• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena główna Ulica Śmiertelnego Nokturnu Podziemne Ścieżki v
1 2 Dalej »
[27.06.72, ranek, Palarnia Changów] Dzień dobry, możemy porozmawiać o narkotykach?

[27.06.72, ranek, Palarnia Changów] Dzień dobry, możemy porozmawiać o narkotykach?
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#1
21.10.2023, 14:58  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 08.01.2024, 20:39 przez Morgana le Fay.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Brenna Longbottom - osiągnięcie Badacz Tajemnic III

Nigdy nie powinna wchodzić do palarni opium Changów.
To nie tak, że Brenna zupełnie nie znała Nokturnu. Trasy patroli mogłaby przemierzyć z zamkniętymi oczami (gdyby chciała dać się zabić albo okraść, oczywiście, ale trafić na miejsce by trafiła), znała tu niezliczoną ilość lokali, w których kogoś aresztowała, przesłuchiwała albo które przeszukiwała. Miała tu paru znajomych, wiedziała, jak chodzić i jak się ubrać, by od razu nie wywiesić sobie tabliczki z napisem „łatwy cel” na szyi. Ale mimo wszystko – nie była jedną z tych osób, które doskonale znały półświatek, i raczej nie zapuszczała się tak blisko Podziemnych Ścieżek.
Tyle że została poproszona przez znajomą, żeby znaleźć jej bezwartościowego syna, który trzy dni temu poszedł w tany i do tej pory nie pojawił się w domu. Zdaniem Brenny – która po paru latach pracy i dwóch latach wojny trochę zgorzkniała wobec radosnego postrzeleńca, jakim była kiedyś, nawet jeżeli nie było tego zwykle widać – byłoby najlepiej, gdyby ten wypłynął martwy w jakimś rynsztoku. Ale Mary Ann kochała swojego syna, a chociaż sama nie była częścią Zakonu (za duże ryzyko przy takim syneczku…) to często służyła im informacjami, zbieranymi nie wiadomo gdzie i nie wiadomo jak.
A poza tym Brenna nie umiała odmawiać takich przysług.
Spędziła pół nocy kręcąc się po miejscach, po których kręcąc się nie powinna, zadając pytania, i czasem uzyskując odpowiedzi, a czasem (no dobrze raz) – cios w twarz. Rozstawiła w jednym miejscu krąg, chwilę spędziła jako wilk i to wszystko ostatecznie sprowadziło ją do palarni. Zostawiła kuzynce wiadomość, gdzie jest, tak na wypadek, gdyby ktoś sprzedał jej kosę między żebra, a potem dotarła na miejsce. W tej szarej godzinie przedświtu, kiedy nocne zabawy zapewne się tu już skończyły, nie przyszli jeszcze nowi klienci, ci trzeźwiejsi z poprzedniej nocy wyszli, a ci co bardziej naćpani mieli dopiero się stąd wyczołgać albo zostać wyrzuceni na kopach.
Miała nadzieję, że znajdzie tu Briana, a jeżeli nie jego samego, to choćby jakiś trop. Chociaż pewnie nieważne, czy tak, czy nie – będzie musiała zostawić w zamian kilka sykli.
Przekroczyła próg. Nie miała na sobie munduru, bo mundur tutaj w pojedynkę to byłoby jak dopraszanie się o wpierdol, a Brenna bywała głupia, ale już nie aż tak absolutnie pozbawiona rozumu, by wyłączyć też i tę ostatnią, działającą szarą komórkę. Zwykła, szara szata i to ze sklepu z odzieżą używaną, bo te jej i znoszone były za dobrej jakości na Nokturn – i ktoś tutejszy by to zauważył. Ba, zadbała nawet o drobną zmianę koloru włosów i parę drobnych zmian twarzy, ot by nie rzucać się w oczy z daleka.
W nos uderzył ją od razu specyficzny zapach. Świece. Kadzidła. Opium.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#2
21.10.2023, 17:43  ✶  
Noc była spokojna. Poza jednym gościem, który przymilał się do jednej z klientek ze zbyt wielkim zaangażowaniem jak na tutejsze gusta, dzisiejszego wieczoru w Palarni nie wydarzyło się nic. Po tym, gdy został w sposób raczej nieprzyjemny (dla niego oczywiście, Maeve nie mogła się lepiej bawić) usunięty z lokalu, skończyły się sensacje.
Większość rodziny miała jakieś interesy do załatwienia poza domem, a ona wyjątkowo nie miała nic lepszego do roboty, więc została pilnować biznesu. Charakter pracy nieco kolidował z jej własnym, bo nic się nie działo, więc musiała ślęczeć za ladą na wejściu i nawet nie mogła sobie przysnąć, bo trzeba było rzucać okiem na osoby wchodzące do środka i opuszczające miejsce. Zbyt wiele interesów, które były dyskutowane pośród unoszącego się weń dymu, miało naturę raczej delikatną. Stali bywalce nie życzyliby sobie, gdyby mógł wejść tu byle glina bez najmniejszego ostrzeżenia. Maeve zdecydowanie podniosłaby kontrolowany raban na widok podejrzanej gęby, by wynieść mógł się ten, kto powinien zostać niezauważony.
Po jakimś czasie musiała sobie jednak znaleźć jakieś zajęcie, bo siedzenie na stołku z nogami opartymi o blat po pierwsze jej się znudziło, a po drugie zostało przyuważone przez przechodzącą przez front matkę, która nie dość, że je zrzuciła, to ją zrugała i kazała się zająć czymś pożytecznym. Nie odważyła się zapytać, co dokładnie miała na myśli, więc jedynie przytaknęła, zdjęła buty z lady i zaczęła szukać sobie zajęcia, które jednocześnie nie sprawi, że znowu usłyszy wiązankę, i pozwoli jej na obserwowanie przepływu klienteli.
Gdy Brenna weszła do środka, Maeve siedziała na czubku średnio wysokiej drabiny, która była ustawiona tuż za ladą. W rękach dzierżyła mały sekator, którym z wielkim zaangażowaniem obcinała obumarłe listki bluszczu. Ten porastał gęsto ściany oraz sufit wokół frontu, lecz na tyle wysoko, by pozostawać w odpowiedniej odległości od zasięgu ludzkich rąk. Sama Changówna zajmowała się rośliną w płóciennych rękawiczkach, ostrożnie pozbywając się martwych części. Czyżby była trująca?
Chłodny podmuch wpadający przez drzwi zwrócił uwagę Azjatki na nowoprzybyłą - nie było zimno na zewnątrz, ale w Palarnii było na tyle duszno, bo jakiekolwiek świeże powietrze nie mogło przelecieć niezauważone. Spojrzała w kierunku wejścia, a kiedy dostrzegła, że przeszła przez nie doprawdy urocza kobieta, uśmiechnęła się perliście. Co prawda przeszło jej przez myśl, żeby być ostrożną, bo żadna normalna nie szlaja się o tej porze w pojedynkę po tej okolicy, a już na pewno nie wchodzi potem do przybytku Changów, ale jej widok na chwilę przyćmił jej zdrowe zmysły.
- Dobry wieczór - rzuciła bez wahania, odcinając jeszcze jeden listek. Podniosła się z siedziska, a następnie wsunęła obcinak do tylnej kieszeni czarnych spodni. - Już do Pani schodzę. - Maeve zaczęła się gramolić w dół drabiny; niby było to ledwie kilka stopni, ale robiła to w zorganizowanym pośpiechu. Przyjazny uśmiech nie schodził z jej twarzy, ale w spojrzeniu było coś zuchwałego. Jeśli Brenna dobrze się przyglądała, mogłaby przysiąc, że oczy Changówny, jeszcze przed chwilą ciemne jak noc ich otaczająca, płynnie zmieniły się w fiołkowe, gdy odsuwała na bok drabinę. Kilka chwil później Maeve już opierała się nonszalancko o blat, szczerząc się jak głupi do sera.
- Co sprowadza taką ślicznotkę w nasze skromne progi? - Zaświergotała wręcz, ściągając z rąk rękawiczki. Palce miała gdzieniegdzie poranione, jakby czymś lekko poparzone - wyglądały tak, jakby dotknęła pokrzywy.
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#3
21.10.2023, 18:06  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 21.10.2023, 18:07 przez Brenna Longbottom.)  
– Bez pośpiechu, proszę stamtąd nie spaść – powiedziała, a kąciki jej ust uniosły się lekko do góry. Wzrok przesunął się odruchowo po bluszczu, i tak, od razu zastanowiła się, czy ten jest zatruty.
Maeve nie rozpoznała Brenny, za to Brenna mgliście kojarzyła Maeve, w Hogwarcie będącą zaledwie dwa roczniki niżej – miała pamięć do twarzy, zwracała uwagę na innych ludzi, a spędziła w towarzystwie Ślizgonów dostatecznie wiele czasu, aby przynajmniej kojarzyć większość z nich. Siostry Chang zresztą zawsze wyróżniały się na Hogwarckich korytarzach, jeśli nie zachowaniem, to egzotyczną urodą. A przecież tutaj właśnie kogoś z Changów można było oczekiwać.
Nie dała jednak tego po sobie poznać. W końcu nie chciała zaczynać tutaj paniki i przedstawienia pt. jakiś tajniak włazi nam do palarni, podnosimy raban albo cichcem ukręcamy mu łeb. Ostatecznie przecież wcale nie przyszła tutaj nikogo aresztować ani nasłuchiwać jakichś rozmówek o nielegalnych interesach. Poza tym nie była tak w stu procentach pewna, czy się nie myli, albo nie myli jednej Changówny z drugą – bo w pierwszej chwili sądziła, że schodzi ku niej po drabinie ciemnooka Azjatka, a ledwo chwilę później patrzyła w fiołkowe oczy. A ostatecznie, widziały się ostatni raz wiele lat temu.
– Nie coś, a „ktoś” niestety – przyznała, rozkładając bezradnie ręce. Nie była genialnym kłamcą, wyznawała więc zasadę, że najlepiej po prostu mówić prawdę, ot nie to że „całą prawdę, tylko prawdę” i tak dalej, a „ten mały, wygodny dla mnie chwilowo wycinek prawdy, bo przecież ludzie nie muszą wiedzieć wszystkiego”. – Pewien jegomość nie raczył dziś wrócić na noc do domu, ja i jego matka się o niego martwimy. Jego kolega twierdzi, że poszedł tutaj. Jeśli go pani widziała, będę wdzięczna za informację, o której to było, a jeżeli leży tu wciąż pod jakimś stolikiem to… no, Brian pewnie nie jest na tyle ładny, żebyście chcieli go zatrzymać jako dekorację wnętrz, więc mogłabym go stąd zabrać – oświadczyła, posyłając jej uśmiech. Swój zwykły, przyjazny i absolutnie przeciętny. Nawet nie podszyty fałszem, bo niby dlaczego nie miałaby się uśmiechnąć szczerze do kogoś, kto uśmiechał się do niej? Nawet jeżeli sama, jak to glina, wietrzyła tu natychmiast w takim miejscu chęć naciągnięcia ją na zakupy i tak dalej.
– Mniej więcej taki wzrost, ciemne włosy, ciemne oczy, znając go prawdopodobnie przynajmniej trzy razy opowiedział wszystkim, którzy chcieli i nie chcieli słuchać, że grał w Hogwarcie na pozycji ścigającego… notabene pewnie nie dodał, że tylko przez pół roku, bo go wywalili… znamię na prawym policzku. Brzmi znajomo? – zapytała, pokazując przy okazji ręką, jakiego wzrostu był mniej więcej Brian. Brenna podejrzewała, że o jakichś ważniejszych klientach albo bliższych współpracownikach nie powiedziano by jej słowa, choćby ci rzygali tutaj tuż za drzwiami. Ale on akurat był po prostu typowym przegrańcem losu, ani szczególnie bogatym, ani mocno wpływowym, ani nawet utaplanamy w nielegalnych interesach na tyle, aby ktokolwiek chciał koniecznie chronić jego tożsamość, żeby przypadkiem po aresztowaniu nie wsypał innych. – Wszystko z tym w porządku? – spytała, opuszczając dłoń, by machnąć w kierunku jej rąk. Bo tak, ten bluszcz chyba był bardzo trujący, patrząc po stanie dłoni dziewczyny…


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#4
22.10.2023, 12:32  ✶  
Maeve też miała pamięć do twarzy, ale zdecydowanie nie tak fenomenalną jak Brenna - gdy zamknęła oczy, widziała twarzy bez liku, nie pominąwszy istotnych detali, niemniej były to tylko lica osób interesujących. Takich, na które Chang kiedyś spojrzała i pomyślała "podszycie się pod tego człowieka może być przydatne" albo "bogowie, chciałabym być nią". A więc ich pobudki zdawały się różnić, bo o ile Longbottom kojarzyła to wszystko naturalnie, w celach towarzyskich lub także zawodowych, Maeve patrzyła na to zupełnie samolubnie. Teraz była gotowa prawić peany na temat urody duszyczki, która zawędrowała aż do samej Palarni, lecz wpierw wcale nie kojarzyła jej z przeszłości, co musiało oznaczać jedno - w szkole nie przykuwała wzroku. Ewentualnie trafiły na siebie akurat wtedy, gdy Maeve po kilku przegranych podbojach sercowych próbowała sobie wmówić, że skoro nie wychodzi jej z kobietami, to może jednak lubi facetów, przez co próbowała udawać, że ich nie widzi. Byłoby to naprawdę niefortunne, że ktoś taki jak Bulstrode na moment przyćmił jej kogoś takiego jak Brenna.
- Mogę Panią zapewnić, że nieważne, jak piękny by nie był, nie mamy w zwyczaju zatrzymywać tu żadnych mężczyzn na dłużej - odpowiedziała zgodnie z prawdą, uśmiechając się zupełnie szczerze, ale tak samo jak jej rozmówczyni, pomijając detale. Choć Maeve bardzo chciała, zwyczajnie nie wypadało na wejściu głosić, że płeć przeciwna nie jest przez właścicielki mile widziana, a gdyby nie była potrzebna do prokreacji, to pewnie nie odezwałyby się do żadnego przedstawiciela od pokoleń. Po prostu robiło to złe wrażenie, a Changówna chciała w tym momencie zrobić jak najlepsze. - Kobiety natomiast... Jeśli tylko chcą. - Zaryzykowała i strzeliła, puszczając do Brenny oczko, po czym roześmiała się serdecznie, tak by w razie czego można uznać to tylko za żart.
Słuchała uważnie opisu wyglądu gagatka, wodząc wzrokiem po gestach kobiety, tym razem faktycznie próbując odtworzyć jego obraz w głowie, a nie po to, żeby się na nią pogapić. Oparła łokieć na blacie, a potem brodę na dłoni; na twarzy Maeve można było dostrzec skupienie, a potem lekką konsternację. Nie wiedziała, czy gość, którego wyrzucili z łomotem z godzinę temu, miał na imię Brian, ale rysopis by się zgadzał. Niemniej nie miała pewności, bo nie mogła sobie przypomnieć, czy miał znamię na prawym policzku, ani też nie słyszała, żeby się chwalił swoją karierą sportową. Nawet jeśli, prawdopodobnie go wcale nie słuchała - miała uczulenie na męskie pierdolenie.
- Hm... - wydała z siebie pomruk, jakby przetwarzała to wszystko, ale miała twardy orzech do zgryzienia. Naprawdę starała się jej pomóc, żeby nie było, po prostu... - Poza znamieniem na policzku, ten opis jest bardzo niekonkretny, moja droga. Jakie to było znamię? Mogę popytać pracowników, czy ktoś taki im się rzucił w oczy, ale chyba potrzebuję więcej szczegółów. Niestety nie pytamy gości o imiona, natura tego miejsca prosi o... anonimowość. - Nie chciała wprost powiedzieć, że jak ktoś przychodzi się tutaj umawiać na otrucie jakiegoś ważniaka, to się raczej nie przedstawia każdemu po drodze, bo to się powinno rozumieć samo przez się, jeśli słyszało się cokolwiek o charakterze schadzek w Palarni. Oczywiście były osoby, które przychodziły tutaj jedynie zapalić, ale tych nie było tak dużo, jak mogło się wydawać.
- Och, to? - Zwróciła uwagę na ślady na rękach. Faktycznie, próbowała wcześniej przetestować, czy ma ręce z azbestu i dotknęła bluszcza najpierw celowo, a potem niechcący. - Dzięki za troskę, ale to nie moje pierwsze rodeo. Zaraz znikną. - Jak obiecała, tak też się stało. Ślady wyparowały, pozostawiając skórę nieskazitelną. Zagoiło się samo, czy ktoś im właśnie pomógł?
- Swoją drogą, jestem Maeve - przedstawiła się, wyciągając do Brenny rękę. Nie była przecież niewychowana. - Z kim mam przyjemność? - Dopytała, ponownie uśmiechając się perliście, bo nieironicznie chciała się o niej więcej dowiedzieć.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#5
22.10.2023, 16:10  ✶  
Niezauważenie Brenny w Hogwarcie było jeszcze bardziej zrozumiałe niż niezauważenie jej po nim (co też nie było niezwykłe, jeśli akurat nie wpadała w tryb huraganu, zgarniającego wszystko i wszystkich na swojej drodze). Zwłaszcza jeśli interesowały cię dziewczyny. W szkole zazwyczaj miała u swojego boku jeśli nie Mavelle, to Danielle, a jeśli nie żadną z nich dwóch, to prawdopodobnie Victorię lub Cynthię, ewentualnie obie na raz, a gdy akurat żadnej nie było w pobliżu, z dużym prawdopodobieństwem były za to Nora albo Jane. Gdyby Brenna miała wyrokować – chociaż nie mogła, bo nie czytała w myślach – zakładałaby, że po prostu Changówna zawsze patrzyła na tę ciekawszą dziewczynę obok niej.
– Uwierzę na słowo, zresztą jestem pewna, że jego byście nie chcieli – zapewniła Brenna, bo w końcu po co byliby im potrzebni tutaj mężczyźni w momencie, w którym ich kieszenie opustoszeją z galeonów, sykli i knutów. – Naprawdę? I wiele zostaje? – odparła, też się uśmiechając, bo rzeczywiście wzięła słowa za żart.
Anonimowość...
Nie była głupia, chociaż taka mogła się zdawać, skoro tu weszła. Głupia tylko czasem bywała. Doskonale wiedziała, że w palarni Changów bywali przestępcy, że zapewne sprzedawano tu nielegalne substancje i że wielu bywalców powinna aresztować. Brenna patrzyła jednak na świat stosunkowo trzeźwo i po pierwsze, wiedziała, że bez dowodów nigdy wiele się nie zrobi, po drugie - że nie ma co ganiać Changów i podejmować się beznadziejnego zadania wniesienia na Nokturn prawa i porządku, kiedy na ulicach krążyli śmierciożercy. Stąd trzeba było po prostu wymiatać te największe śmieci.
– Nie wiem, czy to uzupełni rysopis, ale jest też niereformowalnym idiotą, więc prawdopodobnie nie miał oporów wobec podawania imienia. Znamię jest o tutaj, czerwone – wyjaśniła, dotykając policzka. A skoro Maeve domagała się więcej szczegółów… to Brenna weszła w tryb „widmowidz dyktujący ilustratorce instrukcje do rysopisu pamięciowego”. – Kształt twarzy trójkątny, wysokie czoło, oczy głęboko osadzone, nos bulwiasty, włosy kędzierzawe. Kiedy wychodził z domu miał na sobie szarą szatę z naszywką Srok z Merlose, ale nie zdziwiłabym się, gdyby zgubił ją gdzieś po drodze – wyrecytowała Brenna. – Będę niezmiernie wdzięczna. W ramach podziękowania mogę kupić… właściwie co tam polecisz – powiedziała, machając dłonią w stronę półek. Nie chciała sama dopytywać o żaden produkt, bo wtedy jeszcze zostałoby uznane to za podejrzane. Że próbuje tu wypatrzeć te bardziej nielegalne kadzidła albo coś takiego.
Uniosła nieco brwi, obserwując jak rany znikają. W porządku, takiej sztuczki dotąd nie widziała. I nie wpadłaby na to, że była to ta sama sztuczka, która zmieniła kolor oczu Changówny na tej niesamowity fiolet, jakiego raczej u ludzi nie widywało się na co dzień. Prawdę mówiąc, Brenna nie widziała takich u nikogo.
– Bre – przedstawiła się. Znowu zgodnie z prawdą, bo był to skrót od imienia, przez niektórych używany, a ot pełnego nie chciała podawać, żeby przypadkiem nie wywołało jakichś dzwonków w głowie, akurat kiedy istniała szansa, że tego drania faktycznie dorwie, zawlecze do matki, a gdzieś po drodze wepchnie mu głowę do wody, trochę by otrzeźwiał, a trochę z czystej mściwości. Nawet Brenna przeczuwała, że istnieją przypadki beznadziejne i Brian z pewnością takim był.
Bez oporów podała rękę Maeve. Uścisk miała mocny i to z pewnością nie były ani uścisk, ani dłoń damy, bo na wnętrzu dłoni pozostawały drobne odciski, niemożliwe do usunięcia na stałe nawet wszystkimi maściami Nory i kosmetykami Potterów. Nie, kiedy nie tylko zdarzało się jej regularnie tłuc z Mavelle wręcz, ale jeszcze na broń białą z bratem czy Geraldine. Ledwo więc zaczynały znikać, zaraz – ku ubolewaniom matki – pojawiały się nowe.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#6
24.10.2023, 01:03  ✶  
Czy istniały piękniejsze kobiety od Brenny? Owszem; Maeve uważała się za eksperta w temacie, więc znała się na rzeczy. Nie zmieniało to jednak faktu, że była ładna, nawet z tą rozczochraną czupryną i długim dniu pracy, który malował się cieniem zmęczenia na jej twarzy. Chang takie rzeczy zauważała, nawet wtedy gdy rozmówca próbował je skrzętnie ukryć, bo miała takie zboczenie zawodowe. Oceniała książkę po okładce, bo dobrze odtworzone lico było już połową szarlatańskiego sukcesu. Dzięki tej rozmowie Longbottom wykuła się sama w pamięci metamorfomagini, czy tego chciała, czy nie. Ale Maeve jeszcze za mało o niej wiedziała, by ocenić, czy ta maska się jej kiedyś przyda.
- Zaskakująco wiele, jeśli to ja zapraszam. Ciężko mi się oprzeć - oświadczyła bez żadnego pardonu, ani krzty wstydu. Changówna kipiała pewnością siebie i była święcie przekonana, że jeśli Brenna jej odmówi, to tylko dlatego, że bogowie pokarali ją orientacją w kierunku przeciwnego bieguna. Nie było w głowie Maeve innej opcji, żadnej innej wymówki by nie przyjęła.
Uśmiechnęła się znowu, wciąż zuchwale, ale nieco bardziej enigmatycznie. Jakby chciała, żeby iluzja strojenia sobie żartów zaczęła parować.
Przestępcy tutaj bywali, owszem. Mieszkali tu nawet, a ponadto Brenna właśnie z jednym z nich rozmawiała. Mewa była niepozorna, jej urok osobisty nie kojarzył się z kimś, kto miał krew na rękach, ale miała też wiele innych odsłon, które już na pierwszy rzut oka byłyby do tego zdolne. Diabeł tkwił w szczegółach, w tym zadziornym spojrzeniu, w diabelskim błysku fiołkowych oczu. Podrywając Brennę, zabijała ją w swojej głowie jednocześnie, bo Maeve też głupia nie była i wiedziała, że mogła przyciągnąć swojego do swego. Jeden nieostrożny ruch brygadzistki, nos wsadzony zbyt głęboko w nieswoje sprawy i może się to skończyć dla niej tragicznie. Chang miała wymalowane przed oczyma już kilka sposobów na obwinięcie trującego bluszczu wokół tej ślicznej szyi.
- Nie znam żadnego mężczyzny, który nim nie jest. Konkrety, kochana, konkrety - przypomniała raz jeszcze, nie chcąc marnować ich wspólnego czasu. Brenna jednak szybko przeszła do opisywania blizny i jej właściciela dokładniej, na co Mewa przechyliła głowę, przyjmując pusty wyraz twarzy, a kolor oczu na moment mignął. Prawie jakby gotowała się, do przybrania wyglądu z jej opisu. Powstrzymała się jednak w ostatniej chwili, dochodząc do wniosku, że nie powinna odsłaniać swojego największego asa w rękawie komuś, kogo zupełnie nie zna. Przecież aż tak nie zależało jej, żeby się przed panienką popisać.
- Kupić? Och nie, nie trzeba. Załatwimy to umową in blanco, po prostu będziesz mi dłużna - odparła tonem nieznoszącym sprzeciwu. Uśmiechnęła się przy tym szeroko, ale spojrzenie miała nieprzyjemne; takie, które zostaje na skórze zbyt długo, które czuje się na swoim karku w ciemnej uliczce.
Przerwała je puszczeniem kolejnego oczka. Może spłaci go po prostu przyjemną randką w nieco bardziej cywilizowanej dzielnicy?
- Ble? - Powtórzyła zdziwiona, jak jej się wydawało - dobrze. Nigdy nie słyszała imienia brzmiącego Bre, więc uznała, że usłyszała coś innego. Nie spodziewała się, że Longbottom poda jej swoje prawdziwe imię, nie wyglądała na idiotkę, a tylko idiotka przyszłaby tu samotnie w poszukiwaniu jakiegoś gagatka i jeszcze wyśpiewałaby wszystko jak na spowiedzi. Niemniej mogła się nieco wysilić. Wymyślić jakieś niedorzeczne imię, pseudonim artystyczny. - I to tyle? No hej, ja cię nie okłamałam. Nie pytam cię przecież o nazwisko, tylko o imię. Możesz podać pełne, nie wstydź się. Na pewno jest równie śliczne, co właścicielka - zaczęła drążyć, pochylając się ku niej. Przesunęła swoje ciało po blacie, kładąc na nim prawie cały swój tułów, zaciskając palce na zewnętrznej krawędzi kontuaru. Pozycja nieco niewygodna, ale za to bardzo bliska Brennie. Dziewczyna czegoś od niej chciała, wskazówki, którą tylko ona mogła jej dać. Maeve miała więc prawo zażądać od niej więcej niż minimum wysiłku, choćby dla własnej zabawy. Coś musiała dostać w zamian - Changówna nie była osobą, która wyświadczała przysługi z dobrego serca.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#7
24.10.2023, 10:10  ✶  
- W to też uwierzę na słowo - skwitowała Brenna, uśmiechając się tylko półgębkiem. Maeve miała ogromnego pecha albo wielkie szczęście, bo faktycznie jeśli Brenna kiedykolwiek kimkolwiek się interesowała, to raczej mężczyznami. W dodatku miała tendencje do brania pewnych uwag jako żartów, nawet jeśli żartami nie były - choć może dlatego, że "na poważnie" usłyszała je ze trzy razy w życiu. Nawet gdyby Maeve była mężczyzną, odpowiedź brzmiałaby zapewne tak samo, choćby stał przed nią najprzystojniejszy człowiek pod słońcem.
- To brzmi prawie jak cyrograf. Nie jestem pewna, czy Brian jest wart zaprzedawania duszy. Na Nokturnie łatwo ją stracić - powiedziała Brenna. Och, bywała głupia, czasem pozowała na jeszcze głupszą niż była w istocie, ale ostatecznie nie aż tak, by przyrzekać dowolną przysługę komuś z Nokturna. Nie, kiedy istniała szansa, że Brian wyszedł stąd już dawno, mogła znaleźć go inaczej, a może i ostatecznie wskazówki Maeve do niczego się nie przydadzą. - Na czym miałoby polegać to bycie dłużną? Bo kilkanaście sykli mogę wydać, ale ostatecznie lepiej nie poświęcać się nadmiernie dla idioty, jego matka będzie musiała zrozumieć, że go nie odzyska - spytała, przekrzywiając lekko głowę.
Jakby wcale nie szukała tego idioty pół nocy i nie zamierzała szukać go dalej, niezależnie od tego, czy Changówna poda jej informacje, czy nie. Ot nie chciała sprawiać wrażenia, jakby zależało jej za bardzo. Zwłaszcza, że jeszcze nie wyczerpała opcji.
- Czyżby ci się nie podobało? - roześmiała się. Wprawdzie niepełne, ale wciąż "jej". Bre, Bren, Brenn, nawet Be, chociaż reagowała też na "ej ty" i "siostro Erika". - Rodzeństwo lubi nazywać mnie przeciągaczem kłopotów, ciotka chodzącym problemem, a druga ciotka zakałą rodziny, jeśli coś z tego brzmi lepiej. "Ble" zresztą też będzie w porządku. - I znowu... cóż. Sama prawda. Po prostu prawda niewiele dająca i mogąca brzmieć jak kłamstwo. - A twojego imienia tak naprawdę nie potrzebowałam. Pamiętam cię. Slytherin, rocznik pięćdziesiąt osiem.
Kiedy Changówna się przedstawiła, było już jasne, że Brenna nie myliła się za pierwszym razem. Jedyne, co ją początkowo zmyliło, to oczy. Ale mogła źle to zapamiętać, Maeve użyła magii, nosiła soczewki albo była metamorfomagiem - jedno z czterech, każda możliwość równie prawdopodobna jak pozostałe. Wprawdzie Brenna kojarzyła właściwie każdego tak do dwóch lat niżej i do dwóch lat wyżej z Hogwartu (zwłaszcza z Gryffindoru i, paradoksalnie, Slytherinu, bo zadawała się z masą Ślizgonów, także starszych i młodszych), ale jednak nie wykuła sobie każdego szczegółu cudzych twarzy w pamięci. (Nawet jeśli, co było zabawne, czasem tak samo jak Maeve, kopiowała ich fragmenty - tyle że nie próbując odwzorować ich wiernie, a stworzyć coś zupełnie nowego.) A z tego rocznika kontakt miała przede wszystkim z Aveliną. Chociaż to, jak kobiecie mignęły oczy, gdy słuchała o Brianie, mogło dodawać powiedzmy parę procent do tej ostatniej opcji. I tak, wzbudzało odrobinę niepokoju.
Tyle że Brenna nie zamierzała przyznawać, że to zauważyła ani że te znikające na palcach ranki przyciągnęły mocniej jej uwagę. Bo ostatecznie wiedziała, gdzie się znajduje. I nie chciała sprawiać wrażenia zbyt zainteresowanej tym miejscem, interesami, Changami czy tą konkretną Changówną.
Podobno Brygadzistą jest się zawsze, przynajmniej tak powtarzał ojciec. Żywy (bo nie mądry nawet) Brygadzista wie jednak, w jakich sytuacjach reagować, a w jakich nie.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#8
27.10.2023, 00:14  ✶  
Czuła, że przegrywała tę walkę o względy Brenny, ale po pierwsze dla Maeve było to codziennością, a po drugie - to, że przegrała bitwę, nie oznaczało, że przegrała wojnę. Może to był zły dzień. Może to zamieszanie z tym gagatkiem, szukanie go po ściekach, melinach i innych miejscach opuszczonych przez boga, zwyczajnie wymęczyło ją doszczętnie i nie miała siły na amory. Wbrew pozorom Mewa rozumiała granice, wiedziała, kiedy przestać. Odczytywała te znaki poprawnie!
- A po co mi twoja dusza, kochanieńka? Preferuję sferę cielesną. Zresztą - machnęła ręką, jakby nie powiedziała nic nadzwyczajnego, a czas naglił, by przejść do tematów poważnych. - Przecież nie poproszę cię w zamian o rękę, to nie będzie wcale nic wielkiego, koszt moich informacji będzie wymierny do ich wartości. Sama wspomniałaś, że kolega jest kimś, kogo tylko matka może kochać, więc niestosownym było, gdybym chciała w zamian coś tak drogocennego, jak twoja dusza - wyjaśniła uprzejmie, przykładając przy tym dłoń do piersi, jakby uroczyście pragnęła zaświadczyć o swoich czystych jak łza zamiarach. Tym razem nawet nie mijała się z prawdą o dziwo, naprawdę nie miała na myśli nic złego. Po prostu nie chciała, żeby ich znajomość skończyła się równie szybko, co się zaczęła, chciała mieć jakiś powód do ciągnięcia tej relacji, kontaktu w przyszłości. Nie miała zamiaru się poddać po jednej próbie. - Są o wiele ciekawsze formy spłacania długów niż takie klisze jak dusza właśnie, czy pieniądze. Może po prostu postawisz mi drinka? Albo kawę? Możemy też porzucać kamieniami w kaczki w parku, cokolwiek zechcesz. - Rozłożyła ręce, jakby naprawdę pozostawała jej zupełnie wolny wybór w tym zakresie. Mewa nie chciała jej pieniędzy, miała inny sposób na utrzymanie, nie musiała zbierać od knuta do knuta, żeby dożyć następnego miesiąca. A więc mogła się troszeczkę pobawić, ciutkę sobie pofolgować. Nieszkodliwa frajda, ot co.
Postronna osoba pewnie uznałaby, że Brenna reklamuje się w sposób raczej słaby, ale kiedy mówiła tak o byciu czarną owcą, nieudacznikiem oraz zwiastunem chaosu, Changówna uśmiechała się coraz bardziej z kolejnym epitetem. Miały tyle wspólnego! Co prawda ona od matki jeszcze nie usłyszała, że jest zakałą rodziny, ale była przekonana, że to tylko kwestia czasu.
A potem mina jej zrzedła, gdy się okazało, że ją kojarzy.
Westchnęła ciężko, jakby zawiedziona. Zlustrowała ją spojrzeniem, od stóp do głów, wyglądając przy tym na niezadowoloną. Jeśli pamiętała ją z Hogwartu po tylu latach, to albo musiała być nawiedzona, albo Maeve musiała wywrzeć na niej silne wrażenie. Jeśli to drugie, to niechybnie złe - gdyby wywarła dobre, dziś by się przyjaźniły. Ewentualnie w jakimś okresie historii obściskiwały w ciemnym kącie.
Natomiast jeśli była nawiedzona, to Mewa miała twardy orzech do zgryzienia, bo nie kojarzyła kim jest, więc nie wiedziała, na co taką wariatkę stać. Fiołkowe oczy cały czas wodziły po kobiecie, ale nie łączyła wątków. Znaczy, coś dzwoniło, ale...
- To tym bardziej nieuprzejme, tak ukrywać swoje imię przed koleżanką ze szkoły - oświadczyła, czując, że gra tragicznie słabą kartą, ale jeśli nie poruszy jej wyrzutów sumienia, to chyba będzie musiała wyciągnąć z niej dane osobowe siłą, a tego naprawdę nie chciała. Maeve nie była Saurielem - nawet jeśli wyglądała identycznie nader często, nie podzielała jego agresywnych zapędów. Niemniej bywała w sytuacjach, gdy były one najlepszym rozwiązaniem.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
Chichot losu
I’m not looking for the knight
I’m looking for the sword
Brązowe, niezbyt długie włosy, często rozczochrane. Wzrost wysoki jak na kobietę, bo mierzy sobie około 179 centymetrów wzrostu. Twarz raczej sympatycznie ładna niż piękna, nie wyróżniająca się przesadnie i rzadko umalowana. Brenna porusza się szybko, energicznie, głos ma miły i rzadko go podnosi. Ubiera się różnie, właściwie to okazji - w ministerstwie widuje się ją w umundurowaniu albo w koszuli i garniturowych spodniach, kiedy trzeba iść gdzieś, gdzie będą mugole, w Dolinie w ubraniach, które ujdą wśród mugoli, a na przyjęcia i bale czystokrwistych zakłada typowe dla tej sfery zdobione szaty. W tłumie łatwo może zniknąć. Jeżeli używa perfum, to zwykle to jedna z mieszanek Potterów, zawierająca nutę bzu, porzeczki i cedru, a szamponu najczęściej jabłkowego, rzecz jasna też potterowskiego.

Brenna Longbottom
#9
27.10.2023, 17:24  ✶  
- Kto wie? Na Nokturnie pewnie niektórzy znaleźliby dla niej zastosowanie - powiedziała półżartem, półserio. Uniosła trochę brwi, chyba zaskoczona tym, że Maeve wspominała o kaczkach w zamian za informacje, ale z drugiej strony, mogła pleść trzy po trzy, jak często zdarzało się samej Brennie, albo po prostu lubiła kaczki. - W porządku, jeśli to ma być przysługa warta tyle, co Brian, nie ma sprawy. Chociaż chyba powinna być warta trochę więcej, nie chciałabym cię otruć tak paskudną kawą - oceniła w końcu, bo ostatecznie nie składała wieczystej przysięgi, a jeśli miała po prostu kupić komuś kawę albo (co po prawdzie bardziej prawdopodobne, jeśli kiedyś Maeve dowie się, że miała do czynienia z Brygadzistką) wydać pouczenie przy próbie kradzieży portfela albo jakiejś bójce zamiast ciągnąć kogoś do aresztu... To dało się zrobić.
To czy Brenna była nawiedzona, zależało zapewne od indywidualnych standardów osoby wydającej osąd. Prawdopodobnie gdyby Maeve zapytała drugą połówkę swojej hipoteki, Stanleya, usłyszałaby, że tak, z całą pewnością, Brenna jest nawiedzona, ba, szalona jak marcowy zając na wiosnę i w ogóle lepiej do niej nie podchodzić, bo jeszcze się tym zarazisz. Za to człowiek, znaczy się wampir, którego postać tak lubiła przyjmować, mógłby rzucić określeniem w stylu "suka", ale zapewne nie nazwałby jej nawiedzoną.
Chociaż w tym wypadku prawda była o wiele nudniejsza. Brenna po prostu zapamiętywała twarze. Mogło się to wiązać i z tym, że zwracała uwagę na ludzi, i z uwarunkowaniem widmowidza, i z rodzinną tradycją bycia gliną.
Czarną owcą rodziny też nie była, ale ciocia Eva Potter na pewno uważała ją za zakałę, choćby dlatego, że Brenna nie poprawiła sobie własnej urody i twardo odmawiała codziennego męczenia się z Ulizanną, by zmusić włosy (co zabawne odziedziczone po Potterach właśnie, Brenna zawsze podejrzewała, że to z powodu kłopotów z nimi wynaleźli ten szampon) do współpracy. Przyciągaczem kłopotów za to... no tak, tym już na pewno. Albo poszukiwaczem. Weszła w końcu na Nokturn tylko dlatego, że ją poproszono.
Mogłaby skłamać w kwestii imienia i zwyczajnie coś zmyślić. Ale takie kłamstwo miewało krótkie nogi. Nawet jeżeli wątpiła, by miała stanąć na progu palarnii Changów kiedykolwiek w przyszłości, chyba że Brygada postanowiłaby zrównać to miejsce z ziemią - ale Brenna nie sądziła, że nastąpi to w najbliższych latach.
- Nie byłyśmy koleżankami, ale miałaś na roku moje koleżanki - sprostowała, bo Avelina przypadkiem była na tym roczniku. Przy okazji nieświadomie rozwiała wątpliwości co do potencjalnego obściskiwania się po kątach. - Po prostu zwykle nie zapominam twarzy. Wiesz, że brzmisz prawie jak fae, chcące zdobyć prawdziwe imię? Ale mogę dorzucić imię do przysługi, jeśli sprawdzimy, czy ten drań tutaj był i o której wyszedł, nie ma sprawy - zgodziła się bez większych oporów, bo tak naprawdę nie miała jakichś ogromnych powodów, aby to imię kryć. To znaczy miała, póki nie dostanie informacji, bo gdyby Changównie w głowie zadzwoniło coś o Brygadzie, nic by jej nie powiedziała, ot dla zasady. Ale poza tym? Brenna nie była szeroko rozpoznawalna, na Nokturnie kręciło się jednak najmniej kilka osób jej imię doskonale znających. W tym jej drogi Sauriel. A i jej twarz dało się, na nieszczęście, zobaczyć w prasie. Pozostawała beztrosko nieświadoma, że Maeve była gotowa wyciągać te dane osobowe choćby siłą.


Don't promise to live forever. Promise to forever live while you're alive.
femininomenon
I'm feeling amazing,
I'm fucking amazing;
I'm high as a kite,
I'm sat here picturing you naked

Nie da się Mewy opisać, bo jest metamorfomagiem. Nikt nie wie, jak tak naprawdę wygląda, bo zmienia wygląd jak rękawiczki. Nie tylko wybitnie często podszywa się pod innych, ale też manipuluje aparycją nawet gdy pozostaje przy własnej tożsamości, bo chce w oczach innych utrzymać pewne wrażenie. W jej codziennym wyglądzie da się znaleźć kilka cech wspólnych: azjatyckie rysy, zwykle czarne włosy średniej długości, chłopięcy ubiór. Nosi się - i poniekąd zachowuje - jak bad boy, ewidentnie nie próbując nigdy być damą. Zawsze da się ją poznać po zadziornym spojrzeniu oraz ostrym sposobie wypowiedzi. No i tej bezczelnej pewności siebie.

Maeve Chang
#10
30.10.2023, 00:19  ✶  
Pewnie ktoś by się znalazł łasy na duszyczkę panny brygadzistki, ale Maeve nawet jeśli chciała, to nie mogła nikogo polecić, bo jeszcze nie miała przyjemności pertraktować z prawdziwymi diabłami. Słyszała co prawda, że trzy przecznice dalej siedzi jakiś koleś, co się zarzeka, że rzekomo potrafi rozszczepiać dusze, ale była już za duża, żeby wierzyć w bajki.
- Mnie otruć? - Zaśmiała się serdecznie pełną piersią, zupełnie jakby Brenna opowiedziała właśnie wyśmienity żart. Z perspektywy Longbottom mogło to wyglądać, jakby wątpiła w jej umiejętności trucicielskie, ale to była po prostu rodzinna przypadłość Changów. Niechybnie ich przodkowie tyle się nawąchali opium, że teraz już żadne toksyny nie robią na nich najmniejszego wrażenia. Nawet jakby bardzo tego chcieli. - Spokojnie, co mnie nie zabije, to mnie wzmocni - zapewniła, powstrzymując się już od gromkiego śmiechu. Dobra, mogło jej jeszcze ewentualnie wykręcić mordę od paskudnego smaku, ale o tym nie chciała wspominać na głos, bo taki rynsztokowy język odejmował jej uroku.
Jeśli Brenna uważała, że prawda była nudna i to zapamiętywanie twarzy razem z nią, to chyba śniła. Znaczy, sama pamięć do twarzy nie była jakoś niespotykana, ale dokładne łączenie jej z imieniem, nazwiskiem, rocznikiem oraz niechybnie numerem buta jej, oraz jej kolegów - już tak. Stąd też niepewność, a może nawet i strach, które zrodziły się teraz w sercu Mewy, bo taki poziom inwigilacji naprawdę nie był dla niej normalny. Ona dbała o swoją anonimowość. Cieszyła się zawsze, że była jedną z wielu sióstr, nikim konkretnym. W ten sposób mogła codziennie być kimś innym, kim tylko sobie zamarzyła.
- I nigdy nie zagadałaś? Wstydź się - obróciła kotem ogonem, próbując ją żartobliwie skarcić. - A może właśnie o to chodzi? Wstydziłaś się? To nic złego, działam tak na ludzi. - Uśmiechnęła się ponownie, całkiem szczerze, choć z tyłu głowy nadal harcowała obawa, że Brenna wie o niej coś, czego ona sama o sobie nie wie. Albo gorzej, wie tyle, ile opowiedziały jej te rzekome koleżanki. Plotki bywały krzywdzące, Maeve doskonale o tym wiedziała, bo nie raz używała ich jako broni!
- Może jestem fae, widziałaś kiedyś Azjatkę z fiołkowymi oczyma? - Zagaiła, unosząc do góry jedną brew. Prawda była taka, że ona koło fae nawet nie stała, ale łapanie za słówka jeszcze jej się nie znudziło i nic nie kosztowało. - Ale dobrze, niech będzie. Imię oraz przysługa wagi średniej brzmią jak zgrany duet. Poczekaj więc tutaj na mnie chwilę, moja śliczna, upewnię się tylko co do jednej rzeczy. Żebym cię nie okłamała. - Puściła jej oczko, po czym podciągnęła się zręcznie na własnych dłoniach i przełożyła zwinnie nogi nad ladą, lądując miękko tuż obok Brenny. Zrobiła to tak sprawnie, jakby miała to we krwi. Prawdę mówiąc, robiła to codziennie, a praktyka czyni mistrza.
Zniknęła na moment za zasłoną, która prowadziła do dalszej części Palarni. Musiała zamienić kilka słów z gościem, który tego dnia akurat robił za wykidajłę, bo on jej pomagał pewnego absztyfikanta eskortować za drzwi. Chciała się upewnić, że to ten, co go szuka Brenna, bo o ile większość opisu się zgadzała, to dalej nie pamiętała, czy miał tę bliznę na mordzie, czy nie.
Ochroniarz potwierdził, że miał. I że faktycznie wcześniej krzyczał chyba coś o Srokach, ale nie wie, czy z Melrose.
Changównie to wystarczyło. Wróciła do brygadzistki z uśmiechem na ustach, potem wsparła się bokiem o kontuar.
- Niecałą godzinę temu wyrzuciliśmy stąd gościa, który zabójczo przypominał twojego Briana. Jak już wspominałam, nie przedstawił się, ale za to przystawił się cieleśnie do jednej z pracownic. Rozumiesz, że takie zachowanie bez uzyskania czyjejś zgody zawczasu jest tutaj niemile widziane, toteż jego lico przeżyło spotkanie pierwszego stopnia z chodnikiem przed wejściem. Przykro mi, ale musimy być konsekwentni - wyglądała na naprawdę zasmuconą faktem, że przydarzyła mu się taka sytuacja. Tak naprawdę w dupie go miała. - Z gleby zgarniał go jakiś kumpel. Wyższy trochę, blondyn, zdecydowanie mniej żałosny. Mówił mu, że daj spokój stary, nie szarżuj, bo cię na kadzidła przerobią. Mądrego to aż miło posłuchać. A potem mu zaproponował, że pójdą się napić. Nie wiem gdzie, nie szłam za nimi. Zajęta jestem, mam tu wartę, bluszcz do oporządzenia, sama rozumiesz - westchnęła przeciągle na koniec swojego wywodu, prawie że z boleścią, że więcej nie ma jej do zaoferowania w tym temacie. Podparła się rękoma, wciągając tyłek na blat. Usiadła na nim w rozkroku, oparła łokcie na kolanach i pochyliła się ku dziewczynie.
- Bardziej pomóc nie umiem. Co najwyżej mogę ci powiedzieć, gdzie są jakieś najbliższe speluny, ale sprawdzić je będziesz musiała sama. - Nawet jeśli chciałaby pójść z nią i szukać Briana pod stołami, to nie bardzo mogła. Matka by jej łeb urwała, gdyby nagle zniknęła. - No więc, ja swoje zrobiłam, teraz twoja kolej, Bre... - przeciągnęła głoskę, patrząc na brygadzistkę wyczekująco, czekając, aż dokończy za nią swoje imię.


I wanna skin you alive
I wanna wear your flesh
— like a costume —
« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek: 1 gości
Podsumowanie aktywności: Brenna Longbottom (3122), Maeve Chang (3102)


Strony (2): 1 2 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa