„ Ten, który zamknie oczy zmęczone
Otworzyć je może po tamtej stronie
Na sercu ciężko, myśli zlęknione
Że drogi nie ma w powrotną stronę”
♫
15 maja 1972, południe
– Cain & Victoria –
Czas mijał na siedzeniu w biurze i Victoria w zeszłym tygodniu nawet ośmieliła się wziąć nockę. Wyglądała i czuła się już sto razy lepiej niż na samym początku miesiąca, kiedy zdecydowała się wrócić do pracy. Nadal ciągle było jej zimno i nadal nic nie było w stanie jej ogrzać, nawet słońce, ale przestała się już trząść w losowych momentach i dała sobie spokój z wyciąganiem koca z torebki, by narzucić go sobie na ramiona (tak, Cain był tego świadkiem trzy razy i trzy razy usłyszał od niej dokładnie to samo „no co? Zimno mi” oraz „ech, i tak nic to nie daje”). Dawało tylko mentalnie, bo wyobrażała sobie, że w ten sposób jest jej cieplej, chociaż rzecz jasna nie było. Słońce, jakie grzało tego dnia, również absolutnie nic nie dawało, ale dzień był tak piękny… Że gdy wpadła do biura, to zaczęła namawiać Bletchleya, żeby poszedł z nią do Doliny Godryka. Bo tam to dzieją się różne dziwne rzeczy – na pewno o tym słyszał, musiał, że mugole się zjeżdżają do jej rodzinnej miejscowości (i całkowitym przypadkiem miejsca, gdzie zorganizowano ten nieszczęsny sabat…) i podobno widzą na niebie jednocześnie słońce i księżyc… Victoria nic takiego nie widziała. Ale pomyślała sobie… Że chciałaby poznać jego zdanie na ten temat.
Nie była jakoś bardzo nachalna, nie była jedna z tych kobiet, która non-stop trajkotała o jednym, żeby tylko facet stwierdził, że dla świętego spokoju niech będzie jak chce, byle się tylko zamknęła. Nawet nie usiadła mu na biurku i nie wpatrywała się w niego zaburzając strefę komfortu. Spoglądała… ze swojego miejsca przy swoim biurku, rzucając co jakiś czas „niewinne” uwagi, badając, czy odnoszą oczekiwany skutek.
Chyba odniosły, bo w końcu wyszli z punktu fiuu i gdy Victoria spokojnie odprowadziła Bletchleya nieco dalej, sama spojrzała w niebo.
Nie, nadal nie widziała nic nadzwyczajnego – tylko słońce. I nadal było jej zimno, mimo że jego promienie padały na jej odsłoniętą skórę. Westchnęła zrezygnowana.
– I co? – zapytała po chwili. Nie brzmiała już jak człowiek wyprany ze wszelkich emocji; nadal nie epatowała swoją aurą, ale brzmiała zdecydowanie żywiej niż pierwszego dnia ich wspólnej pracy. Zresztą jej skóra również nabrała kolorów, nawet jeśli nadal była zimna, to przynajmniej wyglądała dużo zdrowiej. Wciąż nie było wiadomo co właściwie się działo. Cynthia ją badała, nie była pewna swoich wniosków, a do tego wszystkiego ten jej dziwaczny wypad na Nokturn… Powinna ze swoim partnerem o tym porozmawiać. Powiedzieć mu co się dzieje. Powinna, tak.