• Londyn
  • Świstoklik
    • Mapa Huncwotów
    • Ulica Pokątna
    • Aleja horyzontalna
    • Ulica Śmiertelnego Nokturnu
    • Ministerstwo Magii
    • Klinika Św. Munga
    • Niemagiczny Londyn
    • Dolina Godryka
    • Little Hangleton
    • Wyspy Brytyjskie
    • Reszta świata
    • Zmieniacz czasu
    • Opisy lokacji
  • Dołącz do gry
  • Zaloguj się
  • Postacie
  • Accio
  • Indeks
  • Gracze
  • Accio
Secrets of London Scena poboczna Dolina Godryka v
« Wstecz 1 2 3 4 5 6 Dalej »
[11.07.1972] Nie Laurent tylko Laura | Laurent & Victoria

[11.07.1972] Nie Laurent tylko Laura | Laurent & Victoria
Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#1
29.11.2023, 16:03  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 13.09.2024, 22:07 przez Król Likaon.)  
adnotacja moderatora
Rozliczono - Victoria Lestrange - osiągnięcie Badacz Tajemnic I

I did it for the sake of having fun
I get numb


To nie był jego dzień, a nawet nie był jego miesiąc. Nie był jego kwartał. Jego świadomość utrzymywała się na jakimś głupio-zaburzonym poziomie, jakby przechodził przez bagno, które ciągle starało się z nim walczyć i wciągać go niżej. Z tym, że on nie walczył. Nie dawał się całkowicie pochłonąć, ale nie walczył uparcie z tym grzęzawiskiem, które miało więcej siły, niż on. Głównie dlatego, że wcale się nie męczyło w przeciwieństwie do niego.

Nie był więc to jego dzień, jego miesiąc, jego tydzień. Jego godzina. Ciężko mu jakoś było wyjść z tego łóżka, nawet jeśli przestało ono dawać poczucie bezpieczeństwa. Obdzierało z ciepła. A jednak trzeba było wstać, Migotek chodził i mruczał, że powinien się spotkać z inwestorem, że przecież ma umówione spotkania, że, że, że... Siedział przez dłuższy czas i spoglądał w morze, nim w końcu się zebrał, by zaklęciami transmutacji zakryć blizny, siwe włosy, żeby prezentować się jak zawsze, choć jego oczy wędrowały do czarnej skóry, która wisiała na wieszaku. Zupełnie jakby raczej oglądała się na niego. Za nim. Jakby bardzo chciała, żeby w nią wskoczył, skoro czuł się w niej tak dobrze, ale nie. Nie dziś. Ubrał garnitur, choć pierwszy podmuch powietrza podpowiedział mu, że dzisiaj na marynarkę może być jednak za ciepło. Został więc w samej białej koszuli, wiążąc krawat pod szyją. Sprawdził swój grafik, dopasował sobie spotkania, by oddelegować do nich najwyżej Alexandra czy Vincenta, żeby Jackie miała zajęcie na ten dzień, żeby wszystko działało jak w zegarku i najlepiej bez jego większego udziału.

Było bardzo wcześnie, kiedy dotarł do Londynu i braku zabrania ze sobą marynarki nie pożałował ani trochę. Godzinne spotkanie opiewało wokół numerków i cyferek, liczb w setkach tysięcy, na których Laurent starał się skupić z całych sił. Odpychać na bok wszystko inne - tylko praca. Chociaż to musiało trwać niezmienne i nadal kwitnąć, obrastać w piórka. Tak jak dorastały piękne abraksany. Głowę miał ciężką, kiedy wyszedł z umówionego miejsca spotkania, ciągle czuł zapach kawy i jej smak na ustach. Wcale wielce przy tym nie pomagała. Potrzebował drugiej. Albo i nawet trzeciej. A może potrzebował wyciszyć się w chłodnych falach, żeby odciąć od siebie wszystkie te dźwięki, każde wspomnienie dotyku i wszystkie z emocji, które tworzył i były wokół niego tworzone?

Ostatnia rzecz, jakiej była mu potrzeba to upierdliwy duch, który zleciał do niego z jednej z budynków - niemal tak, jakby sam Irytek postanowił dojrzeć i urwać się ze szkoły. Był brzydki - ten duch. Miał upiorne spojrzenie szaleńca, które nieprzyjemnie przenikało przez ciało i chociaż w pierwszym odruchu (jak zawsze) zrobiło mu się żal, że ktoś jest tak przykuty do tej ziemi, że nie może iść do przodu, to w drugiej był zmęczony i chciał wrócić do domu i odpocząć, choć dzień się dopiero zaczynał. Śmiejąc się okropnie zagłuszał myśli i słowa. Bo nawet jeśli Laurent chciałby coś powiedzieć, to chyba by się przez te dźwięki nie przebił, nieprzyjemne dla uszu kotłowały się w głowie, kiedy duch latał od ściany do ściany, przenikając przez nie i obracał się jak akrobata z cyrku. Nagle wyłonił się tuż przed twarzą Laurenta sprawiając, że ten aż podskoczył ze strachu, a w drugiej chwili jego wizja uciekła. Na sekundę, a może na parę minut?

- Wszystko w porządku? Dobrze się pani czuje? - Zapytał zaniepokojony, męski głos. Laurent przymrużył nieco oczy, kiedy je rozchylił, łapiąc niepewny oddech w klatkę piersiową. Stał. Stał na swoich nogach, choć ugiętych, podtrzymywany w męskich ramionach, jakby był najbardziej kruchą istotą tego świata. Więc to musiało być mrugnięcie? A może upadł, tylko go podnieśli? A może... Zaraz - pani?

- Tak... dziękuję, dziękuję. - Otworzył oczy. Wstał ostrożnie z tej dziwnej pozycji, łapiąc ostrożnie równowagę, podtrzymywany ciągle przez mężczyznę i kiedy spojrzał w oczy tego mężczyzny, potem na swoje dłonie, na swoje ciało, na... na swoje piersi. Piersi. Laurent aż pisnął ze strachu i mężczyzna, który już miał go puścić złapał go jeszcze raz.

- Na pewno wszystko dobrze? - Dopytywał dalej. Dobrzee? Czy było DOBRZE? Blondyn, kompletnie skonfundowany, wczepił się palcami w szatę biedaka, czując jak serce wali mu w klatce piersiowej.

- T-tak... dziękuję... to znaczy, przepraszam i dziękuję... - Kompletnie bez pewności siebie odsunął się od niego, uśmiechając przepraszająco. Nie krzycz. Tylko nie krzycz. I nie panikuj. Już ten pisk przerażenia i omdlenie przyciągnęło niepotrzebną uwagę, a jeszcze zaraz ktoś zapyta: a to nie był mężczyzna chwilę temu..? Lub coś równie absurdalnego. Czym prędzej Laurent niemal pobiegł w kierunku Horyzontalnej niesiony myślą, że przecież musi iść do Florence, że przecież... ale zatrzymał się. Oddychając szybko od biegu, z rumieńcami na twarzy zatrzymał się. Obrócił twarz, żeby spojrzeć w swoje odbicie w szybie. Piękne. Dotknął dłonią swojej twarzy, swojego policzka, swoich ust, wpatrując się w siebie samego szeroko otworzonymi, wielkimi oczami. Przesunął palcami po jasnych włosach, które teraz opływały jego twarz. Piękne. Dotknął palcami szyby, w której się przeglądał i kiedy spojrzał w kierunku Horyzontalnej już wiedział, że wcale nie pójdzie do Florence.

Miał na siebie całkiem inny pomysł.


Oczy Laurenta aż błyszczały, kiedy zjawił się w Dolinie Godryka. Krawat zdjął, a różdżką dopasował ubiór do swoich kobiecych kształtów. Nie zmieniło się to, że był chudy - bardzo chudy. Przez to w kobiecej wersji niezwykle drobny. I jak na kobietę - bardzo wysoki. Nie winił nijak skrzata za to, że go nie rozpoznał, ale mimo to nalegał, żeby przekazał Victorii, że prosi na spotkanie i żeby przekazać, że Laurent przekazuje pozdrowienia. Skrzat zaprosił go do domu mimo niepewności, do pokoju gościnnego, gdzie mężczyzna usiadł przesuwając palcami po swojej koszuli i odpinając od niej kilka guzików, by przesunąć palcami po skórze i po obojczyku. To było fascynujące. To było ABSOLUTNIE fascynujące. Uśmiechał się od ucha do ucha.

To jednak miał być z całą stanowczością jego dzień.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#2
29.11.2023, 23:49  ✶  

Strzałka przez moment mierzyła Laurenta uważnym spojrzeniem, kiedy prosił o spotkanie z Victorią i widać było wahanie w skrzatce, bo nie przypominała sobie żadnej umówionej wizyty, nie została o niczym poinformowana, żeby wpuścić gościa no i przede wszystkim – nie znała tej baby, co to stała w drzwiach i prosiła o zawołanie panienki Victorii. Pozdrowienia od Laurenta jednak podziałały i z tą niepewnością i zawahaniem w końcu wpuściła wysoką, zgrabną kobietę, zaprowadziła ją do salonu i kazała poczekać i że „S-strzałka j-już woła p-panienkę”. Pobiegła, na tych swoich krótkich nóżkach, miętoląc w dłoniach fartuszek, który miała na sobie; pobiegła w stronę klatki schodowej, jednak wcale nie wbiegła na schody prowadzące na górę, gdzie znajdował się pokój Victorii, tylko na dół – do piwnicy.

I na chwilę Laurent został sam. W przestronnym salonie, sercu tego domu, gdzie absolutnie wszystko miało swoje miejsce i nic nie stało przypadkowo, czy krzywo. Było od linijki, wszystkie rośliny na szafkach, zwisające serca, sanseverie, fikusy i inne. W tym domu było spokojnie, panowała cisza – zresztą rezydencja była spor, wcale nie tak łatwo było się natknąć na domowników, chyba, że sami tego chcieli, lub było to dziełem przypadku.

Taki przypadek i jednocześnie zachcianka przytrafiły się teraz, bo niebieskie oczy już jakiś czas przyglądały się ślicznej panience z wewnętrznego balkoniku na piętrze, wystawiając nóżki przez szczebelki balustrady, kołysząc nogą na boki, na ile rzecz jasna pozwalał na to manewr nogą. Aż w końcu zgrabny, nieduży pantofelek spadł i gruchnął o stolik kawowy przy kanapie i fotelach, gdzieś gdzie siedział Laurent. Mógł usłyszeć zduszony okrzyk i wciągane powietrze, a potem zauważyć szybki ruch. A następnie dosłyszeć tupot na schodach.

– Przepraszam, przepraszam – niewysoka, chociaż chuda dziewczyneczka miała włosy sięgające do połowy pleców, brązowe – zdecydowanie jaśniejsze od niemalże hebanowych Victorii, z pojedynczymi rudymi refleksami. Olivia pokraśniała jak burak, kiedy z bucikiem na jednej nóżce i jedynie skarpetką na drugiej, znalazła się na dole i rozglądała się właśnie za swoją zgubą. Jeszcze chwila, a okrzyknięta zostanie domorosłym Kopciuszkiem.

Ale to chyba był tylko pretekst, bo zapatrzyła się na Laurenta, rzecz jasna nie poznając go ani trochę. Oczy jej błyszczały.

– Przyszła pani do Victorii? – głosik miała wysoki, dziewczęcy, jak to dwunastolatka.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#3
30.11.2023, 00:44  ✶  

Rozejrzał się po salonie w poszukiwaniu lustra, kiedy podróż dłonią po skórze w części dalszej byłaby już wulgarna. I nie, nie miałby nic przeciwko wulgarności, wręcz przeciwnie, bo był na nowo podekscytowany i oczarowany własnym ciałem jak... cóż, jak za czasów, kiedy był dzieciakiem i pojęcie seksualności zaczynało kiełkować w tej głupiej, niemądrej głowie. Stanął wtedy przed lustrem i tyle się nasłuchał, że wygląda jak aniołek, że sam zobaczył anioła. I teraz tego lustra szukał ciekaw, czy znów go dojrzy. Czy może jednak zobaczy coś całkowicie innego w tym nowym, niebanalnym wydaniu? Ciekawość. Forma emocji, która zabiła kota i powiodła eksplorujących do samego piekła. Laurent jednak piekła nie widział. Dostrzegał tylko biel piór i boskie błogosławieństwo. Nie było jednak w salonie lustra, w którym przejrzeć by się mógł, więc zostawało mu obejście się smakiem. Przynajmniej chwilowo. Musnął wypiłowanym na migdałek paznokciem krawędź swojej koszuli, krawat dawno poszedł do lamusa, rozwiązany, poskładany, schowany do nesesera z brązowej skóry, który aktualnie został odłożony na kanapę i zapomniany, niepotrzebny, nieważny. Tak samo jak nieważne stały się dokumenty, które tam leżały, a które były jednak diabelsko wręcz istotne. Nie pomyślał jednak, że w rezydencji Lestrange cokolwiek mogłoby im grozić.

Czemu tak długo... Jak nigdy tak teraz się niecierpliwił. Było mu śpieszno... gdzie? Wszędzie! Było mu śpieszno nawet do tego, żeby się pokazać, tak jakby było się czym chwalić. Właśnie takie miał poczucie - chwalenia się. Dawno nie bił taką energią, a na pewno nie taką pewnością siebie - ona zazwyczaj tonęła w jego spokoju i delikatności charakteru, który teraz lśnił wręcz swoją intensywnością przypominając, że charyzmy Laurentowi nie brakowało. Albo... tej jego wersji, która była całkowicie kobieca. Choć to przecież tylko ciało się zmieniło... prawda? Podniósł się z kanapy i lekkim krokiem, spoglądając na własne nogi, stawiając jedna za drugą niemal jak damy na wybiegu, przeszedł po dywanie, kiedy z góry zleciał bucik. Laurent aż podskoczył, zatrzymując się jak przyłapany na czymś złodziej, obracając w kierunku dźwięku, nieświadom tego, co tak zahałasowało nagle. A to... to była ledwo mała księżniczka, która zamieszkiwała ten zamek.

- Nic się nie stało. - Uśmiechnął się promiennie, odzywając kobiecym, spokojnym głosem. Rozluźnił się, kiedy zobaczył, że to droga siostrzyczka Victorii, która chyba była tym małym wypadkiem równie zdziwiona, co on sam. - Tak, przyszłam do Victorii... - DELIKATNIE się zawahał, musząc się skupić na końcówce. Właściwie powinien mówić w formie... żeńskiej? Może wyglądał jak kobieta, ale nie czuł się ani trochę kobietą. Tylko jak dziwne by było, gdyby mówił w formie męskiej? Z jeszcze innej strony - czy to nie jest oszustwo? Przecież kobietą nie był! O rany, rany... od małego kłamstwa jeszcze nikomu głowa nie odpadła (no nie wiem...). - Dzień dobry, Królewno. - Przywitał się z młodocianą niewiastą. - Powinna panienka bardziej dbać o swoje buciki. W pobliżu powinien być przynajmniej jakiś książę, żeby wsunąć go z powrotem na nóżkę.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#4
30.11.2023, 01:32  ✶  

Było widać, że dziewczynka po prostu nie może oderwać wzroku od Laurenta. Nawet zbytnio się z tym nie ukrywała, po prostu patrzyła na niego – na niepasujący do damy ubiór, na męski neseser, kompletnie nieprzystający kobiecie, męskie buty, na te piękne, długie, platynowe włosy… Ta osoba chyba nie pasowała do tego obrazka i widać było, że dziewczynka ma jakiś zgrzyt w głowie, którego jednak wychowanie nie pozwalało wypowiedzieć na głos.

Delikatny uśmiech ozdobił jej twarz – to ten z serii zagadkowych uśmieszków, tak podobnych do tych, którymi nie raz i nie dwa Prewetta obdarzyła Victoria. Siostry dzieliła przepaść wieku i choć uroda młodej Olivii ewidentnie szła po rodzinie Parkinsonów, najpewniej gdzieś po dziadkach, to na pewien sposób była do starszej siostry podobna. Ewidentnie spodobało jej się bycie nazwane królewną.

– E tam książę – parsknęła. – Sama lepiej sobie poradzę z butami – ośmieliła się zauważyć i wsunęła bucik na nóżkę, stuknęła kilka razy piętą o podłogę, by lepiej się uleżał i proszę bardzo – nie kłamała.

– Dzień dobry – przywitała się, lecz nim spojrzała w ogóle na Laurenta to jej ciemne oczy prześlizgnęły się po siostrze, która właśnie chowała ręce za plecami. – Livia – to Victoria w końcu pojawiła się w korytarzu, po cichu jak duch, wychodząc przez drzwi prowadzące na dół, a dziewczynka aż podskoczyła. – Lepiej dokończ tę książkę zanim matka cię przyłapie – tak jak została przyłapana na „rzucaniu” butem i na słowach, za jakie Isabella gotowa dać jej karę, bo mogą zostać źle odebrane przez obcych. Na szczęście Isabelli nigdzie nie było widać.

–  No doobra – jęknęła, ale wcale od razu się nie ruszyła. Victoria przez moment patrzyła na siostrę, a było to bardzo miękkie spojrzenie, jednak w końcu przeniosła je na obcą i zmarszczyła brwi.

Nic nie rozumiała. To jakaś znajoma Laurenta? Skoro Laurent śle pozdrowienia? Bo oczywiście skrzatka wszystko jej przekazała. Ale jednocześnie coś jej tu nie grało. Kobieta była śliczna i… jakoś… zbyt… znajoma? I ta konsternacja była widoczna na twarzy Victorii, zresztą cisza z jej strony trwała o trzy sekundy za długo, bo dziewczęcy głosik zamierzał wykorzystać okazję – chociaż już zmierzała do schodów.

– Vikusiaaa? A weźmiesz mnie na lody? – nie dało się ukryć, że dziewczynka ma w sobie coś zuchwałego i być może wcale by o to nie poprosiła, gdyby nie to, że ktoś właśnie się przysłuchiwał. To wystarczyło, by Victoria zamrugała.

– Jutro, dobrze? Przepraszam. Herbaty? – pierwsza część wypowiedzi była rzecz jasna skierowana do siostry, która po cichutkim „jest!” zaczęła przeskakiwać po kilka schodów na raz, ale uwaga Victorii na nowo skierowana została na Laurenta… Laurenta? Kolor włosów ten sam, chude to, tylko płeć się ni cholery nie zgadza.

Tylko te oczy. Te piękne, nieludzko niebieskie oczy. Trudno je było pomylić z czym innym, no i ten ubiór tak kompletnie oderwany od wszystkiego.

– Co się stało? – zapytała, ale wcale nie dlatego, że rozgryzła zagadkę i wiedziała, że stoi przed nią Laurent, natomiast wizyta tej łudząco podobnej do niego pani nie mogła być przecież przypadkowa.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#5
30.11.2023, 02:27  ✶ (Ten post był ostatnio modyfikowany: 30.11.2023, 02:28 przez Laurent Prewett.)  

Och tak, wiele elementów do siebie nie pasowało, dlatego zresztą tu był! Co prawda ubranie było zaczarowane tak, żeby pasowało do kobiecych kształtów, ale zaraz zaklęcie minie, wróci wszystko do poprzednich kształtów, a gdyby chciał zaczarować je całe (bo przecież nie stanowiło to problemu ani dla jego wyobraźni ani dla samych umiejętności) to tym bardziej byłoby widoczne, gdyby wracało do poprzedniej formy. Kogo miał poprosić o kieckę i make up, jeśli nie swojej najlepszej przyjaciółki? Do kogo się zwrócić o zachowanie tej maskarady, jeśli nie do niej? O ile w ogóle będzie jakaś maskarada, bo na razie Laurent uskuteczniał gonitwę myśli i emocji - tych pozytywnych, może oprócz niecierpliwości i odrobiny niepewności. Kto by nie był niepewny gdy znalazł się w takiej sytuacji? Jeszcze pytanie o to, czy to tymczasowe, chwilowe, czy może "na stałe" nie wkraczało do jego głowy. Tak jak i wiele innych rzeczy z tym związanych. Na razie był opanowany nowym doznaniem, które wręcz celebrował w swoim wnętrzu.

- Jaka zdolna, młoda dama. Jestem zachwycona. - Laurent nigdy nie był pewien, czy ma podejście do dzieci czy też niekoniecznie. Nie przepadał za dziećmi - ale nie dlatego, że naprawdę ich nie lubił, tylko jego dzieciństwo nie było usłane stokrotkami. Dzieci potrafiły być okrutne. Nie znały umiaru. Nie myślały - po prostu mówiły, nie zdawały sobie sprawy z niektórych rzeczy co się powinno, a czego nie. Nawet jeśli były uczone od małego - niektóre były bardzo niepokorne. W dodatku były bardzo kruche. Więc tak - miłował je, były niezwykłe, były skarbami, ale jednocześnie nie wiedział, czy potrafiłby się dziećmi zająć, na ten przykład. - Dzień dobry, Victorio. - Uśmiechnął się do kobiety, podnosząc na nią wzrok, czarująco i z uwielbieniem, jak to miał w zwyczaju. Choć raczej kiedyś - bo ostatnimi czasy siły go bardzo opuszczały, a ogrom wszystkich zdarzeń potrafił skutecznie poodsuwać pozytywne elementy na bok. Tylko że ten uśmiech zniknął z jego ust, kiedy ona się podniosła, spojrzała na niego i zobaczył szramę na jej twarzy. Otworzył szerzej te wielkie, niebieskie oczy i zatrzymał swoją rękę w drgnięciu. Bo chciał do niej sięgnąć. Zatrzymał się jednak z uwagi na małą, która postanowiła jeszcze przerwać tą dziwną atmosferę między nimi. Niezrozumienie, skonfundowanie - o tak, skonfundowanie. W zasadzie Laurent sam był absolutnie skonfundowany, ale... ale... ale z jakiegoś powodu czuł się absolutnie wspaniale.

- Nie, dziękuję. - Przynajmniej nie na razie, herbata była mało interesująca w obliczu tego... wszystkiego. - Co ci się stało w policzek? - Zapytał ze zmartwieniem. Ach, ale dziwnie brzmi mój głos... Gdyby nie powaga, która się wkradła, właśnie hihotałby w najlepsze. Zaraz pytanie wróciło do niego zwrotnie. Ach, no tak, no tak! - Mam niepowtarzalną okazję ubrać się w jedną z moich ulubionych sukienek z twojej kolekcji. Grzechem byłoby mi nie spróbować. - Uśmiechnął się szeroko. Czy raczej: uśmiechnęła? Spojrzał, czy malutka już pobiegła i zniknęła mu z radaru, nim znów spojrzał na Victorię. - Zajmowałaś się już moim kaktusem na głowie to dziwniej nie powinno być, tak przynajmniej sądziłam...em? Przepraszam, doznaję bardzo dużego dysonansu słysząc własny głos. - I przy tym wcale nie wyglądał, jakby mu było głupio albo żeby się wstydził. Wyglądał raczej, jakby był zafascynowany.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#6
30.11.2023, 13:51  ✶  

To, że te ubrania były dopasowane do kobiecych kształtów to tak naprawdę jedna para kaloszy – bo na pierwszy rzut oka się to z pewnością nie rzucało w oczy. Dopiero któryś dawał taką myśl, czy to na pewno damska koszula? Ale samą Victorię nie te ubrania tak wybijały z myśli, że coś tu jest nie tak, to był ledwie cichy sygnał. To te inne szczegóły, zbyt duże podobieństwo i… te oczy. Głównie to chodziło o te oczy.

Olivia niczym sarenka podskakując na pierwszym piętrze, to na jednej nodze, to na drugiej, w końcu zniknęła w głębinie rezydencji. To już właściwie nie było aż takie dziecko – pewnie by się obraziła, gdyby tak ją nazwać. Przecież chodziła już do Hogwartu, była młodą damą, a nie jakimś tam dzieckiem! Z kolei Victoria nie zastanawiała się nigdy, czy umiałaby się zająć dzieckiem – to wydawało się naturalne, że któregoś razu będzie miała swoje i tak dalej. Ale tak po prawdzie, to kiedy skończyła Hogwart, Olivia była jeszcze malutka, a sama wróciła przecież do domu więc siłą rzeczy też zajmowała się siostrą. To nie tylko chłodna ręka Izabelli i Alexandra przyczyniły się do wychowania młodej Libii, było w tym też sporo uśmiechu Victorii. Efekt zresztą był widoczny – bo sama Viki w jej wieku nie była tak beztroska. Ale czy panna Lestrange w ogóle chciała mieć swoje dzieci? Chyba chciała. Chyba. Jej życie uczuciowe było jednak zbyt burzliwe, by w ogóle o tym myśleć. Jak i o tym czy mogłaby z dziecka zrezygnować. Czego była najbardziej pewna to tego, że nie miała w sobie żadnego wielkiego pragnienia, które krzyczało "chce mieć dziecko", jak to niektóre kobiety miały. Nie było w niej żadnej desperacji, ani żalu.

Zamrugała kilka razy, bo czemu obca (?) kobieta w ogóle pyta o jej policzek? Zmarszczyła brwi, podniosła dłoń, lekko musnęła ranę, ale zaraz rękę zabrała, by rzucić zdawkowe:

- Nic takiego… – bo przecież nie będzie się obcej kobiecie zwierzać, niezależnie od tego jak bliska była Laurentowi (a może zwłaszcza dlatego)... Ale kolejne słowa jakie usłyszała… aż przekrzywia głowę w kierunku jednego ramienia, patrząc szeroko otwartymi oczami (a powiększały się w miarę tego, jak do Victorii zaczynało docierać). Wspomnienie o kaktusie było kropką nad i. - Laurent. Znaczy… Laura? Co ci się stało? – aż się bez sensu odwróciła za siebie, by się upewnić że są tutaj sami. No i byli, na całe szczęście. - Wszystko w porządku? Dobrze się czujesz? – może to było głupie pytanie zważywszy na to, jak bardzo Laurent był rozpromieniony, ale może coś go zmuszało do uśmiechu? Chciała wiedzieć, musiała wiedzieć, potrzebowała wiedzieć jak bardzo i czy w ogóle powinna się martwić.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#7
30.11.2023, 15:05  ✶  

Och tak, jak najbardziej COŚ nie pasowało. W zasadzie - wszystko po kolei zaczynało nie pasować, kiedy już zaczynałeś łączyć wątki. Kiedy niektóre cechy były niemal identyczne. Kształt ust, oczu, kształt policzków - wszystko to było... bardziej delikatne, bo kobiece, ale przecież nadal podobne. Te włosy. I koniec końców - te oczy. Ich kolor, bo chociaż można podejrzewać, że to po prostu "kolejna selkie", to ileż takich, tak podobnych do Laurenta, można napotkać? Zaginiona bliźniaczka zza morza, która nagle przybywa do Victorii? Człowieka mózg zaczynał nieco wariować, kiedy był poddawany podobieństwom, ale zarazem jego rzeczywistość nie była w stanie zaskoczyć na właściwe miejsce. Bo tutaj nawet nie było właściwego miejsca. Kto normalny by pomyślał, że "o hej, to ty, zmieniłeś płeć?" - Tak, spoko, fajnie, to teraz mów mi Laura. Albo Lucy. Albo jakkolwiek inaczej, byle kobieco. Najbardziej dziwne dla samego Laurenta było słyszenie swojego odmienionego głosu. Mocno go to rozstrajało, bo różnica była wręcz ogromna. Został dosłownie wciśnięty w obce ciało, czy raczej jego własne ciało stało się zupełnie obce.

Victoria zaś temu dysonansowi starała się opierać i łączyć kropki w swojej głowie w miarę tego, jak rozwijał wypowiedź. Mógłby po prostu wyskoczyć z tym, że "hej, to ja! Laurent!", ale to byłoby takie nie w jego stylu. Powiedzieć coś z gracją, wdzięcznie - tak, jak najbardziej. Szczególnie kiedy znajdował się w uświęconym, kobiecym ciele, które jego zdaniem zasługiwało na opisanie w wierszach i uwiecznieniu na obrazie.

- Cała ja. Albo cały. - Dygnął z gracją, jak na prawdziwą damę przystało, zamiast się kłaniać po męsku. Naoglądał się tego, zmałpowanie tego gestu nie było takie problematyczne. Chociaż dobrze, akurat było trochę niedociągnięć, które Victoria na pewno wychwyciła, bo jej matka pewnie kazała jej opanować to co do najmniejszego milimetra. Podszedł do niej, by położyć dłoń na jej szyi, oprzeć palce na skórze nieopodal zaczerwienienia. Brzydkiego znamienia, którego nie dotknął. Miał dokładnie tak samo chłodne dłonie jak w swoim męskim wydaniu. - Ale od niczego takiego nie ma się szram na twarzy, Victorio. - Śmieszki śmieszkami, ale Victoria dbała o siebie, swoją urodę, chciała być kochana i piękna. Powstrzymał odruch muśnięcia jej ust, delikatnie, bo przecież... nie to, żeby miał uprzedzenia do całujących się kobiet, ale mogło być to co najmniej dziwne. Odruch, który miał ucałować co prawda ledwo kącik jej ust, żeby przynieść chociaż odrobinę psychicznej ulgi dla cielesnej udręki. - Nie jestem pew...na. - Znów się trochę zawahał. - W jakiej ja formie powinienem teraz mówić? - Tak, może to było absurdalne pytanie, ale pytał całkiem na poważnie. - Powinienem ćwiczyć formę żeńską? - Mimo tego, że kobietą nie był, nie czuł się, mentalnie nic się nie zmieniło. Niby. - Wracając do pytania - nie jestem pewny. Spotkałem poltergeista na Pokątnej i w następnej chwili straciłem na moment przytomność. To było chyba kilka sekund, ktoś mnie złapał. I kiedy się ocknąłem to już wyglądałem... właśnie tak. - Wygiął biodro, przesunął dłonią po talii, ale znów zamiast strwożenia była w nim ekscytacja. - Czuję się niesamowicie! - Klasnął w dłonie z ekscytacji i wręcz uniósł się na palcach na moment. - Przyszedłem, bo musisz koniecznie zrobić mi makijaż i pożyczyć jedną ze swoich sukienek. To znaczy... jeśli mógłbym cię prosić, oczywiście.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#8
30.11.2023, 19:32  ✶  

Głównie to te oczy od początku były największą wskazówką. Victoria tyle razy przeglądała się w tych oczach, że była pewna, że nigdy ich nie pomyli – i nie pomyliła, to opakowanie robiło największą zmyłkę i igrało z jej zmysłami. To właśnie te nienaturalne wręcz, niespotykane tęczówki – w pierwszej chwili umysł próbował to sobie wyjaśnić w najbardziej idiotyczny i "sensowny" sposób, nim w ogóle dopuściło się do świadomości możliwość najprostsza: że to żaden przypadek i żadna obca kobieta. Że to po prostu ciągle ten sam Laurent; wygląd inny, ale łudząco podobny i ktoś, kto znał go tak dobrze jak Victoria musiał się prędzej niż później zorientować co jest grane. Nawet jeśli przeczyło to wszelkiej logice. Nawet nie podejrzewała u samego przypadku, że to nawet nie było z woli Laurenta, dopiero kiedy już dopuściła do siebie tę możliwość, to…co tu się u diabła stało?

To dygniecie – było idealną kopią. Ale właśnie: kopią. Nie było perfekcyjne i wyćwiczone, a udawane i na pierwszy rzut oka wszystko się zgadzało. Lecz Laurent miał rację, że oko ciemnowłosej to wychwyci i miał rację, że matka ćwiczyła ją tak, że za najmniejszy błąd trzeba było wszystko powtarzać do skutku. Laurentowi brakowało wyczucia własnego ciała, przyzwyczajenia, że środek ciężkości znajduje się w troszeczkę innym położeniu. Teraz kiedy już widziała i przestała się przed tym mentalnie bronić, to tym bardziej rozumiała co się tutaj dzieje i aż odetchnęła – bo nie musiała być taka oficjalna i zdystansowana, chłodno-neutralna. Nie umknęła przed dotykiem – może i dłoń Laurenta była chłodna, ale jej nie robiło to różnicy, zwłaszcza teraz, bo pod jego palcami nadal była przeraźliwie zimna. Pozwoliła mu więc poczuć dotyk swojej zimnej skóry, a sama nie spuszczała z niego spojrzenia. Ciemne oczy wpatrywały się w górę, w prześliczną kobiecą twarz, w mimikę – wypatrując w niej znajomych ruchów mięśni, wygięcia ust, czy zmrużenia oczu.

Dostrzegła za to spojrzenie, którego w ostatnich miesiącach, które tak Laurenta przygniotły, nie widziała.

– To był talerz – odpowiedziała mu cicho, chociaż w domu wszyscy mieli świadomość, że kilka dni temu Isabella i Victoria stoczyły już nawet nie kłótnię, ale wręcz walkę. I Victoria naprawdę była wdzięczna ojcu, który przeczuwając burzę, zabrał młodszą Lestrange gdzieś do Londynu. Może do Maida Vale… I tak jak Laurent dotykał jej szyi i policzka, tak ona wyciągnęła ręce, by dotknąć jego długich teraz włosów. Przejechała po nich palcami, całkowicie się przed tym nie powstrzymując – nie miała pojęcia przed czym powstrzymał się on (ona?), a gdyby miała… to czy miałoby to jakieś znaczenie? Teraz to już… Teraz formalnie znowu była całkowicie wolną kobietą. – Mów tak jak ci wygodniej – stwierdziła po prostu, a kiedy już wydotykała mu włosy, to się znowu nie powstrzymała i dotykiem leciutkim jak piórko uniosła jego podbródek, dotknęła linii żuchwy, policzka i znowu zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia co tu się działo… Ale chyba Laurent miał. Mgliste, ale miał. I chyba nawet mu się to podobało.

Ale Victoria patrzyła na to teraz pod kątem… co jeśli to się odwróci przeciwko niemu? Co mu ten cholerny poltergeist zrobił? Ich dowcipy raczej nigdy nie trwały długo i to pewnie miał być jeden z tych debilnych kawałów. Głupi duch pewnie nie przewidział, że trafi na kogoś, kto się z żartu ucieszy. Klątwołamaczem nie była, ale jednak miała wiedzę z zakresu rozpraszania magii i jak tak przeanalizować wszystkie dane… Poltergeisty potrafiły mocno namieszać w świecie magii – tylko to nigdy nie było trwałe, nie.

– Jesteś pewien, że to było tylko kilka sekund? Sprawdzałeś zegarek? – to były szczegóły, ale warto było mieć to na uwadze. Czy stracił świadomość na kilka sekund? A może minut? Może minęło więcej czasu? No i ile takie coś może trwać, do kiedy, skoro posiadało się wiedzę, że to nie mogło być trwałe i było raczej krótsze niż dłuższe. – Chodź, porozmawiamy u mnie – stwierdziła w końcu, bo tu do salonu zawsze ktoś mógł wejść, a u niej w pokoju będą mieli zapewnioną pełną prywatność. Zaraz zresztą złapała go za dłoń i pociągnęła za sobą, w przelocie wołając do skrzatki, której tu nie było, ale na pewno to słyszała –  żeby jednak zrobiła herbatę i przyniosła ją do jej pokoju, dwie filiżanki. – Mam chyba pojęcie co się stało – powiedziała po drodze.

Lukrecja
Are you here looking for love
Or do you love being looked at?
Wygląda jak aniołek. Jasnowłosy, wysoki (180cm), niezdrowo chudy blondyn o nieludzko niebieskich jak morze oczach. Zadbany, uczesany, elegancko ubrany i z uśmiechem firmowym numer sześć na ustach. Na prawym uchu nosi jeden kolczyk z perłą.

Laurent Prewett
#9
30.11.2023, 20:44  ✶  

Czy mógłby się stać słońcem dla Victorii? Jej przeciwieństwem, drugą stroną kuli ziemskiej. I mówili potem, że księżyc odbija tylko promienie słońca, ale to nie była prawda, nie w tym świecie. Tutaj księżyc lśnił sam, tylko bardziej zmysłowo i delikatnie. Wtrącał między grę liście światłocień tajemniczy i mądry, nie dawał ciepła, ale zdradzał sekrety cieni i rozpraszał mrok. Słońce było po prostu ciepłe, ale w zakamarkach dnia nie trzeba było szukać w nim schronienia przed upiorami cienia tak jak ciemną nocą. Mógłby być? Bo urodą na pewno byli teraz jak dwie przeciwne strony.

Talerz. Niepokój wkradł się między to ciepło i radość, bo talerzem nikt nie bije samego siebie po twarzy. Matka w nią czymś rzuciła? Rozległa się tutaj jakaś kłótnia? Isabella była bardzo zaborcza, to by znaczyło, że Victoria zrobiła coś, co jej się nie spodobało. Od zaborczości do przemocy fizycznej jednak był dość daleki krok... podobno. Nikt nie chciał się przyznać do tego, że gnębił go świat, tak gnębili go w domu, chowając pod koronkami drogich ubrań liczne sińce. Łatwo było ukryć przemoc, jeśli tylko nie celowałeś nią w twarz. Tutaj jednak nawet ta ucierpiała. Nie zadał jednak pytania, trochę przechylając głowę, pozwalając dłuższym kosmykom zsunąć się po swoich wąskich ramionach. Pytały natomiast jego oczy. Wszystko dobrze brzmiało jednak bardziej jak zapewnienie niż pytanie, a mimo to wcale taki pewny nie był. Dlatego znak zapytania błądził na krańcu języka i w kącikach spojrzenia. Nie było dobrze wcześniej - a teraz? Pozwalał jej na te oględziny nie odsuwając się od ruchów, a nawet się im poddając i za nimi podążając. Mógł być chwilowo płótnem, a jej palce pędzlem, który nie zostawiał za sobą śladów poza wspomnieniami. Podobało jej się to, co widzi? Czy wyglądał ładnie, pięknie? Czy był godny tego, żeby trzymać jej spojrzenie na sobie - i zatrzymać je na dłużej? Ona chyba jednak była zainteresowana czymś innym, widział to w ciemnych tęczówkach. Coś się stało, że uległ przemianie. Pewnie szukała odpowiedzi na pytanie - co.

- Może spróbuję się przestawić. - Odparł na jej zachęcenie, żeby mówił tak, jak mu wygodnie. Sam nie wiedział, bo wydawało mu się absurdalne kicać po mieście i mówić w formie męskiej, choć ta była zdecydowanie dla niego wygodna - bo naturalna. Jego sposób postrzegania siebie się w końcu nie zmienił mimo tego, że miał inne ciało. Nie sprawił, że poczuł się nagle wielce kobieco... chyba. Natomiast myślał, że to chwilę potrwa. Przynajmniej taką miał nadzieję. Chyba powinien być przerażony i szukać ratunku, wołać o zdjęcie klątwy, lecz nie. Ona szukał sukienki.

- Nie sprawdzałem zegarka, ale to przypominało mrugnięcie. Nawet nie zdążyłem dobrze upaść, ktoś mnie złapał i przytrzymał w powietrzu. - Wiele się w tym otoczeniu nie zmieniło, chociaż może się niewystarczająco przyglądał? W każdym razie - nie był tego pewien, bo zegarka nie sprawdzał. Ale wątpił, żeby jakiś mężczyzna trzymał go w powietrzu nie wiadomo ile w tak niekomfortowej zresztą pozycji. I chyba zamieszanie zdążyłoby się większe zrobić - przynajmniej od jego strony. Skierował się za nią do jej sypialni, łapiąc jeszcze swój neseser, żeby go przetransportować do jej pokoju. - Yhym... a pożyczysz mi sukienkę? - Uśmiechnął się promiennie, zdecydowanie bardziej zainteresowany tym niż tym, co się w zasadzie stało. Położył torbę na jej krzesełku i stanął przed jej lustrem, oglądając siebie dookoła z zadowoleniem. Czuł się zabawnie lekki, chociaż przecież nie ważył nigdy za dużo. Tak teraz miał wrażenie, że jest w ogóle piórkiem na wietrze. To zachęcało wręcz do skakania - ale tego nie robił. - Jestem piękna? - Zapytał, kierując na Victorię uważne spojrzenie.



○ • ○
his voice could calm the oceans.
Królowa Nocy
some women are lost in the fire
some women are built from it
Ma długie do pasa, bardzo ciemnobrązowe (prawie czarne) włosy. Te, zwykle rozpuszczone lub spięte jakąś spinką, okalają owalną twarz o oliwkowej karnacji, skąd spoglądają spokojne, brązowe oczy. Nie jest przesadnie wysoka, mierzy 167 cm wzrostu i jest stosunkowo szczupła. Swoje bardzo kobiece kształty lubi podkreślać ubiorem. W ostatnim czasie często wybiera eleganckie spodnie i nie mniej drogie koszule w nie wpuszczane, oraz pantofelki na cienkiej szpilce – a wszystko najczęściej w czerni. W pracy obowiązkowo nosi przepisowy mundur aurora. Lubi się malować, choć stara się to robić stonowanie; najczęściej wybiera przydymienie i podkreślenie oczu i rzęs, czerwoną szminkę na ustach i bordo na paznokciach. Nie nosi zbyt dużo biżuterii: czasami jakieś kolczyki czy bransoletki, prawie zawsze ma na sobie wisiorek z zawieszką w kształcie róży z drobnym kamyczkiem, za to nigdy nie ma pierścionków. Ciągnie się za nią mgiełka delikatnych perfum – o ciepłej nucie drzewa sandałowego, konwalii, wanilii i cytrusów.

Victoria Lestrange
#10
30.11.2023, 23:14  ✶  

Nie mógł się nim stać, bo już nim był. To, że lubiła spędzać czas z Laurentem, to nie było tylko takie tam sobie gadanie. Nie potrafiła tego wyjaśnić, bo w czasach szkolnych niespecjalnie za nim przepadała – widziała w nim te manipulacje ukryte za uprzejmym uśmiechem, ale teraz… Zupełnie już nie. To nie był żaden wąż, jeśli ktoś zapytałby ją o zdanie, a ona akurat uznałaby, że odpowie. To był dumny feniks, który czasami żył zbyt intensywnie i spalał się na popiół, ale feniksy przecież się z nich rodziły. Ze swoich zgliszczy wstawały piękniejsze i silniejsze. Tak widziała właśnie Laurenta. Jeśli jednak szukaliśmy porównania do dnia i nocy to tak, Laurent był dniem, był więc słońcem. Czy w wydaniu kobiecym, czy swoim oryginalnym – zawsze byli swoimi wizualnymi przeciwieństwami.

W tym domu górowała przemoc, ale ta psychiczna, nie fizyczna. Przez całe życie Victorii nie było tutaj żadnych kar cielesnych i bicia, bo coś źle zrobiła. Była musztra i chodzenie od linijki do linijki, jak sobie tego zażyczyła matka – póki było, jak chciała, to można było sobie pozwolić na dużo, więc Victoria bardzo szybko nauczyła się jej słuchać i spełniać jej życzenia. W szkole trochę jej wpływ osłabł, to, że wyjeżdżało się na dziesięć miesięcy do innego miejsca pomagało nabrać dystansu do metod wychowawczych w domu, natomiast pewien dryg i wartości zostały wpojone i były dalej kultywowane. Isabella i Victoria czasami się kłóciły, czasami były w domu jakieś krzyki, ale zazwyczaj nie – bo ciemnooka była tą cichą i spokojną… do czasu. Cztery dni temu nastał ten moment, kiedy się postawiła. Trudno powiedzieć, co było powodem; wizja wielkiej kłótni i walki na magię w jej głowie? Jej własne rozedrgane uczucia? Złamane serce? Chęć, by choć jedna rzecz w jej życiu poszła po jej myśli? JEJ myśli, nie matki? Bunt, bo nie zrobiła nic złego? Przelała się szala goryczy, naczynie pękło, z obu stron. Teraz Victoria i Isabella ostentacyjnie unikały swojej obecności. Victoria była pewna, że Laurent w końcu połączy kropki, był bystry, był spostrzegawczy, a ona nie nosiła już pierścionka i może nie było to takie oczywiste i potrzeba było chwili, by zwrócić uwagę na ten szczegół, zwłaszcza w ferworze własnych emocji, to Viki i tak nie planowała tego kryć. Chciała mu napisać, dać znać, tak czy inaczej… ale nie wiedziała nawet co ma napisać. Laurent był przy niej kiedy rodzice z dnia na dzień wrobili ją w pierwsze zaręczyny, był przy niej w trakcie trwania tego „związku” z facetem, którego nawet nie znała i był przy niej, kiedy żegnała mężczyznę na cmentarzu. Był przy niej, kiedy rodzice oznajmili jej że będzie kolejny narzeczony, był kiedy się z nim poznawała, był kiedy się zaręczyła, w trakcie trwania i… był teraz, kiedy szybciej się skończyło niż się zaczęło. Po prostu co miała mu napisać, albo powiedzieć? „Wiesz, znowu to samo. Ze mną chyba coś jest nie tak”? Ale teraz jej myśli zaprzątało co innego – bo Laurent w wydaniu… Laury, tak skracając jego imię. Jej myśli zaprzątało co się stało, ale umiała ocenić co widzi. Tak, był ładny, śliczny – to się nie zmieniło. Trzeba było odrobinę tutaj popracować, ułożyć włosy, podkreślić to i owo i będzie piękny.

– Dla mnie to bez różnicy – uspokoiła go, bo naprawdę… Było dziwnie, owszem, ale pomiędzy ich dwójką dziwniej już naprawdę być nie mogło, nie kiedy przyjaźniąc się znali swoje ciała na wylot. A teraz łapała się na tym, że czy jest w wydaniu damskim czy męskim – no to też bez różnicy, był przecież sobą niezależnie od płci i…przecież nie zmieniało to tego, jak bardzo był dla niej ważny i drogi. – Wydaje mi się, że ten poltergeist zrobił na tobie kawał – wierzyła, że rozpoznał poltergeista, był  w końcu spirytystą. – One czasami rzucają całkiem silne klątwy. Nie jestem co prawda specjalistą od nich, ale o ile wiem, to takie… z braku laku psikusy nie trwają jakoś przesadnie długo. Ile minęło czasu? – zapytała się już u siebie w pokoju, zamknąwszy za nimi drzwi.

Twarz jej się wygładziła, widząc, jak Laurent z zachwytem ogląda się w lustrze, obracając się, zerkając to tu, to tam. Victoria przystanęła obok i wyciągnęła ręce, żeby odgarnąć mu włosy z ramion na plecy i uśmiechnęła się do niego. Naprawdę – swoje przeciwieństwa urodowe. Dzień i noc.

– Pożyczę, pewnie – to było chyba oczywiste. – Coś ci wybierzemy… – mruknęła. W tym pokoju… można było odnieść wrażenie, że było jakby bardziej pusto? Nie tak, że poznikały wszystkie rzeczy, ale panowało takie odczucie, jakby coś nie do końca było tak. Jakby brakowało kilku ważnych, ale nie rzucających się w pierwszą myśl elementów. – Jesteś – uśmiechnęła się do niego, zaskoczona pytaniem. Może nawet powagą tego pytania. – Zawsze jesteś, teraz też – to nie był problem to powiedzieć. Czy Laurent spodziewał się innej odpowiedzi? Po prostu potrzebował zapewnienia? – Masz jakieś specjalne życzenia?

« Starszy wątek | Nowszy wątek »

Użytkownicy przeglądający ten wątek:
Podsumowanie aktywności: Laurent Prewett (8581), Victoria Lestrange (9385)


Strony (3): 1 2 3 Dalej »


  • Pokaż wersję do druku
  • Subskrybuj ten wątek

Przydatne linki
Kolejeczka
Tryb normalny
Tryb drzewa