• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Poza schematem Reszta świata i wszechświata v
1 2 Dalej »
[07.09] Tylko kochankowie przeżyją

[07.09] Tylko kochankowie przeżyją
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#61
11.08.2025, 20:43  ✶  
A więc urok osobisty, nie wiedza nie doświadczenie, nieobycie w docelowym miejscu czy choćby pieprzona hipnoza. Mógł sobie z tym poradzić, nie był to przecież argument pozbawiony sensu. Tylko ten Londyn, ten przeklęty Londyn… Były takie chwile, że marzył o jego pożarze bardziej niż o własnym samospaleniu. On albo ja — zdawało się krzyczeć poranione wnętrze, a przecież Gabriel znał odpowiedź. I ona teraz chciała go tam zabrać mimo wszystko, mimo wszystkich jego nieprzespanych nocy, mimo niemego krzyku, mimo płatków popiołu, którymi chciał się stać.

Spojrzała na niego, utrzymała jego stwierdzenie pełne goryczy wobec faktów, które splotły ich ścieżki ponownie. Jego brwi ściągnięte były jeszcze przez chwilę, po czym stopniowo, w czasie ulepionym z kauczukowej gumy, rozluźnił swoje oblicze, przyjmują prawdę, która mu ofiarowała. Jego powieki opadły, powoli, w nieregularnym pulsie, a usta rozchyliły się, jakby miał coś powiedzieć, lecz Lucy nawet przy mizernej znajomości swojego rozmówcy wiedziała, że pod tą twarzą kłębią się myśli i oto już jest ich wynik. Oto zapadła decyzja.

Gabriel jednak uparcie milczał, odchyliwszy swoją głowę w tył, nie zamierzał udawać, że jej słowa go nie zabolały, choć w tym ciężkim żałobnym granacie znajdowało się jeszcze coś, co bez wyjaśnienia umykało rozpoznaniu.

Szelest, który wybrzmiał w zdewastowanym salonie zdawał się być głośniejszy niż trzask pioruna. Zsunął nogi na ziemię, po czym już nie patrząc w jej stronę, dźwignął się niechętnie. Przeszedł kilka kroków, tym razem bezgłośnie podchodząc do niej. Wstał, by przysiąść tuż obok siedzącej postaci, na ziemi, plecami niemalże opierając się o ukryte pod materią sukni łydki i sięgnął po jedną z białych wampirzych dłoni.

Oniryczna duchota mieszała się z pozostałym popiołem spalonych kwiatów, gdy ujął jej smukłą dłoń z troskliwością, której zapewne żadne się za bardzo nie spodziewało. Tęsknił za swoimi kwiatami, lecz tęsknota ta już przebrzmiała wobec róży zakwitłej wśród popiołów. Kiedy się poznawali, była pąkiem, ale minęło 200 lat, by mogła w pełnej krasie rozchylić swoje płatki, ale też by korzeniami sięgnęła źródeł wampirzego znoju i rozczarowania. Przemijalności świata wobec niezmienności samego siebie. Jakże byłby rozbawiony, gdyby dowiedział się jakie nazwisko zdecydowała się przyjąć, teraz gdy siedział u jej stóp, czując się, jakby nie dotykał skóry, a miękką łodyżkę toczoną chorobę.

On mógł chcieć umrzeć. Lecz było w jej stwierdzeniu coś, co nim wstrząsnęło i nie była to pusta złość starszego, który poświęcił wygodne życie akolity przedwiecznego boga na to, by dwieście lat później jego ofiara życzyła sobie śmierci. Nie była to gorycz istoty, która nim dokonała czegokolwiek już została osądzona za mord na niej, za zgniecenie tej, którą tamtej nocy uratował wbrew rozkazom i własnemu krwawemu uzależnieniu w ostatnim akcie heroizmu nim zapadł mrok.

Przyłożył gałązki jej palców do własnych warg.

– Kto Cię skrzywdził? – zapytał rzeczowo, w swoim pytaniu zawierając groźbę wymierzoną w stronę złoczyńcy. Mogła być niezłomna, mogła być miła kiedy chciała. Mogła gardzić jego troską, ale była Różą, a on był ogrodnikiem. Ogrodnikiem, który wiedział, jak radzić sobie z robactwem.

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#62
12.08.2025, 16:02  ✶  
Uśmiechnęła się krzywo. Nie potrzebowała ochrony, ani zemsty. Nie miała przecież oprawcy, którego można było jakoś skrzywdzić w ramach nauczki. Chyba że liczyć głupią miłość. Nie chciała też przede wszystkim żadnego współczucia jednak… A jednak to było miłe. To, że ktoś pytał. Chciał wiedzieć.

Zaśmiała się cicho, nie zabierając dłoni ozdobionej perłowym lakierem na paznokciach, które musiała jakoś naprawić w międzyczasie.
– Od kiedy do pragnienia śmierci konieczna jest zawsze ta druga strona? Czyjaś krzywda. Nie wystarczy własne życie w śmierci? – Zamyśliła się na chwilę. To nie tak, że szła tam, pragnąc ze wszystkich sił końca. Szła do niego… Myśląc, że pewnie przeżyje, ale w sumie miło by było, gdyby tak się nie stało. Nie potrafiła po prostu wyjść na słońce, ale najście potencjalnie niebezpiecznego wampira? – Nikt mnie nie zranił Watsonie. Po prostu… Mówiłam ci, że historia mojej przemiany jest… Na swój ciekawy do słuchania sposób żenująca, czyż nie? Chciałbyś… Usłyszeć?
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#63
16.08.2025, 17:28  ✶  
Jakich słów użyła przed momentem? “...ozdobiony nawet przyjemnymi dla oka rysami, zdecydowanie lepiej otwiera usta niektórym świadków”? Czy właśnie to tak miałoby działać? Nie zastanawiał się nad tym, mając w sobie pewność, że nie przypadłby tak obok żadnego świadka. No, chyba że ona by go poprosiła.

Uczucia, kłębiące się demony zeszły na dalszy plan. Nie rozumiał. Była tak słodko znajoma, w swojej wampirzej różanej postaci. Użycie słowa “swojska” byłoby co prawda świętokradztwem, czuł jednak tę przyjemną ulgę, w której nie musiał pudrować wampirzej twarzy, udawać człowieka bardziej niż było to konieczne. Była tak kusząco nowa, odmienna prawem kilku wspólnie spędzonych dni dwa wieki temu. Teraz zaś ona, wysłanniczka Śmieci, która oddała go w ręce Snu. Mógł myśleć, że jest jej to winny za ocalenie przed losem ducha nawiedzającego miejsce, które przecież tak mocno chciał opuścić. Mógł myśleć, że jest jej to winny za narażenie na śmierć, gdy odwiedziła go pierwszy raz. Mógł w końcu zauważyć, jak nie musiał wbijać w nią kłów, by poczuć rozchodzące się po ciele ciepło niespiesznie karmionego głodu, który wypalał mu duszę ostatnimi laty — głodu drugiej osoby, głodu rozmowy, bliskości ciała rozświetlającego mroki osamotnienia.

Nie zabrała dłoni, a on jej nie wypuścił, chłonąc wrażenie miękkości jej palców jak kiedyś, w poprzednim życiu, gdy tym samym gestem towarzyszył jej w altanie, proponując plan łowów. Poprawił się nieco, rozluźniając ciało gotowe do skoku, przekonane jeszcze chwilę temu, że lada moment ruszy w mrok francuskiego lasu, aby znaleźć trop tego, który okradał ją z blasku jagodowych oczu. Jeśli zdziwił się, że historia jest aż tak stara, to nie dał tego po sobie poznać.

Mógłby się z nią licytować, kto jest bardziej żenujący, ale być może kiedyś przyjdzie na to czas, o ile będą mieli szansę na jakieś kiedyś, o ile Lucy znów nie zniknie, aby objawić mu się za dwieście lat, gdy nadejdzie odpowiedni moment.

– Chcę – powiedział łagodnie, niemal czule, mając w pamięci, że kiedyś była to ostatnia rzecz, którą chciała się z nim podzielić, a przecież pytał podczas pierwszej, może drugiej  kolacji. A teraz? Ile wody upłynęło, ile się zmieniło? Jej lśniące wargi rozchylały się, aby podzielić się z nim opowieścią początku, tak jak on złożył w jej ręce cierpienie końca. Tak zdystansowani kiedyś, teraz miał wrażenie, że gdyby położyła rękę na jego głowie, gdyby wsunęła palce między zmęczone ostatnim tygodniem włosy, opadłby znów na jej uda, przyjmując pieszczotę i z trudem hamując cichy pomruk wdzięczności. 
Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#64
25.08.2025, 09:16  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 25.08.2025, 10:53 przez Dearg Dur.)  
Uśmiech na jej twarzy przestał nagle być taki wykrzywiony, a zamiast tego, zaczął nosić ślady pewnej satysfakcji.
– A więc… – Zaczęła i w ostatniej chwili musiała się powstrzymać, aby rzeczywiście nie pogładzić jego włosów. Dlaczego chciała to zrobić? Głupia myśl. Bardzo głupia myśl. To pewnie dlatego, że byłaby z tego ładna scenka w książce dla płaczliwych idiotów, a ona najwyraźniej czasem dalej dawała wygrać starym nawykom. – A więc cieszę się, że chcesz ją usłyszeć. Obawiam się jednak, że zwykłam opowiadać o niej jedynie w jej rocznicę, a że miało to miejsce kilka dni temu, będziesz musiał poczekać na nią cały rok. Miło mi jednak, że jesteś na to gotowy. Dziękuję za twoją deklarację. Będę miała ją w pamięci.

I teraz niech Gabriel żyje jeszcze kolejny rok, czekając na to, aż opowie mu o tym, jaką była naiwną, młodą dziewczyną. A jeśli się uda, to może i przedłużyć to czekanie o kolejny rok. I kolejny. I jeszcze kolejny. Aż sam z siebie zacznie żyć.
– Wracając do naszego tematu. Jakiś wampir grasuje po Londynie i atakuje czarodziejów. Zero dyskrecji. Zero ogłady. Zero jakiejś przyzwoitości. Wolałabym szybko rozwiązać tę sprawę, zanim śmiertelnikom włączy się masowa histeria, która zabierze im umiejętność logicznego myślenia i postanowią wprowadzać jakieś desperackie prawa ograniczające naszą wolność. Bo przecież łatwiej jest najwyraźniej wkurzyć więcej wampirów niż złapać tego jednego upierdliwego.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#65
01.09.2025, 11:25  ✶  
Kilka dni temu… czy mogło tak być, że był to właśnie ten wieczór, gdy ich ścieżki na nowo się przecięły? Jej śmierć, jego śmierć… jeśli nawet było to kłamstwo — co zdawało mu się nader prawdopodobne — to podobało mu się, i wolał je od brutalnej prawdy, w której najpewniej młódka ciągnęła go za nos, wymuszając ciekawością trwanie przy życiu, aby mógł wysłuchać jej historii. Mogła mu tak kłamać. To było miłe. Miło było jednak żyć, gdy była obok, choć mogło dotyczyć to wrażenie, tylko jednego wieczoru.

Z drugiej strony…  Może jednak umarł, a Anioł Śmierci, który po niego przyszedł, postanowił posiedzieć z nim kapkę dłużej? Czy gdy podszedł do okna, widział swój zdewastowany ogród? Może był tu uwięziony, może ten spalony salon to było jego niebo, może to było jego piekło, czyściec, w którym musiał spędzić wieczność, rozmawiając z tą, która przyjęła twarz dawno uratowanej przez niego istoty?

Ta wizja, ta myśl, nie brzmiała tak źle, jak mogłaby brzmieć. Jej słowa. Jej zapach. I krew, którą wciąż czuł w ustach, nie była najgorsza. Tylko ta książka. Jedna na całą wieczność. To mogłoby mu się znudzić.

– Zero dyskrecji. – Powtórzył za nią, z rozmysłem przeciągając zgłoski, nieco wygodniej układając nogi na brudnej podłodze – Zero ogłady. Zero jakiejś przyzwoitości. Cóż, to rzeczywiście brzmi jak ja! Absolutnie, gdybym miał jakkolwiek się opisać osobie postronnej, użyłbym tych właśnie trzech swoich największych przymiotów. – Ironizował, drażnił się z nią, po czym bezczelnie przechylił głowę, tak by złożyć ją na damskich udach i z tej pozycji obserwować śliczną twarz. Zero przyzwoitości zobowiązywało. – Wysoki sądzie, jestem niewinny. Przyznaję się do spożywania z trzech istot magicznych, przy czym dwie były absolutnie skłonne do zaoferowania mi posiłku, a jedna nie ma prawa o nim pamiętać, ażeby to komukolwiek zgłosić. – Językiem przejechał po zębach w zamyśleniu, a tak naprawdę przeciął go kłem, aby ból nie pozwolił mu się zapaść we wspomnienia tamtego przedświtu. Nie musiał o nim myśleć, nie chciał, teraz kiedy był z nią. Nie chciał, ale też trochę nie miał wyjścia…

– Kazał mi wyjechać z Londynu i ja się na to zgodziłem i wyjechałem. Musiałbym… musiałbym z nim porozmawiać, żeby jakoś… – westchnął, odwracając głowę w stronę sufitu, momentalnie czując, że musi wyjechać, bo patrząc na ten sufit, po prostu oszaleje. Zarobi trochę pieniędzy i zrówna ten dom z ziemią. To brzmiało jak plan. Poza tym… jakoś trzeba było sprawdzić teorię życia po śmierci. W sensie… sprawdzić, czy to nie jest właśnie jakiś jego wariant..  – … żeby jakoś załagodzić sprawę na tyle, by nie dostał ataku paniki na mój widok na ulicy, albo widok mój i któregoś z jego powiedzmy chrześniaków czy przyjaciół.
Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#66
04.09.2025, 15:23  ✶  
Nie była w stanie stwierdzić, czy przewróciła oczami na jego słowa, czy też na to, że położył jej głowę na udzie, tym samym utrudniając jej założenie nogi na nogę, co przed chwilą chciała zrobić.
– Zero ogłady w jego morderstwach – sprecyzowała, przypatrując się nagle swoim paznokciom, tak by ukryć przed nimi oboma fakt, że nie była w stanie stwierdzić, czy głową na jej nogach jest uczuciem przyjemnym, czy też absolutnie niepożądanym. Jedno, co na pewno wiedziała to to, że pomimo znacznego jej ciążenia (dziwne, głowy wampirów chyba nie powinny być tak ciężkie, czyż nie?) nie chciała ruszać się w żaden sposób, tak by się nie cofał. W końcu przeniosła spojrzenie na niego samego.

– Dobrze, już. Pomyliłam się. Zadowolony? Wybacz mi, że byłeś jedynym nowym wampirem w Londynie o którym usłyszałam i jedyny o którym wiem, że jest na tyle inteligentny, aby skrywać pewne rzeczy za tymi ładnymi rysami. – Wysoki Sądzie, to nie tak, że nie wierzyła w rehabilitację oskarżonego. Po prostu nie była tego pewna, a i tak zamierzała najpierw pobić, zadawać pytania i potem mordować, a nie pobić, mordować i zadawać pytania. Zresztą bardziej by go związała niż pobiła, więc już w ogóle.

Zamilkła na chwilę analizując jego słowa.
– A… Hm… Nie wolisz może aby dostał zawału na twój widok? Chyba, że mogłaby ci się stać krzywda przez to, ale jeśli nie… Czemu nie zafundować mu kilku bezsennych nocy? Wiesz, jak mało braku snu wystarczy, aby oni przestali poprawnie funkcjonować? Jeśli dobrze to rozegrasz, to zapewnisz mu przynajmniej miesięczne zwolnienie zdrowotne w tej ich Lecznicy Dusz. Chyba, że… Jeśli nie chcesz się z nim widzieć… – Westchnęła cicho. – Coś wymyślę. Nie chcę cię zmuszać. – Chyba, że do życia.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#67
04.09.2025, 16:11  ✶  
Uniósł brwi zdziwiony, lecz jego zdziwienie było teatralne, galanteryjne i pełne zabawnej psoty, gdy dalej udawał, że trwa ta dziwaczna rozprawa.
– Brak ogłady w moich morderstwach. Moja droga, nie spodziewałem się, że podczas naszej krótkiej interakcji wyrobiłaś sobie tak rozbudowaną opinię na temat mojej techniki pozbawiania obiadu życia. Zdawało mi się, że raczej dałem Ci odczuć w jak wysublimowany i elegancki sposób podchodzę do tej sztuki. – Ślizgali się niebezpiecznie obok sytuacji, która dla dwojga była przecież trudna i nieprzyjemna, ale to co wydarzyło się później… to mieli już omówione, o ile nie był to majak zaszczutego serca. Uśmiechnął się więc po tych słowach pojednawczo i ścisnął mocniej wiotkie palce w dłoni, którą - och tak, wcale jej nie wypuścił, gdy znalazł sobie to pod wieloma względami lepsze legowisko - cały czas trzymał. – Nie gniewam się. To miłe, że mnie odwiedziłaś. Masz moją wdzięczność za akt, nieważna już intencja. – Przesunął się nieco bliżej, przekrzywił głowę tylko po to, by przyciągnąć kobiece palce do warg, chyba wchodziło mu to niezdrowo w nawyk, cóż jednak zrobić gdy skóra jej gładka była jak płatki róży. Przyjemne doznanie. W końcu wyswobodził gałązkę i pogrążył się w rozmyślaniach o Londynie i potencjalnej Londyńskiej przygodzie.

– Wiesz, sądzę, że swoją pierwszą wizytą dołożyłem drew do pieca bezsenności. Widziałabyś jego minę na balu, przesiedzieliśmy obok siebie cały koncert i się nie zorientował… – Uśmiechnął się lekko, smutno, ale zaraz potem nabrał nowej werwy, gdy to jej smutek i jej zmartwienie przesłoniło cokolwiek innego. To było takie miłe, znów czuć się chcianym i potrzebnym. Nawet jeśli kłamała, to na bogów, jak słodkie było to kłamstwo… – Pojadę z Tobą Lucy. Nie będzie mi śmiertelny dyktował gdzie mogę, a gdzie nie mogę przebywać! A nie zdzierżę Francji ani dnia dłużej. Te wspomnienia muszą się w końcu zatrzeć i mała przeprowadzka to najlepsze co może mnie spotkać! – Nastroszył piórka, bo i nagle, w przeciwieństwie do rozmowy, która odbyła się kilka dni temu, chciał się lepiej zaprezentować, a nie jak rozmoczony papeć.
Zaraz potem zamyślił się znowu na moment dwa, milczeli chwilę w cichości zakurzonego popiołem salonu. Aż w końcu przekręcił ku niej głowę, by zapytać ją z niewinnością godną największego hultaja:

– Uważasz, że jestem ładny? – hamował uśmiech, ale zdradzały go oczy, gdy ewidentnie przestał ją dręczyć z powodu niesłusznych zarzutów, więc znalazł nowy obiekt do drwienia, łaskotania, dźgnięcia w oczekiwaniu reakcji. Jakiejś reakcji, och tak dobrze znał ten wyraz twarzy, jej twarzy, który mrowił mu na sklepieniu podniebienia.

Sztafaż
160 cm / 55 kg / kasztanowe włosy i zielone oczy

Lucy Rosewood
#68
04.09.2025, 16:52  ✶  
Nie zabrała dłoni poddając się tej grze, którą prowadził. Zupełnie jakby dalej tańczyli nawet jeśli kroki zastąpiły gesty, a muzykę ich rozmowa.
– Następnym razem przyniosę ci czekoladki – powiedziała jedynie, uśmiechając się pod nosem na wizję, hrabiego trzymającego ogromne, różowe pudełko pralinek. Jakie byłyby jego ulubione? Wziąłby pierwszą lepszą? Studiowałby, która jak smakuje? A może skupiłby się na tym, która była najładniejsza? Poczęstowałby ją? Pocałował znowu dłoń, tak jak robił to teraz? Głupi staroświecki gest, który kiedyś sprawiał, że czytając w nocy powieści, piszczała w poduszkę w swoim pokoju w rodzinnej posiadłości, a i teraz czuła pewne głupie rozczulenie, gdy przycisnął swoje usta do jej dłoni.

Uśmiechnęła się i wolną dłonią, poprawiła kosmyk włosów, który opadł mu na czoło, gdy układał się wygodniej na swojej leżance.
– Świetnie. Dobry wybór. – Dzielny wampir. – Chcesz jakoś to uczcić? Udać się do jakiegoś miejsca we Francji ostatni raz przed wyprowadzką?

Jej oczy również zdradzały rozbawienie, nawet jeśli przysłoniły je nieco zasłony o kształcie wysoko uniesionej do góry brwi.
– Uważam, że masz awantażowe rysy. Nie czuj się jednak zobowiązany do przyjęcia tego stwierdzenia jako komplementu. Jeśli pamięć mnie nie myli, skomentowałam w ten sposób kiedyś również zdjęcie młodego Józefa Stalina, a bardzo daleko mi do jakichkolwiek ciepłych uczuć wobec tej osoby.
Sztafaż
Parle-moi de la mort, du songe qu'on y mène,
De l'éternel loisir,
Où l'on ne sait plus rien de l'amour, de la haine,
Ni du triste plaisir;
186cm | 83 kg | szczupła, atletyczna sylwetka | nienaturalnie blada skóra | lekko falujace włosy, ciemny blond | błękitne, zdystansowane oczy | w mowie zwykle silny francuski akcent, ale kiedy chce może z powodzeniem naśladować akademicki brytyjski

Gabriel Montbel
#69
04.09.2025, 17:13  ✶  
Jeśli tak miała wyglądać jego wieczność…

Nie protestowałby.

Przymknął powieki jak rozleniwiony kot, przyjmując pieszczotę, słodkie półprawdy, kokieteryjne gierki. Był po raz pierwszy od sześciu lat wyspany. Był najedzony. Miał przed sobą po raz pierwszy od dawna jakąś perspektywę na zabawę. Na wspólną zabawę.

– Chcę, żebyś zabrała mnie do Anglii. Może jeszcze nie wynajęli mojego apartamentu komu innemu chociaż… – odchrząknął, nie otwierając oczu, próbując jakkolwiek wymyślić sobie nadchodzące dni. – Może na początek znajdę inne miejsce? Nie mam korzeni, to dziwne, ale kiedyś też ich nie miałem. Chodźmy aniele śmierci. Jestem ciekaw tego, co chcesz mi pokazać. To miejsce wypiło już ze mnie stanowczo za dużo krwi. – Nieoczekiwanie podniósł się, zaskakująco zwinnie zważywszy na jego niedawny stan i kłaniając się nisko, wyciągnął ku niej dłoń tak, jakby zapraszał ją do tańca. Nie dbał o brudne ubrania, o meble, o to opuszczone przez bogów miejsce.

Nie dbał o nic, gdy w końcu uwolniony z więzienia swojej duszy, podążył za nią ku nowemu życiu.

Nie dbał nawet o to, że przez te kilka dni jego rekonwalescencji na krzewach wbrew wszelkim prawom natury znów pojawiły się pąki i zalążki liści.

Nie dbał, bo najpiękniejsza z Róż, którą kiedykolwiek widział w swoim ogrodzie, kroczyła teraz ramię w ramię obok niego.

Koniec sesji

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Lucy Rosewood (9773), Gabriel Montbel (17122)


Strony (7): « Wstecz 1 … 3 4 5 6 7


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa