuciła od siebie te myśli. Musiała pojawić się tam, najlepiej, aby zajęło to jak najmniej czasu, zamienić z nim kilka słów, upewnić się, że nie zamierza z nikim dzielić się tajemnicą i wtedy wróci do domu. Spokojniejsza.

Droga na miejsce nie zajęła jej więcej niż kwadrans. Restauracja znajdowała się niedaleko jej kawalerki. Weszła do środka niepewnym krokiem rozglądając się przy tym uważnie. Nie do końca wiedziała, czego powinna szukać, przecież nie widziała go od dawna. Zdezorientowana postanowiła zająć miejsce przy najbliższym stoliku, może przyszła pierwsza, a może on ją dostrzegł, kiedy znalazła się na sali. Wyprostowała się jak struna, wpatrywała w drzwi wejściowe - gdyby jednak nie było go tutaj i miał się zaraz pojawić. Nieco się zestresowała, bo nie wiedziała, czego się spodziewać. Odkąd usiadła na krześle ani drgnęła. Wyczekiwała swojego towarzysza tego wieczoru.

Diva
I felt my heart crack -
slowly like a pomegranate,
spilling its seeds.
Burza czarno-srebrnych loków, blade lico, gwiazdozbiory piegów. Oleander jest młodym mężczyzną o 183 centymetrach wzrostu i nienagannej posturze. Jego oczy zmieniają kolor w zależności od nastroju, dnia, pogody, miesiąca - lawiruje pomiędzy odcieniami z pomocą metamorfomagii. Dłonie ma smukłe, palce długie. Nosi biżuterię i kolczyki, ale zazwyczaj tylko wieczorami bądź na występy. Gustuje w perłach, złocie i szafirach. Na pierwszy rzut oka uśmiechnięty, pełny życia i pasji młody człowiek, który nie stroni od tłumów i rozgłosu.

Oleander Crouch
#2
27.05.2023, 23:51  ✶  
Wysłane do Rhiannon zaproszenie było jedynie umyślnym burzeniem porządku, mąceniem w misie z krystalicznie czystą wodą; niewielkim zastrzykiem adrenaliny, którego potrzebował. Od dobrej chwili w jego życiu nie wydarzyło się nic ciekawego, a gazety milczały. Po sławnej odzywce, jaką sprezentował czarownicy z ministerstwa, trudno było mu wymyślić coś, co jednocześnie nie odcięłoby go od rodzicielskich funduszy i byłoby równie mocno efektowne. Wzdychał nad trudami swego losu i musiał posiłkować się mniejszymi, skandalicznymi czynami. Jak chociażby zaproszeniem na kolację o sześć lat starszej kobiety, która do momentu ukończenia Hogwartu była jego nauczycielką gry na fortepianie, ale również, kochanką. W rzeczy samej, kariera, i osiągnięcie w niej sukcesu, jego towarzyszki mało go interesowała. Oczywiście że kiwał głową, udawał, że rozumie powagę sytuacji. Zgodził się nawet na rozstanie, w końcu nie chciał wyjść na zdesperowanego, ale w duchu nie zamierzał w żaden sposób ucinać relacji. Wiedział, że był na wygranej pozycji, więc to wykorzystywał. Informacja o sypianiu ze starszą kobietą, zwłaszcza nauczycielką i zwłaszcza w wieku lat piętnastu, postawiłoby go w niektórych środowiskach na pozycji ofiary, w innych wyszedłby na niesamowicie utalentowanego w sztuce podrywu chłopaka. Pettigrew miała o wiele więcej do stracenia, podobało mu się, że musi poruszać się wedle jego zasad, aby nie zatonąć, sprawiało mu to dziwną satysfakcję, którą delektował się w tylko i wyłącznie swoim towarzystwie.
Wieczory należały do niego; królestwa pełne cennych przeżyć, intensywnych zapachów i rozgwieżdżonych rozdroży. Bez regularnych godzin pracy lub ogólnie rozumianej dyscypliny, sypiał w najmniej rozsądnych porach. Posiadał wolność i przywilej, jakich większość mogła mu jedynie pozazdrościć. Używał ich, wypijał wypełniony kielich do cna i prosił o kolejną porcję, nie znając umiaru i nie chcąc go poznawać. Kolacje jadał na śniadania, a śniadania na kolację. Wstał ledwie półtora godziny przed umówioną godziną spotkania i cały ten czas wykorzystał na przygotowanie. Ubrał na siebie czarną koszulę z szerszymi rękawami, która w sztucznym świetle lamp, pod odpowiednim kątem srebrzyła się jak niezbadane galatyki diamentów. Marynarkę jedynie zarzucił na ramiona, korzystając z nadchodzących wielkimi krokami ciepłych frontów, których efekty powoli dało się odczuć w wilgotnej i deszczowej Anglii. Na szyi zawiesił srebrny naszyjnik z talizmanem, który schował pod materiałem; jedynie łańcuszek był widoczny między zagięciami kołnierza; ten opadał leniwie na klapy marynarki, a rozpięta większa ilość guzików, niż potrzeba, odsłaniała jasną cerę na klatce piersiowej. Włosy pozostawił w swoim typowym zestawieniu czarnych i srebrno-niebieskawych loków, które przyjął stosunkowo niedawno. W młodszych latach jego włosy albo mieniły się feerią barw, zdradzając metamorfomagiczne umiejętności, lub pozostawały ciemnobrązowe. Nie myśląc zbyt wiele, spojrzał w lustro przed wyjściem. Skrzywił się niechętnie, widząc cienie pod oczyma, które udało mu się usunąć sprawnym użyciem metamorfomagii. Pod pachą miał folder z nutami, bo zawsze dobrze mieć wymówkę na tego typu spotkania, prawda?
Z Alei Horyzontalnej wszędzie miał blisko. No, przynajmniej jeżeli mówimy o obrębie magicznego Londynu. Nim się obejrzał już stawiał kroki w umówionej restauracji, rozglądając się uważnie, aby znaleźć swoją ‘randkę’. Przyszedł gustownie spóźniony, może nie piętnaście minut, tyle nie dałby jej na siebie czekać, w końcu nie wiedzieli się prawie od roku. Były trzy minuty, piętnaście sekund po godzinie ósmej gdy delikatnie położył dłoń na jej ramieniu, podchodząc od boku wraz z aromatem świeżych perfum o sercu z bergamotki, szałwii i ciepłych nutach drewna.
-  Wybacz, nie chciałem, abyś czekała aż tak długo - uśmiechnął się, podkreślając ostatnie słowo w wypowiedzianym przez siebie zdaniu, chcąc dać kobiecie do zrozumienia, że cała ta rozłąka nie jest mu zupełnie na rękę.
- Zieleń zawsze była twoim kolorem, dobrze wyglądasz - rzucił komplementem, odrobinę nonszalancko, acz jego spojrzenie faktycznie skupione było na barwie kreacji… No, może też trochę na jej dekolcie. Przesunął kciukiem po ramieniu Rhiannon. Był to gest tak krótki, tak dyskretny, że mógłby równie dobrze być wytworem jej wyobraźni. Przeszedł na przeciwną stronę okrągłego stolika i usiadł, informując osobę z obsługi, że marynarkę może powiesić na oparciu krzesła. Zaraz też, nie pytając towarzyszki o zdanie, zamówił całą butelkę szampana.
- Dawno się nie widzieliśmy trzeba to uczcić - zaczął i zaraz kontynuował - to nowe miejsce, nigdy wcześniej tu nie byłem. Chciałem doświadczyć tego luksusu i odbyć pierwszą wizytę w twoim towarzystwie - mrugnął do niej i zaśmiał się pod nosem, nieco filuternie, z dozą niewinności, jakby żadna umowa o tym, że mieli zakończyć tę relację, wcale nie została pomiędzy nimi zawarta.


“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#3
27.05.2023, 23:54  ✶  

Spóźniał się. Umówiona godzina już wybiła, a jego nadal tutaj nie było. Może źle zrobiła, że przyszła. Może powinna była zostać w domu? Przeniosła spojrzenie na parę, która siedziała niedaleko. Wydawali się być tacy szczęśliwi i zakochani, że można było im pozazdrościć. Mężczyzna był wpatrzony w drobną brunetkę, jak w obrazek, jakby była najpiękniejszą kobietą na świecie, a wszystko wokół nie istniało. Ona głośno chichotała, widać było, że nastroje im dopisują; mimo tego, że przerywało to ciszę, która panowała w pomieszczeniu nawet przez moment jej to nie drażniło. Uśmiech wpełzł na jej twarz jakoś nie mogła powstrzymać tego gestu, tak przyjemnie się na nich spoglądało.
Przez to, że tak się zainteresowała siedzącą niedaleko parą nie zauważyła, że się zbliża. Nie usłyszała jego kroków, a więc nie do końca była przygotowana, że zaraz znajdzie się tuż obok niej. Nim go zobaczyła, poczuła dłoń na swoim ramieniu, co spowodowało, że się wzdrygnęła. Delikatnie, aby nie robić zamieszania, pamiętała bowiem, że jest raczej w dosyć eleganckim miejscu, jednak nie udało jej się całkowicie powstrzymać naturalnego odruchu. Uniosła głowę do góry, aby na niego spojrzeć, mógł dostrzec gęsią skórkę, która pojawiła się na jej szyi, spowodowana jego dotykiem. Wpatrywała się w twarz chłopaka bardzo dokładnie, jakby chciała dostrzec, co się w nim zmieniło przez ten ostatni rok, kiedy nie było dane im się spotykać. Starała się nie uśmiechać, chociaż miała ochotę, zapach jego perfum wcale jej tego nie ułatwiał, bo wróciły do niej wspomnienia o chwilach, które razem spędzili, a były one naprawdę miłe. Szkoda, że ich drogi musiały się rozejść. W zasadzie od tego roku nie zbliżyła się do żadnego mężczyzny. Złapała się na tej myśli, na całe szczęście, musiała oprzytomnieć, przecież nie pojawiła się tutaj aby myśleć o tym, co ich łączyło. Musiała pamiętać, że to wszystko dla jej dobra, bo to ona mogłaby zostać zlinczowana przez społeczeństwo, gdyby wyszło to na jaw.

- Nie czekałam długo. - Powiedziała melodyjnym głosem.

Zamarła, kiedy poczuła jak jego kciuk przesuwa się jej po ramieniu. Nie powinien tego robić. Przecież nic już ich nie łączyło, wydawało jej się, że już sobie to wyjaśnili. - Dziękuję, ty również dobrze wyglądasz. Jak zawsze zresztą. Ten srebrno - niebieski kolor dodaje ci uroku. - Bo było to coś nowego. Tylko po co to powiedziała. Nie powinna zachowywać się w ten sposób, skarciła się w myślach za ten odruch. Powinna podchodzić do niego z większym dystansem, tak jak ustalili, jednak jakoś trudno jej było realizować ten plan, kiedy znajdował się obok. Miała wrażenie, że kiedy myślała o tym spotkaniu wszystko wydawało się być prostsze.

Obserwowała go uważnie, kiedy zajmował miejsce. Siedziała przy tym nadal wyprostowana jak struna, mógł zauważyć, że jest spięta. Szczególnie, że nie byli tutaj sami, kto wie, kto mógł się znajdować w tej restauracji. Mimo, że był już dorosły, a ona nie była już jego nauczycielką to czuła, że robi coś nieodpowiedniego, dosyć zabawne, bo wcześniej wcale jej to nie przeszkadzało.

- Czy ja wiem, czy dawno. Rok to nie tak dużo czasu, zresztą muszę przyznać, że Twoje zaproszenie było dla mnie ogromną niespodzianką. - Ton jej głosu był spokojny, chociaż wewnątrz naprawdę zaczynała się denerwować. Nadal nie miała pojęcia dlaczego ją tutaj zaprosił. Miał nad nią przewagę i była tego świadoma. Przez swoją bezmyślność, niesubordynację jej przyszłość w każdej chwili mogła zostać zachwiana. Wybuchłby skandal, nikt nie stanąłby po jej stronie. Zdawała sobie sprawę, jakby to wyglądało dla osób trzecich. Spotkałoby ją potępienie.
Zamówił szampana, nie zdążyła nawet zaoponować. Zresztą był dorosły, mógł robić, co mu się tylko podobało. Wyczuła jednak, że to spotkanie nie zakończy się tak szybko, jakby tego chciała. Z każdą mijającą minutą coraz bardziej docierało do niej, że pojawienie się tutaj nie było najlepszym pomysłem. Mogła znaleźć jakąś wymówkę, jednak tego nie zrobiła.

- Dlaczego chciałeś się tutaj pojawić właśnie ze mną, przecież nie jestem nikim istotnym. - Nadal szukała odpowiedzi na nurtujące ją pytania. Miała nadzieję, że szybko ją dostanie, może to ją nieco uspokoi.

Diva
I felt my heart crack -
slowly like a pomegranate,
spilling its seeds.
Burza czarno-srebrnych loków, blade lico, gwiazdozbiory piegów. Oleander jest młodym mężczyzną o 183 centymetrach wzrostu i nienagannej posturze. Jego oczy zmieniają kolor w zależności od nastroju, dnia, pogody, miesiąca - lawiruje pomiędzy odcieniami z pomocą metamorfomagii. Dłonie ma smukłe, palce długie. Nosi biżuterię i kolczyki, ale zazwyczaj tylko wieczorami bądź na występy. Gustuje w perłach, złocie i szafirach. Na pierwszy rzut oka uśmiechnięty, pełny życia i pasji młody człowiek, który nie stroni od tłumów i rozgłosu.

Oleander Crouch
#4
27.05.2023, 23:57  ✶  
Mimowolnie skupił wzrok na parze, w którą wpatrywała się Rhiannon, gdy do niej podszedł. Ludzie darzący się ogromnym uczuciem, gruchające zbyt głośno gołąbki. Z zazdrości ukręciłby im kark, acz po kolei, aby jedna ze stron musiała cierpieć bardziej, z tęsknoty. Ta myśl przyniosła mu niespodziewaną satysfakcję, odpłynął do znajomych kosmyków blond włosów, znacznie krótszych, męskich.
Skarcił się w myślach, wracając zmysłami do tu i teraz. Do Rhiannon Pettigrew, która po roku rozłąki w końcu siedziała naprzeciwko niego i uśmiechała się tak samo szeroko na jego widok, jak zapamiętał.
Czy takiego uczucia właśnie chciała? Słodkich słówek, spojrzenia wypełnionego miłością? Mógł jej to wszystko zafundować, tak samo jak zaserwować kolacje i parę butelek szampana, nie musiała daleko szukać, przyglądać się innym. Poczuł jak zazdrość o uwagę kiełkuje w jego wnętrzu, więc przybrał na twarz delikatny uśmiech, nie chcąc zdradzać tego, co trzyma w swoim wnętrzu.
Mógł obdarzyć ją uczuciem, ale nie na długo, nie takim prawdziwym, nie takim, którego pragnęła - nie musiała o tym wiedzieć. Zresztą, tak czy siak nie chciała go od niego. Uważała ich relację za nieodpowiednią, w jakiś sposób godziło to w jego dumę, głównie dlatego odnajdywał przyjemność w, poniekąd, przymuszaniu jej do tego spotkania. Nie widział w tym niczego złego, w końcu uważał, że mógł sięgać po każdą przyjemność, jaką pomieści ta planeta, a urocza blondynka siedząca na przeciwko niego definitywnie wpisywała się w tę definicję.
Melodyjność jej głosu wybrzmiała w jego uszach echem odległych przyjemności. Lekcji spędzonych na ukradkowych spojrzeniach, dyskretnych dotykach, języku braku bezpośredniości, który wisiał pomiędzy nimi nierozładowanym napięciem, do momentu, aż zbliżał się do siebie na tyle, że ciepło oddechu drugiej osoby powodowało gęsią skórkę w chwili podekscytowania.
– Tak uważasz, naprawdę? – zapytał w podekscytowaniu nie odrywając od starszej kobiety spojrzenia, chcąc jej tym przekazać jak bardzo zależy mu na jej opinii. Była to, przynajmniej w połowie, prawda. Oleander był pewną siebie bestią, która patrzyła w lustro z podziwem, aczkolwiek był łasy na komplementy – Zawsze mówiłaś, abym wyrażał się w tym, co robię, a mądrego to przyjemność słuchać, więc postanowiłem podążyć za tą radą też w kwestii wyglądu – podsumował, ukontentowany.
Zauważył, że jest spięta. Po pierwsze, dlatego że dosłownie sekundę temu miał dłoń na jej ramieniu, a po drugie, zbyt dokładnie studiował walory jej ciała podczas zajęć z muzyki, aby ledwo po roku rozłąki nie zauważać takich szczegółów. Miała drobne ramiona, bardzo ładną posturę i nawet w stanie takiego spięcia wydawała mu się niesamowicie atrakcyjna. Z początku miał zamiar pociągnąć za parę strun, aby ją rozluźnić, ale teraz nie był pewien czy w taki sposób jeszcze bardziej go ta sytuacja nie ekscytuje. Było to coś nowego, nieznanego i niesamowicie podniecającego.
Ciężkość zasypanego szklanymi diamentami żyrandola wisiała nad ich głowami, odbijała się w lustrach, jakimi przyozdobiony był półmrok restauracji; powiększały optycznie pomieszczenie, acz tym bardziej upojonym alkoholem mogło wydawać się przez to, że stoliki z gośćmi ciągną się w nieskończoność.
– Jeżeli się chociaż odrobinę kogoś lubi, rok to szmat czasu – bąknął, teatralnie naburmuszony, przypominając w swojej ekspresji chłopca, którym był zaledwie cztery lata temu, a którego niewinności nie miał w sobie już za grosz, chociaż nie wahał się karmić nią innych; kłamstwo na srebrnej łyżeczce. Spojrzał na obrus, odrywając od Rhiannon spojrzenie, kontynuując złudzenie urażenia, chcąc, aby poczuła się źle z tym, że nie wyraziła na głos swojej tęsknoty za jego osobą. Bo przecież musiało jej go brakować, nie mogło być inaczej, nie przyjmował innej wersji wydarzeń do wiadomości.
– Cóż, mam nadzieję, że przyjemną niespodzianką? – zapytał, z nutą nadziei, chociaż tak naprawdę zdawał sobie sprawę, że całe napięcie, jakie towarzyszyło Pettigrew w tej sytuacji było związane z tym, że nie chciała już od niego żadnych zaproszeń, przynajmniej tak sobie wmawiała, jak sądził.
– Nie mów tak – prawie że wciął się jej w zdanie – Jak ktoś, kto uczył mnie gry, z którą teraz wiąże swoja przyszłość, może być nieistotny? Odgrywasz … – specjalnie się zająknął, chcąc podkreślić, że użył czasu teraźniejszego – Odgrywałaś bardzo ważną rolę w moim życiu, nie umniejszaj sobie. Stąd ten szampan – kontynuował z wyjaśnieniami – Chce, abyśmy uczcili pewny etap, myśle, że wcześniej nie zrobiliśmy tego poprawnie, bo ja sam nie wiedziałem czego chciałem. Zaprosiłem cię, bo jesteś dla mnie naprawdę ważną osobą – znów skupił się na niej spojrzeniem. Jego oczy wydawały się zawierać gwiazdozbiory niewypowiedzianych w jej stronę komplementów, które mógłby wyciągać z kapelusza jak iluzjonista na scenie; każdy z nich ładnie ozdobiłby jej osobę, acz były równie złudne co wrażenie, że sztuczki na scenie mają cokolwiek wspólnego z prawdziwą magią.
Nie przeszedł jeszcze do tematu nut, które ze sobą przyniósł, uznał, że będzie na to jeszcze czas,  przecież i tak były tylko (poniekąd) wymówką. Ewentualnie planem B, jeżeli usłyszałby za mało komplementów.


“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#5
27.05.2023, 23:59  ✶  

Zauważyła, że spogląda na nią, dostrzegła też entuzjazm w jego głosie, kiedy obdarzyła go komplementem. Najwyraźniej nadal trochę zależało mu na jej opinii, co nawet jej się spodobało. Zastanawiała się, czy wynika to z tego, że jest starsza, że była jego nauczycielką, czy zupełnie z innego powodu z tego, że połączyło ich coś więcej. Wiedziała bowiem, że uczniowie często traktują jej zdanie jako dosyć istotne. Zależało im na jej opinii.

- Naprawdę. - Potwierdziła jeszcze. - Dobrze wiedzieć, że zostało Ci coś po moich lekcjach, jednak nie były takie bezużyteczne. - Pamiętał w końcu jej słowa, jak widać stosował się do rad. Może jednak nie była aż tak słabą nauczycielką, jak się jej wydawało. Chyba wyniósł stamtąd coś więcej niż tylko umiejętność gry na instrumencie. Nawet ją to w pewien dziwny sposób usatysfakcjonowało. Powodowało, że czuła, że to, co robi ma jakiś sens. Skoro on pamiętał, to może i inni mieli podobnie, chociaż nie można nie zauważyć, że traktowała go wyjątkowo. Nie z każdym uczniem bowiem zbliżyła się aż tak bardzo, tak bardzo, że będzie tego żałować zapewne do końca swoich dni. Z początku dyskretne spojrzenia nie do końca odpowiednie, dotyk zupełnie przypadkowy zamieniły się w coś, co nie przystawało. Nie powinna, aż tak dać się ponieść, żałowała tego codziennie. Tym bardziej, że Oleander należał do jednej z tych rodzin, która mogła ją zniszczyć w kilka chwil. To było w tym wszystkim najgorsze. Chwilowe zaspokojenie potrzeby bliskości mogło zrujnować jej życie, starała się z tym pogodzić, przygotowywała się na każdą ewentualność. Wiedziała, że może to do niej wrócić w każdym momencie życia. Nie mogła planować, bo nie miała pojęcia, czego może się po nim spodziewać.

Wydawało jej się, że może czerpać z tego satysfakcję, że ma nad nią władzę. Nie mogła nic z tym zrobić, nie mogła go w żaden sposób wpłynąć na to, co zrobi. Gdyby bowiem to wszystko wyszło na jaw, to on by był tutaj ofiarą. Dlatego też starała się podporządkować. Nie umknęło jej jego niezadowolenie, które spowodowały jej słowa. Poruszyła się wtedy na krześle i próbowała wyprostować jeszcze bardziej, niż była wyprostowana, chociaż właściwie się nie dało. Nie chciała go prowokować, nie chciała mu sprawić przykrości, bo bała się, że będzie to mogło spowodować, że postanowi zdradzić ich tajemnicę. Powinna uważać na słowa, nie wzbudzać w nim żadnych negatywnych emocji, a może uda jej się nadal nie ponieść żadnych konsekwencji. - Masz rację, przepraszam. Trochę niejasno się wyraziłam. - Powinna wybrnąć z tego w delikatny sposób. - Tak, oczywiście, że przyjemną. Nie mogło być inaczej, byłam ciekawa, co u ciebie słychać i jak się masz. - Próbowała się uśmiechnąć, w taki sposób, aby wyglądało to jak najbardziej naturalnie. Nie chciała znowu spowodować u niego zmiany nastroju, zależało jej na tym, aby dać mu odpowiedzi, których oczekiwał, aby to wszystko skończyło się dla niej jak najmniej boleśnie. Musiała mówić to, co chciał usłyszeć, gdyby przyszła taka potrzeba zapewne też robić, to czego będzie oczekiwał. Nawet jeśli działałaby przeciwko sobie, za bardzo się bała, że może chcieć uprzykrzyć jej życie. Stała się trochę niewolnikiem tego młodzieńca, po którym nie do końca wiedziała, czego może się spodziewać.

Nie wiedziała, ile jest prawdy w tym wszystkim, co mówi. Powodowało to u niej lekkie zmieszanie, może faktycznie miała spory wpływ na to, czym miał się teraz zajmować, na jego przyszłość, nie sądziła jednak, że aż taki duży, aby mógł uważać ją za osobę odpowiedzialną za to, czym będzie się aktualnie zajmował. - Zamierzasz żyć z grania? Dobra decyzja. Byłeś chyba najlepszym uczniem jakiego miałam. - Nawet nie było to kłamstwo uważała Croucha za naprawdę utalentowanego, może też nie patrzyła na to zupełnie trzeźwo, jednak jak do tej pory nigdy z żadnym uczniem nie połączyła ją taka więź. Miała wrażenie też, że to przez jego pasję przekroczyła granicę, przestała w nim bowiem widzieć tylko chłopca, a traktowała bardziej jako równego sobie, co było błędem, ale do tego doszła zdecydowanie zbyt późno. - Teraz już wiesz czego chcesz? Odważne słowa. - Spoglądała na niego z ciekawością, bo był taki młody i już potrafił stwierdzić na czym mu zależy. - Możemy uczcić, czego tylko sobie życzysz, jestem tutaj dla ciebie - podkreśliła jeszcze, żeby o tym pamiętał. Sama zaś liczyła na to, że jeszcze moment, jeszcze chwila, będzie mu śpiewać tak, jak jej zagra, a będzie mogła opuścić to miejsce i może mieć spokój na kolejny rok.

Diva
I felt my heart crack -
slowly like a pomegranate,
spilling its seeds.
Burza czarno-srebrnych loków, blade lico, gwiazdozbiory piegów. Oleander jest młodym mężczyzną o 183 centymetrach wzrostu i nienagannej posturze. Jego oczy zmieniają kolor w zależności od nastroju, dnia, pogody, miesiąca - lawiruje pomiędzy odcieniami z pomocą metamorfomagii. Dłonie ma smukłe, palce długie. Nosi biżuterię i kolczyki, ale zazwyczaj tylko wieczorami bądź na występy. Gustuje w perłach, złocie i szafirach. Na pierwszy rzut oka uśmiechnięty, pełny życia i pasji młody człowiek, który nie stroni od tłumów i rozgłosu.

Oleander Crouch
#6
28.05.2023, 05:37  ✶  
To nie było takie proste jak się jej wydawało. Rhiannon nie można było odmówić kokieterii i uroku, płynącego nie tylko z jej osobowości, ale też z melodyjnego głosu, w którego nuty uwielbiał się wsłuchiwać. Aczkolwiek, tak jak akordy brzmienia jej słów były przyjemne dla uszu, tak wznoszone z brakiem umiejętności, mające mydlić oczy, słodkie kłamstwa już nie. Pragnął, aby chciała tutaj z nim być, aby do niego lgnęła. Jeszcze nie był pewien w jaki sposób mógłby to osiągnąć, ale uważał, że ma czas - prędzej czy później to rozpracuje.
– Bezużyteczne? – zamrugał, zdziwiony, chociaż w gruncie rzeczy niezbyt go obchodziło jakie blondynka ma o sobie mniemanie. Lekcje były z początku pomocne, ale później spotykali się tylko po to, aby móc zetknąć się ciepłymi czołami, przesunąć opuszkami palców po nagiej skórze, odsłonić materiał koszuli. W dodatku rodzice Oleandra za to płacili; nigdy się tym nie przejmował, prawdopodobnie przychodziłby do niej nawet gdyby tego nie robili. Ale czy ona by przy nim została? Prawdopodobnie nie. Gorzki smak zawodu, który płynął z tej myśli ułożył mu się na języku, więc z wdzięcznością przyjął butelkę szampana, którą kelner usadowił w lodzie, jak tylko nalał musującego trunku do dwóch kieliszków.
– Nie są bezużyteczne, powinnaś zacząć doceniać, to co wartościowe – miał tutaj oczywiście na myśli też siebie. Uniósł szkło do góry, patrząc jej w oczy przy toaście – Za twoje nauczanie – podsumował pochlebiająco.
Wypił całą zawartość kieliszka w dwóch łykach, taka mała ilość szampana nie było dla niego wyzwaniem. Oparł się na krześle, acz nie odwrócił od niej spojrzenia. Dzisiejszego dnia jego oczy były mocno zielone, zupełnie jak większość razy, gdy prowadziła mu zajęcia. Dopiero podczas przyjemniejszych czynności, gdy mogli poczuć swoją bliskość, ich kolor zmieniał się pod naporem przyjemnego impulsu w ciemny brąz. Oleander opanował swoją metamorfomagię dobrze, aczkolwiek nie nad każdą emocją mógł panować, zwłaszcza tymi pozytywnymi, które wręcz wybuchały w jego wnętrzu. To dlatego tak się za nimi uganiał, próbował wypełnić cały swój żywot fajerwerkami satysfakcji, bo uzależnienia były jego pięta achillesową; przesadzał z alkoholem, seksem, używkami, spaniem, adrenaliną kiedy tylko było to możliwe.
– Wiesz, że jak się nie patrzy w oczy podczas toastu to skasujesz się na siedem lat bez seksu? – zaśmiał się gardłowo. Wygiął kącik ust w zadowolonym grymasie, kontynuując – Powiedzieli mi to taki skrzypek z Drezna, spotkaliśmy się na konkursie w 1970, w Wiedniu. Za każdym razem o tym myślę, gdy unoszę kieliszek, zabawne, ze takie małe rzeczy zostają nam w głowie – wtrącił tą anegdotę, bo chciał zobaczyć jak się zachowa, czy odrobinę ją ten sprośny żart rozluźni? Watpił w to. Ale jeżeli nie mógł uzyskać upragnionego efektu to zawsze dobrze było popatrzeć jak spięte ciało próbuje usadowić się wydoniej na restauracyjnym krześle.
Machnął ręką, jakby to, co powiedział było mało istotne i wziąwszy butelkę szampana, dolał sobie kolejną porcję. Jeżeli Pettigrew wypiła coś więcej ze swojego kieliszka, to również go uzupełnił.
– Żyć to poważne słowo. Na razie odnawiam kontakty i sprawdzam wody, ale tak, to chyba jedyna rzecz, którą faktycznie chciałbym robić. Lubię występować, tworzyć, muzyka jest jak język obcy, którego się uczymy, aby zakomunikować swój faktyczny stan, to co mamy w głowie, to, czego nie możemy wyrazić w żadnej innej mowie, bo brak jej wyrazu, polotu. Słowa są płaskie w porównaniu do dźwięku – zawsze rozmawiali o muzyce, więc zdecydował wejść głębiej w ten temat, aby oczarować ją chociaż wygłaszanymi sentencjami, ich poetyckością, być może głębokością. Chciał odblokować strumień myśli na ten temat, który wiedział, że posiadała. Rozumieli się bez słów siedząc przy fortepianie, stykając się udami.
– Może nie tyle wiem, co wydaje się być bliżej tego, niż byłem, gdy ojciec załatwił mi stać w Wizengamocie. To nie była moja wymarzona przyszłość, a jego, matka to rozumie – obdarzył ją krótką, acz prawdziwą wersją historii, bo nie widział powodu, aby ukrywać cokolwiek w tym temacie, zwłaszcza, że jego odejście ze stażu było mocno nagłośnione w prasie. Chciał zobaczyć czy w ogóle o nim wspomni, czy będzie mógł dostrzec w jej spojrzeniu czy twarzy cień wspomnienia, które zaimplikuje że patrzyła na jego imię i nazwisko w charakterystycznej czcionce druku prasowym.
Przymrużył delikatnie oczy, zasłaniając ich zieleń długimi rzęsami.
– A gdzie byłabyś teraz, jeżeli miałabyś być dla siebie, a nie dla mnie? – patrzył jej prosto w oczy, chociaż jego spojrzenie wydawało się łapać całość jej osoby.


“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#7
28.05.2023, 07:27  ✶  

Jej obecność tutaj wiązała się z bardzo sprzecznymi uczuciami. Bała się bowiem tego spotkania, nie miała pojęcia, czego powinna się spodziewać. W końcu ustalili, że nie mogą kontynuować znajomości, a on jakby nigdy nic nagle sobie o niej przypomniał. Z drugiej strony pojawiała się ciekawość. Przez rok człowiek mógł się bardzo zmienić, chciała zobaczyć, jak to było u niego. Trochę ze sobą walczyła, żeby nie dać się ponieść ten ostatni raz, aczkolwiek przecież mieli już ostatni raz za sobą. To nie powinno nadal trwać, ustalili to przecież. Nie mogła zrozumieć, co miał w sobie ten gówniarz, że potrafił ją sobie owinąć wokół palca. Mimo wszystko teraz podchodziła do całej sytuacji zdecydowanie z większym dystansem, widać była, że jej myśli są chłodne, nie pozwalała sobie na spontaniczne reakcje, przynajmniej próbowała walczyć z tymi odruchami. Nie było to wcale takie proste zważając na to, co ich łączyło.

- Tak, bezużyteczne. To tylko gra, jeden z dodatków do wszystkich innych rzeczy, którymi się zajmujesz. - Przynajmniej dla większości. Uczyła gry na fortepianie w większości dlatego, że rodzice sobie wymyślili, że ich dziecko musi mieć jakieś dodatkowe zajęcie, a to przecież tak ładnie wygląda. Nie było istotne, że kaleczyli strasznie dźwięki, że nie mieli żadnej smykałki do tej czynności, miała ich nauczyć podstaw, aby mogli zaprezentować tę umiejętność przed rodziną. Nie było to coś, czego oczekiwała od tego zawodu, uwłaczało to jej umiejętnościom, miała wrażenie, że zupełnie, czego innego się spodziewała. Niewielu uczniów było takich jak Oleander.

Spoglądała nań uważnie, wracały do niej wspomnienia związane z tymi lekcjami. Miała ich naprawdę sporo, w końcu nie był to jeden rok. Jego rodzice płacili jej za to, żeby go uczyła przez kilka lat, starała się wykorzystać ten czas jak najbardziej efektywnie, chyba nawet za bardzo, bo udało im się nawet zajmować rzeczami innymi od muzyki. Na samą myśl o tym wszystkim zimny dreszcz przechodził jej po ramionach. - Przecież zawsze doceniałam to, co wartościowe. - Sięgnęła dłonią po kieliszek, jednak zawahała się przez moment. Czy powinna pić? Alkohol mógł spowodować, że przestanie panować nad swoimi emocjami, nie do końca wiedziała w którą stronę może zostać kierowane jej zachowanie jeśli poczuje się zbyt lekko. Uniosła go w ramach toastu, a następnie przysunęła szkło do ust i jedynie delikatnie zanurzyła je w trunku. Nie powinna pić.

Dostrzegła, że on postępował wręcz przeciwnie. Szybko wypił całą zawartość kieliszka. Cóż, takiego go pamiętała, zawsze działał szybko, nie przejmował się tym, co wypada. Chciał więcej. Może właśnie też to jej się w nim podobało. Bogaty gnojek, który mógł dostać wszystko, co mu się tylko podobało. Ona nigdy nie miała takiej możliwości. Sama zresztą padła ofiarą jego uroku, miała wrażenie, że działa nie tylko na nią. Sporo mu byli w stanie wybaczyć.

- Naprawdę? Pierwsze słyszę, skąd posiadasz takie informacje? - Rhiannon nadal była wyprostowana niczym struna, ani drgnęła odkąd się znalazła przy tym stoliku. Bawił się nią. Czuła to, chciał sprawdzić na ile może sobie pozwolić, najgorsze w tym wszystkim było to, że nie miała pojęcia, jak zareaguje na wyznaczanie granic, czy się zdenerwuje? Wykorzysta swoja przewagę? Ciężko jej było ocenić. Wydawało jej się, że mógłby, w końcu zaprosił ją tutaj mimo tego, że nie mieli mieć już ze sobą nic wspólnego, dlaczego więc nie miałby próbować innych rzeczy? Była przegrana w tej sytuacji i bardzo dobrze zdawała sobie z tego sprawę.

Ta świadomość spowodowała, że przesunęła ponownie szkło do ust, tym razem upiła z kieliszka większy łyk szampana. - Niby taka mała rzecz, jednak gdyby się miała sprawdzić, to możnaby nieco żałować. Siedem lat to szmat czasu, nie sądzisz? - Nie odrywała mimo wszystko spojrzenia od jego oczu. Były intensywnie zielone - takie zapamiętała, aczkolwiek zdawała sobie sprawę z tego, jaką umiejętność posiadał. Dane jej było zauważyć kilka razy, jak kolor tęczówek zmienia mu się pod wpływem emocji, jak na razie widać było więc, że panuje nad sobą, a cała sytuacja nie sprawia mu żadnego dyskomfortu.

Wsłuchiwała się w to, o czym jej opowiadał. Dumna nawet była z tego, że postanowił kierować się ścieżką w pewien sposób wykreowaną przez nią, to ona uczyła go grać. Tak się składało, że dla samej Pettigrew był to raczej dodatek do życia, a on zamierzał zajmować się tym na co dzień. - Nie wiem, czy nie doszliśmy do sytuacji, w której to uczeń przerósł mistrza. Dobrze wiedzieć, że myślisz o tym w ten sposób, to miód na moje serce. - Była szczera, dopiero teraz dopiła szampana do końca. Trudno jej było panować nad swoim zachowaniem, szczególnie, że on znał ją na tyle, aby dotknąć odpowiednich miejsc jej duszy i nie tylko. Wiedział, jak sprawić jej przyjemność.

Uśmiechnęła się pierwszy raz zupełnie spontanicznie. Czytała o tym, co zrobił, rozbawiło ją to przeogromnie, bo wiedziała, że nikt inny raczej nie pozwoliłby sobie na taki komentarz. - Jak to było? - Próbowała sobie przypomnieć słowa, które przeczytała. Na jej twarzy mógł dostrzec skupienie. - Połknęła zbyt wiele dzieci i dlatego wszystko, co wychodzi z jej ust brzmi tak dziecinnie, miałam się ciebie zapytać, czy to prawda, czy plotka, chociaż skłaniałam się ku temu, że jednak prawda. - Bo znała go na tyle, że potrafiła stwierdzić, że mógł się odezwać dokładnie w ten sposób. - Przynajmniej ojca masz z głowy, teraz chyba nie będzie się mieszał w to, czym chcesz się zajmowac. - Skomentowała jeszcze, chociaż nie do końca wiedziała, jak to tam działa u tych wysoko postawionych. Rodzice często chcieli mieć wpływ na to, jak wygląda życie ich dzieci, trochę dramatyczne to było zważając na to, że podejmowali oni decyzje o tym, czym mają zajmować się w przyszłości, czy z kim zawierać małżeństwa. Przerażało ją to zawsze.

Kolejne pytanie przez niego zadane spowodowało, że zamilkła przez chwilę. Gdzie by była? Zapewne w domu, z książką w ręku. Pettigrew nie spędzała czasu w jakiś wyjątkowy sposób. Była przecież zwykłą nauczycielką, szarym człowiekiem klasy średniej, który próbował jakoś przeżyć w czasie konfliktu, który zaczął eskalować. Nie była osobą mile widzianą w czarodziejskim świecie. Krew jej rodziny nie była idealna. Dlatego też Rhii nie kusiła losu i większość czasu spędzała głownie w pracy i w domu, czasem zdarzyło jej się grać wieczorami w kilku kawiarniach i to by było na tyle. - Nie byłoby to żadne specjalne miejsce Oleander, ostatnio bardziej wegetuję niżeli żyję. - Jakby nie chciała mu dać odpowiedzi na to pytanie, bo samą ją ona nie satysfakcjonowała.

Diva
I felt my heart crack -
slowly like a pomegranate,
spilling its seeds.
Burza czarno-srebrnych loków, blade lico, gwiazdozbiory piegów. Oleander jest młodym mężczyzną o 183 centymetrach wzrostu i nienagannej posturze. Jego oczy zmieniają kolor w zależności od nastroju, dnia, pogody, miesiąca - lawiruje pomiędzy odcieniami z pomocą metamorfomagii. Dłonie ma smukłe, palce długie. Nosi biżuterię i kolczyki, ale zazwyczaj tylko wieczorami bądź na występy. Gustuje w perłach, złocie i szafirach. Na pierwszy rzut oka uśmiechnięty, pełny życia i pasji młody człowiek, który nie stroni od tłumów i rozgłosu.

Oleander Crouch
#8
31.05.2023, 03:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 31.05.2023, 03:14 przez Oleander Crouch.)  
Wywrócił oczyma, choć bardziej z rozbawienia niż irytacji. Był w tym geście cień pobłażania, który przeszedł po jego młodej twarzy uśmiechem dziwnej wyższości. Nie było to w jego wypadku nic nowego, od kołyski wmawiano mu, że jest wspaniały, wyjątkowy, najlepszy, a wszyscy inni powinni mu tylko przyklaskiwać.
Czuł jej dyskomfort. Nie upajał się nim, choć w pewnym stopniu go satysfakcjonował. Był jak niezbalansowany smak herbaty z cytryną i cukrem, gdy wciśnie się zbyt dużą ilość cytrusa, a ten osadza się na wargach nie dając w spokoju smakować się w słodkości trunku.
– Rozumiem, że nie każdy z twoich uczniów był równie utalentowany, co ja i faktycznie, większość rodziców traktowała grę jako przedmiot dodatkowy. Szkoda, bo z twoją pasją do tego i umiejętnościami odziedziczonymi po matce pewnie nauczyłabyś niejednego głąba jak odpowiednio naciskać klawisze – specjalnie używał takich słów. Błądził dłonią po stole, pomiędzy srebrnymi sztućcami, nóżką kieliszka, a stronicami menu. Przesunął po nim jedynie wzrokiem, stwierdzajac, że zamówi pare przypadkowych przystawek, coś z owoców morza i ... cokolwiek, co Rhiannon mogła sobie życzyć.
Uśmiechnął się do niej ciepło, chcąc sprawić, że spięte w stresie ramiona jeszcze bardziej opadną, zejdą do poziomu, w którym będzie mógł przestać martwić się o to, czy na pewno Panna Pettigrew nie ucieknie mu przed północą zostawiając po sobie jedynie szklany pantofelek. Tak, dzisiaj była centrum jego uwagi, tak samo jak on chciał być wszystkim tym, na czym miałby być skupione jej oczy. Nie interesowało go jutro, pojutrze czy za miesiąc, liczył się moment, krótka zachcianka. Fakt, ze miała dużo do stracenia jeszcze bardziej go ekscytował, przywoływał znajome motyle w brzuchu, sprawiał, że miarowe oddechy stawały się płytsze, a serce przyspieszało. Lubił pęd w jakim adrenalina pulsowała w jego ciele, gdy mierzył kobietę wzrokiem.
Szczerze ucieszył się, gdy powtórzony po Niemcu z Drezna przesąd rozpogodził i rozluźnił atmosferę. Podziękował mu w myślach, przypominając sobie jak jego zgrabne od wywijania smyczkiem palce przesuwały się pod materiałem koszuli, jak zdawkowo umięśnione ramiona spinały się pod naporem kolejnych ruchów, a skóra ustępowała paznokciom w rozgorączkowanych chwytach. Definitywnie patrzyli sobie w oczy podczas każdego toastu tego wieczora.
Wspomnienie przyprawiło go o chwilowo zamglone spojrzenie, zielone oczy dosłownie zakryły się rosą, przybierając na chwilę kolor turkusowej laguny, aby zaraz wrócić do zieleni, w której Rhiannon znajdywała komfort. Upił więcej szampana, pozwalając odległej myśli o przyjemności sprzed dwóch lat zatonąć wraz z innymi uniesieniami.
– Siedem lat to zdecydowanie za długo, aby odmawiać sobie takich przyjemności. W tym kontekście nawet rok jest jak czytanie przymusowej lektury na historię magii, która wnosi do naszego życia tyle, co nic – wzrzuszył ramionami – Jako nauczycielka masz na ten temat na pewno inne zdanie, wiem. Zgodziłabyś się z moją matką i jej wydanymi rozprawami. Nie moja filiżanka herbaty. Pisanie i czytanie jest za ciche, jak wpaść komuś w ucho, gdy milczy się nad tomem skostniałych dziejów? – zaśmiał się pod nosem, kontynuując dyskusję o tematach najróżniejszych, w głównej mierze nie majacych wielkiego znaczenia. Podkolorowywał zdania, wykonywał cały ten rytuał bardzo naturalnie, mogłoby się wydawać, że nie było tam nawet krztyny fałszu.
Jego usta rozciągnęły się w jeszcze szerszym uśmiechu, gdy blondynka przywołała cytat, który przyniósł mu sławę. Czuł się dumny za każdym razem, gdy ktoś go kojarzył z tym wydarzeniem. Pławił się w tej uwadze, nie interesowały go negatywne opinie na jego temat, a raczej, te również podbijały jego popularność, więc nie uznawał ich za nich złego, śmiał sie jedynie w twarz ludziom, których jego akcje i słowa irytowały, a ktorzy byli na ten temat bardzo wokalni. W końcu robili mu przysługę nie zdając sobie z tego sprawy.
– Oczywiście, że prawda – w jego oczach zamigotały ogniki ekscytacji – Należało się jej. Obnosiła się ze swoją czystością przed ślubem, a miała między nogami połowę departamentu. Nie ma w tym nic złego, oczywiście, ludzka rzecz, ale na rany Morgany, upominała każdą, jedną inną osobę i wsadzała nos w nie swoje sprawy. Cała ta rozmowa zaczęła się od tego, że jej zapytałem czy z chuja spadła i z którego, jak powiedziała, że powinienem znaleźć sobie żonę, a nie uganiać się za 'biednymi' dziewczętami i robić im nadzieje. Oczywiście była ode mnie starsza, więc nazwała mnie gówniarzem, stąd, jak już wiesz, mój komentarz. – rozłożył ręce i z zadowolony, pewnym siebie uśmieszkiem przymknął oczy. Był bardzo pewny swojej racji i tego, że nie zrobił nic złego, ba. Wydawało mu się, że wyświadczył przysługę nie jednej osobie, która padłaby ofiarą tej hipokrytki, bo, kto wie - być może i tak było. Tego już nie mógł wiedzieć, bo w tym samym momencie, gdy zakończyła się ich kłótnia, pożegnał się również z karierą w Wizengamocie.
Mówił na tyle głośno, że jedna ze starszych kobiet na sali zwróciła na niego uwagę. Pomachał jej rezolutnie, bez grama nawet wstydu i wrócił spojrzeniem do swojej rozmówczyni, tym razem opierając brodę na dłoni i z zadowoleniem lustrując ją spojrzeniem.
– Ot, nie znoszę hipokryzji – kontynuował, wcale nie ciszej, chociaż też nie krzyczał. Po prostu jego głos był donośny, a samym tonem głosu i postawą zwracał na siebie uwagę.
– Ojciec da mi spokój, definitywnie. Nie chce mnie z powrotem w Ministerstwie i dzięki Merlinowi. Matka musiała to przeboleć, ale ostatecznie zrozumiała, że chce podążać za swoją pasją. Severine, moja starsza siostra, chyba ją kojarzysz? Pracuje w rodzinnej kancelarii, to im powinno wystarczyć. Nie każdy musi być w tej rodzinie prawnikiem, zwłaszcza, ze to takie nudne. Cały dzień tylko papiery, klienci, Wizegnamot, pretensjonalne baby, którym wydaje się, że są najświętsze pod słońcem, blablabla, okropne, okropne, Rhi, mówię ci, jestem taki zadowolony, ze wyrwałem się z okowów tego skostniałego miejsca – potrząsnął teatralnie głową, sprawiając, że burza loków zafalowała pod naporem ruchu, niektóre kosmyki opadły mu na czoło, więc dmuchnął, aby wróciły na swoje miejsce.
Westchnął teatralnie.
– Czyli dobrze, że o tobie pomyślałem! Widzisz? Słuchaj, przyniosłem ci bilety na mój następny koncert. Dwa, jeżeli potrzebujesz więcej możesz dać mi znać – oczywiście, że chciał wybadać czy z kimś się umawia, nawet jeżeli właśnie powiedziała, że jej życie przez ostatni rok nie było interesujące.
– Mam też nuty, napisałem nowy utwór, ale. Ale – uniósł jeden palec, na który połyskiwał jeden z pierścionków; złota obrączka z niewielkim szafirem na szczycie – Nie myśl sobie, że tylko dlatego cię tutaj zaprosiłem. Te nuty przyniosłem przy okazji. Po prostu chce wiedzieć co myślisz, ale najpierw zamówmy jedzenie, bo jestem jeszcze przed śniadaniem, a kelner się nie spieszy – uniósł rękę przywołując obsługę i obrzucając podchodzącego do stolika mężczyznę trochę oburzonym spojrzeniem, ale ostatecznie nic nie powiedział. Zamówił jedynie to, co wcześniej miał zamiar: cztery przystawki, z czego jedną z krewetkami, drugą z kawiorem, a trzecią z różnego rodzaju pieczywem i smakowymi oliwami oraz ostrygi w białym winie, dla dwóch osób. Pozwolił Rhiannon domówić to, co chciała.
Kelner, skoro już stał przy stoliku uzupełnił im szklanki kolejną porcją szampana.


“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦
Tło narracyjne
koniecpsot1972
zasady korzystania
rzuty kością
Czarodziej nieznanego statusu krwi, będący baśniopisarzem oraz autorem książki Baśnie Barda Beedle'a. Żył w XV wieku, ale większość jego życia pozostaje dla nas tajemnicą.

Bard Beedle
#9
01.06.2023, 21:24  ✶  

Miała świadomość, że i bez jej komplementu czuł się lepszy od większości. Od szarych, zwykłych ludzi jak ona. Nie potrzebował jej aprobaty, chciała jednak podkreślić jego wyjątkowość, bo faktycznie wydawało jej się, że ma w sobie to coś. Rhiannon potrafiła docenić swoich uczniów, nie miała problemu z tym, aby ich chwalić, szczególnie gdy na to zasługiwali.

- Może, chociaż wiele zależy od ucznia. Jeśli ktoś nie ma choć odrobiny talentu, to nawet ja, z moją cierpliwością nie jestem w stanie zdziałać zbyt wiele. - Mogła próbować, starać się przekazać wiedzę w każdy możliwy sposób, jednak było to niczym uderzanie głową w ścianę. Nie potrafiła czynić cudów - niestety. - Niekiedy pracowitość nie wystarcza, wiadomo, można wypracować pewne umiejętności, ale nie przeskoczy się wtedy pewnego poziomu, nie kiedy brakuje talentu. - Sama nie uważała się za jakiegoś wybitnego muzyka, szczególnie przy swojej matce, która zrobiła światową karierę, ona należała raczej do tych przeciętnych. Właściwie przeciętność była jej cechą charakterystyczną. Niczym się nie wyróżniała, nie była szczególnie uzdolniona w żadnej dziedzinie, nie należała do ponadprzeciętnych piękności. Może to, że odziedziczyła po babce gen selkie - jednak nie było to coś szczególnie interesującego, przynajmniej jej zdaniem. Zresztą bardzo skrzętnie dbała o to, aby nikt o tym nie wiedział. Ta zwyczajność jej odpowiadała, była przyzwyczajona do tego, że żyła w cieniu swojej matki. Nie rzucała się w oczy.

Dostrzegła ten ciepły uśmiech na jego twarzy. Nadal jednak nie potrafiła stwierdzić, co się za nim kryło. Nie rozgryzła go jeszcze. Sięgnęła po raz kolejny po kieliszek i upiła niewielki łyk szampana. Każda wypita przez nią kropla alkoholu powodowała, że nieco się uspokajała. Faktycznie można było zauważyć, że to spięcie powoli znika. To co niewidoczne dla oczu, czyli zaciśnięty żołądek jednak nadal jej doskwierał. Wydawało jej się, że czuje na nim bardzo silny ciężar. Może z czasem i to minie. Oby.

Jako, że nie odrywała od niego wzroku nawet na moment dostrzegła chwilową zmianę koloru jego tęczówek. Ta umiejętność zawsze ją fascynowała. Dzięki niej był wyjątkowy, jakby wszystko inne to było za mało, żeby to potwierdzić. Zabawne, że niektórzy dostawali od losu aż tyle, a innym przychodziło żyć w ich cieniu w każdej możliwej dziedzinie, może nawet bardziej gorzkie niż zabawne. - Rok faktycznie można uznać za długo, ale zauważ, jak po takim czasie może wszystko smakować. Jakbyś znowu próbował wszystkiego po raz pierwszy. Cierpliwość to bardzo poczciwa cecha, mało kto ją docenia. - Ton jej głosu był nadal spokojny i melodyjny, aczkolwiek nie dało się nie wyczuć, że była nauczycielką. - Milczenie ma w sobie swój urok, po co świergolić o niczym, kiedy można znad tej książki spojrzeć w oczy tak głęboko, że będzie się je pamiętało przez całe życie? - Widać było, że ma nieco odmienne zdanie od Oleandra. Nie bała się zresztą pokazać mu jak ona to widzi. Mieli bardzo różne temperamenty, podejście do życia, stąd zapewne wynikały te rozbieżności.

Zapamiętała ten cytat, bo uważała, że idealnie pasuje do Oleandra. Mało kto mógłby sobie pozwolić na takie zachowanie, on był młody i butny, nawet mu trochę tego zazdrościła, bo ona od zawsze należała do tych pokornych i ułożonych. Widziała, że uśmiechnął się szeroko, gdy o tym wspomniała. Mogła się tego spodziewać, uwielbiał być w centrum uwagi, to zdążyła zauważyć przez te kilka lat kiedy spotykali się dosyć często.

- Nie przeczę, że się nie należało. Aczkolwiek dosyć dobitny to był komentarz. Właściwie, to akurat po tobie można się tego spodziewać. Zawsze byłeś bardzo bezpośredni. Na pewno zwolnienie ze stażu było warte zobaczenia jej reakcji. - Nie każdy mógł sobie pozwolić na taki komentarz. Tacy, jak ona zapewne mieliby przekreśloną karierę, gdyby odezwali się w ten sposób do kogoś bardziej doświadczonego. On tylko zyskał na tym sławę, gazety rozpisywały się o tym niepokornym chłopcu, który tak mocno pragnął uwagi. Znowu wygrał, nie musiał się męczyć w Wizengamocie, czarodzieje o nim plotkowali, jak zawsze dostał to, czego chciał.

- Dwa? - Uniosła brew pytająco. Zapewne długo będzie się zastanawiała kogo powinna ze sobą zabrać. Ostatnio należała raczej do samotników, a wolałaby nie pojawić się sama, żeby nie wyjść na kompletną nieudaczniczkę. Życie osobiste zdecydowanie jej się nie układało, ale to nic nowego, w zasadzie od zawsze tak było. - Nie, nie potrzebuję więcej. - Dwa to i tak o jeden za dużo. Przeniosła wzrok na kieliszek z szampanem, ogarnęła ją nostalgia na samą myśl, że nie miała nawet kogo zabrać ze sobą na koncert, powinna wreszcie zacząć żyć, tak jak każdy człowiek w jej wieku. Tyle, że Rhii nigdy nie pasowała do standardów. Zawsze była bardziej zamyślona, nieco oderwana od rzeczywistości, nie do końca potrafiła odnaleźć się w towarzystwie.

Kiedy wspomniał o nutach w jej oczach pojawiła się iskierka, błysk. Zainteresowało ją to. Ramiona opadły już zupełnie, jakby zdenerwowanie całkowicie zniknęło. - Bardzo chętnie je zobaczę. - Mógł wyczuć entuzjazm w jej głosie. Była ciekawa, co takiego stworzył.

Niestety bardzo szybko zgasił ten entuzjazm. Będzie musiała jeszcze chwilę zaczekać, aby móc zobaczyć jego nowy utwór. Cóż, teraz mógł mieć pewność, że póki co nie zamierza stąd wyjść, przynejmniej póki nie zerknie na te nuty. - Tak właściwie, to apetyt mam raczej średni. Oczywiście potowarzyszę ci w jedzeniu, może nawet coś skubnę. - Jej żołądek nadal był zaciśnięty, jakby miała tam supeł. Nie była pewna, czy będzie w stanie przełknąć cokolwiek. Wiele stresu kosztowało ją to spotkanie.

Diva
I felt my heart crack -
slowly like a pomegranate,
spilling its seeds.
Burza czarno-srebrnych loków, blade lico, gwiazdozbiory piegów. Oleander jest młodym mężczyzną o 183 centymetrach wzrostu i nienagannej posturze. Jego oczy zmieniają kolor w zależności od nastroju, dnia, pogody, miesiąca - lawiruje pomiędzy odcieniami z pomocą metamorfomagii. Dłonie ma smukłe, palce długie. Nosi biżuterię i kolczyki, ale zazwyczaj tylko wieczorami bądź na występy. Gustuje w perłach, złocie i szafirach. Na pierwszy rzut oka uśmiechnięty, pełny życia i pasji młody człowiek, który nie stroni od tłumów i rozgłosu.

Oleander Crouch
#10
05.08.2025, 00:32  ✶  
Wieczór przebiegał wybornie, czas uciekł prawie tak samo szybko jak wszystkie 5 butelek szampana i kolejne dwie wina. Problemem stał się fakt, że stan odurzenia nie wpływa dobrze na ludzi mówiących Ci, że nie można 'dopisać do Twojego rachunku'. Fakt, że kelner miał stracić następnego dnia prace był nieunikniony, przynajmniej w głowie Oleandra. czekanie na Brygadę Uderzeniową było przepełnione irytacją Croucha, również próbą wysłania patronusa do matki - do ojca by się nie odważył.

Ostatecznie zdecydował, że najbliżej mieszkał Desmond, jemu alkohol zazwyczaj nie przeszkadzał. Malfoy przyszedł i pozbierał przyjaciela, bardzo lakonicznie odprawiając Rhiannon, ku wewnętrznemu zawodowi Oleandra. Ale cóż, nie każdej nocy się wygrywa. Nie każdej gubi też portfel warty więcej niż wypłata każdej pracującej w restauracji osoby.

- Co ja bym bez ciebie zrobił? Chyba spał pod stołem w tej restauracji. Nie przeszkadzają mi dywany, ale te ich mają sztuczne włosie, bardzo źle to działa na skórę - odezwał się do blondyna, czując ciężkość odseparowania ich ciał, oddalający się, znajomy zapach i twardość wykrochmalonej koszuli.

Ku niezadowoleniu Croucha - seks mógł poczekać, wstyd najwidoczniej nie nie.

Koniec sesji


“Why can't I try on different lives, like dresses, to see which one fits best?”
♦♦♦
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Bard Beedle (3773), Oleander Crouch (3522)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa