23.05.2025, 23:55 ✶
(Ten post był ostatnio modyfikowany: 24.05.2025, 00:00 przez Baldwin Malfoy.)
Nokturn wiosenną porą zawsze przypominał mu otwartą ranę- ciemny, cuchnący zgnilizną, ale dziwnie żywy. A jednak ta dzielnica nigdy nie oddychała. Ona sapała ciężko, świszczącym charczeniem, kaszlem i rzężeniem oświadczając światu, że jeszcze nie zdechła do końca. Ściany tutejszych kamienic przesiąknięte wilgocią, błyszczały od pleśni jak ciała starych topielców; na bruku leżały resztki śniegu - nie do końca białe, poszarzałe od brudu i ulicznego kurzu. Zręcznie przeskakiwał przez te, które w mętnym świetle latarni błyszczały odcieniami żółci. Wolał się nie zastanawiać czy zeszczał się tu jakiś bezpański pies czy równie bezpański żul.
Z zaułków wyglądały szczury, ulice śmierdziały rybami, zgnilizną i przypalonym kadzidłem.
Typowy Nokturn. Dom.
Zatrzymał się przez moment przed witryną małego, zamkniętego na trzy spusty zakładu Nikitienki - a raczej przed tym co z niego zostało. Potrzaskana szyba została zabita deskami. Kurz osiadał warstwami na przegniłych, lawendowych ramach okna. Pamiętał ten dzień i brawurową akcję psów. BUM wpadł na Nokturn z hukiem, krzykiem i sądowym nakazem, rekwirując fiolki wspomnień, którymi tu handlowano. Dziś do zbutwiałego drewna przybijano ogłoszenia. Jedne jeszcze świeże, inne już rozmazane od deszczu i tłuszczu ludzkich palców.
“Sprzedam wspomnienie śmierci matki - przyczyny naturalne. Umarła mi w ramionach. 25 galeonów”. Pismo było nierówne, jakby ręka autora drżała. Nic interesującego. Obok, przybita krzywo szpilką wisiała kolejna karteczka. “Oddam wspomnienie egzekucji (Białoruś, czerwiec 1916). Nie chcę już z tym żyć.” Zastanowił się przez moment, ale jego wzrok podążył już dalej.
Na przetartym pergaminie łamaną angielszczyzną zapisano: „Sprzedaję pamięć: narodzenie córka, 1970 rok, luty. Bez modyfikacja. Szczęśliwe. Potem żona umiera, dziecko zabrane przez urząd. Ja potrzebuję pieniądze na leczenie. Cena: 20 galeon. Proszę nie pytać więcej.” Pierwotna cena została przekreślona już dwukrotnie. Wpierw na 15. Potem na 7.
Uczciwa cena.
Bez słowa oderwał kartkę i wsunął ją do kieszeni płaszcza, uważając, by nie rozerwać wilgotnego papieru. Czuł pod palcami chropowatość taniego pergaminu i drobne grudki kleju, który puścił pod wpływem mrozu. W powietrzu unosił się cierpki zapach stęchlizny i żelaza – sam Nokturn oddychał krwią. Spojrzał na kolejne ogłoszenia, przybite krzywo zardzewiałymi gwoźdźmi, zaklęciami i pinezkami; z pismem rozmazanym przez deszcz i czas. Było coś przerażająco formalnego w każdej jednej ofercie. Ich ton, jakim zwykle sprzedaje się meble, stare różdżki, ziemię po dziadkach. Tylko że tutaj handlowało się czymś znacznie cięższym. Cierpienie, radość, żal – wszystko podane jasno, bez ozdobników, z wyceną w galeonach i knutach. Jakby świat od dawna już pogodził się z tym, że wspomnienia są towarem, a człowiek nie jest niczym więcej niż magazynem emocji na sprzedaż. Odsunął się o parę kroków od witryny, wciskając zmarznięte ręce głębiej do kieszeni.
Po zimie zawsze było ich więcej.
Ruszył dalej. Szedł powoli, przesiąknięty potem, pudrem i zaschniętymi na policzkach łzami, które przez ostatnie godziny wylewał na deskach The Globe. Czuł jeszcze echo ostatniego aktu. Rozbrzmiewało mu w uszach, tarło o gardło, choć nie mówił od dobrych dwudziestu minut. Zbiegł po kilku stopniach, skręcając przy Desdemonie w wąską uliczkę.
Ukłonił się lekko starej Fletcherowej, która jak zawsze siedziała na rozwalonym taborecie, owinięta w płaszcz z lisiej skóry. Kopciła fajkę, a zapach palonego bzu, cynamonu i szałwii unosił się w powietrzu, zabijając stęchliznę okolicy.
- Znów w królewskich łachmanach Baldwinie.- Zaskrzeczała bez powitania, wypuszczając z ust obłoczek dymu. Skinęła fajką w stronę jego głowy, a gdy podniósł rękę, poczuł pod palcami koronę, z którą występował. Westchnął cicho. Bezwartościowy rekwizyt. Wrzucił ją do stojącej obok taborecika skrzynki wypełnionej podejrzanymi fiolkami z równie podejrzaną zawartością, suszonymi skrzydłami nietoperzy i czymś co wyglądało jak potrzaskana kryształowa kula. Ludzie kupowali je, bo chcieli wierzyć, że amulety poprawią ich życie. Fletcherowa je sprzedawała - bo sama dawno wierzyć przestała.
- Dziecko jak?- Spytała, gdy już zamierzał odejść. Mniej jak współczująca babuszka za którą mogłaby uchodzić - raczej jak handlarz, który sprawdza stan towaru.- Śpi? Dzisiaj ostra noc. Ciemna.
Drgnął nerwowo.
- Choroba ją trzyma.- Westchnął, zbyt zmęczony by kłamać. Może powinien? Wiedźma skinęła tylko w odpowiedzi głową. Pogrzebała chwilę po przepastnych kieszeniach; przywołała go kościstym palcem, gdy wreszcie znalazła co szukała.
- Bierz. Kadzidła. Dym przepędzi co trzyma dziewczynkę w sidłach. Nieumarli nie znają snu, ale mogą śnić.- Wyszczerzyła wszystkie trzy posiadane zębiska w krzywym uśmiechu, gdy skinął z wdzięcznością głową.- Idź już dzieciaku. Zakłócasz mi kąpiel w blasku księżyca.
Wolał nie komentować faktu, że właśnie zaczynało mżyć, a księżyca to już nie widzieli od kilku dobrych nocy. Po prostu poszedł w swoją stronę.
Necronomicon powitał go znajomą ciszą, przerwaną tylko przez jego cicho wymruczane “kurwa mać”, gdy potknął się o próg. Jak zwykle zresztą. Nie zapalał światła, żeby nie zwabić do środka nieproszonych gości i klientów. Znał rozkład tego miejsca na pamięć. Wąskie, skrzypiące schody prowadziły na wyższe piętra - wchodził powoli, pilnując każdego kroku, czując pod stopami chwiejność konstrukcji. Budynek żył swoim własnym życiem. Oddychał. Kruczył się i rozciągał niczym stary organizm, któremu nie pozwolono umrzeć.
Ponoć do gabinetów wypadało pukać. Kultura wymagała, aby zaanonsować swoje pojawienie się. Może innym razem. W innym życiu. Drzwi, choć ciężkie, otworzyły się bez oporu ukazując wnętrze wypełnione przytłumionym światłem lampy oliwnej i świec pozostawionych na blacie biurka.
Prześlizgnął spojrzeniem po Lorraine, która otoczona na wpół zapisanymi pergaminami, otwartymi księgami i listami, próbowała nad czymś pracować. Skrobanie pióra o papier milkło raz po raz, gdy przerywała nasłuchując czegoś czego nie dane było mu usłyszeć. Nie wiedział nad czym ślęczy- nie wnikał w jej sieć i małe imperium sekretów.
Zamiast tego utkwił wzrok w ghoulce ułożonej wygodnie na kolanach kobiety, niemal niewidocznej spod ciężkiego, wełnianego pledu. Oddychała płytko, nieregularnie, sądząc po ruchach materiału, wtulona w pozbawioną głowy lalkę.
Przekroczył ten niewielki dystans dzielący go od czarownicy, ale odezwał się dopiero, gdy kucnął przy nich.
- Hej.- Szepnął cicho, starając się nie spłoszyć pogrążonej w swoim dziwacznym letargu dziewczynki. Frida jednak od razu uchyliła ciężkie powieki, spoglądając spod zlepionych potem i kurzem loków.- Jak się ma nasza dzielna pacjentka?
Z zaułków wyglądały szczury, ulice śmierdziały rybami, zgnilizną i przypalonym kadzidłem.
Typowy Nokturn. Dom.
Zatrzymał się przez moment przed witryną małego, zamkniętego na trzy spusty zakładu Nikitienki - a raczej przed tym co z niego zostało. Potrzaskana szyba została zabita deskami. Kurz osiadał warstwami na przegniłych, lawendowych ramach okna. Pamiętał ten dzień i brawurową akcję psów. BUM wpadł na Nokturn z hukiem, krzykiem i sądowym nakazem, rekwirując fiolki wspomnień, którymi tu handlowano. Dziś do zbutwiałego drewna przybijano ogłoszenia. Jedne jeszcze świeże, inne już rozmazane od deszczu i tłuszczu ludzkich palców.
“Sprzedam wspomnienie śmierci matki - przyczyny naturalne. Umarła mi w ramionach. 25 galeonów”. Pismo było nierówne, jakby ręka autora drżała. Nic interesującego. Obok, przybita krzywo szpilką wisiała kolejna karteczka. “Oddam wspomnienie egzekucji (Białoruś, czerwiec 1916). Nie chcę już z tym żyć.” Zastanowił się przez moment, ale jego wzrok podążył już dalej.
Na przetartym pergaminie łamaną angielszczyzną zapisano: „Sprzedaję pamięć: narodzenie córka, 1970 rok, luty. Bez modyfikacja. Szczęśliwe. Potem żona umiera, dziecko zabrane przez urząd. Ja potrzebuję pieniądze na leczenie. Cena: 20 galeon. Proszę nie pytać więcej.” Pierwotna cena została przekreślona już dwukrotnie. Wpierw na 15. Potem na 7.
Uczciwa cena.
Bez słowa oderwał kartkę i wsunął ją do kieszeni płaszcza, uważając, by nie rozerwać wilgotnego papieru. Czuł pod palcami chropowatość taniego pergaminu i drobne grudki kleju, który puścił pod wpływem mrozu. W powietrzu unosił się cierpki zapach stęchlizny i żelaza – sam Nokturn oddychał krwią. Spojrzał na kolejne ogłoszenia, przybite krzywo zardzewiałymi gwoźdźmi, zaklęciami i pinezkami; z pismem rozmazanym przez deszcz i czas. Było coś przerażająco formalnego w każdej jednej ofercie. Ich ton, jakim zwykle sprzedaje się meble, stare różdżki, ziemię po dziadkach. Tylko że tutaj handlowało się czymś znacznie cięższym. Cierpienie, radość, żal – wszystko podane jasno, bez ozdobników, z wyceną w galeonach i knutach. Jakby świat od dawna już pogodził się z tym, że wspomnienia są towarem, a człowiek nie jest niczym więcej niż magazynem emocji na sprzedaż. Odsunął się o parę kroków od witryny, wciskając zmarznięte ręce głębiej do kieszeni.
Po zimie zawsze było ich więcej.
Ruszył dalej. Szedł powoli, przesiąknięty potem, pudrem i zaschniętymi na policzkach łzami, które przez ostatnie godziny wylewał na deskach The Globe. Czuł jeszcze echo ostatniego aktu. Rozbrzmiewało mu w uszach, tarło o gardło, choć nie mówił od dobrych dwudziestu minut. Zbiegł po kilku stopniach, skręcając przy Desdemonie w wąską uliczkę.
Ukłonił się lekko starej Fletcherowej, która jak zawsze siedziała na rozwalonym taborecie, owinięta w płaszcz z lisiej skóry. Kopciła fajkę, a zapach palonego bzu, cynamonu i szałwii unosił się w powietrzu, zabijając stęchliznę okolicy.
- Znów w królewskich łachmanach Baldwinie.- Zaskrzeczała bez powitania, wypuszczając z ust obłoczek dymu. Skinęła fajką w stronę jego głowy, a gdy podniósł rękę, poczuł pod palcami koronę, z którą występował. Westchnął cicho. Bezwartościowy rekwizyt. Wrzucił ją do stojącej obok taborecika skrzynki wypełnionej podejrzanymi fiolkami z równie podejrzaną zawartością, suszonymi skrzydłami nietoperzy i czymś co wyglądało jak potrzaskana kryształowa kula. Ludzie kupowali je, bo chcieli wierzyć, że amulety poprawią ich życie. Fletcherowa je sprzedawała - bo sama dawno wierzyć przestała.
- Dziecko jak?- Spytała, gdy już zamierzał odejść. Mniej jak współczująca babuszka za którą mogłaby uchodzić - raczej jak handlarz, który sprawdza stan towaru.- Śpi? Dzisiaj ostra noc. Ciemna.
Drgnął nerwowo.
- Choroba ją trzyma.- Westchnął, zbyt zmęczony by kłamać. Może powinien? Wiedźma skinęła tylko w odpowiedzi głową. Pogrzebała chwilę po przepastnych kieszeniach; przywołała go kościstym palcem, gdy wreszcie znalazła co szukała.
- Bierz. Kadzidła. Dym przepędzi co trzyma dziewczynkę w sidłach. Nieumarli nie znają snu, ale mogą śnić.- Wyszczerzyła wszystkie trzy posiadane zębiska w krzywym uśmiechu, gdy skinął z wdzięcznością głową.- Idź już dzieciaku. Zakłócasz mi kąpiel w blasku księżyca.
Wolał nie komentować faktu, że właśnie zaczynało mżyć, a księżyca to już nie widzieli od kilku dobrych nocy. Po prostu poszedł w swoją stronę.
Necronomicon powitał go znajomą ciszą, przerwaną tylko przez jego cicho wymruczane “kurwa mać”, gdy potknął się o próg. Jak zwykle zresztą. Nie zapalał światła, żeby nie zwabić do środka nieproszonych gości i klientów. Znał rozkład tego miejsca na pamięć. Wąskie, skrzypiące schody prowadziły na wyższe piętra - wchodził powoli, pilnując każdego kroku, czując pod stopami chwiejność konstrukcji. Budynek żył swoim własnym życiem. Oddychał. Kruczył się i rozciągał niczym stary organizm, któremu nie pozwolono umrzeć.
Ponoć do gabinetów wypadało pukać. Kultura wymagała, aby zaanonsować swoje pojawienie się. Może innym razem. W innym życiu. Drzwi, choć ciężkie, otworzyły się bez oporu ukazując wnętrze wypełnione przytłumionym światłem lampy oliwnej i świec pozostawionych na blacie biurka.
Prześlizgnął spojrzeniem po Lorraine, która otoczona na wpół zapisanymi pergaminami, otwartymi księgami i listami, próbowała nad czymś pracować. Skrobanie pióra o papier milkło raz po raz, gdy przerywała nasłuchując czegoś czego nie dane było mu usłyszeć. Nie wiedział nad czym ślęczy- nie wnikał w jej sieć i małe imperium sekretów.
Zamiast tego utkwił wzrok w ghoulce ułożonej wygodnie na kolanach kobiety, niemal niewidocznej spod ciężkiego, wełnianego pledu. Oddychała płytko, nieregularnie, sądząc po ruchach materiału, wtulona w pozbawioną głowy lalkę.
Przekroczył ten niewielki dystans dzielący go od czarownicy, ale odezwał się dopiero, gdy kucnął przy nich.
- Hej.- Szepnął cicho, starając się nie spłoszyć pogrążonej w swoim dziwacznym letargu dziewczynki. Frida jednak od razu uchyliła ciężkie powieki, spoglądając spod zlepionych potem i kurzem loków.- Jak się ma nasza dzielna pacjentka?