Tego dnia należący do Dagura maskonur o wdzięcznym imieniu Erlendur dostarczył mu list od samej kapłanki Kowenu Whitecroft, panny Macmillan. W pierwszej chwili spodziewał się jakiegoś bardziej oficjalnego pisma. Ku jego zaskoczeniu, zapisane na pergaminie słowa nie wskazywały na to aby czarownica potrzebowała usług wprawnych rzemieślników. Nie zwracała się też do niego w sprawach religijnych. Po przeczytaniu tego listu dotarło do niego, że chodzi o pałętające się po jego posesji paskudne szczury. Czarownica zdawała się być ich fanką, kiedy on widział w nich wyłącznie szkodniki. Musi w końcu zrobić z nimi należyty porządek i się pozbyć tych zapchlonych gryzoni. Powinien kupić przynajmniej jednego kuguchara.
Pomimo swojego negatywnego nastawienia do szczurów i własnego sceptycyzmu do prośby czarownicy, nie mógł tego zignorować. Niegrzecznie było pozostawić nadawcę bez odpowiedzi. Jednocześnie starał się zrozumieć, dlaczego panna Macmillan chciała przekazać mu solidną zapłatę za złapanie i przekazanie jej takiego szkodnika, kiedy on przekazałby go jej za darmo i to najchętniej z resztą tego szczurzego towarzystwa.
Podczas przerwy od pracy postanowił poruszyć ten problem z synem. Odłożył młot i obcęgi na swoje kowadło, tuż obok rękawic ze smoczej skóry i otarł chusteczką spoconą twarz. Usiadł ciężko na dopasowanym do swoich gabarytów taborecie, gestem dłoni zachęcając do odłożenia narzędzi i zajęcia drugiego stołka po jego prawej stronie.
— Synu, dostałem list od panny Macmillan. Jest zainteresowana nabyciem od nas... szczura o białym umaszczeniu. Widziałeś ostatnio takiego szkodnika? — Zwrócił się do swojego pierworodnego, czując się nieswojo podczas poruszenia tak absurdalnego tematu. Nie znosił tych gryzoni i uważał, że najlepszy szczur to martwy szczur.