Ururu potrzebował chwili wytchnienia od ludzi i miasta. Jednocześnie miał w sobie zbyt dużo energii, by po prostu przejść się na spacer po lesie. Nocnych wypraw na łono natury oduczył się tak czy inaczej jeszcze w Hogwarcie.
Wybrał się więc na złomowisko. Jakie miejsce byłoby lepsze niż spacer wokół tylu interesujących sprzętów? Tak, mógł iść do sklepu, ale znajdzie tam tylko najnowsze modele. Mógł iść do muzeum, ale posiadali tam wszystko, co już dobrze znał. A na śmietniku było wszystko w różnym stanie. Mógł sobie grzebać w tym do woli, bo nikomu na tym złomie już nie zależało.
Było już niemal zupełnie ciemno. Pracownicy opuścili cmentarzysko metalu zakluczając wszelkie drzwi, ale czymże były one dla czarodzieja uzbrojonego w Alohomorę.
Ururu pojawił się tak wraz ze swoim podręcznym akumulatorem, do którego podłączał sprzęt sprawdzając, czy działa. Mógł dowoli wydawać dźwięki, czy świecić lumosem — wysypisko było na obrzeżach miasta.
Dzisiaj jego pierwszym łupem był toster. Podłączył go i zaczął się zastanawiać, dlaczego stworzono coś o tak specyficznym, nieuniwersalnym zastosowaniu.
Wyglądał jak bezdomny. Burza srebrzystych włosów. Ciało okryte przydużym, brunatnym płaszczem. Wełniane spodnie w niezidentyfikowanym kolorze. Spod rozpiętego płaszcza wyglądał pulower wyglądający, jakby należał do dziadka chłopaka.