• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
1972, 2 maja, po poranku/ Porwani przez wiatr

1972, 2 maja, po poranku/ Porwani przez wiatr
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
28.06.2023, 20:05  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.10.2024, 13:08 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II
Rozliczono - Cameron Lupin - osiągnięcie Piszę więc jestem
Rozliczono - Nora Figg - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Brenna biegła.
Na czterech łapach mogła przemierzać las szybciej niż człowiek, a wilczy węch pomagał chwytać tropy. Poruszanie się w tej postaci miało jeszcze jedną zaletę: gdy zamieniała się w wilczycę, a zmysły zaczynały inaczej odbierać świat, wszystko stawało się prostsze. I trochę łatwiej było skupić się na tym biegu, na poszukiwaniach.
Nie na myśleniu o tym, ile osób zginęło tej nocy.
Nie na wspominaniu ostatniego uśmiechu, jakim obdarzył ją wuj, nim wyszedł na Polanę Ogni, by nigdy stamtąd nie wrócić.
Nie na zastanawianiu się, gdzie znikła część jej przyjaciół i krewnych, z którymi na razie nie zdążyła się skontaktować. Czy Castiel i Cynthia, którzy mignęli jej chyba na Beltane, teleportowali się bezpiecznie? Gdzie była Nora, która nie skorzystała z ukrytego pod stoiskiem świstoklika? Co spotkało Thomasa? Dlaczego nigdzie nie wypatrzyła Idy?
Nie mogła teraz poddać się rozpaczy, gniewowi ani strachowi. Do Kniei Godryka uciekły nocą dziesiątki przerażonych ludzi. A potem zaczęła się wichura, w lesie pojawiały przedziwne stwory i teraz nie pozostawało nic innego, jak szukać. Rannych, zaginionych.
Martwych.
Po wydostaniu się z polany, wizyty w namiocie medyków tylko na tyle długiej, by sprawdzić, kto tam leży, jak się czuje i łyknąć jakiś bardzo paskudny eliksir, uparła się, że teraz idzie w las. Vincent O'Dwyer, który akurat też się tam pojawił, miał sporego pecha, że posłano ją właśnie z nią - bo z jednej strony była już na tyle zmęczona, że w razie zagrożenia mogła nie być w pełni sprawna bojowo, z drugiej, sprawiała takie wrażenie, jakby miała chęć przegalopować przez las w tę i z powrotem w rekordowo krótkim czasie. Nieobecność kilku osób była dla niej jak igiełki, wbijające się pod skórę i poganiające do większego wysiłku.
Zwalniała czasem, jakby przypominając sobie, że nie jest tutaj sama i że musi dać szansę Vincentowi na to, aby ją dogonił - niezależnie od tego, jaką postać przybrał. Pozostawienie mężczyzny zbytnio z tyłu nie było najlepszym pomysłem, bo nie powinni się rozdzielać. Co jakiś czas więc wilczyca zatrzymywała się, wykorzystywała ten czas, by obwąchać wszystko wkoło, a potem zrywała się, by znów zrobić kilka długich, pośpiesznych susów i przystanąć znowu, nim zniknie z oczu O'Dwyer w leśnej gęstwinie. W końcu - żeby przyspieszyć te całe poszukiwania - skończyło się na tym, że przez las zaczęły się przedzierać... wilczyca z szopem praczem na grzbiecie.
Brenna uniosła łeb w górę i zaczęła węszyć, bo zdało się jej, że pochwyciła ludzki zapach. A byli już w głębi lasu – w głębi Kniei Godryka, którą znała odkąd była małym szkrabem, a która teraz, po tej strasznej nocy i wichurze zdawała się dziwnie obca i dziwnie straszna. Niemożliwe, aby ktoś znalazł się tutaj przypadkiem, po prostu na spacerze. Nawet w wilczej postaci jej serce zabiło mocniej, gdy zniżyła łeb ku ziemi, próbując złapać trop. Trop… znajomy trop… znajomy zapach… Gdy pojęła, że zna tę woń, i zrozumiała, że ślad jest świeży, że ludzie, którzy tu byli, muszą wciąż znajdować się blisko, zawyła, a potem wpadła w najbliższe krzaki, gnając do przodu. Za pochwyconym zapachem.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
irish mutineer
living like we're renegades

Raczej łatwo przegapić go w tłumie. Nieco niższy od przeciętnego Brytyjczyka (174 cm), jest krępej budowy mężczyzną. Ma jasnoniebieskie oczy oraz wiecznie roztrzepane jasne włosy, a ich długość sugeruje, że dawno nie był u fryzjera. Vinnie preferuje modę mugolską, rzadko ubiera się elegancko, zdecydowanie preferuje odzież, która nie krępuje jego ruchów. Kiedy podwija rękawy swetra lub koszuli, można dostrzec liczne blizny pokrywające jego przedramiona, zarówno po oparzeniach jak i cięte. Ma silny akcent po którym nietrudno zgadnąć, że nie urodził się w Londynie. Pachnie tytoniem.

Vincent O’Dwyer
#2
30.06.2023, 23:09  ✶  

To, co wydarzyło się tego dnia na sabacie przekroczyło wszystkie granice moralności. O'Dwyer nigdy nie podejrzewał, by śmierciożercy ją posiadali, miał wyrobioną opinię na ich temat... jednak tak jak wcześniej, poplecznicy Voldemorta sięgali dna, tak teraz robili przewiert w jego głąb. Nawet nie próbował doszukiwać się w tym logiki, przynajmniej teraz. Na to przyjdzie czas później. Teraz najważniejsze było odnaleźć poszkodowanych, którzy po prostu znaleźli się w nieodpowiednim miejscu, w nieodpowiednim czasie. Czy tu wciąż chodziło wyłącznie o status krwi? Gdyby tak było, nie ucierpiałoby tak wiele czarodziejów półkrwi lub czystokrwistych W oczach Vincenta, to była wymówka. Każdą przemoc i psychopatyczne żądze dało się usprawiedliwić wygodną wymówką. Sęk w tym, że wymówka śmierciożerców była absolutnie bezsensowna.

Szczęśliwie, całe jego rodzeństwo było bezpieczne. Z czystym sumieniem pojawił się na polanie już o świcie, gotów udzielić pomocy, takiej, jaka tylko będzie potrzebna. Jak się okazało, jego zadaniem miało być wyruszenie do lasu i przeszukanie go. O'Dwyer spędzał w lesie więcej czasu, niż w jakimkolwiek innym miejscu - czuł się tam po prostu jak u siebie. Bez wahania zgodził się na przemierzanie lasu i pomoc potrzebującym, jeżeli tylko takowi znajdą się na jego drodze. Lubił Longbottom, choć nie mógł oprzeć się wrażeniu, że kobieta wyglądała po prostu tragicznie. Domyślał się, że ma to związek z wydarzeniami, jednak nie dopytywał o nic. Teraz nie było na to czasu i musieli skupić się na innych rzeczach.

Pod postacią szopa pracza biegł przez las, starając się wytężyć zmysły, które być może pomogłyby im na zlokalizowanie kogoś. Szop... czemu to musiał być szop? Naprawdę, nie mógł przemieniać się nie wiem, w sokoła? Jastrzębia? Nawet kruk byłby bardziej majestatyczny niż puchate, niezdarne stworzenie, które wkładało rozpuszczalne jedzenie do wody z chęcią umycia go. Jakkolwiek bardzo się starał, nie mógł dogonić Brenny - miał po prostu zbyt krótkie nóżki. Kiedy ta zwolniła na moment, w jego głowie pojawił si dziki, bardzo dziwny plan, o którego sam nigdy by się nie podejrzewał. Tym razem nie mógł wybrzydzać, poza tym nie miał jeszcze okazji do takich aktywności - jednym solidnym susem wskoczył na plecy wilka i usiadł, jedną łapką łapiąc się futra na karku, w obawie (najpewniej słusznej), że jeżeli nie będzie uważał, to przy byle potknięciu spadnie i to on będzie tym, który będzie polegał na pomocy innych.

Poruszał nosem, wyraźnie starając się złapać trop. Kiedy dotarła do niego bardzo słaba woń, którą całkiem dobrze kojarzył, Brenna mogła poczuć, jak ten lekko szarpie ją za sierść na karku, ewidentnie chcąc zwrócić na siebie uwagę. Drugą łapą wskazał bardzo wąską ścieżkę, na lewo od nich. W razie gdyby w pędzie nie zwróciła na to uwagi, był gotów szarpnąć mocniej, w ostateczności nawet ugryźć - cóż, jak to się mówi, cel uświęca środki.

Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#3
30.06.2023, 23:56  ✶  

Tegoroczne Beltane nie było dla niej łaskawe. Zresztą jak dla wszystkich. Mogła przysiąc, że tylko odeszła na chwilę, a zupełnie znienacka zerwał się ten ogromny wiatr, który uniósł ją nad ziemią i zabrał ze sobą. Nie było to wcale takie trudne zadanie - panna Figg wyglądała dokładnie tak, jakby mógł ją podnieść silniejszy podmuch wiatru. Myślała, że to koniec, że umrze, że nigdy więcej nie zobaczy Mabel, Brenny, Erika i całej reszty. Była pewna, że śmierć się po nią upomniała, zabawne, że w czasach jak te miała zginąć od siły żywiołu, bardziej spodziewałaby się, że po prostu ktoś ją zaatakuje. Nie było to jednak takie proste.

Na całe szczęście okazało się, że przeżyła. Spotkała Camerona, który okazał się być bratem Cedrika i Cecylki, musiała go pilnować, nie mogła pozwolić, aby mu się coś stało. Wydawało się, że wszystko ułożyło się nie najgorzej - żyła, nie umarła. Tyle, że w życiu to bywa jak na równi pochyłej. Natknęli się na tego ducha, miał im pokazać drogę do domu - brzmiało to dobrze. Miała założyć mężczyźnie tylko wianek na głowę - nie wyglądało to na specjalnie skomplikowane zadanie. Oczywiście nic nie poszło po jej myśli. Wianek z kwiatów, zamienił się na wianek z cierni i zabił mężczyznę na jej oczach, tyle, że wcześniej nie był chyba do końca żywy? Nie miała pojęcia, co tak dokładnie wydarzyło się w leśnej chacie. Wiedziała jedynie, że chce znaleźć się w domu.

Oczy miała czerwone od płaczu, bo w końcu pierwszy raz kogoś zabiła. Pojawiło się poczucie winy, że nie postąpiła słusznie, gryzło ją sumienie. Musiała jednak ruszyć w stronę Doliny, u Longbottomów czekała w końcu na nią Mabel, na pewno martwiła się, bo przecież nie wróciła na noc, a powinna.

Wschodzące słońce towarzyszyło im na początku wyprawy. Nie miała pojęcia, jak daleko od polany ich wywiało. Dostali instrukcję od ducha, jak dostać się na miejsce. Szła więc przed siebie, zdeterminowana, co jakiś czasem pociągała nosem, bo nie mogła do końca poradzić sobie z tym, co zrobiła. - Boli Cię? - Zapytała towarzyczącego jej Camerona, w końcu oberwał dosyć mocno. Spojrzała na niego poszukując na jego twarzy siniaków. Powinna bardziej na niego uważać, jak się z tego wytłumaczy jego rodzeństwu?

Szli już dłuższą chwilę, słońce wędrowało coraz wyżej. Nie miała pojęcia ile im jeszcze zajmie wędrówka. Przystanęła na moment, bo miała wrażenie, że coś poruszyło się w krzakach. Przeniosła wzrok na Lupina, żeby zobaczyć, czy on również to zauważył. Nieprzespana noc mogła bowiem powodować, że wzrok zaczął płatać jej figle.

Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#4
01.07.2023, 00:53  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 19.05.2024, 20:35 przez Mirabella Plunkett.)  

Czy Cameron miał do powiedzenia coś pozytywnego na Beltane? Znaczna część tegorocznych obchodów zdecydowanie dała mu w kość. Najpierw próbował umilić wieczór Heather próbując wdrapać się na majowe pale, co zakończyło się jego sromotną porażką, potem uciekł z terenów festiwalu, ale wylądował w samym środku konfliktu kochanków, który skończył się śmiercią nie-do-końca-żywego mężczyzny. To zdecydowanie nie była dobra noc.

Pomimo tego, że udało im się umknąć z chaty złej wiedźmy, zanim ta odzyskała przytomność, tak chłopakiem dalej targały wątpliwości. Czy reszta ludzi, których spotkali na miejscu poradzi sobie w tej gęstwinie? Co się działo na Beltane? Czy Heather i Charles byli bezpieczni i cali i zdrowi? Gdzie powinien ich szukać? Czy w Londynie doszło do podobnych incydentów? Tak wiele pytań, tak mało odpowiedzi. Dobrze, że przynajmniej miał ze sobą Norę.

— Czuję się nieswój — stwierdził po dłuższym namyśle, chociaż mógł zbyć kobietę prostym „nic mi nie jest”. Widział jednak, że wydarzenia w chacie wpłynęły na blondynkę, więc nie chciał ot tak ucinać dyskusji. Potrząsnął dłonią. — Bardziej martwię się o to — mruknął, wskazując na ślad po ugryzieniu. — Kto wie, co ta wiedźma wpierdala na co dzień. Te wszystkie zarazki... Ugh.

Wzdrygnął się, poprawiając włosy za uchem. Dobrze, że chociaż oberwanie patelnią nie okazało się w jego przypadku zabójcze. Jeszcze tylko brakowało, żeby stracił tam przytomność. Powinni się stąd jak najszybciej ulotnić i trzymać się jak najdalej od Kniei przez dłuższy czas. Gdyby tylko droga na polanę nie była taka kręta... Miał wrażenie, że za każdym razem, gdy zbliżali się do znajomych im okolic, trasa nagle się zacierała, ustępując miejsca dróżkom, które natura już dawno wzięła w swe posiadanie, ukrywając ślady odwiedzających to miejsce ludzi.

— A co z tobą? — Zagapił się na Norę swoimi ciemnobrązowymi oczami. — Wiesz co? Myślę, że oni wszyscy nas tam trochę zrobili w balona. Nie zawaliłaś, nie jesteś niczemu winna, mogliśmy skończyć dużo go...

Nie zdążył dokończyć, bo kobieta została parę kroków w tyle. Cameron zatrzymał się i zerknął na pobliskie krzaki, nie bardzo wiedząc, co też tak zainteresowało blondynkę. Osobiście wolał nie sprawdzać, jakie to jeszcze „tajemnice” mógł skrywać ten las. Wystarczyło mu już odgrywania bohatera na jeden dzień. Tydzień. Miesiąc. Może nawet kwartał.

— Idziemy? — rzucił wyczekująco, przestępując z nogi na nogę. — Nora? Widać tam co...

W tym momencie spomiędzy leśnych krzaczorów wyskoczył na nich sporych rozmiarów pies z szopem na grzbiecie. Wilk, debilu. Wielki pies w lesie to wilk, kurwa, przemknęło mu przez myśl. Cameron zareagował na ten niecodzienny widok dokładnie tak, jak można było się tego spodziewać – wycofał się, prawie że chowając się za panną Figg.

— N-nora, t-t-tylko s-spokojnie! — syknął. Jak należało się zachować w wypadku, gdy napada cię w lesie wilk z ujeżdżającym go szopem? Myśl, człowieku, myśl!

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
01.07.2023, 08:24  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.07.2023, 22:28 przez Brenna Longbottom.)  
Vini nie musiał nawet szarpać jej za futro, bo Brenna bez problemu skręciła właśnie w tę stronę, którą wskazywał. Znajomy zapach był dokładnie jednym z tych, na których podchwycenie miała największą nadzieję – jednym, ponieważ wciąż wierzyła, że gdzieś w Knieję zbiegł także jej wuj i nie miała jeszcze pojęcia, ile gorzkich rozczarowań na najbliższe dni szykuje dla niej los.
Teraz, jakby chciał je osłodzić, sprawił jednak miłą niespodziankę.
Widok Nory i Camerona na dodatek sprawił, że zaczęła się przemieniać, ledwo jej łapy dotknęły ziemi. Vincent mógł zeskoczył i zrobić to samo albo tym razem zostać szopem nie niesionym przez wilka, a siedzącym na ludzkim ramieniu. I nagle Lupin nie cofał się już przez wilka, a z podrywającą się z trawy Brenną.
Wyglądała, jakby wytarzała się po ziemi i to tak bardzo porządnie, bo cały jej mundur Brygadzistki, ten sam, który miała na sobie wczoraj, teraz porwany tu i ówdzie, był ubrudzony ziemią. Nie wyglądała jednak na w żaden sposób ranną, po prostu bardzo brudną, bardzo rozczochraną, a jej włosy były tu i ówdzie przypalone.
- Nora! – zawołała, rzucając się, by pochwycić Figg w uścisk. Nie zważając na to, że zapewne przy okazji ubrudzi sukienkę kobiety, zważywszy na to, jak bardzo sama była uwalona piaskiem. Gdzieś przez jej głowę przeszły pytania: dlaczego nie uciekła do Doliny przed zmierzchem, dlaczego została na polanie tak długo, gdy wiedziała, że coś się może stać, dlaczego nie użyła danego jej świstoklika… Nie zadała żadnego z nich, gryząc się w język, bo tu nie trzeba było wyrzutów. Liczyło się to, że Nora była cała i zdrowa. Że nie znalazła jej ciała, roztrzaskanego gdzieś o jakieś drzewo. Ściskała ją więc po prostu przez długą chwilę, przepełniona ulgą.
Odsunęła się wreszcie na długość ramienia, wypuszczając ją z objęć.
– Nic wam nie jest? – upewniła się. – Erik jest cały. Salem uciekł do Doliny Godryka. Cameron... - dodała, spoglądając na Lupina. - Heather i Jules przeżyli. Nie jestem pewna, ale twojego rodzeństwa chyba w ogóle nie było na polanie?
Erik był „względnie” cały, bo wymagał pomocy uzdrowicieli, ale zakładała, że najdalej jutro dojdzie do siebie. Jules i Heather… cóż, byli żywi, niekoniecznie cali i zdrowi, więc powiedzenie czegoś więcej niż „przeżyli” byłoby kłamstwem. Zwłaszcza Wood. Jeśli szło o nią, Brenna podejrzewała, że dziewczyna nie wstanie z łóżka w najbliższych dniach, a w ogóle powróci do sprawności tylko dlatego, że jako czarodzieje posiadali magię oraz dostęp do eliksirów.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
irish mutineer
living like we're renegades

Raczej łatwo przegapić go w tłumie. Nieco niższy od przeciętnego Brytyjczyka (174 cm), jest krępej budowy mężczyzną. Ma jasnoniebieskie oczy oraz wiecznie roztrzepane jasne włosy, a ich długość sugeruje, że dawno nie był u fryzjera. Vinnie preferuje modę mugolską, rzadko ubiera się elegancko, zdecydowanie preferuje odzież, która nie krępuje jego ruchów. Kiedy podwija rękawy swetra lub koszuli, można dostrzec liczne blizny pokrywające jego przedramiona, zarówno po oparzeniach jak i cięte. Ma silny akcent po którym nietrudno zgadnąć, że nie urodził się w Londynie. Pachnie tytoniem.

Vincent O’Dwyer
#6
01.07.2023, 22:17  ✶  

Gdyby ktoś zapytał go, czy kiedykolwiek będzie miał możliwość przejechania się na wilczym grzbiecie i to w dodatku w formie szopa pracza, postukałby się w głowę. Tak samo, jak gdyby ktoś przed jego jedenastymi urodzinami powiedział mu "You're a wizard Vincent", roześmiałby się głośno, uznając to za znakomity dowcip. Los bywał przewrotny. Był czarodziejem, choć niektórzy próbowali mu wmówić, że jest podrabiańcem. I dziś, w ten majowy poranek mknął niczym rycerz na białym koniu przez las, w poszukiwaniu potrzebujących.

Węch Brenny był najpewniej znacznie bardziej wyostrzony niż jego, szopi. To nie przeszkadzało mu wcale, by zacisnąć łapę na wilczym karku. Na litość boską, czemu szop? Nie potrafił tego zrozumieć. Ucieszyłby się nawet z formy małego wróbla, który mógłby teraz przeczesywać las z powietrza i czułby się znacznie bardziej przydatny niż puchate, niezdarne stworzenie grzebiące w śmieciach. Z drugiej strony, udało mu się dopiąć swego, gdy z całych swoich sił próbował wykształcić w sobie umiejętność przemiany w zwierzę. I hej, to, że udało mu się, to chyba całkiem niezły sukces? Ale naprawdę... czemu to musiał być szop?

Kiedy dostrzegł dwie rysujące się w oddali sylwetki, jego łapa zacisnęła się jeszcze mocniej na futrze wilka. Nos poruszył się, zdając sobie sprawę, że dociera do niego zapach, którego nie dało się pomylić z niczym innym. To była Nora, Nora Figg, mała, drobniutka blondynka, której miejsce było za ladą swojej klubokawiarni, a nie w lesie, w którym aż zapierało dech od zła, które się w nim kryło. Szła w towarzystwie chłopaka, którego na pierwszy rzut nie kojarzył - ale i on nie sprawiał wrażenie, jakby las był odpowiednim dla niego miejscem.

Widok tej dwójki sprawił, że Vincent nie skoordynował się wystarczająco z przemianą Brenny. To znaczy chciał, bo faktycznie zaczął wracać do ludzkiej postaci, jednak pech sprawił, że zrobił to ułamek sekundy za późno i zamiast w pełen gracji sposób wylądować obok, stracił równowagę i przewrócił się, upadając na ziemię. Kurwa. Jaki wstyd.

Niezrażony tym wypadkiem błyskawicznie podniósł się na własne nogi, spoglądając to na Camerona, to na Norę. Widok blondynki w takim stanie łamał serce. Cierpliwie odczekał, aż Shortbuttocks skończy rzucać się jej na szyję i nawijać jak najęta.

- Co wy tu w ogóle robicie? - zapytał, gdy jakimś cudem udało mu się wejść w zdanie Brennie. Zrobił krok w stronę blondynki, jakby chciał wykonać jakiś gest - w ostatniej chwili zatrzymał się w miejscu. Przerzucił wzrok to na jej towarzysza, to na Norę. - Macie szczęście, że to my was odnaleźliśmy, a nie ci zamaskowani idioci, którzy zrobili pogrom na polanie
Landrynka
She could make hell feel just like home.
Można ją przeoczyć. Mierzy 152 centymetry wzrostu, waży niecałe pięćdziesiąt kilo. Spoglądając na nią z tyłu... można myśleć, że ma się do czynienia z dzieckiem. Buzię ma okrągłą, wiecznie uśmiechnięte usta często muśnięte błyszczykiem, bystre zielone oczy. Nos obsypany piegami, które latem zwracają na siebie uwagę. Włosy w kolorze słomy, opadają jej na ramiona, kiedy słońce intensywniej świeci pojawiają się na nich jasne pasemka. Ubiera się w kolorowe rzeczy, nie znosi nudy i szarości. Głos ma przyjemny dla ucha, melodyjny. Pachnie pączkami i domem.

Nora Figg
#7
01.07.2023, 23:04  ✶  

Nora poza tym wszystkim związanym z wizytą w chacie wiedźmy czuła też dziwny niepokój związany z tym, czy Erik i Elliott są bezpieczni. Jeśli chodzi o Erika, nie było w tym nic dziwnego, nie potrafiła jednak zrozumieć dlaczego zaczęła martwić się i o Malfoya. Rozmyślała o tym wszystkim, gdy z Cameronem przemierzali las. Musiała dowiedzieć się, czy z mężczyznami wszystko w porządku, miała nadzieję, że tak jest, nie przeżyłaby chyba ich straty.

- Wydaje mi się, że to normalne, w końcu to, co przeżyliśmy w nocy było naprawdę mocno popierdolone. - Powiedziała jeszcze, przekleństwo do niej nie pasowało, nie wyrażała się w ten sposób, jednak nie umiała znaleźć innych słów, które oddałyby to, co czuje. Pierwszy raz w życiu kogoś zabiła, miała prawo czuć się dziwnie - przynajmniej tak to sobie tłumaczyła.

Spojrzała na dłoń Camerona, nie wyglądała najlepiej, na podstawie ugryzienia można było odtworzyć zgryz wiedźmy. - Powinieneś wypić na to jakiś eliksir, może ci uwarzę, gdy wrócimy do domu? - Wolałaby, żeby nie wdało się zakażenie, czy jeszcze coś innego. Nie była może medykiem, jednak potrafiła ugotować eliksir.

- Nic mi się nie stało. - Odparła dość chłodno. W końcu większość część czasu w chacie spędziła siedząc w kącie i płacząc - z czego nie była do końca dumna, jednak przerosło ją to wszystko. Nie sądziła, że ta przysługa zamieni się w coś takiego. - Trochę nas zrobili, ale ten mężczyzna, on umarł, przeze mnie. - Spoglądała na Camerona, głos jej zadrżał, gdy wypowiedziała to na głos. Najgorsze było to, że widziało to kilka osób, to jak umierał przez nią. Bała się, że spotkają ją przez to jakieś konsekwencje, nie chciała skończyć w Azkabanie, teraz pewnie nie będzie już mogła spać spokojnie, jakby nie wystarczające było to, że ostatnio nawiedził ją jakiś mężczyzna gdy spała.

Przetarła oczy ze zdumienia, nie mogła uwierzyć w to, że widzi szopa, który siedzi na wilku. Czy były to halucynacje, w końcu zmęczenie mogło ich dopaść. Najwyraźniej jednak nie tylko ona to zobaczyła. Przeniosła spojrzenie na Lupina. - Jak mam być spokojna, gdy przed nami szop jedzie na wilku? - Nieco uniosła ton głosu. Stanęła w miejscu, co powinni zrobić w tej sytuacji? Nie miała zielonego pojęcia.

Tajemnica szybko się wyjaśniła. Jak mogła zapomnieć o tym, że Brenna jest wilczycą, to ten drugi zwierz musiał spowodować zaćmienie mózgu, które ją złapało. Animadzy postanowili się przemienić, dzięki czemu przypomniała sobie o tym, że Longbottom posiada taką umiejętność.

Szop pracz trochę niezgrabnie zeskoczył z pleców wilczycy, w między czasie przyjął ludzką formę. Vinnie... Poznała go od razu, tylko co on robił w lesie. Panna Figg nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, jak wielkie katastrofa wydarzyła się na polanie. Uśmiechnęła się, gdy zobaczyła znajome twarze, choć na jej policzkach pojawiły się łzy. Przez moment miała wrażenie, że nie uda im się wyjść z tego lasu, tyle czasu krążyli wokół, a teraz, teraz trafiła na bliskich.

Nim zdążyła mrugnąć Brenna do niej przybiegła i złapała ją w ramiona, to tylko spowodowało reakcję Norki. Płakała, próbowała to zatrzymać jednak nie potrafiła. - Okropnie wyglądasz. - Powiedziała cicho do przyjaciółki, tak, aby obecni obok panowie tego nie usłyszeli. Kamień spadł jej z serca, gdy usłyszała, że Erikowi nic się nie stało. Uspokoiła ją ta informacja jakoś za bardzo. - Camerona ugryzła wiedźma i dostał patelnią w głowę, poza tym nic nam nie jest. - Dodała jeszcze.

Odsunęła się od Brenny, a jej wzrok powędrował w stronę Vinniego. Nic mu się nie stało, żywioł nie zrobił mu krzywdy. Dobrze było to wiedzieć. Miała ochotę podejść do niego, zbliżyć się choć trochę, mieli się przecież spotkać ostatnio, dlaczego dochodziło do tego w takich okolicznościach? Zrobiła krok do przodu, jednak coś ją zatrzymało. - Ten wiatr, ten wiatr który zerwał się nad polaną wywiał nas do lasu. Myślałam, że umrę. - Starała się w skrócie opowiedzieć, co przezyli. - Brenn, czy wasz dom stoi, czy Mabel nic się nie stało? - Zostawiła ją przecież u nich w domu, nie było jej przy niej - czego nie mogła sobie wybaczyć.

- Co się wydarzyło na polanie? - Zapytała jeszcze, chociaż skoro Vince wspomniał o zamaskowanych idiotach zrozumiała, że chodziło o popleczników Voldemorta, jednak nie było ich tam, ona i Cameron nie zdawali sobie sprawy z tego, że doszło do takiej masakry.

Nieoceniony Stażysta
god gives his silliest battles to his most tragic of clowns
zdezorientowane spojrzenie; ciemnobrązowe oczy; ciemnobrązowe włosy w wiecznym nieładzie; cienkie usta; przeciętny wzrost 174 cm; dobrze zbudowany, jednak wynika to raczej z diety i ciągłego latania z jednego zakątka szpitala św. Munga w drugi niźli intensywnym ćwiczeniom fizycznym; wada wymowy (jąkanie się) objawiające się w sytuacjach stresowych

Cameron Lupin
#8
02.07.2023, 00:16  ✶  

Pokiwał głową. Zdecydowanie będzie potrzebował jakiejś magicznej mikstury. Nie tylko na ukojenie nerwów, ale też na zregenerowanie się. Coś czuję, że problemy ze snem teraz tylko się pogłębią, pomyślał przelotnie, przeklinając bezgłośnie. Jakby w jego życiu nie zawitało ostatnio wystarczająco dużo trudności.

— On chyba n-nie był w z-z-zbyt d-dobrym s-stanie, j-jak już t-tam dotarliśmy — zauważył, ściszając swój głos. — To nie twoja wina. M-myślę, że r-raczej m-mu ulżyło. P-poza tym, b-byli tam też inni.

Nie powinna się aż tak zadręczać. Pomimo tego, że Cameron stał wtedy tuż obok, tak, prawdę mówiąc, sam nie do końca rozumiał, co się wydarzyło. Wiedział, jednak jedno – po tym, jak zjawili się w tej chacie, wiedźma raczej nie pozwoliłaby im tak po prostu odejść. Zaatakowała ich. Może i ją lekko sprowokowali, ale nikt nie był temu bezpośrednio winien. Jeśli już, to wszyscy byli temu winni. O ile było za co kogokolwiek tu winić.

Wykrzywił usta w niepewnym uśmiechu. Miała trochę racji. Spotkanie wilka i szopa pracza w lesie mogło wystarczająco nadszarpnąć czyjeś nerwy po takiej nocy, jaką przeżyli, ale widok szopa ujeżdżającego wilka zdecydowanie utrudniał zrozumienie całej tej sytuacji. Na szczęście nie musieli sprawdzać, czy udało im się zachować resztki równowagi psychicznej, gdyż oba zwierzaki okazały się animagami.

Camiś zamrugał na widok Longbottomówny i nieznanego mu chłopaka, na oko kilka lat starszego od niego. Gdy kobiety wpadły w swe ramiona, odsunął się od nich, co by dać im nieco przestrzeni. Najwyraźniej w tej chwili bardzo jej potrzebowały. Co tam musiało się wydarzyć, skoro najwyraźniej wysłali ekipy poszukiwawcze?

— Obudziliśmy się w lesie, a potem spotkaliśmy ducha, z którym musieliśmy zawrzeć układ i... Działy się rzeczy — wymamrotał, pocierając o siebie obie dłonie. Tej historii nie sposób było opowiedzieć w biegu, bez żadnego przygotowania. Kto by im uwierzył, że taki splot przypadków w ogóle zaszedł tej nocy?

Zamarł, gdy młoda Longbottom zwróciła się bezpośrednio do niego. Poczuł sporych rozmiarów gulę w gardle, obawiając się tego, co może od niej usłyszeć. Z Charliem rozłączył się mniej więcej w połowie festiwalu, nie mógł więc znać jego losu, a Heather... Cóż, pracowała w Brygadzie Uderzeniowej. Jeśli na Beltane doszło do jakiejś potyczki, to musiała być w samym środku tej jatki.

— Proszę. — Nie udało mu się nawet dokończyć, a Brenna znowu przemówiła. Wypuścił głośno powietrze z płuc, wznosząc oczy ku niebu z wdzięcznością wypisaną na twarzy. — O kurwa, dzięki M-merlinowi.

Przeżyli i to było najważniejsze. Może więc nie było tak źle? Może ten wiatr, który się zerwał podczas ich ucieczki z polany, był najgorszym, co się stało? Parę wyrwanych drzew, uczestnicy obchodów rozrzuceni po lesie... Pewnie będą potrzebować pomocy medycznej, pomyślał w miarę trzeźwo. Ich dwoje wprawdzie wyrzuciło na leśnej ściółce, ale w jakich warunkach mogli wylądować inni. W tym lesie pełno było różnych zarośli, a nie można było też wykluczyć, że mogła tędy płynąć jakaś rzeczka.

— N-no, właśnie — zawtórował swojej obrończyni. — S-spotkaliśmy w l-lesie k-kilka o-osób, a-ale n-nic n-n-nie m-mówili. — Pewnie przez to, że wiedzieli tyle, co i oni. — A-ale z-zaraz... Mówiłaś, że Heather i Julek ż-żyją. C-czy w takim razie k-ktoś...

Zawiesił głos, nie wiedząc, czy chce znać odpowiedź. Naturalnie jego priorytetem była przede wszystkim Wood razem z Rookwoodem oraz rodzina, jednak przez Beltane przewinęli się także inni przyjaciele, znajomi... Współpracownicy... I wiele innych osób.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
02.07.2023, 00:40  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 02.07.2023, 00:41 przez Brenna Longbottom.)  
Tak oto Brenna została hyżym, wilczym wierzchowcem, który poniósł dzielnego rycerza herbu szopa, ku jego kociej księżniczce.
Oczywiście, gdyby to była bajka, rycerz nie spadłby z rumaka w ten sposób, ale to można było wyciąć.
Longbottom ledwo odnotowała zresztą, co spotkało Vinniego, zbyt skupiona na odnalezionej Norze. Gdy ta zaczęła płakać, odruchowo znów objęła ją ramieniem, a po kolejnych słowach, jakie Figg wyrzucała z siebie, skonfundowana Brenna spojrzała najpierw na Camerona - który szybko przyłączył się do opowieści - a potem na Vincenta. Jakby zastanawiała się, czy coś w lesie nie wywołało w nich halucynacji: Harper mówiła, że w Kniei kryją się... jakieś potwory.
- Wiedźma? Ugryzł ją? - powtórzyła oszołomiona, a jej dłoń odruchowo sięgnęła ku różdżce, spojrzenie powędrowało w stronę, z której przyszli, jakby kobieta spodziewała się, że dostrzeże jakąś pogoń. - Chyba nic z tego nie rozumiem - przyznała, bo układy z duchami, gryzienie przez wiedźmy, patelnie i środek lasu w żaden sposób nie łączyły się dla niej w żadną logiczną historię.
Może w innych okolicznościach roześmiałaby się na uwagę odnośnie swojego wyglądu albo zażartowała jakoś, teraz jednak nie miała ku temu ani nastroju, ani siły.
- Mabel nic nie jest. Zdaje się, że uszkodziło domek za sadem, ale posiadłość stoi - powiedziała. Nie miała jeszcze okazji ocenić rozmiaru zniszczeń, wiedziała tylko, że dom przetrwał i że nikomu w środku nic się nie stało.
Co wydarzyło się na polanie?
Odetchnęła. Nie wątpiła, że usłyszy to pytanie jeszcze nie raz. W końcu nie było wielu tych, którzy zostali tam aż do samego końca. Zostali... i przeżyli. Ale sama wciąż nie była pewna, co tam się wydarzyło. Nie w pełni. Voldemort zdobył moc. Doszło do walk. Zginęło mnóstwo osób. A natura, sądząc po przedziwnych drzewach na polanie, oszalała.
- Voldemort zaatakował - powiedziała, nie dbając o to, że groza tego imienia dla niektórych jest ciężka do zniesienia. Chciał, by nazywać go Czarnym Panem, by bać się wymawiać jego imię: a ona nigdy, nigdy przenigdy, nie zrobi niczego, czego on chciał. - I tak, są ofiary. Zarówno te, które zginęły przez śmierciożerców albo tłum, jak i... przez ten wiatr.
Nie mogła przecież ich oszukiwać i zapewniać, że wszystko jest dobrze. Przekonają się, że to kłamstwo, gdy tylko dotrą z powrotem do Doliny Godryka.
- Nie działa teleportacja. Szukamy osób, które uciekły do lasu - dodała jeszcze. Ciszej. Jakby trochę usprawiedliwiającym tonem. – Ktoś, kogo spotkaliście… jest ranny i może potrzebować szybkiej pomocy?
Bo jeżeli tak, musiała ruszyć ich szukać. Nosiła w końcu mundur Brygadzistki, nawet jeżeli pobrudzony i poszarpany.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
irish mutineer
living like we're renegades

Raczej łatwo przegapić go w tłumie. Nieco niższy od przeciętnego Brytyjczyka (174 cm), jest krępej budowy mężczyzną. Ma jasnoniebieskie oczy oraz wiecznie roztrzepane jasne włosy, a ich długość sugeruje, że dawno nie był u fryzjera. Vinnie preferuje modę mugolską, rzadko ubiera się elegancko, zdecydowanie preferuje odzież, która nie krępuje jego ruchów. Kiedy podwija rękawy swetra lub koszuli, można dostrzec liczne blizny pokrywające jego przedramiona, zarówno po oparzeniach jak i cięte. Ma silny akcent po którym nietrudno zgadnąć, że nie urodził się w Londynie. Pachnie tytoniem.

Vincent O’Dwyer
#10
03.07.2023, 12:13  ✶  

Camerona ugryzła wiedźma i dostał patelnią w głowę? - powtórzył w myślach, starając się nadążać za pojedynczymi, na pierwszy rzut oka kompletnie niepowiązanymi ze sobą informacjami. Obudziliśmy się w lesie, a potem spotkaliśmy ducha, z którym musieliśmy zawrzeć układ? Ducha wiedźmy? Tej, która ugryzła Camerona i uderzyła go patelnią? Jaki układ? Że da się gryźć i bić patelnią po głowie?

Pewnie nawet roześmiałby się, bo dla osoby postronnej ich historia brzmiała absurdalnie, jakby wymyślili ją na poczekaniu. Śmiałby się nie tylko z rozbawienia ale i ulgi, bo w informacjach jakie uzyskali od dwójki nie było mowy o śmierciożercach, mrocznym znaku, czarnym dzbanie czy zaklęciach niewybaczalnych, co oznaczało, że ominęły ich wydarzenia z polany. Kiedy jednak patrzył na wilgotną od płaczu buzię Figg, ostatnie na co miał ochotę to śmiech. Musieli ich stąd wyprowadzić i w bezpieczny sposób dostarczyć do namiotu medyków.

Shortbuttocks dostała ataku padaczki słownej, ale nie przerywał jej, bo wiedział, że ta i tak go raczej zagłuszy. W innym wypadku być może pokusiłby się nawet o zaklęcie kneblujące, jednak uznał, że okoliczności nie sprzyjają tego typu zagraniu. Atmosfera była ciężka i przytłaczająca; mógł być prawie pewien, że są obserwowani przez coś złego. Musieli stąd iść, czym prędzej.

Ponownie zaczął żałować, że jego formą animaga jest szop, a nie chociażby koń. Wzięcie na grzbiet drobnego chłopaka i malutkiej Nory nie byłoby najmniejszym problemem. Jako szop co najwyżej mógł zaoferować im zrobienie prania, po tym jak już wrócą w bezpieczne miejsce.

- Tyle razy mówiłem Ci, że musisz więcej jeść, bo jesteś tak mała, że prędzej czy później porwie Cię wiatr...- rzucił, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, jak głupi i niepotrzebny był to żart. Dziewczyna była żywa i poza obrażeniami na psychice nie wydawało się, by jej życiu zagrażało niebezpieczeństwo. To była ulga, ogromna ulga. Ponownie popatrzył to na Norę, to na Camerona. Cały czarodziejski świat trąbił o wydarzeniach z polany, a ta dwójka nie dosyć, że nie brała w nich udziału, to w dodatku zachowywali się, jakby byli kompletnie nieświadomi tego, co się wydarzyło. Merlinie Dzięki.

- Wiele osób jest rannych, zaginionych lub zmarłych...- zaczął. Nie było sensu mówić, że jest dobrze, że wszystko będzie dobrze. Jak mogło być? Voldemort zarzekał się, że jedyne grupy ludzi którzy mu przeszkadzają to mugole oraz mugolaki. Ciężko było uwierzyć w jego szczere intencje, gdy znaczna część ofiar jaka ucierpiała rykoszetem nie należała to "grupy zagrożonej". Skurwysyn.

- Dacie radę iść na własnych nogach? - zapytał. Był gotów użyczyć własnych pleców lub ramion, gdyby zaszła taka potrzeba. Przerzucił wzrok na Brennę. Choć rozsądne wydawało mu się, by ta odprowadziła dwójkę do namiotu a on w tym czasie przemierzałby dalej las, zdecydowanie nie chciał ponownie tracić Nory z oczu. - Nie traćmy czasu. Odprowadzimy Was do namiotu medyków, a później wrócimy przeszukiwać las... - odezwał się. Jasne, chciał pomóc. Był jednak trochę egoistą i bardziej niż na życiu obcych zależało mu na bezpieczeństwie bliskich. - A Ty, Shortbuttocks... zostaniesz u uzdrowicieli - zwrócił się bezpośrednio do brygadzistki. -Nie chcę być niemiły, ale wyglądasz tragicznie, gorzej niż zwykle.

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 2 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (2040), Nora Figg (2071), Cameron Lupin (2131), Vincent O’Dwyer (1997)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa