![[Obrazek: 2xxQuKW.jpeg]](https://secretsoflondon.pl/imgproxy.php?id=2xxQuKW.jpeg)
Jesienne wieczory miewały to do siebie, że w nieodpowiednich okolicznościach potrafiły dłużyć się niemalże w nieskończoność. Szczególnie wtedy, kiedy pogoda na zewnątrz zaledwie w kilka minut zmieniała się o sto osiemdziesiąt stopni, zwiastując rychłe nadejście burzy. Nawet nie otwierając szeroko drzwi tarasowych, w powietrzu wpadającym przez lekko uchylone okno dało się wyczuć specyficzne napięcie towarzyszące wyładowaniom elektrycznym, jakie już wkrótce z pewnością miały rozjaśnić ciemnogranatowe niebo.
W bibliotece było jednak ciepło, jasno i sucho. Chmury dymu zdążyły opaść, ale nie całkowicie się rozproszyć. Nie, skoro oboje dosyć regularnie dbali o to, aby pomieszczenie nie stało się aż nazbyt rażąco przejrzyste. Nie. Począwszy od ziół do okadzania wianków, poprzez charakterystyczną słodkawą woń palonej marihuany, aż do piżmowej nuty kadzideł znalezionych w jednym z sekretarzyków i zapalonych nie tylko dla podtrzymania atmosfery, lecz także zamaskowania zapachu tytoniu z papierosów. Nie dało się ukryć, że mieli okazję czytać z naprawdę różnorodnych siwych kłębów unoszących się ponad ich głowami.
W żadnym jednak nie dostrzegł tego mitycznego dymnego bociana, o którym wcześniej i kilka razy później mówiła mu Prudence. Najwyraźniej jesień naprawdę zdążyła przedwcześnie zapukać do ich drzwi, bowiem nawet jeśli starał się zobaczyć jakiegokolwiek ptaka, wyciągnął rychły wniosek, że zanim mógł jakieś zobaczyć, wszystkie odleciały. Widział tylko drzewa. Las. Las drzew.
Gdzieś na dole rozbrzmiało głośne dzwonienie zegara. Jedenaście uderzeń. Dwudziesta trzecia. Ktoś powiedziałby, że niemal godzina duchów, ale przecież oni oboje doskonale wiedzieli, że to nie północ tak naprawdę nią była. Nie. Do prawdziwej pory mieli jeszcze ponad cztery i pół godziny.
Zmrużył oczy, zaciągając się papierosem. Nie do końca już pamiętał, co tak właściwie zamierzał powiedzieć czy też zrobić. Z pewnością nie miał w planach tak długiego zawiadywania się w tej części rezydencji, ale o tym także zdążył zapomnieć. Teraz usiłował dojść do tego, co bębniło mu z tyłu głowy porównywalnie do uderzeń zegara na dole. Ten w bibliotece ewidentnie był zepsuty. Zły omen.
- Koperta - stwierdził wreszcie, strzelając palcami i czując się ze wszech miar olśniony. - Miałaś ją otworzyć - zwrócił się do dziewczyny siedzącej obok, przesuwając palcem po dywanie, aby wskazać jej dowód zbrodni.
Jeśli to było coś istotnego, nie powinna z tym zwlekać, nie? Był genialny. Co z tego, że po godzinie lub dłużej od odebrania listu? To już były tylko szczegóły niewarte uwagi. Koperta zdecydowanie bardziej nań zasługiwała.
It's always darker
When the light burns out
And the sun goes down