• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
[8.05.72, wieczór] Przejdziemy się do lasu?

[8.05.72, wieczór] Przejdziemy się do lasu?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
05.07.2023, 21:33  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2024, 22:02 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic II, Victoria Lestrange (Otwarty na nowe doznania).
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

Słońce powoli zniżało się ku horyzontowi, kiedy Brenna przysiadła na wzgórzu, na skraju Doliny Godryka. To był kolejny z serii długich, majowych dni, zakończony – po pracy, jak zwykle ostatnio dłużej niż przewidywały jej godziny – przechadzką do Sproutów, aby kupić kilka ziół w celu uzupełnienia domowej apteczki. Brenna dostała listę, dość długą, bo ich zapasy poważnie ucierpiały w tych pierwszych godzinach po Beltane.
Początkowo miała zamiar wrócić prosto do domu, ale fakt, że pogoda tego wieczora była całkiem przyzwoita, sprawił, że nadłożyła drogi. Miło było, choć przez chwilę, wędrować po prostu bez celu i pozwolić myślom błądzić. A na zakończenie przysiąść na trawie, w pobliżu lasu, i wpatrywać się w niebo. Miała tylko trochę wyrzutów sumienia, że nie wzięła ze sobą żadnego z psów, ale nie mogłaby przecież wprowadzić ich do szklarni.
Chociaż nawet teraz, dłoń trzymała w pobliżu kieszeni z różdżką i co jakiś czas zerkała ku Kniei. Przeszukano ją wzdłuż i wszerz, ale to był stary i wielki las. I Brenna wciąż żywiła obawę, że tajemnicze stwory oraz zwierzęta, które w nim grasowały, postanowią wkrótce wyjść do Doliny. (Właściwie była pewna, że tak się stanie.  Mogli mówić, że jest czarnowidzem, ale sama Brenna uważała, że po prostu realistycznie patrzy na życie.)
Spuściła wreszcie wzrok, w samą porę, by dostrzec zbliżającą się sylwetkę. Początkowo Brenna sądziła, że ścieżką nadchodzi jeden z mugoli, mieszkających w okolicy. Nie było to nic specjalnie zaskakującego ani nic, czym powinna się przejąć – bo miała na sobie zwykłe, mugolskie ubrania, powycierane spodnie, luźną bluzę i kolorowe trampki, tak stare, że jeszcze jeden sezon i pewnie się rozpadną. Nie musiała chować się przed mugolami. Po chwili jednak w kobiecie rozpoznała inną mieszkankę Doliny, mianowicie Victorię Lestrange. Zawahała się na moment, nietypowo dla siebie niepewna, co zrobić. Mogła udawać, że jej nie zauważyła. Ba, możliwe, że sama nie została zauważona.
Ostatecznie jednak zareagowała tak, jak robiła to zawsze w takich sytuacjach.
- Cześć, Tori! – zawołała, unosząc rękę i machając ją nad głową, by dać znać o swojej obecności na wzgórzu w pobliżu dróżki.
Gdzieś za nią ciemniała Knieja, las znany przez całe życie, który teraz stał się obcy i złowrogi, może nawet bardziej niż Zakazany Las.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
05.07.2023, 22:23  ✶  

Rzadko kiedy zapuszczała się do samego miasta – rezydencja leżała trochę za nim, by mugole nie kręcili się na widoku i nie popsuły humorów żyjących w domu czarodziejów o krwi czystej i poglądach odpowiednich do ich statusu krwi. Nieczęsto jednak miała w ogóle czas na spacery po Dolinie – była piękna,  mugoli raczej unikała, a całe życie toczyło się bardziej w Londynie. Tam przecież pracowała (a jakoś dużo brygadzistów i aurorów miało syndrom pracoholika, Victoria starała się utrzymać w tym jakiś balans, ale lubiła też odprowadzać swoje sprawy i zadania do końca) i tam większość dni spędzała. Ostatnio jednak... Tego czasu miała nieco więcej. Nie dlatego, ze nie było co robić, o nie, ale biorąc poprawkę na to, co stało się w Beltane i na jej przypadłość, prosiła jednak o trochę czasu dla siebie, by jakoś zgłębić temat, a w pracy przecież nie było na to ani miejsca ani czasu. Więc oglądali ją medycy, udała się też raz do kowenu, ale nader wszystko, szukała informacji na własną rękę – biblioteka Maeve stała przecież przed nią otworem.

Niczego jednak się póki co nie dowiedziała.

Był wczesny wieczór, kiedy brunetka uznała, że po prostu się przejdzie, może oczyści głowę. Znajdowało się w niej ostatnimi czasy zbyt dużo syfu, zbyt dużo skrajnych emocji i to głownie tych negatywnych. Czuła się… jakaś taka wyobcowana. Samotna nawet. Jakby nikt nie był w stanie jej zrozumieć – co nie było prawdą, bo przynajmniej dwie inne osoby przeżywały dokładnie to samo co ona, a jedna dodatkowa – coś bardzo zbliżonego. Bardzo też chciała znaleźć się u boku kogoś, ale w tej chwili nie było to możliwe i ogólnie cała ta sytuacja bardzo ją frustrowała. Sama była ubrana w ciemną sukienkę do kostek, na tyle prostą, by ewentualny mugol nie stwierdził, że właśnie się wybiera na jakiś bal przebierańców, ale dla czarodzieja było jasne, że nie ma na sobie typowo mugolskich szmatek. Ani na pewno nie były one tanie. Nie miała na sobie biżuterii – może za wyjątkiem pierścionka z kamykiem na serdecznym palcu. Była pogrążona w myślach, wiatr leciutko muskał skórę jej twarzy i włosy, słońce lizało policzki… Ale Victoria nie czuła ani odrobiny ciepła. I prawdę mówiąc powoli zaczynała się do tego przyzwyczajać.

W pierwszej chwili nie zauważyła Brenny, to fakt. Znaczy zauważyła, tylko nie przyglądała się zbyt intensywnie, by rozpoznać w niej Longbottomównę. Wzrok prześlizgnął się po jej sylwetce i uciekł nieco w bok, na linię lasu, ale wtedy zobaczyła ruch od jej strony – intensywne machanie dłonią, a następnie krzyk. Victoria uśmiechnęła się bardzo leciutko i uniosła na moment do niej rękę w przywitaniu, nie przyspieszyła jednak, delektując się wieczorem i pogodą, każąc na siebie czekać. Ostatecznie jednak zrównała się z Brenną.

- Cześć, Bren – odpowiedziała jej, nie krzycząc, a mówiąc całkiem normalnie – bo krzyk był już teraz zbędny. Stanęła obok niej, podążając wzrokiem w kierunku Kniei. - Nie sądziłam, że cię tu zobaczę. Myślałam, że nie wysiedzisz na tyłku i będziesz trzaskać nadgodziny do oporu – nie musiała mówić dlaczego. Bałagan i zamieszanie, jakie powstało podczas Beltane, będą sprzątać bardzo długo. Poza tym – przecież przestępcy nie poszli spać i nadal trzeba było wykonywać swoją pracę, która nie zahaczała o ten niefortunny sabat.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
05.07.2023, 22:42  ✶  
– Nie mam pojęcia, dlaczego tak sądziłaś, przecież ja zawsze staram się zachować zdrowy balans pomiędzy pracą, a życiem prywatnym – odparła Brenna nie mrugnąwszy nawet przy tym okiem, jakby wcale nie była wczoraj w pracy od dziesiątej rano do drugiej w nocy, a dzisiaj nie zrobiła dziesięciu zamiast ośmiu przewidzianych w grafiku godzin. (Po prawdzie zwykle nawet ona uznałaby to za niezdrowe. Ale teraz… teraz sytuacja była trochę inna.
Przypatrywała się Victorii przez moment, jakby starała się ocenić jej samopoczucie. Sama „przypadłość”, która bez wątpienia wzbudzała zainteresowanie dziesiątek, jeżeli nie setek czarodziejów w Anglii, ją niezbyt ciekawiła. Brenna mieszkała w końcu z jedną z „Zimnych” drzwi w drzwi, dobrze znała Patricka i o tym, co wydarzyło się w limbo i na polanie, co nieco wiedziała.
I też próbowała znaleźć odpowiedź, chociaż ze względu na ostatni wydarzenia, nie mogła poświęcić na to na tyle czasu, ile by chciała.
– Byłam u Sproutów, wywiało nam wszystkie zapasy ziół, a lepiej mieć coś w domowej apteczce. Wasz dom nie ucierpiał podczas wichury? Nam zerwało pół dachu z dawnego domku ogrodnika. I połamało jedno drzewo w sadzie. Jestem za to na Voldemorta bardzo wściekła, bo lubiłam to drzewo – oświadczyła Brenna, choć po głowie chodziły jej zupełnie inne pytania. Jak się czujesz? Czy wszystko w porządku? Mogę jakość pomóc? Ale z jakichś powodów zdawały się jej jakby niewłaściwe. Nie umiałaby nawet powiedzieć dlaczego tak myślała. Może bo potraktowałaby wtedy Victorię inaczej niż zwykle…? Może bo spodziewała się, że już Lestrange usłyszała je dostatecznie wiele razy?
Albo wiedziała, że choćby nie wiadomo, jak chciała, nie mogłaby pomóc? Że pewnie nie byłaby tą osobą, której Victoria chciałby w ogóle odpowiedzieć?
Stety lub niestety – nie było im dane pogawędzić w spokoju.
Victoria, patrząca ku Kniei, mogła dostrzec mężczyznę, który stamtąd wybiegł. Sekundę później Brenna także wychwyciła ruch. W ostatniej chwili zatrzymała dłoń, już wędrującą w stronę różdżki. Żaden potwór, żadne dziwne stworzenie, żaden śmierciożerca. Spanikowany człowiek, który wypadł z lasu, niemal na pewno był mugolem. Ewentualnie czarodziejem, który potrafił wtopić się w tłum. Zdawało się, że ruszy pędem w stronę wioski, ale dostrzegł je i zmienił kierunek biegu. Zatrzymał się jakieś dwa metry od nich i opadł na trawę, z trudem chwytając oddech.
– P…potwory – wydusił z siebie, a Brenna poczuła, jakby krew zmroziło jej w żyłach.
– Jakie potwory, panie Collins? – spytała, pochylając się ku niemu, bo rozpoznała jednego z bywalców pubu w Dolinie Godryka. Rzeczywiście mugola.
– Zębate… w…wielkie! Nie widziałem ich dokładnie… Toby uciekł w drugą stronę – jęknął. – Pobiegniecie dzwonić na posterunek? Ja… nie mam siły…
– Gdzie pan widział te potwory?
– Tutaj… nad rzeką… Zaatakowały nas nad wodą… ledwo pięć minut stąd!
Brenna namyślała się przez chwilę, po czym szybkim ruchem wyciągnęła różdżkę. Confundus trafił mugola, a ona uspokajającym gestem poklepała go po ramieniu.
– To na pewno psy, kręciły się tu w okolicy bezdomne – zapewniła. Nie była to przekonująca wymówka, ale właśnie po to potraktowała go magią. Zębate potwory. Nad rzeką. Zerknęła na Victorię. Pięć minut stąd, do licha! Na tym terenie jeszcze nie zaczynała się ta właściwa Knieja, tutaj chadzali mugole, nawet dzieci… – Pójdę poszukać Tobyego, a pan wróci do domu, dobrze? Proszę nie wchodzić w najbliższym czasie do lasu, kto wie, czy te psy nie są wściekłe…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
08.07.2023, 15:18  ✶  

– Próbujesz teraz przekonać mnie czy jednak bardziej siebie? – zapytała w odpowiedzi na to (niedorzeczne) stwierdzenie wypowiedziane przez koleżankę. No bo co jak co, ale kogo ona chciała oszukać? Nie znały się przecież od wczoraj a był też czas, że pracowały razem w Brygadzie i Victoria bardzo dobrze zapoznała się z trybem pracy i życia Brenny. A w sytuacji, która miała miejsce, tym bardziej jakoś jej się nie wydawało, że Longbottom nagle zwolniła. Wytrzymała spojrzenie Brenny – znaczy… po prostu czuła, że jest obserwowana, kiedy sama gapiła się w linię lasu, ale niezbyt ją to dziwiło. I nie sądziła, by była ciekawa tej przypadłości, właśnie ze względu na Mavelle, były w końcu kuzynkami.

– Jakby co to my jeszcze mamy jakieś zapasy. Tata trzyma, a ja z nudów robiłam trochę eliksirów – z nudów – znaczyło mniej-więcej tyle, że próbowała zająć czymś myśli. A poza tym biorąc pod uwagę sytuację w Anglii, to jakoś tak… uznała, że dobrze by było mieć jednak zapas podstawowych eliksirów, które mogą się przydać, nim trafi się w ręce medyka. – Moje kwiaty nie przeżyły – odpowiedziała smętnie i wyraźnie posmutniała. Nie mieli ogrodnika, bo Victoria uznała, że lepiej zajmie się kwiatami niż ktoś obcy – i tak właśnie było, jej oczko w głowie i lata pracy: teraz nic z tego nie zostało, wszystkie kwiaty zniszczone. – A poza tym no to były jakieś uszkodzenia dachu. Matka musiała zostać w domu i ogarnąć bałagan – zamiast pójść do umierającej córki – tego nie dopowiedziała, ale zawisło gdzieś tam w powietrzu. – Prawdę mówiąc, to dobrze, że tylko tyle. Słyszałam, że niektórzy mieszkańcy Doliny mieli mniej szczęścia – mniej szczęścia niż zerwany dach domku ogrodnika.

Lestrange zmrużyła lekko koczy, widząc człowieka wybiegającego zza linii drzew – a biegł szybko, jakby się za nim paliło. Uniosła nieco oczy, ale żadnego dymi nie zobaczyła. Brunetka pozwoliła Brennie toczyć rozmowę z mugolem. Sama miała kilkuletnie obycie z kontaktach z nimi, ale nie znaczyło to, że bardzo chciała się wychylać – robiła wtedy swoją pracę. Była co prawda gotowa zmodyfikować pamięć panu Collinsowi, ale skoro Brenna ją ubiegła to nie zamierzała być nadmiernie nadgorliwa. I po prostu ruszyła za nią „poszukać Toby’ego”, a tak naprawdę to wielkiego i zębatego potwora pięć minut drogi stąd.

Cholernie blisko. Zbyt blisko.

– Jak myślisz, co to jest? Strasznie blisko terenów zamieszkanych… nie wiem co wylazło z Kniei, ale to bardzo niedobrze – nawet złapała w ręce dół swojej sukienki, by materiał nie majtał jej się pod nogami i łatwiej było iść czy biec.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
08.07.2023, 16:28  ✶  
- Ależ ja tylko stwierdzam fakt… - zapewniła Brenna, chociaż zaiste, Victoria znała ją trochę za długo i za dobrze, aby mogła dać się złapać na takie stwierdzenia. – Kupiłam zapas ziół u Sproutów. Moja kuzynka zajmuje się eliksirami, więc damy radę. Większość, które mieliśmy, tata zabrał na polanę.
„Kuzynka” w gruncie rzeczy była bardzo, bardzo daleką kuzynką, a właściwie to nie była nawet żadną krewną. Ale „dalecy krewni” brzmieli trochę lepiej niż „obcy ludzie, których pewnego dnia przyprowadził dziadek Godryk”, zwłaszcza, że od dawna nie byli obcy.
Bardzo starała się nie skrzywić, kiedy to niewypowiedziane „mama musiała zostać w domu” zawisło w powietrzu. Lubienie innych ludzi przychodziło Brennie łatwo. Teraz może trochę trudniej niż w młodości, ale naprawdę o niewielu osobach mogła powiedzieć „nie lubię ich”, a matki Victorii szczerze nie cierpiała. Powstrzymywała się jednak od jakichkolwiek komentarzy, bo po pierwsze, matka Brenny zdołała wbić córce do głowy jakieś tam podstawy czystokrwistej dyplomacji międzyrodzinnej, po drugie… z szacunku wobec samej Lestrange.
Męki komentarza zresztą oszczędziło jej pojawienie się Collinsa.
- Nie mam pojęcia – rzuciła już w drodze, stawiając długie kroki i pośpiesznie zmierzając w stronę lasu, dokładnie tą samą trasą, którą ledwo chwilę temu przemierzył mugol. Nie biegła, nie chcąc zasapać się, zanim dotrą na miejsce i dać szansę Victorii na nadążenie mimo długiej sukni, ale i tak poruszała się bardzo szybko, zwłaszcza, że była wysoka i mogła chodzić w prędkim tempie. Teraz wyraz twarzy miała poważny i w ręku ściskała różdżkę, nie przejmując się tym, że mogą wpaść na mugoli. Victoria miała rację. Blisko terenów zamieszkanych. Za blisko. Co jeżeli dotrze nad jezioro, latem tak bardzo oblegane? Albo nawet jeżeli wylazłoby tutaj, na ścieżkę?
Sporo roboty dla czarodziejskiego pogotowia ratunkowego ze sprzątaniem bałaganu i przede wszystkim, prawdopodobne ofiary.
- Niezbyt znam się na czarodziejskich stworzeniach, ale chyba nic nigdy nie podchodziło tak blisko wioski. Cholera, słyszałam na Polanie różne rzeczy. Niektóre grupy wracały z pogryzionymi kawałkami ciał, ktoś widział jakieś stwory podobne do wilków, ktoś podobno uciekał przed całym stadem jakichś zwierząt… a ja… – zaczęła i zacięła się. Nieważne, co ona. Nie miała pojęcia, czy ciało tamtego chłopca pożarł jakiś potwór, czy porwał wiatr. (Ale duch mówił: umiera dziecko. A wtedy już nie wiało.) – Sądzisz, że przez tę wichurę jakieś zwierzęta mogły przemieścić się na te tereny? Albo… coś… wylazło?
Machnęła ręką, jakby chcąc w ten sposób pokazać, że ciężko jej wyjaśnić, co wylazło i skąd miałoby wyleźć. Ale na polanie ogni pojawiły się przedziwne drzewa. Może to zębate coś, co zobaczył pan Collins, też nie powinno się tu znaleźć.
Weszły między drzewa, depcząc paprocie i mech. Brenna kierowała się w pobliże rzeki: już po dwóch minutach marszu usłyszały jej szum. Żadnych innych dźwięków, świadczących o tym, że w okolicy jest Toby albo jakieś groźne kreatury...


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
08.07.2023, 17:13  ✶  

– Tak, mój też coś tam pozabierał, dlatego jak teraz siedziałam w domu to trochę uzupełniałam zapasy – wymamrotała, już nie komentując tego stwierdzania faktu, który właściwie to nie był prawdziwy. Co zaś tyczyło się ojca Victorii, to jakby nie było – był medykiem pracującym w Mungu, nic więc dziwnego, ze zabrał majdan i pobiegł do Kniei, gdzie robił co mógł. Wrócił do domu nawet później niż Victoria, równie zmęczony co ona – a przez Limbo nie przeszedł. Co zaś się tyczyło Isabelli, czyli matki Victorii – była kobietą, którą trudno było lubić. Do tego stopnia, że od niedawna narzeczony Viki powiedział jej mamie w twarz co o niej myśli. Brenna nie musiała się na ten temat wypowiadać na głos, bo Tori przecież widziała jak jest i w matkę wpatrzona nie była. Miały bardzo napięte relacje jakby nie było.

Nie tak łatwo było za Brenną nadążyć – głównie dlatego, że kroki miała mniejsze, nie była tak wysoka jak Longbottom, a sukienka… nie była aż takim problemem, ostatecznie to nie była wyjściowa mała czarna, a trzymanie jej za materiał by nieco unieść w zupełności wystarczyło. Był to jednak kolejny raz, kiedy pomyślała, że musi popracować nad swoją kondycją, bo bieganie na Beltane było dla niej wystarczająco męczące i nie mogła wszystkiego zwalać na „ojej, za dużo emocji, jestem rozedrgana przez zaręczyny” albo „ojej, Limbo mnie przytyrało”.

– Nie wiem, czy to wichura zniszczyła legowiska stworów i zaczęły szukać nowego domu, przez co są tak blisko, czy szukają jedzenia – zaczęła, bo choć nie była wielką znawczynią magicznych stworzeń, to wiedzę przyrodniczą jednak miała. To były jakieś tam podstawy. – Czy może to przez Voldemorta – i miała tu na myśli cokolwiek zrobił w Limbo. Czy coś wylazło? Czy coś przeszło przez zasłonę pomiędzy żywymi i martwymi? Czy jeszcze coś innego? Jakikolwiek był jednak powód, wypadało coś z tym zrobić, albo wszyscy będą mieli problem. To, co opowiadała Brenna o tym, co znajdowali wokół polany, również nie nastrajało pozytywnie. Było niepokojące. Te nadgryzione ciała… Ach cholera jasna!

Kiedy weszły już za linię drzew, Victoria sięgnęła też po swoją różdżkę i zaczęła się bardzo uważnie rozglądać na boki, bo to, ze jakiś stwór był pięć minut drogi od miejsca, gdzie spotkały mugola, to nie znaczyło, że nadal tam jest, a nie zbliżył się po zapachu, instynkcie czy czymkolwiek.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
08.07.2023, 18:23  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.07.2023, 19:00 przez Brenna Longbottom.)  
Victoria obiecywała sobie, że spędzi więcej czasu na ćwiczeniach, Brennie za to przeszło przez głowę, że powinna zainteresować się magicznymi stworzeniami. Posiadała o nich jakąś tam podstawową wiedzę, z naciskiem na „jakąś” i „podstawową”, a mniej na „wiedzę” – i dlatego kierowała to pytanie do Victorii – ale skoro działy się Takie Rzeczy chyba powinna podciągnąć się w tej dziedzinie.
Nie była tylko pewna, kiedy u licha, zdoła znaleźć na to czas.
– Czyli wiemy tylko, że nie powinno ich tu być. Miejmy nadzieję, że skoro mugol im zwiał, to nie jest jakieś bardzo wielkie, krwiożercze stado – mruknęła Brenna. Nie mogła tego zignorować, chociaż rozsądniej byłoby wezwać pomoc. Wszystko było po prostu za blisko zabudowań, a zwierzęta – o ile to były zwierzęta – mogły zniknąć nim wrócą ze wsparciem. Była wdzięczna, że Victoria zdecydowała się z nią iść.
Brenna zwolniła, kiedy znalazły się w pobliżu rzeki. Sam jej brzeg – dość błotnisty – był jakieś trzy – cztery metry pod nimi, dało się na niego zejść po stromym zboczu. Brenna ruszyła wzdłuż niego pierwsza, wciąż z różdżką w ręku, rozglądając się. Przystanęła w pewnym momencie, wskazując Victorii fragment ubrania na połamanych gałęziach: pan Collins albo Toby prawdopodobnie tędy przebiegli, a to oznaczało, że tajemnicze zwierzęta o wielkich zębach były gdzieś blisko.
Nic jednak nie dało się dostrzec. Tylko rzeka, błoto, mnóstwo kamieni, kłody drewna i…
…wreszcie też krew oraz głębokie ślady na brzegu – świadczące o tym, że albo jakiś człowiek, albo zwierzę, było w pobliżu.
Brenna na jej widok szybko ruszyła na dół, ostatni metr zbocza, na którym omal się nie potknęła, pokonała skokiem. Zapadła się w błoto nieomal po kostki. Nie ruszyła od razu do miejsca, gdzie znajdowała się krew, a zamarła, rozglądając się, szukając czegoś podejrzanego. Potem powoli zbliżyła się do śladów. Z bliska dało się dostrzec, że to nie tylko krew. Paskudny zapach uderzał wręcz w nozdrza.
- Do licha, mam nadzieję, że to nie Toby – jęknęła Brenna. – Niektóre z tych śladów są chyba ludzkie.
Rzeczywiście, wyglądało na to, że przebiegł tędy człowiek. Utykał chyba i coś mogło go zranić, zwłaszcza, że kawałek dalej znów dało się dostrzec czerwień. Ale nawet jeżeli krew należała do niego, Victoria, nieco lepiej znająca się na komponentach niż sama Brenna, mogła stwierdzić, że rozerwano tu na strzępy raczej jakieś nieduże zwierzę niż człowieka.
Longbottom zrobiła parę kroków w błocie za tropem i znów przystanęła.
– Ta kłoda ma oczy – powiedziała z zadziwiającym spokojem. Była na tyle spostrzegawcza, by dostrzec to, gdy pień, leżący w wodzie tuż przy brzegu, je otworzył. Nie miała jednak pojęcia, z czym mogą mieć do czynienia… mimo tu natychmiast uniosła różdżkę, celując w kłodę, znajdującą się ledwo trzy metry od niej.
Victoria za to, lepiej opanowawszy wiedzę przyrodniczą, po tym, jak Brenna wskazała jej kłodę porośniętą trawą, mogła rozpoznać błotoryja. Duży okaz, z tego nieco bardziej agresywnego gatunku. I wiedzieć, że choć te zwykle żywią się małymi zwierzętami, to potrafią zabić i większe istoty – a kiedy człowiek wejdzie na ich teren, atakować jego nogi… a w większym stadzie stawały się niebezpieczne także dla ludzi i czarodziejów.
Prawdopodobnie nie powinno ich tu być, więc musiały być mocno wyprowadzone z równowagi.
Co gorsza błotoryje często żyły w stadach.
A w okolicy było bardzo, bardzo dużo dziwnych kłód…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
11.07.2023, 20:13  ✶  

Tak, łatwiej byłoby wezwać wsparcie. I pewnie obie by to zrobiły, gdyby tlyko potrafiły komunikować się za pomocą fal – ale nie umiały, a w świecie czarodziejów panowało to durnowate prawo zakazujące używać j-a-k-i-c-h-k-o-l-w-i-e-k zaklęć podpadających pod nekromancję, w tym zaklęcia Patronusa. Była to kompletna bzdura, bo prócz oczywistej ochrony przed dementorami i bycia kontrą na czarnomagicznego Maledisa (a niby jak aurorzy mieli się inaczej przed tym bronić…), dla tych, którzy nie potrafili w fale, był najszybszą formą komunikacji… Victoria nie miała zielonego pojęcia co to za mózg uznał, że wrzucenie wszystkich zaklęć nekromancji do jednego worka będzie wspaniałym pomysłem, dlatego kiedy nie trzeba było, to się ni cholery do tej durnoty nie stosowała. I tym samym udawała, że nie widzi, kiedy partner, z którym akurat ma coś do roboty, manifestuje Patronusa, albo że nie ma pojęcia, że niektóre zaklęcia uzdrawiania również się na tym opierają. Kiedy nie trzeba było – wygodnie po prostu pomijała stosowanie tej bzdury, która tak uprzykrzała i utrudniała życie. Tym niemniej wysłanie wiadomości do Ministerstwa w formie Patronusa… Noo mogłoby być ryzykowne. Jasne, zyskała niedawno na rozgłosie, bardzo wątpiła, że po akcji z Beltane ktokolwiek zdecydowałby się ją usunąć z posady, ale i tak jakoś… wolała nie ryzykować. I zająć się tym osobiście. Brenna wyszła chyba z podobnego założenia.

Kiedy dotarły do błotnistego brzegu rzeki – Victoria wyraźnie zwolniła, nie chcąc nieostrożnie poślizgnąć się i wpaść prosto do wody. Zimnej wody. Temperatura pewnie nie zrobi jej większej różnicy… ale nie miała ochoty na majową kąpiel podczas poszukiwań mugola i tego, co miało zęby i tak dalej. Szła więc ostrożnie za Brenną, w jednej ręce różdżka, w drugiej kula materiału sukni, która trzymała, żeby się nie zaplątać i nie wyrżnąć na głupi ryj. Jej towarzyszka rzuciła się niemalże na złamanie karku, ale Lestrange zamierzała być jednak znacznie ostrożniejsza i gdy Brenna zrobiła skok, Victoria na jej miejsce zrobiła kilka kroczków, starając się zachować równowagę i nogi stawiać bezpiecznie na piasku, błocie i kamieniach, badając wcześniej, które są stabilne, a które nie. Ukucnęła przy tych pierwszych, najbliższych śladach, mimowolnie marszcząc nos od paskudnego zapachu.

- Nieee – powiedziała po chwili, gdy różdżką podźgała pozostałości po jakichś tkankach i innych takich… - To bardziej jakiś zając albo coś podobnych rozmiarów – dodała i wtedy Longbottom powiedziała to przedziwnie brzmiące zdanie. Ta kłoda ma oczy. Tori uniosła głowę, nadal kucając, by obrócić ją w kierunku, w którym do tej pory patrzyła Brenna. Cóż… rzeczywiście. Były tam oczy.

Tyle, że to nie była żadna kłoda.

- Bren… Spokojnie. Nie ruszaj się – powiedziała jej i sama zamarła, patrząc na boki i starając się policzyć ile tu jeszcze było takich kłód, ile zajmie im ewentualna ucieczka z brzegu, ile z nich zdołają unieszkodliwić, zanim paszcze z zębiskami rzucą się na nie… Bo jak wiadomo – w pojedynkę to można szczekać co najwyżej jak chihuahua, ale w grupie… W grupie różne istoty zyskiwały na animuszu. - To nie żadna kłoda, tylko błotoryj. I dam sobie paznokcia uciąć, że jest ich tutaj więcej. One zawsze siedzą w stadzie – dodała. Jeden, dwa, trzy, cztery… oprócz tego co już otworzył oczy. Cholera. Nie była pewna jednej z kłód, ani tego czy widziała je wszystkie.

Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
11.07.2023, 21:12  ✶  
Rzuty na liczbę przeciwników i kogo zaatakuje błotoryj w pierwszej turze

– Dzięki Bogini… – westchnęła Brenna tylko, kiedy Victoria uświadomiła ją, że zginął tutaj królik, że nie zadano tej strasznej rany żadnemu człowiekowi. Wciąż jednak ktoś tędy uciekał – i ten ktoś albo wdepnął w tę krew i stąd zostawił czerwone ślady, albo i sam był ranny.
Kiedy Lestrange uświadomiła ją, że to błotoryj i że jest ich więcej, Brenna posłusznie zamarła. Musiała wyglądać dość głupio, stojąc w bezruchu, jak w grze Baba Jaga Patrzy, z wyciągniętą przed siebie ręką. A potem bardzo powoli przekręciła głowę i teraz… teraz, kiedy wiedziała już, czego szukać, na co patrzeć… dostrzegła to, czego nie potrafiła zobaczyć wcześniej.
Powinna była w szkole zapisać się na opiekę nad magicznymi stworzeniami.
– Kurwa – wyszeptała. – Cztery. Poza tym. Razem jest ich…
Nie zdążyła powiadomić Victorii o wyniku tego działania z wyższej matematyki, bo błotoryj numer pięć – albo jeden, w zależności jak liczyć – ten, który znalazł się najbliżej nich, przystąpił do działania. Nie pomogło ani zniżenie głosów, ani to, że żadna z nich nie wykonywała gwałtownych ruchów. Zwierzęta, być może rozzłoszczone wcześniej przez mugoli albo przez to coś, kogoś, kto wypłoszył je z poprzedniego siedliska, nie zamierzały po prostu leżeć i udawać kłód.
Błotoryj był duży, porośnięty trawą. I wbrew swoim rozmiarom, bardzo szybki. Chociaż gdy rzucił się w stronę Victorii, Brenna spróbowała wypalić w niego zaklęcie, umknął przed nim, szarżując na Lestrange: mogła jeszcze starać się uskoczyć na bok, aby uniknąć tego ataku, chociaż na czary nie pozostało już czasu.
Tymczasem kolejne kłody zaczęły się poruszać, otwierać oczy, ujawniać, że faktycznie w sumie było ich pięć. Poza tym już atakującym dwie na płyciźnie, na lewo od nich. Dwie kolejne na brzegu – jedna przed nimi, druga za nimi, tak że nawet gdyby chciały rzucić się do biegu, bezpieczna droga była jedna: w górę, po zboczu. A tylko ktoś bardzo sprawny fizycznie zdołałby się tam dostać bardzo szybko, nie ryzykując, że nie dopadną go zwierzęta. A było raczej jasne, że wszystkie szykują się do ataku.
Brenna machnęła różdżką, próbując wystrzelić snop ognia w kierunku tych błotoryjów, które próbowały wyleźć ku nim z wody. Nie znała się na takich zwierzętach, ale skoro lubiły wodniste środowisko, ogień zdawał się jej najlepszą odpowiedzią – a że brzeg był mokry, błotnisty, nie obawiała się, że efektem ubocznym zaklęcia może być przy okazji podpalenie Kniei.

Rzut na atak ogniem w dwa z pięciu błotoryjów.
Rzut PO 1d100 - 56
Sukces!


wiadomość pozafabularna
B. nr 1: szarżuje na Victorię
B. nr 2: poruszył się parę metrów przed nimi
B. nr 3: poruszył się parę metrów za nimi
B. nr 4 i 5: szykują się do ataku z wody w pobliżu dziewczyn, Bren próbuje walnąć je ogniem


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
13.07.2023, 23:49  ✶  

Teraz był to zając, ale za chwilę mógł to być człowiek. Błotoryjów nie powinno tutaj być. I chociaż zwykle zadowalały się małych rozmiarów zwierzątkami, to w stadzie potrafiły skrzywdzić też człowieka. A te tutaj osobniki… Nie wyglądały na spokojnie odpoczywające sobie w bajorku – absolutnie. Rzeczywistość była okrutnie odwrotna.

Victoria też zamarła, w myśl swoich słów, starając się zachować spokój i w ten sposób być może lepiej rozeznać się w sytuacji. Jakoś tak i zwierzęta i magiczne stwory spokojniej reagowały, kiedy z drugiej strony nie było żadnych gwałtownych ruchów. To była próba Victorii do kupienia sobie i Brennie chwili więcej czasu – a jak wiadomo, taka chwila potrafiła zmienić wiele, jeśli nie wszystko. Dziś może nie było to wszystko, ale przynajmniej… Miały chwilę czasu by oszacować ilość stworów, a co za tym idzie wycenić zagrożenie. To wzrastało wprost proporcjonalnie do ilości par oczu, które się pojawiały na „kłodach”.

- Pięć – dokończyła za Brennę to jakże trudne równanie (chociaż w warunkach, w  których gapi się na ciebie dziesięć oczu i pięć paszcz najeżonych zębiskami, to niektórzy mieli problem dodać dwa do dwóch i nie było to nic dziwnego!). Tori zdążyła się wyprostować, kiedy Brenna wypaliła do błotoryja zaklęciem, które być może sprawiło, że zatrzymał się na ułamek sekundy i zamiast na Longbotto – rzucił się w kierunku Victorii.

Tutaj kobieta nie miała już za dużo czasu do namysłu i mocno ściskając swoją różdżkę po prostu dała szczupaka w lewo (do przodu było bez sensu, bo tylko bliżej stworów, a do tyłu była skarpa... z której pewnie koncertowo by zjechała na błotku). I kolejny raz obiecała sobie w duchu, że kurwaszmać musi poćwiczyć. Może trzeba poprosić to nocne straszydło zwane jej narzeczonym o pomoc?

Czy udało jej się uskoczyć w porę, czy błotoryj na nią wpadł (a może zwłaszcza wtedy) – starała się wyczarować ciśnienie powietrza, by z siłą uderzyć go prosto w paszczę i wyrzucić go do tyłu. Preferowanie – do wody. Może nawet udałoby się trafić innego żabola w łeb.


Unik:
Rzut O 1d100 - 68
Sukces!


Ciśnienie powietrza:
Rzut Z 1d100 - 42
Slaby sukces...
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (4931), Victoria Lestrange (4528)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa