„Sława lepiej pasuje zmarłym – mawiał mi często – to wypożyczony strój, żywi wyglądają w nim śmiesznie”
20 maja 1972
– Darcy & Victoria –
Z początku nie wiedziała co myśleć, o tej nagłej, zupełnie niespodziewanej sławie, na którą nie była przygotowana. Pierwsze wzmianki w gazetach zastały ją jeszcze słabą i rozedrganą po wydarzeniach na Beltane, ciągle jeszcze przyswajającą w głowie to, co się wydarzyło. To co jej się stało. Później okazało się, że stała się rozpoznawalna. W Ministerstwie nagle każdy wiedział, kim jest, gdzie była, przeciwko komu stała. To było trochę jak celownik wyrysowany na plecach… ale nic takiego się nie stało. Nikt jej nagle nie atakował, nic złego się nie działo. Może prócz tej momentami wręcz niezdrowej ciekawości obcych ludzi. Nagle szeptali, oglądali się. Podchodzili, czasem ktoś zagadał. Lestrange szła jednak wyprostowana, z głową uniesioną wysoko. Później dostrzegła w tym pewną szansę. Może ta nagła sława to jest coś, co pozwoliłoby jej uszczknąć dla siebie choć trochę niezależności od własnej rodziny? Może pozwoliłoby jej to na jakieś drobne wybory dla siebie, żeby nie była skazana jedynie na głupie potakiwanie, kiedy rodzice czegoś od niej zapragną? Do tej pory się nie buntowała. Była grzeczna. Wizja tego, że mogliby ją wydziedziczyć, wykreślić z rodziny, a później zniszczyć całą jej karierę, wszystko na co sama zapracowała, skutecznie trzymało ją w miejscu. Ale coraz kolejne domysły Victorii i decyzje podejmowane przez rodzinę sprawiały, że rósł w niej sprzeciw. Nieśmiały, mały – ale rósł.
W Limbo była ich czwórka – i nie dało się zauważyć, że ona i Atreus, czarodzieje czystej krwi, przyzwyczajeni do brylowania na salonach, znoili to znacznie lepiej od Mavelle czy Patricka. Nie winiła ich. Nie dziwiła się też wcale. I kiedy ktoś wpadał do Departamentu Przestrzegania Prawa zaciekawiony tym przeciwnym zjawiskiem jakim się okazali, gotowa była wstać i wziąć to na klatę, przekierować uwagę na siebie, by tamci mieli trochę spokoju… o ile się w pracy w ogóle pokazywali. Bo Victoria się pokazywała.
Dlatego gdy dostała wiadomość od pana Lockharta – nie odpowiedziała od razu. Ale zastanawiała się. Mieliła w głowie za i przeciw… Najbardziej bała się o Sauriela. Nie chciała nagłej i nadmiernej uwagi przekierować na niego, nie chciała, by zaraz po gazetach huczało o tym, ze jest wampirem, że jest niepokorny, że jest swego rodzaju czarną owcą rodziny, ze wszystkim i wszystkimi na bakier. Ale zdecydowała się. Odpisała Darcy’emu, że chętnie z nim porozmawia i mogą zobaczyć co się z tego wykluje. Zaprosiła go do siebie, do rezydencji swojej rodziny w Dolinie Godryka. Część kwiatów przed wejściem już wróciła na swoje miejsce, po tym jak cały ogród został zniszczony przez wichurę, jaka przetoczyła się przez Dolinę – a była to wspólna zasługa Victorii i pani Rookwood, matki Sauriela.
Osobiście otworzyła drzwi i zaprosiła Darcy’ego do salonu, witając się grzecznym dygnięciem. Miała na sobie ciemną, dobrze skrojoną sukienkę, kończącą się tuż nad kolanami – przestała już sobie nawet zawracać głowę rękawami i tym, że może być jej zimno. W końcu cały czas było zimno a po tych trzech tygodniach już się przyzwyczaiła. Jedyną biżuterią, jaka ją zdobiła, był pierścionek na serdecznym palcu lewej ręki i cieniutka, złota bransoletka.
- Proszę usiąść. Napije się pan czegoś? – zagadnęła, wskazując mu fotel, bądź kanapę w salonie, jakkolwiek było mu wygodniej, a sama zajęła miejsce na fotelu naprzeciwko i zawołała imię skrzata domowego, skrzatki dokładniej, którą poprosiła o herbatę dla siebie, ciasteczka i o cokolwiek, co zapragnął dla siebie Darcy. - Mam nadzieję, że nietrudno było do mnie trafić – zagadnęła i uśmiechnęła się leciutko do mężczyzny. Młodziutki był, ale to w niczym nie przeszkadzało. Nie wiek się liczył, a kunszt… a najwyraźniej oboje gdzieś tam w pewien sposób chcieli tego samego.