• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Wyspy Brytyjskie v
« Wstecz 1 2 3 4 5 … 10 Dalej »
[18.09.1972] Przyszłość jest... zamulona? || Ambroise & Prudence

[18.09.1972] Przyszłość jest... zamulona? || Ambroise & Prudence
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#1
07.08.2025, 15:54  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 07.08.2025, 15:56 przez Ambroise Greengrass.)  
18.09.1972, wieczór, Exmoor
W bibliotece robiło się coraz ciemniej. Nawet nie zauważył, kiedy szarówka dnia za oknami zaczęła przechodzić w powoli rozpościerającą się ciemność nadchodzącej nocy. Wieczorna mgła niemal niepostrzeżenie zaczęła zasnuwać niedalekie wrzosowiska i ogrody widziane przez szyby wysokich bibliotecznych okien, w których już wkrótce miały zacząć odbijać się płomienie zapalonych świec i blask ognia z rozpalonego kominka. Chwilowo jednak żadne z nich nie postanowiło ruszyć się z miejsca.
Sam zresztą nie wiedział, kiedy tak właściwie postanowił zająć swoje, tym razem rozkładając się na dywanie na podłodze, jednak było mu tam nawet bardziej niż wygodnie. Zdecydowanie potrzebował rozprostować kości po całym dniu spędzonym to na jak najszybszym przemieszczaniu się na nogach, to na ślęczeniu za biurkiem nad stertą dokumentów, które w dalszym ciągu musiał wypełniać, nawet pomimo chaosu panującego w salach Munga.
Całe szczęście, tego wieczoru nie wracał tam na nocny dyżur. Nigdzie się nie spieszył, mogąc tak naprawdę złapać głęboki oddech. Traf chciał, że przy okazji zaciągając się nieco odurzającą chmurą wypalonej przez nich trawy, ale to już tak naprawdę był szczegół, czyż nie? Co prawda, pierwotnie nie zamierzał spędzić dłużej niż około godziny, ale tylko zupełny idiota nie skorzystałby z okazji.
Nikt go tu nie szukał. Nikt nie oczekiwał od niego przytaknięć odnośnie czegoś, czego i tak nie rozumiał, a co tyczyło się ustaleń ślubnych. Żadna osoba nie usiłowała wyciągnąć od niego jego zdania na temat usadzenia gości, z których trzy czwarte ludzi postanowiło nagle przestać się nawzajem lubić. Niby żadna z tych rzeczy jakoś specjalnie go nie stresowała, ale zdecydowanie cenił sobie spokój zadymionej biblioteki i niewymagającą obecność Prudence, która...
...o dziwo...
...naprawdę dało się lubić, gdy była na haju. Nie tolerować, nie cenić, nie szanować w ramach ich sojuszu.
Lubić.
Była zadziwiająco śmieszna, gdy nie próbowali sobie nawzajem nic udowodnić, tylko na wpół opierali się o fotele, na wpół leżeli na dywanie, gapiąc się na zawartość parujących filiżanek niedbale zestawionych ze spodków, aby mogły szybciej wystygnąć i dało się pić herbatę. Gdzie była w tym logika? Ano, nigdzie, ale czemu mieliby się tym martwić?
Wystarczyło, że kilka razy niemal poparzyli sobie język. Ambroise był zresztą pewien, że na pewno odkaził sobie przełyk zbyt gorącym naparem, bo gardło nie przestawało go palić od jakichś pięciu minut. Wypił jednak większość swojej herbaty, teraz patrząc na filiżankę Prudence i uderzając opuszką palca w dębowe deski na podłodze.
- Ile jeszcze będziesz to pić? - Spytał bez przygany, ale niewątpliwie wyrażając swoje zdanie, co do rytuału picia napoju przez koleżankę.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#2
08.08.2025, 00:35  ✶  

Nie spodziewała się tego, że spędzi dzisiaj w bibliotece tyle czasu. Miała zrobić swoje drobne dzieło, a później zaszyć się w jakimś innym miejscu, może nie sama, tak właściwie to niczego nie planowała i okazało się to być całkiem słusznym posunięciem. Siedziała tutaj długo, wraz z Greengrassem i całkiem nieźle się bawiła.

Za oknem nie było już szaro, mrok zaczął ogarniać okolicę, w niczym im to jednak nie przeszkadzało. Silniejsze podmuchy wiatru uderzały co jakiś czas w okiennice, jesień dało się wyczuć w powietrzu, lato już odeszło i szybko nie wróci. Prudence lubiła jesień, był to jej ulubiony czas w roku, nie musiała mieć wtedy do siebie pretensji, że zaszywa się w domu i godzinami czyta książki.

Wylądowała na dywanie, okazał się być całkiem miękki i przyjemny, było jej tutaj naprawdę dobrze. Nigdy jeszcze nie spędzała w podobny sposób czasu z Ambroisem i może nawet trochę żałowała, że dopuścili się wspólnego jarania trawy tak późno, chociaż wiadomo lepiej późno, niż wcale, czy coś.

Kiedy nie próbował z nią rywalizować okazywał się być całkiem w porządku. Wspólny front im służył, a okazało się, że znowu mają podobne poglądy na niektóre tematy, dzięki czemu rozmowa kleiła się nie najgorzej.

Na pewno nie powie tego w głos, ale Greengrass był niezłym towarzystwem, zupełnie nie przeszkadzała jej jego obecność, a niektóre osoby bardzo szybko powodowały u niej dyskomfort, tutaj czuła się naprawdę świetnie. Czy było to tylko i wyłącznie zasługą zioła? Trudno było powiedzieć, póki co nie musiała się też nad tym zastanawiać.

Starała się w miarę szybko upijać zawartość filiżanki, jednak ta herbata była kurewsko gorąca, parzyła ją w język, musiała więc nieco zwolnić, żeby nie skończyć z brakiem czucia w ustach.

- Nie pospieszaj mnie, bo nic z tego nie wyjdzie, to potrzebuje czasuuuu. - Przeciągnęła ostatnie słowo, gdyby przypadkiem nie zrozumiał tego, co mówiła. Co nagle to po diable, czy coś, a mieli przecież plan. Tak bardzo wkręcili się w to całe jasnowidzenie, iż postanowili wróżyć z fusów. Całkiem proste zadanie, czyż nie? Tyle, że w pierwszej kolejności musieli wypić zawartość filiżanek, a to nie okazało się być wcale takie proste.

Nie poddawała się jednak, co chwilę zbliżała ją do swoich ust, aż w końcu wypiła całą zawartość. - Udało mi się! - Powiedziała z entuzjazmem, jakby pokonała naprawdę okropną przeszkodę, a przecież nie było to nic wielkiego.



Rzut Symbol 1d258 - 210
Sztaluga (sukces artystyczny)
Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#3
08.08.2025, 01:22  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.08.2025, 01:24 przez Ambroise Greengrass.)  
No, ileż można było czekać?
Długo, z pewnością długo, patrząc na te wszystkie powolne, naprawdę niespieszne ruchy Prue, nawet jeśli naprawdę starał się jej nie poganiać. Wbrew pozorom, pasowało mu towarzystwo dziewczyny. Chyba jeszcze nigdy wcześniej tak bardzo go nie cenił, jak właśnie tego wieczoru. Nawet wtedy, gdy współpracowali przy naprawdę istotnych sprawach, będąc swoimi wzajemnymi sojusznikami. Nie, dopiero ten wieczór rzucił zupełnie nowe światło na ich znajomość. O ironio, bowiem wraz z rychłym i niezaprzeczalnym nadejściem wieczoru, za oknami robiło się wprost proporcjonalnie ciemno i ponuro.
Być może nigdy nie powiedziałby tego na głos, ale takie były fakty: przez te kilka godzin, jakie niepostrzeżenie minęły im wspólnie w bibliotece na siedzeniu, jaraniu i wróżeniu z dymu, zdążył naprawdę mocno uaktualnić swoją wiedzę na temat Bletchleyówny. Było to...
...zaskakująco przyjemne doznanie. Najwidoczniej wspólny pobyt pod jednym dachem ostatecznie nie wychodził im aż tak bardzo na złe, jak mogłoby się wydawać po tym, co miało miejsce na samym początku turnusu w Exmoor. Tym razem naprawdę czuł w tym wszystkim możliwość złapania oddechu. Nawet, jeśli głównie po to, aby zaciągnąć się lekko odurzającym dymem.
- To nie tak działa - albo to tak nie działa?
No, szczegóły. Najważniejsze, ze zaprzeczył teorii, jakoby nadmierny pośpiech miał namieszać im w jakości wróżenia z fusów. Bo niby czemu miałby to robić? Prue, co najwyżej, mogła wypić część tego, co powinno znaleźć się na dnie filiżanki, ale nie miała szpary między zębami, więc mogła przecedzić przez nie fusy, co nie?
Mhm. Jasne.
On zdecydowanie się tak nie guzdrał, nawet jeśli w dalszym ciągu czekał z ostatnim łykiem herbaty na dziewczynę. Zamierzał zrobić to w dokładnie tym samym momencie, co ona. I nawet mogłoby mu się to udać, gdyby nie jej nagły przypływ energii. Chwycił filiżankę o sekundę za późno, w efekcie opróżniając ją już po tym, gdy usłyszał dumne słowa Bletchleyówny.
Co prawda, nie zamierzał klaskać w dłonie ani składać Prue gratulacji, jednak z jego gardła mimowolnie wydostało się coś w rodzaju nad wyraz aprobującego mhm na potwierdzenie tego, że w istocie widział jej wyczyn. Naprawdę sprawnie dopiła tę herbatę, ukazując wreszcie to, co było dla nich najbardziej ważne. Mimowolnie nachylił się w jej stronę, jeszcze zanim spojrzał na własne fusy.
- Stojak? - Zdecydowanie zbyt mocno zmrużył oczy, przekrzywiając przy tym głowę i niebezpiecznie mocno pochylając się w kierunku filiżanki po herbacie oraz spodka, o który delikatnie zabrzęczała porcelana, gdy Prudence odstawiła nań puste naczynie. - Sztaluga? Do obrazów? Tych takich... ...malowanych. Do akwa...reli. Akwareli - mruknął, namyślając się przez zaledwie ułamek sekundy nad tym, co to niby miało znaczyć.
No cóż. Wniosek nasuwał się praktycznie sam. Prudence była... ...no... ...Prudence była Prudence. Nawet jeśli w tej chwili zachowywała się zajebiście luźno, prezentując mu się od całkowicie nieznanej, naprawdę przyjaznej w obyciu strony, nie mógł zapominać o tym, że zarówno jego, jak i ją od dawien dawna interesowały mroczniejsze strony magii. Oboje zagłębiali się w meandry czarnomagicznych  rytuałów, zgłębiając także tajniki nekromancji i różnorakich niespecjalnie estetycznych stron bycia czarodziejami.
Wniosek nasuwał się praktycznie sam. Technicznie rzecz biorąc, być może daleko im było do Voldemorta i jego idei, jednak co poniektórzy bardzo chętnie nazwaliby ich czarnoksiężnikami. I to nie początkującymi.
Co lepsze lub co gorsze, Ambroise raczej nie uważał tego za specjalną obelgę. Ot, po prostu za faktyczny stan rzeczy, którego się nie wstydził, nie obawiał ani, z którego nie był także w żaden sposób dumny. Nie obnosił się z tym. Prue także raczej tego nie robiła, ale w kontekście tej konkretnej przepowiedni?
- Mmmm... ...maluje? Maluje... ...tak... ... otóż tak, maluje się przed tobą jasna i klarowna przyszłość - kiwnął głową, jakby właśnie doszedł do czegoś, co nie tylko było odkrywcze, lecz także nader wszystko: całkowicie poprawne; inna interpretacja nie była już nikomu potrzebna. - Zostaniesz akwarelistą-dyktatorem - stwierdził z niemalże niczym niezmąconą pewnością tego, że to, co opuściło jego usta było całkowicie sensowne.
Znał jednego artystę parającego się malarstwem. Tak. I bez dwóch zdań był on także dyktatorem. Prudence też miała te predyspozycje, co nie? Doskonale poznał jej upór.

Rzut Symbol 1d258 - 74
Jodła (sukces artystyczny)


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#4
08.08.2025, 09:47  ✶  

Po prostu była ostrożna, nie przesadnie powolna. Nie chciała sobie poparzyć języka, bo wolała mieć w nim czucie. Nie robiła tego przecież celowo. Zresztą przecież nigdzie się nie wybierali, nie spieszyło im się, a Ambroise postanowił ją poganiać. Co za typ... Jeszcze chciał jej sugerować, że nie miała racji i nie należało do tego podchodzić z odpowiednim spokojem.

- Jak nie działa? Działa przecież. - Udało jej się dopić herbatę, na dnie znalazły się fusy, a więc zadziałało. Greengrass musiał zaprzeczyć jej teorii, ale nie ma się co oszukiwać, że brzmiała ona lepiej niż tekst, że nie jest w stanie sobie poradzić ze zbyt gorącą herbatką, lepiej było to zwalić na istotną część wróżenia, chyba nie dotarło do niego, że po prostu próbowała się wybielić ze swoich powolnych ruchów.

Przyglądała się zawartości swojej filiżanki, a gdy Ambroise się do niej zbliżył przesunęła ją w jego stronę. Mieli to robić razem, wzięło ich dzisiaj na testowanie praktyk wróżbitów i jasnowidzów, naprawdę bardzo abstrakcyjnie zapowiadał się ten wieczór, ale byli całkiem nieźle upaleni, dzięki czemu na pewno wszystkie czynności pójdą im gładko.

- Czy nie wszystkie obrazy są malowane??? W sensie te sztalugi to są chyba tylko do tych malowanych? - Przeniosła spojrzenie na Ambroisa i przechyliła głowę w lewą stronę wpatrując się w niego przez chwilę. Nie była specjalistką od sztuki, nie znała się na tym zupełnie, a to pytanie wydało jej się w tym momencie bardzo ważne, nie wiedzieć czemu tak naprawdę, ale musiała je zadać. Greengrass chyba też się na tym specjalnie nie znał, nie sądziła, aby w głębi duszy był koneserem sztuki, ale może da jej odpowiedź na nurtujące ją pytanie.

- Żeby być dyktatorem musiałabym mieć kim dyktować, wiesz, że najbardziej lubię działać sobie w pojedynkę, a do zostania akwarelistą musiałabym umieć malować, coś mi tu nie gra. - Wiedziała, że większość tych wróżb nie miała szansy się spełnić, to było tego żywym przykładem. Oczywiście, że Greengrass mógł to nieodpowiednio zinterpretować, jednak dała mu szansę, bo czemu by nie.

Miała pojęcie o świecie, wiedziała kim jest dyktator akwarelista o którym mógł pomyśleć jej towarzysz, ale na pewno nie miała być jego nowym wcieleniem. - Może po prostu dostanę obraz, czy coś? - To wydawało jej się dużo bardziej prawdopodobne, jak widać, każdy mógł znaleźć swoją własną interpretację tego, co rysowało się w herbacianych fusach.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#5
08.08.2025, 10:54  ✶  
Pokręcił głową, mając przy tym wrażenie, że robi to już któryś raz z rzędu, nawet jeśli praktycznie nie rejestrował przeszłych takich momentów. Po prostu wiedział, że było ich dużo, bowiem Prue wyjątkowo guzdrała się nad tą malutką filiżanką herbaty. Co prawda, napar wewnątrz porcelany zdawał się nie chcieć stygnąć, zdecydowanie im na złość, jednak w takich sprawach należało zdecydowanie dążyć do swego, popijając go małymi łyczkami. Regularnie, nie jak żółw w smole. Stłumił westchnienie.
- Nie działa - stwierdził zdecydowanie, być może odrobinę przypominając przy tym naburmuszonego pierwszoroczniaka z Hogwartu, który jeszcze nie miał żadnego związku z zajęciami wróżbiarstwa, ale wciąż wiedział najlepiej, co na nich będzie.
Było to w pewnym stopniu odczuwalne w tonie głosu Ambroisa, jak i w sposobie, w który na kilka sekund wydął wargi, posyłając bardzo nieprzekonane spojrzenie w kierunku dziewczyny, jednakże jednocześnie jego oczy pozostały roześmiane. Mówił, bo mówił. Ot, co. Po prawdzie, nawet nie przykładał do tego głębszej uwagi.
- Poza tym, żeby faktycznie sprawdzić, czy działa, musiałabyś teraz wypić na hejnał drugą filiżankę herbaty - stuknął czubkiem palca o podłogę, zatrzymując go centralnie przy czajniku.
To było logiczne, czyż nie? Należało dokonać próby porównawczej i tak dalej. Nie można było wyrokować na podstawie jednej filiżanki przestygniętej herbaty, czy fusy z drugiej, pospiesznie wypitej byłyby lepsze czy grosze. Bletchleyówna była naukowcem, powinna to zrozumieć.
Poza tym dostatecznie dużo rzeczy było tu dziś coraz bardziej niejasne.
- Niektóre są... ...podmalowywane? - Im dłużej miał tak mrużyć oczy, tym większe istniało prawdopodobieństwo, że mu tak zostanie albo nabawi się dodatkowych zmarszczek (o czym już średnio myślał), jednak to był odruch, w porządku?
Ułatwiało mu to myślenie na tematy, na które teoretycznie powinien umieć wypowiadać się z marszu, jednak w tym momencie jego własna pamięć dosyć średnio chciała go słuchać. No cóż. Najważniejsze, że do czegoś dochodził. Odpowiedział na spojrzenie Prue, wzruszając ramionami.
- Monidła, no, wiesz - rzucił zupełnie tak, jakby faktycznie był pewien, że wiedziała, bo z jakiegoś powodu codziennie obracała się wokół zubożałej części magicznej arystokracji, której nie było stać na normalne malowane portrety. - One są podmalowywane. Na zdjęciach - dorzucił odkrywczo, zupełnie tak jak ktoś, kto faktycznie wnosił coś do tematu.
I nie, za cholerę nie wiedział, czy używa się do tego sztalug. Wydawało mu się to raczej dosyć niejasne, bo skoro to było tylko podmalowywanie, (choć najpewniej jakimiś odpowiednimi farbami, nie byłe czym), to sztaluga raczej nie była potrzebna. A może była? Nie miał zielonego pojęcia. Jego było stać na normalne magiczne obrazy.
- Mogłabyś dyktować jednemu człowiekowi, on dyktowałby swoim dwóm ludziom, którzy mieliby po dwóch swoich i tak dalej, co nie? Podział komórkowy, tylko inny, hm? Łańcuch powiązań, tak to raczej wygląda w tym wypadku - zawyrokował, chociaż nigdy nie interesowało go budowanie jakiejkolwiek podobnej siatki przestępczej. - Wątpię, by każdy miał dostęp do Dzbana - dodał po chwili namysłu.
To było logiczne, że wszyscy siedzący na szczycie mieli swoich przydupasów od czarnej roboty. W pojedynkę spędzali czas. Jasne, musieli ustalać szersze plany na zdobycie i utrzymanie władzy, ale wcale nie musieli korzystać z doradców, jeśli nie chcieli tego robić. Wystarczyło im raz na jakiś czas rzucić jakąś przemową albo zalążkiem koncepcji, posyłając gdzieś ludzi, aby samemu zajmować się swoimi sprawami. No i Prudence zdecydowanie lubiła się rządzić.
- Od kogo miałabyś dostać ten obraz? - Zmarszczył czoło, patrząc na nią z bardzo wyraźnie dostrzegalnym na mnie nie licz, o ironio, malującym się w jego oczach.
On kupiłby jej jakiś rytualny nożyk lub coś w tym stylu. Z pewnością nie dzieło sztuki.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#6
08.08.2025, 14:02  ✶  

- Byłabym skłonna to zrobić dla słusznej sprawy, rozwoju, chociaż akurat dzisiaj wolałabym czuć jednak swój język, więc może innym razem. - Jakoś nieszczególnie spieszyło jej się do tego, aby faktycznie dokonać takiego eksperymentu. Gorąca herbata ją odstraszyła, może to i lepiej, jeszcze tego brakowało, żeby musiała chłodzić sobie język, nie było sensu wprowadzać zupełnie niepotrzebnych komplikacji do tego jakże przyjemnego, wczesnego wieczoru.

Wzruszyła ramionami. - Nie wiem, nie znam się. - Podmalowywane? Co to właściwie znaczyło? Nie miała zielonego pojęcia. Swoją drogą chyba pierwszy raz Prue powiedziała w głos, że się na czymś nie zna. Było to warte zapamiętania, bo pewnie niezbyt szybko się to powtórzy.

- Co? Mono co? - Mrugnęła kilka razy, zdecydowanie nie miała pojęcia, o czym mówił do niej Greengrass, była wyjątkową ignorantką jeśli chodzi o dziedziny artystyczne i było to bardzo mocno widać w tej chwili.

- Tak, tylko zauważ, że najpierw musiałabym znaleźć chociaż jedną osobę, która chciałaby mnie słuchać, to może być problematyczne. - Wydawała się mieć co do tego dużo więcej wątpliwości od Roisa, kiedy on o tym opowiadał miało się wrażenie, że dyktatura nie była taka trudna, że wszystko było proste. Może on powinien zainteresować się taką rolą, pewnie by się do tego nadawał, tyle, że fusy było jej, więc to chyba nie miało sensu, bo chodziło im o przewidywanie przyszłości, a nie szukanie dla siebie nowego zajęcia.

- Nie wiem, może pojawi się znikąd, Eliasz mógłby mi zrobić obraz, ale na szkle? To chyba musi pozostać niedopowiedziane. - Zachowywała się jak prawdziwa jasnowidzka, nie wiem, przyszłość pokaże, czy coś. Nie było w tym przecież żadnych konkretów.

- Pokaż lepiej, co Tobie się trafiło. - Przesunęła swoją filiżankę, bo chyba przenalizowali już wszystko, co mieli do przeanalizowania, teraz czas na przyszłość Greengrassa, wychyliła się nieco, by móc się przyjrzeć pozostałościom po jego herbacie.

Patrzyła na zawartość drugiej filiżanki dłuższą chwilę. - Masz drzewo, śmieszne, bo pasuje do Ciebie. - W końcu rodzina Greengrassów zajmowała się roślinami, więc też całkiem sprytne się wylosowało. - Będziesz sadził drzewo, płodził syna? Tak to szło? - Jakby nie patrzeć szło nawet całkiem nieźle tę interpretację umiejscowić w wcale nie tak dalekiej przyszłości, bo przecież miał się żenić. Układało się to w ładną całość, być może faktycznie powinni się zastanowić nad przebranżowieniem.

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#7
08.08.2025, 16:01  ✶  
- Na ogół dobrze jest czuć własny język - sprostował lekko, bo chociaż nie wiedział, jakie Prue miała plany na resztę wieczoru, poparzenie sobie jamy ustnej nigdy nie było czymś, co ktoś świadomie chciałby w nich uwzględniać.
No, przynajmniej z jego perspektywy. A on, co było raczej powszechnie wiadome, wręcz słynął z niewyparzonej gęby. W tym stanie tym bardziej niespecjalnie przejmował się słowami, jakie wypowiadał. Wyjątkowo dobrze gadało mu się z Prudence, kiedy nie próbowała być najmądrzejszą osobą w pomieszczeniu.
- Monidła - powtórzył bez głębszego zastanowienia. - Portrety dla zubożałych czarodziejów - i nie tylko dla nich, ale o tym nie mówił, bo to już zdecydowanie nie przyciągnęło jego uwagi, nie był w końcu szeroko obeznany z kulturą mugoli. - No, wiesz. Tych, których nie stać na to, żeby malować je od a do z, pozując i płacąc artyście za te wszystkie godziny - bardzo nieznacznie wzruszył ramionami, bo przecież ta część kultury mimo wszystko była istotna dla większości ludzi, czyż nie?
Przynajmniej tam, gdzie on bywał, przedstawiciele magicznego społeczeństwa mieli portrety swoich krewnych porozwieszane na ścianach. To był fragment tradycji. A że nie każdego było obecnie stać na rzemiosło tego typu. No cóż.
- Malują po magicznych zdjęciach. Farbami. Poprawiają włosy, dorysowują elementy. Taki udawany malunek - chyba mniej więcej tak to był w stanie wyjaśnić, tym bardziej, że sam jakoś nie posiadał zbyt dużej wiedzy na ten temat.
W bardziej zamożnych rodzinach nie robiło się podobnych fałszywek, chociaż te boczne, bardziej zapomniane linie niektórych...
...no cóż.
Nie wnikał w to aż tak bardzo. Szczególnie nie, gdy przeszli do ciekawszych tematów, wreszcie zaczynając szukać głębi we wróżbach. Uśmiechnął się pod nosem, unosząc lekko brwi, jakby właśnie usłyszał wyjątkowo przewrotny żart.
-Tylko jedną osobę, tak? - Uniósł brwi, wyraźnie rozbawiony.
Ciekawe. Bardzo ciekawe, bo wydawało mu się, że zarówno Prudence, jak i on znali przynajmniej jednego, bardzo konkretnego człowieka, który ostatnio zaskakująco często znajdował czas, by ją słuchać. I to nie byle jak, a z takim skupieniem, że było to nawet na swój sposób przezabawne.
Już zresztą otwierał usta, żeby powiedzieć to na głos, żeby rzucić imię na stół, robiąc to z nieskrywaną nonszalancją i prawdziwą satysfakcją, ale…
...słowa zawisły w powietrzu, ale nie padły. Nie, skoro jego przekaz był z pewnością doskonale zrozumiały i bez uciekania się do mówienia wszystkiego na głos. Zmarszczył lekko brwi, jakby rozważał coś przez chwilę, po czym parsknął cicho.
- No nic - rzucił z lekkim uśmiechem. - Skoro mówisz, że nikt cię nie słucha, to pewnie masz rację - wzruszył ramionami, teoretycznie od niechcenia, ale z błyskiem w oku. - Niemniej, skoro jesteś w stanie na dłużej niż trzy sekundy zatrzymać przy sobie kogoś, kto w normalnych okolicznościach prędzej dałby się poćwiartować niż potulnie słuchać kogokolwiek... ...a... nie oszukujmy się... ...to nie jest ktoś, kto słucha z grzeczności ani tym bardziej potakuje dla świętego spokoju... ...to może jednak ludzie trochę cię szanują - kątem oka spojrzał na dziewczynę, z tym specyficznym uśmiechem, który zwykle oznaczał jedno: dobrze wiesz, że mam rację, ale i tak dam ci się chwilę z tym posprzeczać, jeśli sobie tego życzysz. Ot, dla sportu.
- Jak będziesz miła, może Fabian narysuje ci jakąś laurkę - zdecydowanie prędzej od Eliasa, nie?
Szczególnie, że brat Prudence zdawał się być ostatnio wyjątkowo zajęty. I to nie bez przyczyny. Pożary naprawdę przyniosły mu cholernie dużo pracy. Prawdopodobnie równie dużo, co innym osobom parającym się jakiegoś rodzaju fizycznymi zajęciami. Tworzenie obrazów na szkle z pewnością nie było obecnie priorytetem kumpla Ambroisa.
- Jeszcze wybudować dom - uzupełnił, wbijając wzrok w wzór na spodzie filiżanki, po czym wstrząsając ramionami. - Zbudować dom, posadzić drzewo, spłodzić syna. Dokładnie w tej kolejności - spojrzał na Prue, wypuszczając powietrze nosem i kręcąc głową.
Nawet nie próbował ukrywać tego, co sądzi o tej interpretacji.
- Sadzenie drzew to raczej u nas chleb powszedni - mogła się tego zresztą domyślić, nawet jeśli nie bywała u jego rodziny; to nie była żadna tajemna wiedza, czyż nie? - Gdybym na każde sadzone drzewo płodził syna, to... ...o Bogini... ...o kurwa - nie, nie był królikiem i nie zamierzał nim być.
Z żoną czy bez żony. Co rok prorok zdecydowanie go nie kręciło. Nie zamierzał tworzyć drugiej Kniei.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#8
08.08.2025, 16:38  ✶  

- Zapewne można znaleźć sytuacje, kiedy nie, ale nie mam teraz za bardzo głowy do szukania hipotetycznych przypadków, w których mogłoby to być korzystne. - Wcale nie ukrywała, że aktualnie myślenie przychodzi jej lekko, wręcz przeciwnie trochę wolno szło jej przetwarzanie danych, ale to była miła odmiana od wiecznej analizy tego, co działo się wokół niej.

- Chyba wiem o czym mówisz. - Zmrużyła na chwilę oczy, aby to ogarnąć. Tak, zdjęcia, malunki, obrazy. Bardzo istotne sprawy w niektórych kręgach, które nigdy nie wzbudzały w niej szczególnego zainteresowania. Rodzice mieli w domu jakieś obrazy, ona wolała dekorować swoje mieszkanko innymi rzeczami, nieco bardziej makabrycznymi. Na szczęście mało kogo do niego wpuszczała, więc nieliczni mogli wiedzieć, jak to wygląda w jej przypadku.

- Jeśli to jest malowane po zdjęciu to każdy przecież może to zrobić, nie trzeba być wielkim artystą, bez sensu. - Odbierało to w jej oczach wyjątkowość tym dziełom. Artyści zawsze kojarzyli jej się z osobami natchnionymi przez jakąś siłę wyższą, jak widać wcale nie musiało tak być, niektórzy mogli być podrabiani.

- Dla jednych tylko, dla innych aż jedną osobę. - Zapewne znaleźliby się tacy, którzy otaczali się całkiem pokaźnym gronem znajomych, im dużo łatwiej byłoby przekonać jedną osobę do tego, aby ich słuchała. W większym gronie ludzi prościej było znaleźć kogoś podatnego na wpływy. Nie, żeby ona sama chciała się otaczać podobnymi ludźmi, dużo bardziej ceniła sobie, kiedy jej bliscy mieli własne zdanie.

Przewróciła oczami, gdy Ambroise odezwał się po raz kolejny. Tak, miał rację, ostatnio pojawiła się osoba, która wyjątkowo chętnie jej słuchała, nie uciekała, gdy dzieliła się z nią swoimi myślami. Jednak była różnica w wysłuchaniu, a słuchaniu, to dwie zupełnie różne czynności.

- Mylisz pojęcia. - Oczywiście, że zamierzała zwrócić mu uwagę na to, iż nie miał racji. Może była ukarana, ale nadal miała w sobie typową Prudence. - Wysłuchać, a posłuchać to są zupełnie różne rzeczy. Zresztą nie mam zamiaru nikomu nakazywać się słuchać, zdecydowanie wolę wersję z tym pierwszym znaczeniem słuchania. - To było dla niej naprawdę wiele, że w końcu mogła wyrzucać z siebie wszystkie swoje tajemnice, dzielić się nie do końca mile widzianymi wśród ludzi przemyśleniami i przy tym nie być ocenianą, a raczej zrozumianą. Uśmiechnęła się sama do siebie, kiedy pomyślała o tym, jak wiele się ostatnio u niej działo, były to praktycznie same miłe rzeczy, dawno nie miała takiego przyjemnego czasu w swoim życiu.

- Ja zawsze jestem miła. - No, przynajmniej w przypadku dzieci to było stuprocentową prawdą. Bletchley mimo swojej mrocznej aparycji, aury śmierci ciągnącej się gdzieś za nią miała też dziwny dar, który powodował, że łapała z nimi bardzo szybko kontakt. Naprawdę lubiła małych ludzi, często nawet dużo bardziej niż dorosłych. Gdy pracowała w Mungu zajmowała się głównie dzieciakami i naprawdę za tym przepadała. To była chyba jedyna rzecz, za którą tęskniła.

- Podejrzewam, że w twoim przypadku kolejność już dawno została odwrócona. - Oczywiście, że chodziło jej o drzewo. Ambroise na pewno w swoim życiu zasądził już całą masę drzew, o ile nawet nie cały las.

- Nie wiem, czy to dobry pomysł. - Dziecko za drzewo w jego przypadku mogło się skończyć naprawdę ogromną ilością dzieciaków, biedna jego przyszła małżonka...

Doktor Dom
Ain't no chariots of fire
Come to take me home

I'm lost in the woods and I wander alone
Wysoki, mierzący 193 cm. Dobrze zbudowany, umięśniony. Opalony, wręcz spieczony słońcem od prac na zewnątrz. Kawał czarodzieja. W granicach 100 kg. Wieloletni sportowiec, obecnie również pracujący w znacznym stopniu fizycznie, co widać na pierwszy rzut oka. Długowłosy, zielonooki blondyn. Ma falowane, gęste włosy w kolorze ciepłego jasnego blondu - poprzetykane pasmami rozjaśnionymi od częstego pobytu na słońcu i kilkoma pierwszymi kosmykami bieli. W kącikach oczu ma siateczkę zmarszczek, czoło również pokrywają pierwsze, jeszcze niezbyt głębokie linie. Roztacza wokół siebie zapach ziołowego dymu: ciężki, ale słodkawy, trochę kadzidłowy. Nosi się elegancko, klasycznie, choć nieczęsto sięga po magiczne szaty. W większości są to ubrania szyte na miarę. Preferuje proste, ale dopasowane spodnie i koszule z dobrych materiałów, skórzane buty. Czasami golfy albo płaszcze dostosowane do pogody. Wybiera ciemne kolory. Sięga głównie po zielenie, brązy i czerń, ale bez niebieskich podtonów (również w kierunku bardzo ciemnej zieleni albo kawowego brązu). Często sięga po skórzane rękawiczki. Na palcu niemal stale nosi złoty sygnet. Na lewym nadgarstku ma zegarek na skórzanym pasku, na prawym rzemykową bransoletę z przywieszką. Zazwyczaj mówi bez akcentu, nie unosi głosu. Raczej stawia na wizualny autorytet i chłodne, poważne, nieco kpiące spojrzenie.

Ambroise Greengrass
#9
08.08.2025, 17:23  ✶  
- Zadziwiające - mruknął, całkowicie zadowalając się tym komentarzem.
Nie musiał mówić o tym, że od dawien dawna miał ją za samozwańczą królową hipotetycznych scenariuszy, czyż nie? Tego wieczoru jednak chyba całkowicie postanowiła opuścić tron, zniżając się do zajmowania miejsca na dywanie, który czynił ją jakby bardziej ludzką. Osobliwe. Naprawdę.
- Och, z pewnością każdy może spróbować to zrobić - przyznał nie bez jednoznacznego tonu głosu mówiącego o tym, że w swojej karierze zdecydowanie naoglądał się efektów takiego przypływu artyzmu pośród niektórych pacjentów.
Nikomu nie życzył tego, aby po śmierci był w taki sposób uwieczniony na ścianie, przechodząc między innymi, słusznie namalowanymi obrazami. Osobiście już chyba wolałby nie mieć żadnego.
No cóż. Jak dotąd udawało mu się tego unikać, ale kiedyś w końcu miał nadejść na to konieczny moment. Co prawda jeszcze z nikim o tym nie rozmawiał, jednak spodziewał się, że raczej już wkrótce. W końcu ślubne portrety należały do normy.
- Nie, nie mylę - odparł bez zająknięcia, nawet nie mrugając, gdy te słowa opuściły jego usta.
Zachowywał przy tym możliwie jak najbardziej poważny wyraz twarzy, nawet jeśli odrobinę skrzyły mu się oczy. Tak, był ujarany i rozbawiony. Bo miał powody, aby taki być. A jeśli Prudence naprawdę tego nie widziała, tym bardziej go to bawiło.
Nie zamierzał jej jednak niczego ułatwiać ani podawać na srebrnej tacy, ani tym bardziej podsuwać dziewczynie jakichkolwiek dodatkowych myśli. Wystarczyło, że on sam miał głębokie wewnętrzne przeświadczenie, że wystarczyło kilka słów i parę spojrzeń spod rzęs, aby Benjy masował jej przemęczone stopy i wyskakiwał do sklepu po zakupy. Znał go. Rozpoznawał to spojrzenie.
- Mhm - odkaszlnął, walcząc z bardzo, ale to bardzo wymownym uśmieszkiem, jaki cisnął mu się na usta.
Prudence Bletchley zawsze miła. Tak. Zdecydowanie tego nie kupował, nawet jeśli zdawał sobie sprawę z tego, że za ich wspólnego panowania w Mungu, zdecydowanie chwalono ją za podejście do najmłodszych pacjentów. Ba, dało się ją nawet lubić, ale od korzystania z tego konkretnego słowa, mimo wszystko raczej by się powstrzymał. Zawsze tu nie pasowało. Oj, nie. Nie było mowy.
Słysząc kolejne słowa, jakie opuściły usta Prue, dosyć teatralnie zaciągnął się zadymionym powietrzem, mrugając przy tym dwa razy, jakby zadawał sobie pytanie, czy w żaden sposób się właśnie nie przesłyszał. Tak, teoretycznie rozumiał sens słów dziewczyny. Posadził już wiele drzew, drzewo było drugie w kolejności, Bletchleyówna nie wiedziała o tym, że teoretycznie już kiedyś kupił nieruchomość i wybudował tam szopę, remontując także sam główny budynek. Wniosek nasuwał się jeden.
Ale nie, nie zamierzał darować sobie możliwości spojrzenia na nią z oburzeniem.
- Jest wiele rzeczy, jakie możesz próbować mi insynuować, Prue - tak, zdecydowanie musiał podkreślić to jedno słowo. - Rozwiązłość jest jedną z nich - no cóż, znał opinię publiczną, nie brał jej w żaden sposób do siebie, więc nie zamierzał owijać tego zasłoną milczenia. - Ale posiadania bękartów mi nie zarzucisz - nie, akurat tu miał całkowitą pewność, że może być zupełnie spokojny.
Panował nad własnym fiutem.


Because no matter how long the night
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down
The night will start anew
Wallflower
Please forgive me if I don't talk much at times.
It's loud enough in my head.

Prudence jest szczupłą kobietą, która mierzy 163 centymetry wzrostu. Ubiera się raczej niezbyt kontrowersyjnie, schludnie, miesza się z tłumem. Wybiera stonowane kolory. Jej włosy są długie, proste w odcieniu czekoladowego brązu, często wiąże je w kok na czubku głowy. Oczy ma jasnobrązowe. Zapach, który wokół siebie roztacza to głównie woń kojarząca się ze szpitalem, lub medykamentami, jednak przebijają się przez nią owocowe nuty - głównie truskawki.

Prudence Bletchley
#10
08.08.2025, 20:10  ✶  

Nawet ona czasem zdejmowała koronę, zdarzało się to najczęściej wtedy, gdy nikt nie patrzył, ten dzień był jednak całkiem wyjątkowy, Ambroise mógł być świadkiem tego niesamowitego wydarzenia. Kolejna rzecz, którą mógł zapamiętać na przyszłość - na pewno zbyt szybko się to nie powtórzy, chociaż kto ją tam wiedział, ostatnio nieco odpuszczała, nie wiadomo jednak jak długo to potrwa. Być może jak skończy się turnus wakacyjny w Exmoor dawna Prudence wróci do łask.

- To odbiera cały urok. - Dodała jeszcze tylko ten krótki komentarz. Najwyraźniej Prue nie do końca podobało się, że każdy, pierwsza lepsza osoba, mogła sobie namalować obraz po zdjęciu. Sam zamysł tego wydawał jej się być oszustwem, bo przecież nie było to prawdziwe malowanie. Była oburzona taką możliwością, co widać było po jej nie do końca zadowolonej minie.

Uniosła brew i spojrzała na niego ponownie, gdy wspomniał o tym, że nie myli pojęć. Pokręciła przy tym głową, jakby chciała zaprzeczyć temu, co jej właśnie demonstrował. Nie wydawało jej się, aby miał rację. Nie zamierzała się teraz nad tym jakoś za bardzo rozdrabniać, dopisywać sobie, czegoś co wcale mogło nie być prawdopodobne.

Nie dało się ukryć, że Benjy obdarzał ją uwagą, w taki sposób, w jaki dawno nikt tego nie robił, o ile właściwie kiedykolwiek miało to miejsce, chyba nie. Zawsze starała się pokazywać tylko część siebie, zresztą nieraz zwracano jej uwagę, że nie powinna mieć takich zainteresowań, że to dziwne, że lepiej, aby o tym nie opowiadała. W tym przypadku było wręcz przeciwnie, nie podcinał jej skrzydeł, tylko słuchał, nie oceniał, akceptował. Tak, ale zdawała sobie sprawę, że skończy się to równie szybko, co się zaczęło, bo tak przecież ustalili, więc może chwilowo było miło i sympatycznie, jednak to co próbował jej sugerować Roise nie miało większego sensu. Kto go tam wie, tak właściwie to przecież znał Benjy'ego dłużej od niej, ale postanowiła w tym nie grzebać, nie teraz.

Bletchley otworzyła szeroko oczy, bo nie do końca o to jej chodziło. Zresztą nawet jeśli, to nie był jej interes, czyż nie? Nie obchodziło ją to, czy Ambroise miał jakieś dzieciaki, czy nie, raczej nie zakładała, że był nieostrożny, bo przecież czystokrwiści musieli się pilnować jeśli o to chodzi.

- Nie o to mi chodziło. - Powiedziała cicho, nieco wybita z pantałyku. No nie zrozumieli się, bywa. Ta rozmowa zdecydowanie schodziła na tory, w których nie powinna się znaleźć. Nigdy nie miała zamiaru się z nim, aż tak bardzo spoufalać, nawet ujarana.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Prudence Bletchley (2556), Ambroise Greengrass (3315)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa