• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka Knieja Godryka v
1 2 Dalej »
02.05.72 Rachunek sumienie – poranek po wielkiej wichurze | Ulysess & Danielle

02.05.72 Rachunek sumienie – poranek po wielkiej wichurze | Ulysess & Danielle
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#1
07.07.2023, 12:36  ✶  

Jeżeli ktokolwiek myślał, że Danielle zdecyduje się na krótki odpoczynek, musiał być bardzo naiwny, albo po prostu nie zdążył jej jeszcze poznać. Kiedy wraz z Rookwoodem podeszli do namiotu, siedząca za prowizorycznym biurkiem czarownica zajmująca się przydzielaniem zadań, zmierzyła Longbottom sceptycznym spojrzeniem. Nie sposób było się jej dziwić - Danielle wyglądała tak, jakby zamiast smacznie spać lub świętować Beltane w bardziej kameralnym towarzystwie, przez całą noc walczyła o życie. Może dlatego, że tak właśnie było? Zapewniła ją jednak, że absolutnie nic jej nie jest, a duet uzdrowicielki oraz pracownika z Departamentu Magicznych Wypadków i Katastrof to dobre połączenie, wprost idealne do przeszukiwania lasu.

- To już kolejny raz, gdy przeze mnie pakujesz się w coś takiego... - odezwała się po chwili milczenia, gdy ruszyli w stronę kniei. Czy to naprawdę był jedyny sposób, żebyś sobie o mnie przypomniał? - w ostatniej chwili ugryzła się w język. Nie wydawało jej się, by to był odpowiedni czas i miejsce na poruszanie tego tematu, mimo to jej myśli samoistnie krążyły wokół tego tematu. Las był ostatnim miejscem, w którym powinna zadawać takie pytania. W ogóle nie powinna o to pytać. Po prostu... chciała to zrozumieć, nawet jeżeli powód miałby okazać się niezwykle bolesny ("W sumie to nigdy cię nie lubiłem, a rozmawialiśmy tylko dlatego, że przegrałem zakład z Vesperą i w ramach kary musiałem spotykać się z największą kretynką jaką znam, czyli padło na ciebie"), lub wręcz przeciwnie, prozaiczny ("Odkładałem listy od ciebie do szafki i zapomniałem na nie odpisać"). Ilekroć o tym myślała, nie była w stanie znaleźć sensownego wytłumaczenia, dlaczego tak potoczyła się ich znajomość. Mogła niewłaściwie odczytać jego intencje, wyobrazić sobie zbyt dużo. Cokolwiek się wydarzyło, podświadomie brała na siebie całą winę.

- Stała czujność - dodała po chwili, dla dodania odwagi, chyba bardziej sobie niż Ulkowi. Szybko zdała sobie sprawę, że Rookwood może nie mieć zielonego pojęcia, o czym ona mówi. - Tak... tak zwykle mawia mój dobry znajomy, auror. Był jedną z kilku osób, dzięki którym przeżyłam tą noc - wyjaśniła.



let everything happen to you
beauty and terror
just keep going
no feeling is final
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#2
08.07.2023, 21:00  ✶  
Ulysses szedł obok Danielle. Patrzył na nią z ukosa, czując rozchodzące się po ciele ciepło. Myślał o tym, że żyła i mógł z nią spędzić jeszcze trochę czasu. Chociaż dzisiejszy dzień był dla uzdrowicielki naprawdę straszny dzień, młody Rookwood mógł udawać, że jest jej przyjacielem, który pojawił się tutaj by ją wspierać. Mógł nawet udawać, że poprzedni rok wcale się nie wydarzył, że wciąż był ten szczególny czas przed wydarzeniami z lipca siedemdziesiątego pierwszego, gdy niemal zdecydował się zapytać ją czy pójdą na prawdziwą randkę.
Sam z siebie nie skierowałby się do Kniei Godryka. Nawet nie dlatego, że był nieczuły na cudzą tragedię. Nie poszedłby tam, bo każdą decyzję okupował długim zastanowieniem się a tu należało działać szybko. Bardzo szybko.
Ale Danielle wyciągała z niego wszystko, co najlepsze. Przy niej stawał się odrobinę spontaniczny, nawet jeśli jego spontaniczność wynikała tylko i wyłącznie z chęci spędzenia z nią większej ilości czasu. Dzisiaj było niemal dokładnie tak, jak na marszu praw charłaków. Znowu zaangażował się w coś, gdzie sam z siebie najwyżej stanąłby z boku a najchętniej w ogóle by nie patrzył. Kiwnął głową, gdy usłyszał słowa, które powiedziała. Najwyraźniej ich myśli biegły podobnym torem.
- To już się robi naszą małą tradycją – zgodził się cicho. Zacisnął usta krótko po wypowiedzeniu tych słów. O, jakie to było nietrafione. Takie słowa mógł wypowiedzieć tylko ten dziwak Rookwood. Żadna normalna kobieta nie chciałaby kultywować takich tradycji, zganił się w myślach. Niedługo zaczniesz kojarzyć jej się ze wszystkim, co najgorsze. – Znaczy… nie to chciałem powiedzieć.
Rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu czegoś niepokojącego, gdy zbliżyli się do wejścia do lasu. Wiedział, że gdyby miało ich coś zaatakować, zrobi wszystko, by uratować Danielle. Ulysses przełknął głośno ślinę słysząc o przyjaznym aurorze, jego powiedzonku i o tym, że idąca obok niego kobieta mogła umrzeć tej nocy kilkakrotnie. Poczuł się niemal tak, jakby dostał cios w brzuch. A przecież nie powinien być zaskoczony, niemal całą noc spędził w strachu przed tym, że Danielle mogła właśnie umierać.
- Było aż tak źle? – zapytał głucho.

!A3
Czarodziejska legenda
Przeciwności losu powodują, że jedni się załamują, a inni łamią rekordy.
Los musi się dopełnić, nie można go zmienić ani uniknąć, choćby prowadził w przepaść. Los objawia nam swoje życzenia, ale na swój sposób. Los to spełnione urojenie. Los staje się sprawą ludzką i określaną przez ludzi.

Pan Losu
#3
08.07.2023, 21:00  ✶  

A więc zdecydowaliście się przemierzać Knieję...


Pomiędzy drzewami natrafiliście na rannego psa. Jest wyjątkowo nieufny i agresywny, nie pozwala obejrzeć swojej złamanej przedniej łapy, ani rozległej rany na prawym boku. Jeżeli go tutaj zostawicie - umrze. Niestety pies zaufa jedynie osobie z wiedzą przyrodniczą na poziomie przynajmniej ◉◉◉○○. Możecie spróbować złapać go siłą - rękoma lub zaklęciem, ale jeżeli nie uda wam się po trzech próbach, pies ucieknie i ponownie zgubi się w lesie. Nie będziecie w stanie go odnaleźć.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#4
09.07.2023, 00:50  ✶  

Wbrew wcześniejszym zmartwieniom Ulyssesa, że Dani zapomni o wydarzeniach na Marszu Praw Charłaków, o tym że spotkali się tam i wspólnie działali w słusznej sprawie, ten dzień doskonale zapadł w jej pamięci. Poza szczegółami, rzecz jasna - nie przypomniałaby sobie koloru włosów kobiety której pomogli oraz jaka tego dnia była pogoda. Tamto przypadkowe spotkanie pociągnęło za sobą konsekwencje - jej znajomość z Rookwoodem zaczęła rozkwitać i mimo oczywistych różnic pomiędzy nimi, dogadywali się wyjątkowo dobrze. Podczas gdy on doceniał jej spontaniczność do której nieświadomie go popychała, ona odnajdywała w nim stoicyzm, którego często potrzebowała. Dawał jej przestrzeń do swobodnego wyrażania tego, co kłębiło się w jej głowie, jednocześnie nie napędzając, a wyciszając, dzięki czemu wszelkie problemy, które z powodu nadmiaru emocji mogły urosnąć do rangi niemożliwych do pokonania, szybko okazywały się błahe i nieistotne. Jego słowa skłaniały ją do refleksji, chociażby w prozaicznych sprawach, gdy zastanawiała się co autor miał na myśli i skąd taki, a nie inny tor myślenia, lub w nieco bardziej zawiłych tematach, którym przed poznaniem Rookwooda nieszczególnie poświęcała uwagę. Byli trochę jak ogień i woda. A jednak, coś sprawiło że znaleźli wspólny język. A jednak, przez moment myślała, że znaczy dla niego coś więcej.

Mimo zmęczenia, uśmiechnęła się pod nosem. Sprytne rozładowanie atmosfery. Bo przecież o to mu chodziło, prawda?
- Mhm, rozumiem o co Ci chodzi. Naszą najlepszą tradycją i tak były wyjścia do La Forchetta d´Oro - kiwnęła lekko głową, jakby w lot pojęła co miał na myśli, nawet jeżeli wcale tak nie było. Mimo braku znajomości języka włoskiego, nazwę tej konkretnej knajpki potrafiła wypowiedzieć bezbłędnie. - Pamiętasz punkt jedenasty z drugiej strony menu? - na pewno musiał pamiętać. Szybko upomniała się w myślach, że nie powinna poruszać tego tematu. To, że tęskniła za Rookwoodem i wyjściami do tej cholernej knajpy, z której wspomnienia wciąż były zbyt żywe i zbyt szczegółowe, nie oznaczało, że i jemu tego brakowało.

Zerknęła na niego kątem oka i wzruszyła lekko ramionami. To była chyba faza wyparcia. Umysł chcąc bronić się przed negatywnymi skutkami ostatnich wydarzeń, trochę umniejszał ich powadze i sprawiał, że nie wydawały się tak poważne i tak obciążające. Kwestia czasu, aż wszystko uderzy w nią ze zdwojoną siłą.

- Zależy jaka jest Twoja definicja słowa źle - odpowiedziała, nadzwyczajnie spokojnie. Zastanowiła się przez chwilę. - Gdyby nie Alastor, zostałabym stratowana przez spanikowany tłum. Później zamaskowany Śmierciożerca próbował rzucić we mnie palami majowymi, a kiedy nie dał rady, chciał nas przypalić. To znaczy, nawet mu się to udało, Brenna dostała trochę po włosach... - ogień. Momentalnie przed oczami stanęła jej ledwo oddychająca, poparzona Moss. Zatrzymała się w miejscu, biorąc głębszy wdech. Ogień. Pierdolony ogień. Nie dała rady powstrzymać wzdrygnięcia. - Miałam przy sobie bliskich. I szczęście. Nie wszyscy dostali to drugie... - dodała ciszej. Nie śmiała narzekać, mając przed oczami skrzywdzoną, ledwo zipiącą Moss.

Kiedy usłyszała ciche skomlenie, zamarła. Musiałaby być kompletną ignorantką żeby nie domyślić się, co to za dźwięk i co oznacza. Posłała krótkie spojrzenie Ulkowi.
Zza drzew spoglądały w ich stronę błyszczące oczy. Na widok dwójki wyszczerzył kły i warknął, choć dźwięk ten szybko ustąpił kolejnemu skomlnięciu. Przerażenie i ból uniemożliwiały mu zaufanie im i nie sposób było mu się dziwić. To ludzie sprawili, że był w takim stanie. Jak mógł mieć pewność, że oni akurat go nie skrzywdzą?
- Nie możemy go tak zostawić - odezwała się, drżeniem głosu zdradając swoje emocje. Wiedziała, że Ulysses się z nią zgodzi. Kolejne bezsensowne cierpienie niewinnej istoty. Ukucnęła, wyciągając dłoń w jego stronę, co tylko sprawiło, że przestraszone zwierzę kłapnęło zębami ostrzegawczo. Nie da rady mu pomóc, jeżeli ten nie pozwoli się jej do niego zbliżyć.
Ostrożnie machnęła różdżką, starając się wyczarować liny, które jak najdelikatniej uniemożliwiłyby mu ucieczkę, oraz chroniły ich, przed ewentualnym ugryzieniem.


Rzut Z 1d100 - 92
Sukces!

Na Kształtowanie: stworzenie lin, które związałyby pieska w możliwie najbardziej delikatny sposób (przy okazji tworząc prowizoryczny kaganiec)


let everything happen to you
beauty and terror
just keep going
no feeling is final
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#5
09.07.2023, 03:24  ✶  
Ulysses odwrócił głowę w stronę Danielle. To też w niej uwielbiał. Był dziwakiem, ale w jej obecności czuł się nim trochę mniej. Wzruszył ramionami, zdając sobie sprawę, że cokolwiek by w tym momencie powiedział, zabrzmiałoby to jednakowo melodramatycznie. Miał pamięć niemalże absolutną. Chciał czy nie chciał, ale musiał pamiętać. Tak, taka pamięć sporo ułatwiała w jego życiu i tak, jednocześnie zaśmiecała jego umysł mnóstwem bezwartościowych informacji. Chociaż akurat tę, tę dotyczącą menu lubianej przez nich restauracji i regularnie zamawianego tam jedzenia, nie uważał za bezwartościową. Żadna informacja, która dotyczyła Danielle nie była w głowie Ulyssesa bezwartościową.
- Nadal lubię to miejsce – powiedział ostrożnie. W tym momencie ważył słowa, mając nadzieję, że zabrzmią odpowiednio neutralnie, nawet jeśli wcale nie były neutralne. Tak, nadal lubił La Forchetta d´Oro i wiedział, że będzie lubił ją już zawsze, bo nierozerwalnie kojarzyło mu się z Danielle. A jednocześnie… jednocześnie nie mógł tam już wrócić. Samotnie to nie byłoby to samo, al po wszystkim co się stało, zaprosić uzdrowicielki już tam nie mógł.
Starał się iść ostrożnie. Rozglądał się na boki i do przodu, jakby sam próbował zastosować się do maksymy Moody’ego. Ale tak naprawdę mógł dzięki temu nie reagować aż tak wyraźnie. Nie musiał udawać, że nie zaciska rąk w pięści, uciekać wzrokiem i siłować się z samym sobą przed chęcią złapania Danielle za ramiona i przyciągnięcia do siebie a potem przepraszania jej za to co się stało podczas Beltane. Może się pomylił i ojciec wcale nie wiedział co robi?
- Ja… - zaczął, zająknął się i urwał. Nie miał zielonego pojęcia, co powinien powiedzieć. Słowa wydawały mu się zbyt małe, źle ukształtowane, kompletnie nie wyznające tego, co kłębiło się w jego głowie i czego nie miał prawa wypowiedzieć na głos nawet wtedy, gdyby bardzo chciał to zrobić. Nie darowałby sobie, gdyby Danielle naprawdę coś się stało. Dorwałby Śmierciożercę, który by ją skrzywdził. Spaliłby ich wszystkich, gdyby musiał to zrobić. Albo nie zrobiłby nic. Siedziałby skamieniały, patrząc z nienawiścią w lustro i gorąco żałując, że morderca ze snów nie zabił go tamtej nocy, gdy trzykrotnie na niego nastawał.
Przepraszam, że nie było mnie obok ciebie – słowa zamarły mu na języku. Miała obok siebie bliskich, sama to przyznała. Bliscy pomogli jej przetrwać. Nie potrzebowała obok siebie ciebie, ty tępy dziwaku, zganił się w myślach.
Ale chociaż wreszcie nie powiedział właściwie nic konstruktywnego to jego oczy, błyszczące ze strachu, złości na siebie samego i niepewności, powtarzały jak mantrę to, czego nie zdołały wypowiedzieć usta: Przepraszam, że nie było mnie obok ciebie. Przepraszam, że nie było mnie obok ciebie. Przepraszam. Przepraszam. Przepraszam.
Ulysses przystanął obok Danielle, gdy usłyszał skomlenie. Pokraśniał na twarzy, myśląc tylko o tym, że kiedyś oglądali psy w Hyde Parku. Otworzył usta, więcej niż uderzony zupełnie przypadkową – jak się w tym momencie wydawało – analogią. Ale ona istniała. Jego towarzyszka mogła jej nie dostrzegać, ale młody Rookwood widział ją wyraźnie. Nie było lepszego zwierzęcia do ocalenia dla ich dwójki niż pies. Nawet przewrotny los zdawał się o tym wiedzieć. Danielle miała rację i musieli go ocalić.
Kiwnął głową na znak, że usłyszał słowa towarzyszki. Zaczął obchodzić zwierzę półokręgiem. Leśna ściółka trzeszczała pod jego butami. Ulysses patrzył na ranne zwierzę. Starał się ani go nie spłoszyć, ani nie stracić z oczu. Obchodząc, zaczął ściągać z ramion ciemną marynarkę. Pies był ranny, może wychłodzony, z pewnością przerażony i agresywny. Młody Rookwood czuł, że zasłużył na każde ugryzienie, które otrzymałby z ust czworonoga. Gdyby tylko udało mu się wcisnąć go do marynarki a potem obwiązać jak kokonem… wtedy na pewno udałoby im się bezpiecznie wyciągnąć go z kniei.
Zazwyczaj Ulysses dużo myślał nad tym, jak wygląda. Nie chodziło o to, że przesadnie interesował się modą, ale o tarczę którą zapewniało mu ubranie. Schludny garnitur, biała koszula, krawat i wypastowane buty były jego zbroją, która oddzielała go od świata i sprawiała, że nie musiał myśleć przynajmniej o ubraniach. Teraz nie zastanawiał się nad tym, że właściwie pozbawiał się marynarki i to nie na krótką chwilę, ale pewnie na kilka godzin (a gdy ją wreszcie odzyska, będzie ona brudna i kompletnie nieprzydatna do użytku). Był przekonany, że postępuje właściwie, mimo tego, że wszystko co w tej chwili robił, nie było w stylu Ulyssesa Rookwooda.
Rzucił się ku psu w chwili, w której magiczne liny oplotły czworonoga. Kucnął przy nim, a potem owinął go swoją marynarką, w razie potrzeby zawiązując nawet rękawy.
- Będzie dobrze. Uratujemy cię. Teraz ci niewygodnie, ale to tylko na chwilę – obiecywał cicho zwierzęciu.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#6
10.07.2023, 02:30  ✶  

Nie był jedyną osobą z ich dwójki, która wciąż lubiła to konkretne miejsce. I już nawet nie chodziło tutaj o kameralny klimat panujący wewnątrz lokalu, autentyczne jedzenie, rozgadanego kucharza mugola, który doskonale znał twarze dwójki czarodziejów i zagadywał ich, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Zdążyli poznać jego imię, miejsce pochodzenia (Neapol, zachęcał gorąco do odwiedzenia), wiedzieli że ma dwójkę dzieci, a jego żona czasem suszy mu głowę o to, że za dużo pracuje, ale przecież jeżeli kochasz to co robisz, to nie przepracujesz w swoim życiu ani jednego dnia. Danielle przede wszystkim chodziło o wspomnienia, które boleśnie wracały, gdy przechodziła obok. Nigdy odważyła się wejść do środka. To było ich miejsce. Gdyby udała się tam samotnie, zniszczyłaby tradycję, którą nieświadomie pielęgnowali przez tak długi okres czasu. Rozgadany mugol na pewno zapytałby, gdzie jest jej elegancki towarzysz, w końcu zawsze widział ich razem, a to pytanie byłoby jak cios w samo serce.

Ja... - usłyszała. Skierowała spokojne, acz zmęczone po przeżyciach minionej nocy spojrzenie w stronę Ulka. Domyślała się, że brakowało mu słów i na swój wyjątkowy, dosyć nieudolny sposób chciał okazać jej wsparcie. Zawahała się tylko przez ułamek sekundy, by w przypływie chwili położyć swoją dłoń na jego plecach, mniej więcej na wysokości łopatek. Wszystko w porządku, naprawdę - chciała bezgłośnie dać mu o tym znać. Przesunęła delikatnie dłoń ku górze, tym banalnym gestem wyrażając to, na co brakowało jej odpowiednich słów. Gdyby dawniej ktoś zdawał jej pytanie, czy Rookwood jest jej bliski, bez mrugnięcia okiem odpowiedziałaby, że tak. Wiedział o niej więcej niż przeciętny znajomy czy koleżanka, z którą od czasu do czasu spędzała wolny czas. Na widok stukającej w szybę okna kuchennego sowy, łapała się na poczuciu iskierki nadziei, że być może dostrzeże kopertę z charakterystycznym, drobnym pismem, napisanym niczym od linijki. Kiedy rozmawiali, nie musiała nikogo udawać - była po prostu sobą. Ufała mu. Bez wahania wskoczyłaby w ogień, gdyby od tego zależało jego bezpieczeństwo. Ochoczo i z radością dałaby sobie za niego rękę uciąć - i dzisiaj, niestety, byłaby bez ręki.

- Nic mi się nie stało, Ulek - odruchowo i z przyzwyczajenia nazwała go krótszą formą imienia. Nigdy nie zwracała szczególnej uwagi na to, że zdrobnienia pasują do poważnego Rookwooda jak pięść do nosa. - Za to towarzyszka Pani Harper... - urwała, przełykając ślinę. Krwawe i paskudne przypadki medyczne nie robiły na niej wrażenia. To, co nią wstrząsnęło to brutalność, z jaką ktoś potraktował tą młodą dziewczynę  - Ona była cała poparzona, Ulek. Byłam pewna... byłam pewna, że nie dam rady jej pomóc i umrze mi na rękach - bezsilność. Najgorsze ze wszystkich uczucie, palące ją do żywego. 

Widok powarkującego, zranionego średniej wielkości psa w typie wilczura był łamiący serce. Nie mogli go tu zostawić. I wyglądało na to, że Rookwood miał dokładnie takie same podejście. Nie zastanawiała się, przynajmniej na razie, nad analogią i nad tym, ze przeznaczenie pchnęło ich w tak znaczącą dla tej dwójki symbolikę. Wyczarowanie lin powiodło się, a te spętały delikatnie nogi zwierzęcia oraz pysk, by uniemożliwić mu próbę walki, jaką podjąłby w bólu i strachu przed nimi.
- Wytrzymaj, chcemy Ci pomóc... - mówiła do niego łagodnie, powoli zbliżając się. Wyprzedził ją jednak Ulek - bez słowa sprzeciwu obserwowała, jak ściąga z ramion marynarkę. Ktoś, kto nie znał Rookwooda nie zwróciłby najmniejszej uwagi na to, co zrobił. Ale ona go znała, a przynajmniej tak się jej wydawało. Wiedziała, jak dużą wagę przykłada do swojego stroju i jak niekomfortowo czuje się przy jakimkolwiek, nawet najmniejszym odejściu od rutyny.

Pies się szarpał, próbował walczyć - mogli się tego spodziewać. Z chwilą, gdy Rookwood narzucił na niego marynarkę, ona poruszyła różdżką z zamiarem wyciszenia zwierzęcia za pomocą uroku, by ten zaczął z nimi współpracować.

wiadomość pozafabularna
Rzut T 1d100 - 93
Sukces!

Na Zauroczenie: Wyciszenie zwierzaka


- Zdarzało mi się leczyć zwierzęta... - wspomniała. Rookwood wiedział, że w domu Longbottomów było pełno zwierząt. A może nie? Czy te pojawiły się przed tym jak postanowił urwać z nią kontakt, czy może już po? Jeżeli nie wiedział, mieli masę rzeczy do nadrobienia. Czy on w ogóle chciał jakichkolwiek aktualizacji z jej życia?  - Ale nie były to tak poważne urazy. Spróbuję mu ulżyć, choć na pewno powinniśmy wrócić z nim na polanę... - dodała, nim skierowała różdżkę w stronę rozległej rany, celem wstępnego zasklepienia jej i zniwelowania bólu. Później chciała opatrzyć (również wstępnie) złamaną łapę.



let everything happen to you
beauty and terror
just keep going
no feeling is final
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#7
20.07.2023, 01:20  ✶  
Ulysses zacisnął usta. Pokręcił głową. Problem polegał na tym, że właśnie się stało. Danielle jeszcze tego nie wiedziała, ale analityczny i skłonny do drobiazgowości umysł młodego Rookwooda już pojął, już rozumiał że towarzysząca mu kobieta będzie musiała dźwigać na sobie piętno wspomnień Beltane. A on jej przed tym nie ochronił. Zrobił za mało, żeby ją ochronić a za dużo, żeby tamta noc stała się prawdą. Zniknięcie z życia Danielle nic nie dało, choć miało przecież rozwiązać wszystkie problemy.
W tej chwili nie obchodziła go towarzyszka pani Harper. Ani jej nie znał, ani nie interesował się jej losem. Ale myśl, że to Danielle mogła zostać poparzona, paliła zmysły Ulyssesa. To nie miało być tak. To od samego początku miało się potoczyć zupełnie inaczej.
- Udało ci się ją uratować – podsumował cicho, znowu wściekły w środku, bo wiedział że widok poparzonej kobiety – choćby dla niego i bezimiennej, wlał się do umysłu Danielle i pozostawił tam swój znak. Nie miała pamięci doskonałej, ale to wspomnienie zapamięta doskonale. Pewnych spraw nie dało się zapomnieć.
Pojawienie się rannego psa, młody Rookwood naprawdę potraktował jak znak. Klęczał przy zwierzęciu, mimo oznak jego niezadowolenia, trzymając je mocno i pewnie, większość uwagi i tak poświęcając znajdującej się tuż obok niego uzdrowicielce. Karmił się jej obecnością, powtarzając sobie w głowie, że każdą ranę dało się uleczyć a najgorsze wspomnienia zastąpić lepszymi (a przynajmniej tak to działało w przypadku ludzi zdrowych, ludzi takich jak Danielle, nie tak popierdolonych jak on sam).
- Zaniosę go na Polanę – zaproponował.
Ulysses miał brudne buty a marynarkę zarzucił na grzbiet rannego psa. Jego zbroja, która miała go ochraniać przed światem, była teraz strzaskana w drobny mak. Równie dobrze mógł też pobrudzić koszulę. To już i tak nie miało większego znaczenia.
- Mogę ci asystować – dodał jeszcze. W pozbawionym emocji głosie pojawiły się łagodniejsze nuty. Już kiedyś jej przecież asystował. Tamtego dnia, gdy po raz pierwszy złapała go za rękę i zrobiła to tak bez wysiłku, jakby to była najprostsza rzecz pod słońcem. To przez nią, podczas tego nieszczęsnego marszu praw charłaków, opowiedział się po właściwej stronie, zamiast stać z boku i jak zwykle tylko obserwować (a właściwie to starać się nie wiedzieć).
Słuchał głosu Danielle, gdy mówiła. Obserwował jej ruchy, gdy zajmowała się rannym zwierzęciem. Pamięć absolutna przywiodła mu przed oczy inny obraz, sprzed zaledwie kilku lat.
- Pierwsza zasada, to dbanie o własne bezpieczeństwo – przypomniał, zastanawiając się czy jeszcze pamiętała, że przywoływał jej własne słowa. – A ja ci wtedy powiedziałem, że druga zasada brzmi: Dobrze sobie poradzisz i zachowasz spokój. – Bo wtedy chciałem cię podnieść na duchu, dodał w myślach. – Z ratowaniem rannego psa też sobie teraz doskonale poradzisz.
the kind one
don't confuse my kindness for weakness
Mierząca trochę poniżej 160 cm, o okrągłej buzi i dużych, ciemnoniebieskich oczach. Jej włosy sięgają za ramiona, są lekko kręcone o ładnym, ciemnobrązowym odcieniu - najczęściej spina je w taki sposób, by nie przeszkadzały jej w pracy, choć zdarza się i to nie rzadko), by były starannie ułożone; niezależnie od fryzury, we włosy ma wpiętą charakterystyczną, żółtą spinkę w kształcie motyla. Dani ubiera się raczej schudnie, w stonowane barwy, nie wyróżniając się w tej kwestii od reszty społeczeństwa czarodziejów. Mówi z silnym, brytyjskim akcentem. Jej uśmiech, wcześniej szeroki i beztroski, stał się delikatny oraz sporadyczny, a śmiech, głośny i zaraźliwy słychać znacznie rzadziej (najczęściej zarezerwowany jest dla bliskich jej sercu). Pachnie malinami i piwoniami, jednak jest to bardzo subtelny i delikatny zapach.

Danielle Longbottom
#8
01.08.2023, 21:26  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 01.08.2023, 21:36 przez Danielle Longbottom.)  

W odpowiedzi kiwnęła głową, bardzo powoli. Chciała odpowiedzieć, że taką ma nadzieję, bo pierwsza pomoc to kropla w morzu, w przypadku tak ciężkich urazów czy poparzeń. Wiedziała, że kobietą zajmują się wypoczęci uzdrowiciele o znacznie większym arsenale opcji niż różdżka - jak chociażby najróżniejsze eliksiry czy zioła. Mogła mieć tylko nadzieję, że obrażenia jakie zyskała Moss nie okażą się śmiertelne. Nic nie odpowiedziała, bo słowa ugrzęzły w jej gardle.

- To dobry pomysł - przyznała. Oboje wiedzieli, że nie mogą zwierzaka zostawić, a wstępne opatrzenie jego zranień to tylko początek leczenia. To, że zwierzaka zabierają ze sobą nie podlegało żadnej dyskusji. - Możemy się wymieniać w trakcie drogi, jeżeli zaczniesz czuć się zmęczony - zaproponowała. Nie mogła od niego wymagać przecież, by całą drogę niósł go sam.

Wyglądało na to, że urok jaki rzuciła żeby wyciszyć zwierzę zadziałało bez większego problemu. To pozwoliło jej wstępnie opatrzeć jego zranienia, w taki sposób, by w trakcie drogi nie pogorszyć jego stanu.

- Czasami mam wrażenie, że nieświadomie pakuję Cię w takie sytuacje - kącik jej ust uniósł się na krótką chwilę. Mimo, że jej pamięć nie była absolutna, wydarzenia z tamtego dnia pamiętała bardzo dobrze. Oczywiście, bez szczegółów - pamiętała jednak wsparcie Rookwooda oraz to, że dzięki niemu nie weszła w samo centrum wydarzeń. - Aż dziwne, że jeszcze mnie lubisz - dodała, nim zdążyła ugryźć się w język. Dlaczego to powiedziała? Przecież nie miała pewności, że tak było. Gdyby ją lubił, nie zerwałby kontaktu na tak długi czas.

- Poradzimy - odpowiedziała nieco ciszej, wyraźnie speszona swoimi poprzednimi słowami. Odchrząknęła, starając się zrobić przysłowiową, dobrą minę do złej gry - Poradzimy. W końcu działamy razem - dodała, tym razem głośniej i pewniej.

Wstępne opatrzenie ran zwierzęcia pomogło - a on, najpewniej wciąż pod wpływem uroku, był znacznie spokojniejszy niż wcześniej - Chodźmy, dopóki mój urok działa. Gdy się ocknie, z przerażenia dalej może próbować z nami walczyć - dodała. [/a]

Mimo swojego ogólnego nieogarnięcia, znała Rookwooda na tyle, że wiedziała, jak w niekomfortowej dla niego sytuacji został postawiony. A jednak, był tu z nią, pojawił się na Polanie, sam zaoferował że pójdą razem w sam środek ciemnego lasu, ani na moment nie wykazywał niechęci i nie demonstrował, jak niekomfortowo się czuje. - Ulek? - odezwała się nagle, gdy zmierzali w stronę Polany. - Dziękuję 


wiadomość pozafabularna
Rzut PO 1d100 - 85
Sukces!

Na rozproszenie bólu u zwierzaka


let everything happen to you
beauty and terror
just keep going
no feeling is final
Cień Swojego Ojca
Prawdziwa nienawiść to dar, którego człowiek uczy się latami.
Patrząc na niego z daleka widzisz schludnego, nienagannie ubranego mężczyznę. Mierzy około 180 cm wzrostu. Jest szczupły. Nieszczególnie umięśniony. Ma ciemne włosy i jasne, niebieskie oczy. Z bliska okazuje się, że natura obdarzyła go wydatnym nosem i często zaciska usta w cienką linię. Rzadko się uśmiecha. Nie żartuje. Jest spięty. Ma pedantyczne ruchy. Aż do bólu opanowany i kontrolujący.

Ulysses Rookwood
#9
05.08.2023, 02:01  ✶  
Ulysses pokręcił głową. Na jego twarzy pojawiło się coś, co przy odrobinie dobrej woli można było wziąć za daleki cień rozbawienia. Oczywiście, że nie mogli się wymieniać. Po pierwsze pies nie wydawał mu się aż tak ciężki. Po drugie, nawet gdyby ważył dobre pięćdziesiąt kilogramów, młody Rookwood zacisnąłby zęby i zaniósłby go na Polanę Ognisk.
Dlaczego? Bo tu już nawet nie chodziło o ratowanie zwierzęcia. Owszem, to miało spore znaczenie, ale przede wszystkim, chciał zrobić dobre wrażenie na Danielle. I chęć ta była w nim, w tym momencie, dużo silniejsza niż zdrowy rozsądek.
- Zawsze będę cię lubić – sprostował, skupiając spojrzenie na uspokojonym magią czworonogu. Głos miał uprzejmie obojętny, jakby mówił o tym, że wieczorem chyba nie będzie padać a nie wyznawał jej właśnie coś bardzo osobistego. – Niezależnie od tego w jakie sytuacje mnie wpakujesz. – A właściwie: w jakie sytuację wpakuję się sam, bo pójdę za tobą.
Nie odzywał się wiele, gdy wracali na Polanę Ognisk. Niósł w ramionach otulonego marynarką psa. Myślami błądził wokół całej znajomości z Danielle. Nie miał pojęcia, jak powinien się teraz zachowywać. Z jednej strony, tej racjonalnej – zdawał sobie sprawę, że powinien znowu się odsunąć. Ten dzień był szczególny, ale tylko dlatego, że okoliczności były szczególne. Danielle nie potrzebowała go a on nie powinien kręcić się w jej pobliżu. Ba, choć doskonale pamiętał każde ich spotkanie, ona miała teraz chłopaka. A chociaż Ulysses próbował zachęcać Samuela do tego, by zabrał ją z Beltane, czuł że nie ma w sobie aż tyle altruizmu, by – kiedy niebezpieczeństwo minęło – trzymać kciuki za ich szczęśliwy związek. To, że sam nigdy nie był z Danielle w związku, nie miało żadnego znaczenia. Z drugiej strony, tej dziwnej, tej rozpamiętującej każdy detal, nie mógł pozbyć się wrażenia, że los zadrwił sobie z niego. Miał chronić Danielle, trzymając się od niej z daleka, ale to nic nie dało. Tej nocy, wielokrotnie, prawie nie zginęła a teraz niósł w rękach psa. Może przez to jak funkcjonował jego mózg, ale analogie uderzały w niego jak fale rozbijające się o plaże. Zestawiał w głowie wspomnienia marszu z leczeniem czworonoga, wizytę w Hyde Parku ze znalezieniem psa, zrzucenie marynarki z lekcją gotowania. Gdyby był romantykiem, uznałby że to los próbował mu właśnie coś powiedzieć.
- Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – odpowiedział cicho na jej podziękowania.
Razem opuścili Knieję Godryka.

Koniec sesji
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Danielle Longbottom (2088), Pan Losu (80), Ulysses Rookwood (1916)




  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa