Anomalii w Little Hangleton kazano im już szukać wcześniej - dużo wcześniej, mianowicie pod koniec kwietnia. I nawet wtedy te poszukiwania rozpoczęto. Problem polegał na tym, że znaleziono tak wiele rzeczy - księgę nekromantyczną, nieumarłych, których pochodzenie należało ustalić, jeszcze więcej nieumarłych, pracownię czarnoksiężnika - że zwyczajnie na porządne sprawdzenie całego, rozległego terenu... zabrakło czasu. Nie wspominając już o tym, że później nadeszło Beltane i problemy w Kniei, w wyniku których Brenna spędzała większość czasu albo w Dolinie Godryka, albo w budynku Ministerstwa, gdzieś po drodze próbując podopinać najpilniejsze "zwykłe" śledztwa.
Teraz sytuacja... może się nie uspokoiła, ale wszyscy się do niej przyzwyczaili. Kiedy więc wyjątkowo znalazł się moment czasu, gdy nie było żadnej sprawy przy Kniei albo na Nokturnie, Brenna, Heather oraz Apollo (naprawdę miał na imię Terry, ale ochrzczono go tak, bo był „absurdalnie śliczny” z blond loczkami i piękną twarzą, a poza tym trzymał się z medykiem z Brygady Hadesem), również Brygadzista, trafili ponownie do Lasu Wisielców.
Poprosiła, by Wood zabrała ze sobą miotłę. Tak na wszelki wypadek. Fakt, że jej partnerka nie umiała się teleportować, był trochę problematyczny w sytuacjach życia i śmierci, Heather musiała więc mieć jakąś drogę ucieczki.
- Ten las powinno się wypalić do gołej ziemi, a mówię to, chociaż zwykle jestem zwolenniczką ochrony przyrody... - mruknęła Brenna, gdy wędrowali ścieżką. - Apollo, jesteś absolutnie, absolutnie pewny, że to tędy? Może daj mi tę mapę...? - poprosiła, bo to Brygadzista trzymał zwój pergaminu, i zakreślał na nim pokonaną drogę. Ścieżka przed nimi stawała się jednak coraz bardziej grząska, a wokół nóg snuła się mgła. I niby mieli szukać właśnie… podejrzanych miejsc, ale Brenna wolałaby wiedzieć, dokąd idą.
Odwróciła się do mężczyzny, który jeszcze minutę temu był za Heather i Brenną i powiedział „w lewo”.
Tyle że go nie było.
To jeszcze o niczym nie świadczyło, ale wszystko, do czego doszło w Little Hangleton w kwietniu, sprawiło, że Brenna i tak poczuła ukłucie niepokoju.
– Apollo? Apollo! – zawołała, a jej głos poniósł się po okolicy. Bez odpowiedzi. Cofnęła się niemal natychmiast o parę kroków, z kieszeni wyciągając różdżkę, wzrok utkwiła w ziemi. Machnęła różdżką, rozpraszając mgłę: w grząskim gruncie wyraźnie odciskały się ślady, najpierw tylko ich dwóch, a jakieś pięć metrów dalej trójki…
Jakby rozpłynął się w powietrzu.
– Jasny szlag. Heather, to może głupio wyglądać, ale bardzo proszę, daj tu rękę – powiedziała Brenna, wyciągając do Wood lewą dłoń. Chciała zacisnąć ją na nadgarstku Heather, by ta wciąż mogła trzymać różdżkę. Apollo znikł bez śladu. Bez krzyku. Nie chciała ryzykować… nie była pewna czego, ale po prostu nie chciała.
Spojrzenie Brenny przesunęło się po najbliższych drzewach, dziwnie powyginanych, po czym powoli weszła pomiędzy nie.