Było rano. No dobra, przedpołudnie.
Przecież wszyscy wiedzą, że rano, no dobra, przed południem, nie dzieją się żadne nadprzyrodzone straszne rzeczy. Potwory pod łóżkiem? Nocą. Niespodziewane przemiany w wilkołaka? Nocą. Wampiry atakujące ludzi? Nocą. Pogrążające całe miasto w zamieszkach ataki śmierciożerców? Nocą!
A jednak…
Hannibal wsunął się do własnego mieszkania na paluszkach, jak złodziej, jakby nie chciał, żeby ktoś go dostrzegł. Pozornie wszystko pozostawało w niezmienionym stanie od ostatniego razu, kiedy tu był. Niedomknięta szafa, którą zostawił podczas pakowania. Puste miejsce po maszynie do szycia na stoliku. Skotłowane łóżko, na którym przewracał się w Spaloną Noc, dręczony koszmarami. Ślady rąk na lustrze w sypialni, dokładnie na wysokości jego szyi. Czarne ściany. Czarna podłoga. Świeżo wstawiona szyba w oknie w salonie, jedyna czysta rzecz w całym lokum, a i tak zdawało się, że wszechobecna sadza usiłuje ją zagarnąć.
Czy te odbite na niej dłonie zostawił szklarz?
Selwyn podszedł do okna. Odciski były zdecydowanie za małe, jak na jego własne, a tym bardziej jak na fachowca, który naprawiał szkody. Dokładnie… na wysokości…
Miał wrażenie, że do pokoju wpada jakoś mniej światła, niż powinno przy takiej pogodzie.
Drzwi skrzypnęły lekko i Hannibalowi wydało się, że słyszy kroki.
- Dobrze, że już jesteś - rzekł, pokonując suchość w gardle. Odwrócił się do-...
nikogo
…ale przecież wyraźnie czuł czyjś wzrok na swoich plecach…
Rozejrzał się, spłoszony.
Nie panikuj, nie panikuj, jest środek dnia, w środku dnia nie dzieją się żadne straszne rze- CZY W TYM LUSTRZE COŚ SIĘ PORUSZYŁO?!
Miał wrażenie, że serce obija mu się nieprzyjemnie o żebra, że jego paniczny rytm rezonuje w całej klatce piersiowej. Cofnął się w róg pokoju, żeby widzieć jak najwięcej.
Co, jeżeli przyjdzie mi uciekać? - pomyślał.
Miał ochotę wyjść i poczekać na zewnątrz, ale bał się odwracać plecami do tego, co zamieszkiwało aktualnie jego dom. Cokolwiek to było, najwyraźniej rozgościło się, sądząc po fakcie, że podczas pierwszej nocy koszmary nawiedzały go, gdy zasnął, a teraz niewyjaśniony lęk i uczucie bycia obserwowanym towarzyszyło mu od kiedy przekroczył próg.
Próbował patrzeć jednocześnie we wszystkich kierunkach. Nie dotykać sadzy. Unikać lustra. Unikać okna. Strach trzymał go za gardło. Nie, to nie strach… Odruchowo sięgnął dłońmi do szyi, chcąc lepiej poczuć przechodzące przez tchawicę powietrze - rwany oddech przez usta - za głośny, za głośny -
skrzyp, skrzyp, powiedziała podłoga
Hannibal zerwał się do biegu.
Sprint był na szczęście krótki i skończył się tuż za drzwiami wejściowymi, które Selwyn zatrzasnął i oparł się o nie plecami, dysząc ciężko, jakby nie zajmował się zawodowo śpiewem, aktorstwem i tańcem - samymi rzeczami wymagającymi pracy z oddechem. Resztką sił powstrzymał się przed osunięciem na podłogę, ale postanowił jednak poczekać na Jessiego na korytarzu. Albo jeszcze lepiej, na dworze. Była w końcu całkiem niezła pogoda.
Aleja Horyzontalna powitała go gwarem, dziennym światłem i życiem, które jeszcze trzy minuty i dwa piętra temu wydawało się tak odległe. Hannibal uspokoił oddech, krew przestała szumieć w uszach. Tu wszystko było takie normalne.
No przeklęte, jak nic, pomyślał o swoim mieszkaniu.
Przeszedł kilka kroków w lewo i prawo. Przejrzał się w jakiejś szybie. Czarne ślady na szyi. Jego własne, czy… Spojrzał na swoje dłonie. Ich wnętrza były brudne od sadzy. Uczepił się racjonalnego wyjaśnienia. Na pewno jego własne.
Wytarł ręce w spodnie (co nic nie dało), wyprostował się i rozejrzał się w poszukiwaniu znajomej sylwetki. Jessie powinien się pojawić w każdej chwili. Selwyn nie chciał powitać go wyglądając, jak wystraszony pufek.