• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Pokątna Plac i stragany [Jesień 1972] Równonoc Jesienna - Kiermasz (Wątek główny)

[Jesień 1972] Równonoc Jesienna - Kiermasz (Wątek główny)
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#11
17.09.2025, 23:46  ✶  
razem z Brenną

Dora nawet nie chciała jakoś specjalnie wychodzić sama. Czuła, że potrzebuje kogoś przy sobie, żeby nie oglądać się przez ramię cały czas, kiedy przechadzała się po placu. Dlatego grzecznie zaczekała, aż Brenna wróci z pracy i dokona potrzebnych zmian. Z jednej strony chciała zaszyć się w bezpiecznym zaciszu Księżycowego Stawu, ale z drugiej to, co błądziło po głowie Longbottom, było jak najbardziej prawdą - gdyby zrobiła tak na nieco dłuższy czas, zwyczajnie by uschła. Nie potrafiła tak zwyczajnie odciąć się od świata i zawsze stanowiło to dla niej problem i wyzwanie. Nie próbowała też nawet oszukiwać samej siebie, że to i z tego powodu, tej właśnie słabości, przysporzyła innym tak wiele kłopotów.
- I jaki miała kształt? - zapytała z zaciekawieniem, na moment przenosząc spojrzenie na twarz Brenny. Widziała jak przyjaciółka wodzi czujnym spojrzeniem po tłumie i w jakiś sposób tak samo przynosiło jej to pewien spokój, jak i obarczało pewnym poczuciem winy. - Chyba przydałby mi się jakiś nowy płaszcz na jesień, więc chciałabym na nie spojrzeć. Mignęło mi gdzieś dalej chyba, jakieś takie stoisko z ubraniami, więc jak obejdziemy plac to pewnie je znajdziemy. Albo jakieś inne? Też parę przypraw, głównie korzennych by się przydało, a może i znalazłyby się jakieś sezonowe składniki do warzenia eliksirów. Część mogę wziąć z ogródka, albo kupić sową, ale jak już tutaj jesteśmy... Ale potem? Potem myślę, że możemy faktycznie zanieść dary na ołtarz. Dużo masz rzeczy na swojej liście?



The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#12
18.09.2025, 20:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 18.09.2025, 20:55 przez Brenna Longbottom.)  
Robi zakupy z Dorą

Co jakiś czas niemal odruchowo kładła dłoń na ramieniu Dory albo otaczała ramieniem jej talię, jakby chciała się upewnić, że ta jest obok albo przed czymś ochronić – choć przecież nie było widać w pobliżu żadnego zagrożenia. I próbowała zwalczyć ten impuls, ale powtórzyła gest przynajmniej kilka razy. Głupie wyjście na targowisko było dla niej jak moment pewnego rozdarcia, bo i powinna tu zabrać Dorę, i nie powinna: jakkolwiek głupio to nie brzmiało.
A gdy Dora spytała o kształt bombki, Brenna na krótki moment zacisnęła powieki. Ognisty ptak, zasiadający na gałęzi, zatańczył przed oczyma jej wyobraźni, i zdawał się z niej śmiać. Niespełnione życzenie i symbol powstawania z popiołów, odrodzenia i nadziei.
– Feniksa – powiedziała krótko, otwierając oczy, a potem spojrzała na Dorę z jakąś troską. Nic dziwnego, że potrzebowała nowego płaszcza, skoro tyle jej rzeczy spłonęło. Brenna i tak miała szczęście: w sierpniu przeniosła dużo do Księżycowego Stawu i jeszcze więcej do mieszkania w Londynie, choć więc ogień zabrał sporo ubrań, pamiątek i rzeczy osobistych, nie straciła wszystkiego. Choć akurat ocalały w przeważającej mierze rzeczy na lato i na sam początek jesieni, bo w końcu te przenosiła w pierwszej kolejności. – Potrzeba ci czegoś jeszcze, czego nie ma w domu? I nie, chcę kupić trochę świec, ale tylko kilka, bo Nora ma przygotować parę zestawów, na bezsenność i do rytuałów. Poza tym mama prosiła o suszone jabłka na dzisiejszą kolację i trochę przypraw – stwierdziła, skierowując się do stanowiska, na którym mignęły jej płaszcze.
– Niektóre mają magiczne efekty – zachęcił sprzedawca, być może dlatego, że tego dnia na targowisku krążyło znacznie mniej osób niż zwykle. – Najlepsze materiały, doskonale układają się na ciele.
– Podobają ci się? – spytała Dory, sięgając ku jednej z kilku zielonych peleryn, wyszywanych w kolorowe liście. Materiał wydawał się szorstki w dotyku, ale hafty wyglądały całkiem ładnie, podobnie jak nasycone barwy.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#13
19.09.2025, 03:05  ✶  
razem z Brenną

Gdyby Crawley mogła, to by pewnie Brennę cały czas trzymała kurczowo za rękaw, nie chcąc się gdzieś zagubić. Albo raczej wpaść na kogoś nieodpowiedniego. Okropne to było; to jak obie stały się nerwowe i nie mogły tak naprawdę pocieszyć się chociaż przez chwilę ze wspólnego wyjścia. Chociaż i tak niewiele było do cieszenia się na tym jarmarku, bo pożary które strawiły Londyn i połowę Anglii dopilnowały, by nie działo się tutaj wiele, a sprzedawcy nie mieli za dużo do wystawienia.

- Oh - powiedziała krótko, nieco zawstydzona i nagle czując znaczące ukłucie niepokoju, bo przecież jak mogła nie, kiedy oczami wyobraźni widziała tego ptaka, którego połykają płomienie tylko po to, żeby się odrodził. To było piękne, napełniające nadzieją zjawisko, ale i niezwykle gorzkie w perspektywie tego jak powoli społeczeństwo podnosiło się po tragedii z kolan. Chciałaby być takim feniksem - zamknąć oczy i spłonąć doszczętnie, tylko po to by zostawić za sobą cały ból i niedogodności, a dzięki temu zacząć wszystko od nowa. - Nie, chyba nie. Przynajmniej nic mi teraz nie przychodzi do głowy. Śliwki? Do kompotu - rzuciła jeszcze szybko na koniec, bo w sumie by się przydały, ale to nigdy nie było tak, że czegoś doszczętnie brakowało w domu Longbottomów. Nawet jeśli ogień strawił niemal całą Warownię.

Uśmiechnęła się do sprzedawcy nieco nieśmiało, spoglądając na peleryny, które wskazała Brenna, w które mężczyzna szybko zaczął zachwalać.
- Mhm, przymierzę - kiwnęła głową do przyjaciółki, sięgając po jedną z peleryn. Była szorstka, ale Dorze to nie przeszkadzało, a zdobienia w liście sprawiały że razem z fakturą wydawała się narzucać na plecy coś co miało imitować drzewną korę. Ubranie po założeniu, było o wiele wygodniejsze niż kiedy wisiało na wieszaku. Dziewczyna okręciła się parę razy, przeglądając w lustrze, które wskazał sprzedawca, najwyraźniej tak pewny swoich produktów że nie kazał nikomu wierzyć na słowo. - Tak, jest bardzo fajna. Podoba mi się. W takim razie poproszę - rzuciła najpierw do Brenny, a potem zwróciła się mężczyzny, grzebiąc za sakiewką. - A ty? Też chciałabyś przymierzyć?



The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#14
19.09.2025, 21:35  ✶  
Z Dorą, kupują peleryny
– Ty wieszałaś jakąś bombkę? – spytała Brenna lekko, bo dla niej może na swój sposób to było gorzkie wspomnienie, ale nie było przecież takim dla Dory, skoro sama je przywołała. - Chodzi mi o takie rzeczy jak ubrania, buty… nowy kubek, zeszyty i tak dalej – wyliczyła Brenna. Dora szczęśliwie też zaczynała spędzać więcej czasu w Stawie akurat przed pożarami, a oni wszyscy zaopatrywali to miejsce powoli, ale konsekwentnie w artykuły pierwszej potrzeby, ale to nie znaczyło, że dziewczynie nie było potrzeba niczego.
Poza tym, po prawdzie, nie powinna zakładać więcej tych co bardziej charakterystycznych ubrań, które nosiła wcześniej.
– Ale za śliwkami też się rozejrzymy.
Bo te zebrane z sadu Longbottomów spłonęły razem z resztą zawartości spiżarni. Nikt w końcu nie myślał o przetworach i koszach z owocami, gdy dach domu zajął się ogniem.

– Wygląda bardzo ładnie. Dobrze na tobie leży – powiedziała Brenna, może nawet z odrobiną zaskoczenia, bo materiał pod dotykiem nie wydawał się aż tak dobrej jakości, by układał się w ten sposób, a na większości straganów tego dnia widziała wiele marnych towarów i nie spodziewała się takiego efektu, mimo tego, że hafty zdawały się całkiem urocze. Najwyraźniej peleryna naprawdę została zaklęta przez utalentowanego rzemieślnika. – Czemu nie? – odparła, odpinając guziki własnego płaszcza. Wprawdzie to okrycie ocalało, a gdzieś w pudłach w londyńskim mieszkaniu było jeszcze jedno, ale już jej ulubiona kurtka przepadła, a Brenna miewała złe tendencje do szybkiego niszczenia ubrań. Wsunęła ręce w rękawy zielonej peleryny, podobnej do tej Dory, choć o innym układzie liści, a potem odruchowo poprawiła jej poły. – Chyba ją wezmę – zdecydowała, posyłając uśmiech sklepikarzowi, a później wydobyła z wewnętrznej kieszeni własnego płaszcza sakiewkę, by zapłacić. Przedmiot był dość drogi, ale przy tym, co działo się w Londynie, wart swojej ceny. – Chyba tu na stoisku obok mają świece i rzeczy na bezsenność… – dodała, spoglądając w stronę sąsiedniego stoiska.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#15
19.09.2025, 22:24  ✶  
razem z Brenną

- Nie. Przeszłam się tylko między straganami, bo potrzebowałam parę rzeczy do stroików, ale ostatecznie nie udało mi się nic zawiesić - wzruszyła ramionami. Trochę szkoda, bo była ogromnie ciekawa, w co konkretnego zmieniłaby się jej bombka, ale z drugiej strony sama nie była pewna czego mogłaby sobie życzyć te ponad pół roku temu. Ten czas wydawał się teraz tak odległy i jednocześnie wręcz nieznośnie beztroski. - Ah, no tak. No to nie. Chyba nie? Nie jestem pewna. Ale zawsze można zamówić coś sową do domu, tak? - zapytała, czując że nie tyle nie chciała teraz niczego takiego kupować, albo nie przychodziło jej do głowy nic konkretnego, to nie chciała za długo tutaj przebywać.

- Dziękuję - Dora uśmiechnęła się mimowolnie, oglądając się jeszcze raz z drugiego boku, by zdjąć z siebie już zapłaconą pelerynę, a następnie schować, zamiast tego zakładając na nowo swój brązowy, jesienny płaszczyk. Potem natomiast z uwagą przyjrzała się Brennie, kiedy ta dała się namówić też na przymierzenie i zarzuciła na siebie pelerynę. - Bardzo dobrze w niej wyglądasz - skomplementowała, ale chyba był to po trochu urok magicznych szat, że wplecione w nie wraz z nićmi zaklęcia zdawały się jakoś lepiej dopasowywać do noszących je osób.

- Widziałam, że część sadowników postanowiła pozbierać te nadpalone owoce i wystawić na sprzedaż. Jak pytałam o to kogoś, to powiedzieli że nabrały przez to jakichś ciekawych właściwości, no i są pyszne no bo na przykład takie pieczone jabłka? Okropnie smaczne - przesunęły się, kiedy Brenna wzięła już płaszcz, zmierzając do kolejnego stoiska gdzie faktycznie, można było dostać rzeczy na bezsenność, ale też zauważyć kosze nieco poczerniałych jabłek.

- Zapraszam, zapraszam - zachęciła sprzedawczyni. - Eliksiry, kadzidła, świece! Mają panie problemy ze snem, albo potrzebują ukoić nieco nerwy? Zaraz coś znajdziemy.



The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#16
19.09.2025, 22:49  ✶  
Z Dorą, kupują owoce.

– Pewnie. Albo spróbuję coś kupić w Hogsmeade. Tam… życie wydaje się prawie normalne. Warsztaty, materiały i tak dalej, wszystko stoi.
Bo ogień nie sięgnął Szkocji? A może Voldemort nie odważyłby się działać tak blisko Albusa? Podobno Dumbledore był jedynym, którego ten się obawiał – i chociaż Albus na co dzień wydawał się nieszkodliwym panem w starszym już wieku, bywały momenty, gdy Brenna była w stanie to zrozumieć.
Zdjęła nową pelerynę, by przepakowano ją do torby, póki co zadowalając się dotychczasowym płaszczem, i u boku Dory przeszła do sąsiedniego straganu, pochylając ku niej lekko głowę, by lepiej słyszeć, co mówiła. Nie było tu może tłumów – i porównanie z zeszłorocznym sabatem zdawało się niemal bolesne – ale i tak panował pewien gwar.
– Sprawdzali te owoce? Wiesz, badacze? – spytała, z pewną ostrożnością, bo popiół, który spadał z nieba, bez wątpienia był magiczny, w sumie to zdaniem uzdrowicieli omal jej nie udusił i do dziś sprawiał, że Brenna niekiedy miewała ataki kaszlu, mimo tego, że grzecznie przyjmowała eliksiry i nie wierzyła w te bzdurne leczenia dziwnymi amuletami. – Nie chciałabym, żeby potem z tych owoców wyrosło jakieś… niesamowite drzewo zagłady albo coś.
Lub żeby się okazało, że ktoś się otruje. Albo że czarna magia przejmie nad nim kontrolę. Brenna wpadała chyba w coraz większą paranoję, co przyznała sama przed sobą, choć tylko w myślach i skwitowała tę konkluzję westchnieniem. Ale uznała, że nie zaszkodzi kupić takich owoców: choćby po to, by Nora i Dora mogły je obejrzeć, niezależnie od tego, czy Brenna postanowi przetestować ich niezwykłe właściwości na sobie.
– Dwa zestawy świec do rytuałów, jeden na bezsenność… i te jabłka są w jakiś sposób magiczne? Aaa, i ma pan może takie zwykłe, suszone? – spytała, wskazując owoce, o których wcześniej wspomniała Dora, a potem wysupłała sakiewkę, żeby zapłacić za wszystkie rzeczy, po czym wrzuciła je do torby razem z szatą. – Przyprawy i możemy się zbierać podrzucić te dary, a potem na kolację.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Queen of May
But green is the color of earth,
of living things, of life.

And of rot.
Jasnoniebieskie oczy, brązowe włosy i jasna, posiadająca nieliczne piegi cera. 168 wzrostu, o szczupłej sylwetce. Wokół niej unosi się intensywny aromat ziół i zapachowych świec. Dłonie w niektórych miejscach ma permanentnie odbarwione od eliksiralnych składników i roślin którymi się zajmuje.

Dora Crawford
#17
19.09.2025, 23:35  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.09.2025, 23:36 przez Dora Crawford.)  
razem z Brenną

- Ooo, no w sumie. Dawno nie byłam w Hogsmeade i prawie już o nim zapomniałam. Ciekawa jestem czy się tam dużo pozmieniało - zastanowiła się, wyraźnie błądząc myślami w kierunku wioski, która mieściła się niedaleko Hogwartu. Kiedyś, kiedy jeszcze uczęszczała do szkoły, bywała tam za każdym razem kiedy były organizowane wycieczki i wydawała jej się to jedną z najwspanialszych rozrywek. Chodziły z koleżankami na kremowe piwo i do Miodowego Królestwa, obkupując się w słodycze. Mogła też zajrzeć do zielarskiego sklepiku, żeby próbować hodować własne okazy z zielarstwa i to w dormitornium, a nie grzecznie w szklarni.

- W sensie... czy są jadalne czy jak? - zmrużyła oczy, przyglądając się nieco uważniej Brennie. Nie pomyślała o czymś takim wcześniej, jakoś zakładając że sadownicy znali jednak swoje towary i nie zamierzali nikogo nimi otruć. Tak samo też nie przeszło jej przez głowę, że skoro tocząca się przez połowę Anglii pożoga była magicznego pochodzenia, to mogła wypaczyć wszystko, dosłownie wszystko, co stanęło na jej drodze. A powinna, bo przecież w domach mieszkały teraz dziwne runy, poczucie strachu i inne, okropnie nieprzyjemne zdarzenia. - Wiesz... ja nie wiem, ale chyba trochę założyłam, ze nikt tutaj na jarmarku nie spróbuje niczego nowego? - z pewnym zastanowieniem, i odrobiną niepokoju, zerknęła na wystawione w koszach jabłka, które pyszniły się do przechodniów.

- Odganiają złe sny - uśmiechnął się sprzedawca. - Niech się pani nie martwi, wszystko z nimi w porządeczku. Jak je zjeść przed snem, to działają odprężająco. Jeśli ktoś ma problemy ze spaniem to śpi jak dzieciaczek i wreszcie trochę odpocznie. Działają trochę jak eliksiry na bezsenność, ale są o wiele smaczniejsze! - zarzekał się, zaraz też przytakując, ze owszem, suszone także posiadają. Szybko też zabrał się za nabieranie ich i pakowanie, żeby przypadkiem klientka się nie rozmyśliła.

- Przyprawy to chyba tutaj - powiedziała Dora, odwracając się, kiedy już Brenna odebrała jabłka, te magiczne i te całkiem zwyczajne. Ze stoiska za ich plecami docierał głęboki, korzenny zapach. - Poproszę paczuszkę przypraw korzennych. I taką do kompotu - uśmiechnęła się lekko do sprzedawcy, kiedy ten zaczął pakować wspomniane produkty, upychając tymczasem rzeczy w swojej torbie, żeby zrobić miejsce na wsadzenie tam pakunku.



The woods are lovely, dark and deep, 
But I have promises to keep, 
And miles to go before I sleep.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#18
21.09.2025, 10:38  ✶  
Zabierają się z imprezy
– Czasem mam wrażenie, że zastygło w czasie – przyznała Brenna, z pewnym zamyśleniem, bo przecież nie była to prawda, mimo tego, że Pod Trzema Miotłami wyglądało teraz tak samo jak w dniu, w którym świętowali ukończenie ostatnich egzaminów, a Pod Świńskim Łbem ściągało podejrzaną klientelę chyba od XVIII wieku. Hogsmeade pozostawało tym samym, niemalże bajkowym miasteczkiem, które zapamiętała, ale zmienili się ludzie i zmienił się świat, który je otaczał. – Możemy kiedyś się tam wybrać.
Dora nie mogła wrócić do Doliny Godryka. Nie dziś, nie jutro, nie w tym roku, może nigdy. Mieszkańcy musieli uznać, że zmarła lub najmniej zaginęła podczas Spalonej Nocy, zapomnieć ton głosu i drobne maniery… A jeżeli miała nie uschnąć, jak kwiat pozbawiony wody, to Hogsmead, gdzie nie bywała przez lata, i gdzie zdaje się nie mieszkał żaden z Borginów, a tuż pod okiem Dumbledore’a chyba nie plenili się czarnoksiężnicy (ach, naiwność Brenny), wydawało się całkiem dobrym miejscem.
– Dziękuję – odparła chwilę później sprzedawcy, kiedy paczki z owocami i świecami znalazły się już w torbie, a pieniądze w kieszeniach handlarza. Poprawiła potem kaptur na głowie, rozejrzała się jeszcze raz, zanim przeszły do stoiska z przyprawami. Na tych Brenna zbytnio się nie znała, bo gotować umiała tylko podstawowe potrawy, ale wysupłała listę i też poprosiła o odpowiednie mieszanki. Niektóre udało się kupić, jedna czy dwie za to już się skończyły: kolejny dowód na braki w zaopatrzeniu. – To co? Do kowenu? – spytała Dory, ruszając ku wyjściu i obejmując ją na moment ramieniem. W tym roku opuszczała tę namiastkę sabatu z pewną ulgą, i z myślą, że odetchnie dopiero, kiedy obie znajdą się już z powrotem w domu… chociaż i wtedy to będzie oddech z gatunku tych płytkich. Bo przecież złudzenie, że dom jest bezpiecznym miejscem, też zdążyło prysnąć wraz z odejściem lata, jak dotknięta palcem mydlana bańka.

Postacie opuszczają sesję


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
broken one
Chudy jak wypłata i długi jak miesiąc (187cm). Eteryczna uroda Lovegoodów rozwodniona mugolską pospolitością. Rude włosy domagające się fryzjera, broda domagająca się brzytwy, której starym zwyczajem nie posiada w domu. Jasnozielone oczy. Ubrany zwykle w proste szaty, czarne, lub w stonowanych barwach, skrojone tak, by nie krępowały ruchów.

Lazarus Lovegood
#19
21.09.2025, 12:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.09.2025, 17:59 przez Lazarus Lovegood.)  




suszony owoc


słodka pamiątka lata


ciemność ciemność ciem-


Mabon symbolizowało historycznie ostatni moment, kiedy światło triumfowało nad mrokiem nocy.
Ostatni moment, kiedy dni miały szansę być raczej ciepłe i przyjazne, niż jakby ukradkiem wykradzione spomiędzy coraz dłuższych nocy.
Ostatni moment, kiedy spiżarnie były pełne.
Ludzie w kulturach kształtowanych przez cykl czterech pór roku od zawsze potrzebowali tego symbolicznego pożegnania z bezpieczną obfitością lata.
W tym roku spokój i pewność jutra zostały im wyrwane z rąk dwa tygodnie wcześniej.

Lazarus wędrował pomiędzy skromnie zaopatrzonymi straganami - nie dysponował dokładnymi liczbami, ale wydawało się, że jest ich mniej, niż w zeszłym roku - i rozmyślał. Ludzi też było jakby mniej. To akurat dobrze, z jego punktu widzenia.
Od dziecka lubił świąteczne kiermasze.
Albo może raczej lubił ideę świątecznych kiermaszy. Zwykle półgodzinny spacer między stoiskami - wąskie przejścia, tłoczący się ludzie, ich przemieszane głosy ze wszystkich stron - kosztował go przynajmniej dwie godziny spędzone w samotności i ciszy własnego pokoju, a potem mieszkania, zanim z powrotem poczuł się gotowy na interakcje społeczne.
Z obiektywnego, czasowego punktu widzenia, całkiem nieopłacalna wymiana. Ale jednak… jesień wydawała się bez tego niekompletna.

Jego wzrok prześlizgnął się po miękkich, ciężkich zimowych pelerynach i rękawicach, na które i tak raczej nie było go stać - pensja w OMSHM była lepsza, niż w urzędzie celnym, ale raz, że jeszcze nie dostał pierwszej wypłaty, a dwa, że na chwilę obecną nie miał żadnej poduszki finansowej, więc ekstrawaganckie zakupy byłyby w najwyższym stopniu nierozważne.
Potrzebował prezentów na Yule dla matki i dla najbliższych przyjaciół, a także na mugolskie Boże Narodzenie dla ojca - coś przydatnego, ale niezbyt czarodziejskiego w swej naturze. Może zestaw jakichś łagodnie magicznych, bezpiecznych przypraw i butelka grzanego wina od Abbottów - jeżeli będą w ogóle dostępne po tym, co się stało. Ciekawe, czy Chateau des Dragones wypuszcza jakąś korzenną edycję na zimę…

Zatrzymał się przy stoisku zdecydowanie pełniejszym owoców, niż butelek. Suszone i świeże, zebrane wcześniej tego lata, nęciły oko i przypominały Lazarusowi, że nie jadł jeszcze obiadu. Owoce były bezpieczne. Miały znajomą, w miarę stałą konsystencję, słodki smak, żadnych niespodziewanie tłustych albo skórzastych fragmentów.
- Polecam, dobre, tegoroczne jabłuszka! A może cydr dla szanownego pana? - zaczepił go jowialny sprzedawca. Lovegood zamarł na sekundę nad towarami, przecież nie był zdecydowany, jak tak można, ale zaraz podniósł na mężczyznę uważny wzrok.
- Poproszę… jabłka. Słodkie. Sześć - powiedział, aby kupić sobie trochę czasu na dalsze decyzje - I czy… ma pan jakieś wino… dobre do grzania?

Kiedy sprzedawca energicznie zakręcił się po swoim jabłczanym królestwie, prawdopodobnie szczęśliwy z zainteresowania klienta, Lazarus zauważył kilka koszyczków pełnych… czegoś. Z ciekawością podniósł jeden z nich do oczu - małe, czarne i pomarszczone… owoce? Gdyby owoce mogły zostać mumiami, tak właśnie by wyglądały. Technicznie rzecz biorąc, suszone owoce były mumiami. Nawet wnętrzności miały usunięte, jeżeli były drylowane.
- Ach, to! - czarodziej za ladą przerwał jego rozważania - To są owocki. Uratowane z… pożarów. No wie pan - najwyraźniej wahał się przed nazwaniem Spalonej Nocy po imieniu.
- I można je… jeść?
- Tak, nawet polecam! Wie pan, okazuje się, że one są dobre na bezsenność. Jeden taki owoc i śpi pan jak dziecko, moja córa po tych… no, spać nie mogła, a jak żona spróbowała z tego kompotu nagotować, żeby chociaż na coś się przydały… - straganiarz rozgadał się, a Lazarus powąchał owocowe mumie. Pachniały dymem, ale inaczej, niż jego mieszkanie. Przyjemnie. Ciepło. A jeśli jeszcze pomagały zasnąć…
- To poproszę taki koszyczek do tego - oznajmił.


Obciążony swoją pierwszą paczką z zakupami ruszył dalej. Szacował, że powinno starczyć mu energii na obejście jeszcze jednej alejki, może dwóch, jeżeli nie trafi się żadne płaczące dziecko ani kolejkowa kłótnia.
Dama z gramofonem
Lorka, Lorka, pamiętasz lato ze snów,
gdy pisałaś "tak mi źle" ?
Prędzej ją usłyszysz niż dostrzeżesz. Jej przybycie zwiastuje stukot obcasów i szelest ciągnącej się po posadzce szaty. Ma 149 cm wzrostu (już w kilkucentymetrowych szpilkach - bez nich: +/- 144 cm!), ile waży to jej słodka tajemnica. Włosy ciemnobrązowe, po rozpuszczeniu sięgające jej do pasa. Ma trudne do ujarzmienia loki. Oczy w nienaturalnym, kobaltowym kolorze. Urodę ma bardzo klasyczną, pachnie drogimi perfumami o zapachu jaśminu. Nie wygląda jakby ubierała się w sekcji dziecięcej u Madame Malkin. Jej ubrania są dopasowane, pasują zazwyczaj do okazji i miejsca. Jeśli jakimś cudem nosi szaty z krótkim rękawem na wewnętrznej stronie jej lewego ramienia można zobaczyć mały magiczny tatuaż przedstawiający koronę. Zapytana o to macha ręką tłumacząc "ot błędy młodości" Ułożona, kulturalna, chociaż pierwsza dzień dobry na ulicy nie powie.

Lorien Mulciber
#20
21.09.2025, 17:46  ✶  
Kupuje pelerynę i owocki (Bogacz II), a potem jeszcze dorwałam biednego Lazarusa Lovegood'a.

Lorien Mulciber… Nie wyglądała dzisiaj jak Ta Lorien Mulciber. Pozbawiona sędziowskich regalii, ciężkiej ciemnej szaty i chłodnej otoczki nieprzyjaznych ścian Wizengamotu… wyglądała po prostu jak całkiem uroczy liliput, albo dziecko wypuszczone, żeby się pokręciło pośród straganów.
Bogowie wiedzieli, że nawet obcasy, które przy każdym ruchu postukiwały o uliczny bruk były zdecydowanie niższe niż zazwyczaj. No i sukienka, na którą miała narzuconą cienką chustę, żeby ochronić się przed wrześniowym chłodem.
Co oznaczać mogło tylko jedno - Lorien Mulciber bardzo starała się nie wyglądać jak ona sama, sunąc po Pokątnej kompletnie sama. I to było interesujące, bo od Spalonej Nocy… ciężko było ją samą spotkać. Zawsze w towarzystwie mniej lub bardziej oczywistej obstawy z Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów albo z reguły milczącego Alexandra Mulcibera. A dziś? Nikogo.

Pokątna wciąż jeszcze w większości miejsc wzywała o pomstę do nieba.
Nie winiła Ministerstwa - podjęcie każdej jednej decyzji o odbudowie miasta zwyczajnie w świecie trwało. Ciekawe czy ci geniusze co je rozwalili to przewidzieli w kalkulacjach. Sieć fiuu szwankowała. Co druga uliczka była odcięta dla lotu miotlarskiego z powodu “robót na wysokościach”. Tylko brakowało, żeby nałożono strefy antyteleportacyjne na niektóre punkty w Londynie… Ile to, dwa dni temu, trzy może… słyszała o przypadku mężczyzny, którego zmiotło odrobinę w lewo i ugrzązł nogą w świeżo wylanym betonie po niemagicznej stronie miasta. Zanim go uwolniono, pojawiła się mugolska policja i wlepiła mu mandat. A zaraz potem - BUM - z kolejnym.
Ale tak, dziękujmy naszym panom Śmierciożercom. Jak tu ich nie kochać za rozpieprzenie części kraju i utrudnieniu życia absolutnie wszystkim - zwłaszcza czystokrwistym, bo takie szlamy to co? Wezmą i machną ręką i się pewnie dostosują. Wezmą mugolską taxi, metro czy inne cudo mugolskiej technologii. A oni? Sowi urząd działał jakby chciał a nie mógł, cholera wiedziała które kominki wciąż były podpięte, a świstokliki… To już szkoda gadać.

Na razie próbowała jednak odepchnąć od siebie myśli o terrorystach. Więc zrobiła co? Poszła na zakupy. Proste. A raczej proste całkiem w teorii niż w praktyce. Ciężko było nie myśleć, że na Lammas był większy wybór. Że ludzie byli szczęśliwsi, a kramy o wiele bardziej kolorowe. Nie tak łatwo wraca się do życia po atakach. Zdążyła już zrobić małe zakupy. Jakieś pachnące słodyczą jesieni (głównie jabłkami, dynią i przyprawami) perfumy; jakiś całkiem poręczny notes w brązowej oprawie.
W międzyczasie zdążyła jeszcze zaopatrzyć się w koszyczek suszonych w popiele owoców. Nad tymi debatowała zdecydowanie dłużej niż ustawa przewiduje, bo ptasia część mózgu podpowiadała “wykup wszystko. Albo chociaż wszystkiego po troszku!”. Zupełnie jakby miała robić zapasy na zimę. Powstrzymała się - wzięła tylko trochę, bo i tak było ciężko jej to wszystko targać. Ale napiwek zostawiła tak sowity, że sadownik jej się przez dłuższą chwilę w pas kłaniał, dociskając do piersi swoją beretkę. To było miłe.

W sumie planowała się już zbierać. Ale została jej jeszcze jedna alejka do obejścia - i to taka, w której widziała świąteczne dzwoneczki i rzeźbione drewniane durnostojki. Może mieli takie zaczarowane ptaszki, które mogłaby kupić kotom…
Nagle stanęła niemal oko w oko z kimś znajomym. Oko w oko na tyle na ile pozwalała jakaś czterdziestocentymentrowa różnica wzrostu.
- Panie Lovegood.- Odezwała się w geście przywitania, nie mając pewności czy czarodziej ją dostrzeże. Poprawiła trzymany w dłoniach pakunek - ładnie zapakowaną w papier ciemnozieloną pelerynę. Małe rękodzielnicze cudo wyszywane złotą nicią w coś co podobno było liśćmi dębu. Nie znała się na drzewach, co dopiero na ich liście, więc co mogła zrobić jak nie uwierzyć na słowo?
Nawet zapakowana, peleryna ewidentnie wyglądała zbyt dużą, żeby czarownica miała ją nosić osobiście, ale… To było głupie. Kupiła ją dla Roberta. Wyglądał dobrze w tym kolorze. A potem przypomniała sobie, że Robert nie żyje. Oj. Zdarzało jej się to zbyt często niż chciałaby przyznać. Nieważne czy przed sobą czy swoimi lekarzami. Więc została z prezentem dla trupa i poczuciem, że chociaż pomogła komuś finansowo. Bogowie wiedzieli jak wielu tego potrzebowało.
Kiedy jednak ściągnęła jego uwagę na siebie, pozwoliła sobie kontynuować.
- Nie sądziłam, że Anthony Shafiq wypuści pana z gabinetu przez następne dwa miesiące.- Uniosła kącik ust w tym swoim charakterystycznym uśmieszku.
Lubi trzymać swoje nowe zabawki w ukryciu przed światem.
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Eutierria (271), Brenna Longbottom (1595), Dora Crawford (1521), Bard Beedle (1000), Pan Losu (109), Hannibal Selwyn (409), Anthony Shafiq (1618), Lorien Mulciber (1844), Jonathan Selwyn (310), Jessie Kelly (585), Ceolsige Burke (1517), Lazarus Lovegood (1989)


Strony (4): « Wstecz 1 2 3 4 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa